Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:2087.64 km (w terenie 355.25 km; 17.02%)
Czas w ruchu:91:16
Średnia prędkość:22.87 km/h
Maksymalna prędkość:57.50 km/h
Suma podjazdów:993 m
Maks. tętno maksymalne:191 (99 %)
Maks. tętno średnie:171 (89 %)
Suma kalorii:36801 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:63.26 km i 2h 45m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
24.67 km 0.00 km teren
00:57 h 25.97 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 23 m
Kalorie: 472 kcal

O. Taki se wpis typowo Bajkstatsowy zrobię

Czwartek, 30 czerwca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 11

Bo jestem z nimi w ciemnej dupie i nie dam rady, nie udźwignę już tego.

Zatem wpis ten wymagał będzie mocnej koncentracji. Bo i treść zaskakująca. Już jak pisałam te słowa, to nie mogłam się skupić. Dżenereli to mój najcięższy wpis od czasu zaistnienia Che na BeeSie.

Jeździłam.



Mam to za sobą. Ufff.
TADAAAAAAAAAAAAAAMMMM

Dane wyjazdu:
45.62 km 0.00 km teren
02:05 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 874 kcal

No to kto...

Środa, 29 czerwca 2011 · dodano: 30.06.2011 | Komentarze 64

... z Was zechce zaplusować, zapracować sobie na wspólny z CheEvarą seans zajadania się Monte, zachlewania się Kasztelańskim, a nawet debilny konwersejszen o Nietzschem i niczem (póki co w bliżej nieokreślonym terminie, ale jadnakowoż pewnym stuprocentowo)? A zaplusować i zapracować se można łatwiuśko - stawiając się we w najbliższy weekend w Wieliszewie - który jadę znienawidzieć poprzez pokonanie kilkudziesięciu pętli dobowej Mazovii - i podać choć dwa razy na trasie bidon, ewentualnie ręcznik do otarcia błota z Che-Ryja, lub po prostu wrzasnąć coś motywującego swym gębofonem.
Dats enaf. Wiency nie cza zrobić nic.

Bo Sudocrem mogą podawać mi jednakowoż wyłącznie zaufani pipole. Nie myślałam jeszcze, kto mi go będzie - za przeproszeniem - aplikował. Ale jak się namyślę, to ten ktuś na pewno się dowie. W końcu mam czarny pas w poniżaniu. Wszelakoż:)

Dane wyjazdu:
83.20 km 9.64 km teren
03:41 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 1509 kcal

A o 7:03 pod moim oknem...

Wtorek, 28 czerwca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 11

''JANEK, krva, cielaku! ZLYŹ mie stąd, BEDE DETONOWAŁ!''

Skutecznie się obudziłam. O trzy minuty wcześniej niż mój budzik przewiduje.

Jakie DETONOWAŁ???

To dopiero czwarty dzień tej napierdalanki budowlanej, a ja już mam zawał. A jeszcze nie zburzyli tej kamienicy.

Przed wyjściem do robo uprzedziłam Panią Mamę, że jak W RAZIE CO będzie wiała, ma wybiec z chaty z obydwoma Specami. I gitarą.


Droga do roboty standardowa (rzyyyyg, bo to DO roboty). Droga Z szybka jak bolid. No bo Pani Mama.

A jak Pani Mama poszła się miziać z Morfeuszem, to ja myk, myk Rockhopperka i na rowerrrrr! I do Czarnego na wytrzepanie futra jego kocurowi. Mainkuny są wielgaśne jak sam sku... No duże są.

A ile się nasłuchałam o odchudzonym Specuuuuuu...!! O matko. Dłuższa litania uwag niż to, co Nowakowa na roratach piłuje. Kwintesencja ględzenia.


Zaczyna mi się podobać to nocne rowerowanie. O wiele fajniej się jeździ niż w ciągu dnia. A po godzinie 23 to już nawet dekle bez świateł się nie zdarzają. Lajkit!

Dane wyjazdu:
47.40 km 0.00 km teren
01:54 h 24.95 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:156 ( 81%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 749 kcal

Będzie pan zadowolonyyyyy:D

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 19

Z racji tegoż, iż Panią Mamę goszczę, wychodzę do roboty, ja pierdzielę PÓŹNO jak cholera, a po robocie PRUJĘ do chaty szybciej niż Cavendish. W mojem tak zwanem domostwie telewizji nie posiadam – w sumie szkoda, TeFaueN podałby mi na tacy gotowy pogląd, a tak to muszę główkować – i myślę, a nawet wyrzut sumienia mnie trzącha, że Pani Mama pod moją nieobecność kapkę się nudzi. To zapier*niczam jak dzikus do domu, żeby swoją błaznowatą osobą zapewnić jej rozrywkę i zrekompensować wszystko.

Co prawda pod mod domem wyrosła mi niebagatelna konkurencja w używaniu słów brzydkich i obrzydliwych, bo na miejsce starej sympatycznej kamienicy wyrasta osiedle wielorodzinne (które jestem w stanie zaakceptować tylko w wypadku, gdy na parterze otworzą tam sklep Dwajścia Sztery Ha) i panowie DŻENTELMENI, którzy opiekują się ową budową, wymieniają się od rana doświadczeniami budowlanymi. Pani Mama od rana zatem uczestniczy w kursie gwary branżowej:
- Gdzieżeś ty ku*wo wjechał TO KOPARKO?!
- Je*bnij się w łeb inżynierze pier*dolony!
I NAJLEPSZE:
To jest ku*rwa zaprawa SEMI DRAJ??

Czyli proszzzzzz. Nie tylko z gwarO Pani Mama się zapoznaje, ale też z techniką mieszania zaprawy.

Żałuję, że sama nie mogę być na tym odsłuchu.

Przygazowałam do domu i miałam jeszcze plan wyskoczyć na rower jakoś po 23. Ale sen mnie zmożył. Karygodny dystans zatem. Nawet pięć dych nie weszło.

A w temacie budowlańców:



"Balkon jest dobrze, budynek osiada":D

Dane wyjazdu:
38.21 km 0.00 km teren
01:42 h 22.48 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 620 kcal

A wieczorem, po Mazovii...

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 06.07.2011 | Komentarze 2

Jakeśmy już z chłopakami do domów wrócili, jak mnie już Pani Mama przyjacielsko szturchnęła w ziobro i tym swoim „NAWET NIEŹLE” pocieszyła (dotarło do mnie, że wreszcie wiem po kim, jestem tak oszczędna w sadzeniu komplementów i pochwał:)), biorąc do ręki pucharro i stawiając w w gronie wcześniej zwiezionych, jak już się nażarłam, naodpisywałam na miliard esemesów, znowu nażarłam i znowu naodpisywałam, ogarnęłam Pani Mamie plejs do spania, to o godzinie 22 pojechałam se dokręcić brakujące kaemy, których nie zaliczyłam z racji niepojechania Giga.

Nieniepokojona przez nikogo (późny wieczór to genialna pora na jazdę po mieście, rly), schetałam się jazdą na pełny FAJER, lekko wkurwiona, że PAŁER przybył iście rychło w czas, powróciłam na karimaty łono.

A PAŁER przybył, bo słuchałam tegoż



Korci mnie jeździć z muzyką na maratonie:D

Ale z muzą nie usłyszę... WSKAKUJ NA KOŁO!
Prawda? :)




Jest pierdolnięcież.

Dane wyjazdu:
58.88 km 56.34 km teren
02:18 h 25.60 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:191 ( 99%)
HR avg:171 ( 89%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1894 kcal

No i dupa, czyli Szczytno bez szczytowania, czyli Mazovia na Mazoorach

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 06.07.2011 | Komentarze 11

Dziwnie tak produkuje się wpis niemal dwa tygodnie po starcie, bez emocji już, nawet bez zbędnej przejmacji, trochę zwisa mi to już kalafiorem. Takim lekko pobrązowiałym na łebku.

Ale co ja mogę.

Jak rano się czułam ujowo i wychodziłam zielona z domu, dokładnie tak pojechałam ten maraton. Ujowo. Na na wpół podłączoną wtyczkę. Na którą – nie daj Jah – ktoś nadepnąłby i by mnie z energii wypięło na sto procent. Taki se maraton pod znakiem dwudziestego stopnia zasilania.

Już Pani Mama rano patrzywszy na moje parchate samopoczucie, zmilczała mój upór („Mamo, mam MAXA, muszę wystartować”:D) i jedyne, co zechciała uczynić, to narysować na swoim czole kółko, okraszając to spojrzeniem politowania. Udałam, że interpretuję to jako życzenie powodzenia i kontynuowałam robienie dobrej miny do gry, w której już przy pierwszym rzucie kośćmi przegrywa się kamienicę.

Mistrzowsko aktorsko wypadłam zaś wtedy, gdy pod dom mój zajechał Arek Pan Dyrektor Sportowy i Tomek, który WRESZCIE DAŁ SIĘ NAMÓWIĆ NA START. Żaden nie zauważył, że pod włosami mam rewolucję październikową, a wnętrzności tańczą kankana.

Psychosomatyka to jednak straszna kurwa jest.

Przyjechalim na miejsce, niemal na styk, na tyle, żeby przypiąć TRYTYTKAMI to, co należy nimi przymocować do rowerów, znalazł nas Faścik, z którym dokonaliśmy symbolicznej rozgrzewki i wleźliśmy w sektory. W mojem wirtualnego żółwika przedstartowego przybiłam z consem i na hasło STAAAAART zupełnie bez przekonania depnęłam w pedały.

Bez przekonania i bez pary, bo psychosomatyka kim jest – wiadomo.

Pierwszy paw KRÓLOWEJ poleciał na rozjeździe Fit/Mega. Skryłam się za sosienką nadobną i porozmawiałam sobie z przebiegającymi mrówkami maści czerwonej. Ustaliwszy z nimi terminy składania PITów 11, co dla mnie zawsze jest MRÓWCZĄ robotą, opuściłam chaszcze i na myśl o wciągnięciu żela puściłam kolejnego pawia, tym razem tylko w myślach.
Nie wiem, jakie miałam kolory na ryju, czy poranna zieleń uległa wzmocnieniu, czy dostała panton, czy może podcień – nieważne. Czułam się blada jak śmierć na urlopie.

Ponieważ wciągnąć żela chęci nie miałam, wypstrykałam się z pokładów energii i na CZYDZIESTYM CZECIM kilometrze przyszło mi do łba pierdolnięcie rowerem daleko hen i wyjazd na zajazd.

A tu zamiast tego czekał mnie PODJAZD.

Niby się szczerzę, a zaraz się porzygam:D © CheEvara
– fota by Pijący_mleko

Zaraz za nim poszedł paw numero dos.

A po pawiu z numerem tres, dogoniła mnie Olga i okrzykiem...

SIADAJTA WSZYSCY, BO JAK NIE SIEDNIETA, TO PADNIETA!!!
... i okrzykiem...

SIEDZITA? NIE? TO SIADAJTA, MÓWIE!

... i z okrzykiem:
„WSIADAJ NA KOŁO!” pociągnęła mnie przez niezły kawałek.

Wiecie co? Nie dość, że chujowo czułam się fizycznie, to jeszcze poczułam się do dupy psychicznie. Mało kto potrafi sprawić, że odczuwam zakłopotanie, robi mi się głupio, zaczynam uważać się za ostatniego gniota.
A Oldze się udało.

Bo ja tu sobie podśmiechujki z niej robię, siekam jakieś uwagi o bidonach, o czym Olga wie, a to, że wie, ja wiem od niej – a potem dostaję od niej na trasie hol. I kto w tej konkurencji jest nacią od buraka?

Mua.

Nie dość, że niszczy mnie psychicznie tym, że mnie dogania, to jeszcze przypierniczyła mi w inną mańkie.

CHOLERA.

Na bufecie Olgę zgubiłam, a raczej jęłam śledzić wzrokiem, jak zapierdala daleko przede mną i wszystkich wyprzedza i udałam się pod młode dęby po raz trzeci.

Paw w takich okolicznościach flory i być może fauny? Epic! © CheEvara


Po czym uznałam, że jestem w połowie dystansu Giga i że na samych oparach nie zajadę, wciągnęłam carbo, i aż przewróciłam oczami z wrażenia, bo dostałam tym żelem po kichach jak z reaktora jądrowego. Jakby ktoś mi po raz kolejny wyjął bateryjkę. A raczej wyrwał ją ze stykami. W akcie desperacji uwiesiłam się na kole jakiegoś bajkera i wpatrując się tępo w jego bieżnik, dociągnęłam na mety... na dystansie Mega.

Zamiast łeb wznieść, to ja się na kole wiozłam. Na kole megowca:/ © CheEvara



Z takim zdziwieniem to ja nigdzie nigdy nie wjeżdżałam, a już na pewno nigdy na metę. Jak to? Rozjazd Mega/Giga zrobili w miejscu startu? Pojebało ich? - myślałam sobie bardzo inteligentnie. A jak mnie mata na mecie odpikała, przyznałam sobie plakietkę największego tłumoka tego maratonu.

Bo dotarło do mnie. Że jestem największym tłumokiem tego maratonu.

Nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Mogłam wznieść ten łeb znad kiery. Pewnie pomogłoby mi, gdyby jakaś dobra morda darła się – ja zawsze na rozjazdach – Mega w prawo, Giga - prosto! A tu - jak nigdy - panowała zgroza nagłych cisz. I ciul.

Zdołowana znalazłam się z Faścikiem, Tomkiem, consem, i jęłam udawać, że ten nieudany start mnie obsysa, dynda i wilgotnym mi jest wielce on. Jednak bez fikołków i podskoków, kontrolnie wręcz tylko polazłam pod tablicę z wynikami i w sumie odetchnęłam z ulgą, jakem zobaczyła, że w kategorii swej jestem trzecia. Radości w tej konstatacji nie było.

Głodna byłam wykurwiście, ale uznałam, że makaron z olejem nie przysłuży mi się nijak ani tym, ani żadnym innym razem, wręcz zachciało mi się na samą myśl o nim puścić kolejnego womita, a takich wyczynów wolałam nie dokonywać wdrapując się na pudełeczko dla CZECIEGO MIEJSCA.


Mina kwaśna, bo podium miało być na innym dystansie © CheEvara




Na miejsce drugie – kilkanaście sekund przede mną – przyjechała Ania Klimczuk i pewnie gdybym ścigała się na tym dystansie z premedytacją, walczyłybyśmy na finiszu. Pierwsze miejsce zajęła oczywiście Maja Busma, która na metę wjechała siedem minut przede mua.


Niby trzecia, a pierwsza, no ale Mai się nie odmawia;) © CheEvara




Chwila dla fotorepo:D © CheEvara




No nic.

Na dystansie Giga pierwsza była Olga, druga Aga Zych, trzecia Elka Molenda, która przed własną dekoracją dziękowała mi, że pojechałam ten krótszy dystans. „Inaczej byłabym poza pudłem!” - zachichotał ten sympatyczny rudzielec. No cieszę się, że mogłam komuś sprawić radość w ten sposób;).

Choć na pewno nie cieszył się z tego Arek, Pan Sportowy Dyrektor, bo ciął Giga w imię drużyny i dlatego, że ja go jeżdżę, a jak sam zeznaje, nienawidzi tego dystansu. Gdy mnie zobaczył już z pucharkiem za trzecie miejsce w Mega, „wezwał do raportu”. Z minom srogom.


Po dekoracji GigaLasek podtuptałam do Olgi, podziękować jej za pomoc, wymieniłyśmy się wrażeniami i o. Wersal i pełna kultura.

Czy jest mi głupio? A pewnie.

Ale newerKURVAmajnd.


Potem na podium stanęłam raz jeszcze, za Arka Oleszkiewicza (M2 na Mega)

Drugie podium tego dnia, czyli nie taki ten zawodnik chory;) © CheEvara



Mówiłam, że mam fujarę? Mówiłam. © CheEvara


i tyle dobrego z tego Szczytna.

Razem z chłopakami z APSu zdecydowaliśmy, że zostajemy na tomboli, sponsorowanej przez Kross. Coś mi mówiło, że skoro Olga (w końcu z Krossa) pomagała mi na trasie, to jeszcze JAK NIC wygram i rower.

Tyle, że to COŚ miało całą górną paszczękę bezzębną i przez to mówiło niewyraźnie i tak naprawdę chodziło temu CUSIU o to, że wygram trzy batony Nutrendu.

WIENCY na tombolę nie zostaję. I nie chodzi mi o batony, ale o tę późniejszą bitwę o numery. Pozabijajta się. Po papier do dupy ludzie się tak za komuny nie ciskali jak po te numery.
A ciskali się po to, żeby być szybciej od reszty i żeby potem utknąć na wyjeździe w parkingu.


W sumie Faścik całkiem zacnie rzecz podsumował. Dla większości znajomych to Szczytno wypadło źle albo chujowo.

Jednakowoż uważam, że pod względem towarzyskim było bardzo zacnie.

Się przechadzamy z Faścikiem i z tragarzamy © CheEvara


Choć brakowało mi kilku Bajkstatowiczów. No.

Dane wyjazdu:
24.29 km 0.00 km teren
01:03 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:161 ( 83%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 488 kcal

Żesz w rzyć ochwaconej regeneracji, czyli tylko DWAJŚCIA CZTERY kmy

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 13

Mówcie, co chcecie, ale słucham kolarskiego pieprzenia po raz ostatni i – jak mam ochotę w przedmaratonową sobotę NAKOORVIAĆ, ile pary w nogach – tak będę zapierniczać do upadłego.
Bo jakoś na drugi dzień, czyli w maraton, idzie mi zajebiście, jeśli ujadę się dzień przed.

Dobra, tym razem na mój skromny przebieg nałożyła się też WIZYTANCJA Pani Mamy, nie mogłam wyleźć na rower i sieknąć se stówki, a Panią Mamę zostawić na pastwę mojego domu. Nieelegancko. Tym bardziej, że nazajutrz miałam Panią Mamę pozostawić, by szczytować w Szczytnie.
Tom dała radę jeno po koks do Deca podjechać, drogą okrężną.

A jak mnie do końca dnia rzucało, że nie pojeździłam więcej! CHOLERA.

Przybiło mnię zaś, gdy Pani Mama powiedziała o Monte "nawet niezłe".
Kurwa.
Udałam radość, zagryzłam warę i poszłam załkać do łazienki i obchlipać ręcznik.

WŁASNA MATKA!!

Dane wyjazdu:
54.22 km 0.00 km teren
02:16 h 23.92 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 912 kcal

My jesteśmy jagódki, czarne jagódki…

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 29

Jesteście z tej generacji, która w podstawówce uczyła się tej piosenki na muzyce?

Przypomła mię się ta pieśń z chwilom wiekopomnom, kiedy Pani Mama moja własna przekroczyła progi me skromne (umyte SZMATOM I PRONTEM) i obdarowała mnie pudełeczkiem własnoręcznie UDUDRANYCH (taki podkarpacki slang jak: placki, kołki, meszty i wychodzenie na pole) jagódek.

Żarłam i se nuciłam „.... czarne mamy oczka i nóóóóżki”.

My, te jagódki.

Ponadto wyżarłam super ekskluzywną zawartość słoika kureczek marynowanych.
Boszzzzzzzz. Ta moja Pani Mama to musi mnię kapinkę lubić. Chiba.

Zanim Panią Mamę (zwaną też Mamutką – nie lubi tak – lub z czeska Maminką) moją własną przyjęłam w progi me skromne (umyte SZMATOM I PRONTEM), pojechałam se towarzysko do Czarnego do AirBike na plotki i podśmiechujki. Obcy17 obiecywał znaleźć się na kursie mojego pomykania w te lub w tamte, ale wymiękł chyba. Albo rysował nowe serducho gdzieś w innym miejscu stolicy. Jak tak, to wybaczam.

Zawsze zapominam o rodzinnym wyrażeniu „psu dupy nie umiesz zawiązać” i zawsze Pani Mama mi je przypomni.

Zawżdy.

Dane wyjazdu:
115.67 km 27.51 km teren
05:34 h 20.78 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:162 ( 84%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 2036 kcal

Co mi zostao w Boże Ciao:D

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 04.07.2011 | Komentarze 23

Co innego jak pierdnąć w oponki, wskoczyć na fullika i pojechać nad Zegrze? No co? No jasne, mogłam stanąć nad grillem, przyciskając do mymłona pół kilo karkówki, a potem jak przeciętny Polaka katolik iść do kościoła, odbyć obowiązek duchowy, czyli stanąć pod ogrodzeniem kościelnym, dokładnie tam, gdzie moc głośników już nie sięga, ale miłość Pana Dżezusa jak najbardziej, a którego wielkość objawia się w zakresie dekoltów panienek, za którymi matka nie zdążyła wybiec do furtki z iście edukacyjnym okrzykiem „Do domu, ubierz się, ty kurwo!”.

No mogłam.

Chciałam jednak, aby ten dobry Pan przyjszedł do mnie sam, ewentualnie z PROCESJO i wybyłam mu naprzeciw.

Jak wyebać w kosmos pieniądze, które są wszystkich :D © CheEvara



Radośnie wzdłuż Kanału Żerańskiego szumiałam sobie fullowymi balonami, co i rusz dałam się pozdrawiać jadącym z naprzeciwka rowerzystom i tak se filuternie, a nawet niefrasobliwie – niczym ten jeżyk z dowcipu o jebniętej dziewczynce, dojechałam do Zegrza Południowego, gdziem zasiadła nad małym browarkiem za TRZY KUŹWA ZŁOTE, ale przynajmniej we szkle.

Dwupak carbo:D © CheEvara


Zezułam meszty i pozwoliłam słońcu zrobić we stopami porządek i nadać im choć cień opalenizny.

Inni też doopalali się:

Palacze to najwięksi syfiarze i tego zdania będę się trzymać © CheEvara



Ten kolo giry miał już pewnie zjarane, teraz tylko się wyrównywał:D © CheEvara



Naraz dopadły mnię wyrzuty sumienia towarzyskie, bo przypomniałam se o istnieniu Karoliny, która dobijała się do mnie od weekendu mławsko-maratonowego i w końcu pewnie rzuciła grubą kurwą z macią i dała se spokój. Zadzwoniłam, umówiłam się – proszę teraz zoczyć zajebiste moje poświęcenie, bo plan był taki, że robię ze traskę żółtym szlaczkiem, siekam stówkę w terenie i tym sposobem nie pierdolę się jak z łobuzem matka z warszawką, która świątecznie opanowała ulice i dedeery.

Taka sielanka, a ja muszę zawracać © CheEvara



Zawróciłam w stronę pożądaną ku nawiązaniu z Karolą transmisji, czyli w stronę centrum.
Nie wiem, ale niech mnie ktoś dobry kopnie w dupę, kiedy następnym razem przyjdzie mi do głowy pchać się w miasto w dzień wolny od niewolniczej pracy przy drukarce lub też niszczarce.
JA JEBIĘ.
Nieprzebrane tłumy i nad Wisłą i za Wisłą. Dopiero na odcinku między Gdańskim a Grota, na Szlaku Golędzinowskim tłuszcza się przerzedziła.
A że od mostu Grota do mnie to już rzut berecikiem z krótką antenką, zaordynowałam wjazd na moją chatę, spożycie po małym izobroniku, siku i znowu w miasto. Plan zrealizował się prawie. Bo spotkałyśmy po drodze znajomego popierdalacza, tenże podpiął się pod nasze ustalenia, u mnie na tak zwanym ogrodzie spożyliśmy piwko, ja symbolicznie, tamte chlory zbeszcześciły pojęcie „symbolicznie” i wypiły trzy razy więcej niż ja, w związku z czym Karolina uznała, że dupy już na rower nie sadza, wraca z rowerem trambajajem. Do którego została odprowadzona. Ja skonstatowałam, że może wypadałoby obchędożyć OBEJŚCIE przed nazajutrznym kontrolingiem, czyli przyjazdem Pani Mamy i dalsze śmiganie odpuściłam. Maciek sprawiał wrażenie wielce zawiedzionego. I pojechał w traskę, ja wróciłam do domu. Maćkowi na tyle jednak źle się beze mnie jeździło, że zdążyłam skończyć ślizgać się kolanami po Pronto do podłogi, a ta sierota do mnie dzwoni, że urwał łańcuch na Placu Trzech Krzyży i że ratunku, helpmi, reskjumi, hilfe, ajudarme. Że przyjedź, dobra, łaskawa, wielebna CZEWARO.

KURRRRRRRWA, ty kombinatorze – pomyślała żech. – Wróć tramwajem, kurrrrrwa – żech pomyślała też.
Ale że jestem miękką pizdą, wsiadłam na rower, zainstalowałam do kieszeni spinkę, skuwacz i pojechałam udostępnić własną ZAJEBISTĄ osobę kolesiowi, który musiał uciekać się do takich kombinacji, żeby móc ze mną pojeździć.

A ponieważ wiem, że koleś wozi ze sobą nawet kurtkę przeciwdeszczową w dni, w które DESZ NIE BANGLA, to jestem przekonana, że takie rzeczy, jak skuwacz wozi ze sobą zawsze.
Ale jak już ustaliliśmy - moja zajebistość wymaga rozjebania na drodze publicznej łańcucha, żeby mnie ściągnąć w okolice.
No. W knajpie zwanej Szparką czy też Szpilką, gdzie schodzi się element ludzki permanentnie mnie rozpierdalający, łańcuchowi została przywrócona sprawność, mnie usiłowano namówić na piwo w Lolku, odmówiłam, bo kurrrrrrwa miałam dżob w domu do zrobienia, tak? A czas nie sprzyjał. Odholowałam Maćka pod Lolka i stamtąd z asertywnym NI CHUJA, WRACAM powróciłam do domu. Zatem stówka weszła, choć nie miała ona zaistnieć po asfalcie.

Dane wyjazdu:
59.84 km 0.00 km teren
02:51 h 21.00 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 957 kcal

Eh, Obcy, Obcy... :)

Środa, 22 czerwca 2011 · dodano: 29.06.2011 | Komentarze 21

Jadę se do pracy, a tam WTEM! Taka deklaracja!

Takie jest Twoje wyznanie? © CheEvara


Obcy17, następnym razem pisz pod takim sercem "CheEvara", bo jeszcze jakaś obwisła Elżbieta pomyśli, że to do niej. Narobi sobie NADZIEJI (jak prezydent Komorowski, który łączy się też w BULU) i po co to dziewczyninie??
Na szczęście ja nie mam wątpliwości ani co do adresatki, ani co do nadawcy:D

Szapoba za farbki, którymiś to wymalował, bo wyznanie przeżyło 4 ulew i ciągle jest w świetnej kondycji. Codziennie to sprawdzam:D.