Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:2523.42 km (w terenie 317.00 km; 12.56%)
Czas w ruchu:111:49
Średnia prędkość:22.57 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:3691 m
Maks. tętno maksymalne:187 (97 %)
Maks. tętno średnie:164 (85 %)
Suma kalorii:40905 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:63.09 km i 2h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
46.31 km 0.00 km teren
01:51 h 25.03 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:112 ( 58%)
Podjazdy: 48 m
Kalorie: 971 kcal

Wieczorowo poro, nawet lekko deszczowo:D

Środa, 31 sierpnia 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 2

Jużech myślała, że nie wyjdę na to nocne rowerowanie. Nazłaziło mi się na chatę gościów, chłopaki na Specach poczuli się zazdrośni i mnie zostawili, ale nie zostawił mnie mój niezawodny Pan Dyrektor Arek, który oddał swojego górala do malowania w barwy teamowe i w związku z tym wyciągnął swoją piękną szoskę oraz mnie, po prostu Che na nocny rowering.

A obśmiałam sięęęęęęęę z niiiiiiiim!;)

Ujechałam się zaś w normie, choć wiadomo – gdzie zapieprzanie na góralu, nawet i wyścigowym, a gdzie napierniczanie szosóweczką;).

Fajnie się mknęło, choć urocze pustki na ulicach stolicy niestety się skończyły
I nawet złapał nas pierwszy jesienny deszcz. I żółty jesienny liiiiiśććć.


A moje wyznanie Arkowi o tym, jakie tequila czyni spustoszenie w moim zdroworozsądkowym myśleniu chyba źle się skończy:D.


Dane wyjazdu:
44.57 km 0.00 km teren
01:45 h 25.47 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 768 kcal

Zaraza

Środa, 31 sierpnia 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 2

Jakie ja mam manko w spaniu, to kuźwa niech mi język zafarbuje na cynob(e)rowo. Zasypiam prawie, jadąc na Centurionie, który waży swoje i którego nie mogę rozbujać do wartości, które by mnie pobudziły.

Jedyne, co mnie rano potrafi pozytywnie rozwalić, a raczej JEDYNY, KTO jest koleś, z którym mijam się prawie codziennie na moście gdańskim – ja na którymś swoim przecinaku, koleś na holendrze. Jaki chłopak ma sympatyczny wyszczerz, to nie umiecie sobie wyobrazić. Wyminę się z takim i mnie mój własny wyszczerz trzyma do samej roboty.

Stąd też kawałek o taki, który trzyma mnie w pozytywie od rańca:



Gajer Jaggera jest trendi i dżezi i zaje!:)

Dane wyjazdu:
30.40 km 0.00 km teren
01:13 h 24.99 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:153 ( 79%)
HR avg:119 ( 61%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 394 kcal

Se poszłam, żeby...

Wtorek, 30 sierpnia 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 11

... żeby pojeździć sobie. Przecie nie popływać.
No jeszcze mnie nie pogięło, żebym szła jechać popływać.
Co to ja ukleja (Alburnus alburnus) czy inna dorada (Sparus aurata) jestem? No nie. Co najwyżej piła. Pristis pristis, jeśli mam już być konsekentna.

Lubię napierniczać nocą mostem śląsko-dąbrowskim.


Dane wyjazdu:
44.80 km 0.00 km teren
01:47 h 25.12 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 894 kcal

I dupa i padu!

Wtorek, 30 sierpnia 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 5

Kończy się to lato, co robaczki? Rano czasem wzdrygnę się zaraz po wyjściu z domu. Stelepie mnie ziąb. Sztraszne to!

Skończyła się też ludzka jazda po ulicach stolicy. Z wakacjów, Mazurów, górów, Mielnów powróciły bezmózgie ameby pozbawione kąta oka – jak jedzie to patrzy tylko na czubek własnej kichawy. Jak skręca w prawo, to patrzy tylko na prawą stronę czubka własnej kichawy. Jak skręca w lewo, to wtedy nie patrzy już na nic, bo skręt w lewo wywołuje u niego paniczny skręt dupy w poprzek.


Jakie ja kalorie spalam z tego do-praco-dojazdowego stresu!
Uchowaj nas Panie!

Dane wyjazdu:
44.60 km 0.00 km teren
01:56 h 23.07 km/h:
Maks. pr.:37.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 846 kcal

Ulica Poniedziałkowy Dół*

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · dodano: 05.09.2011 | Komentarze 6

A jak już se sprawdziłam, co jest do zrobienia we Rockhopperze po Skarżysko-urwisku, to odsmażyłam sobie profesjonalne Panio-Mamowe piehogiiii, które nadziergała, gdym ja się ścigała, po czym pojechałam do roboty.

Klekoczącym Centurionem.

Może dlatego wydawało mi się, że świetna skarżyska forma tam we w Skarżysku została i ją stamtąd zapomniałam zabrać.

Się wlokłam jak żółw.
Albo nie!
Jak dwa żółwie, a dokładnie jak ten jeden, wolniejszy.

Do domu też się tak wlokłam. Klekoczącym Centurionem. Jak ten wolniejszy z żółwi, któremu na dodatek jeszcze skorupka się obluzowała.

* jest taka - w Krakowie'_

Dane wyjazdu:
37.20 km 0.00 km teren
01:27 h 25.66 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:161 ( 83%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 727 kcal

Poranna tempówka kontrolująca tętno i centry:D

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 4

Strasznie mnie SRANA korciło sprawdzić, co w Rockhopperze będzie do zrobienia po maratonie. No to się rzuciłam. SRANA. Żeby sprawdzić;).

I do zrobienia jest kompletna centrancja.

Tył mi już lekutko bije. A w ogóle to już mi odbija.
No i kończą się klocuszki z tyłu.


Wszystko tak wiruje, przyspiesza, spirala się dokręca:D:D

Dane wyjazdu:
85.00 km 65.00 km teren
03:53 h 21.89 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:1380 m
Kalorie: 2101 kcal

Mazovia w Skarżysku, czyli kurzył Jerzy na urwisku lub też użył Jerzy na kur… niku!:)

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 30.08.2011 | Komentarze 53

Ależ to był dla mnie maraton, uhuhuhuhuhu!
Ależ mi noga kręciła, ależ mi łyda ciągnęła. Ja pierdaczam!

Zajebiście zadowolonam. Wielce.

Skąd ta forma, to sama nie wiem. Nie zmienia to faktu, że jestem mocniutko zadowolona.

Ale ale. Wiem, że wszyscy lubicie tu wleźć, doznać rozkoszy intelektualnych, czytając zajebisty wpis, więc napiszę, jak to było od początku.

Dziewiątego sierpnia roku pańskiego 1982 na świat przysz… eeeeee… na świat wyjechała na rowerze Wasza ukochana Che. 29 lat później przyszło jej do głowy przejechać se maraton w Skarżysku. Co się będzie w domu kisić – pomyślała se. I pojechała. Dzieki wsparciu pana Gora, który tego dnia robił za drajwera, w towarzystwie pijaniusieńkiego (naprawdę, chłopak od piątku dawałł z siebie wszystko;)) Niewe i Radka, który zawstydził wszystkich swoim czyściusienieńkim Garym Fisherkiem.
Czystszy był tylko mój Szpecyk.

No i tak. Tenże wesoły skład czterech przekrzykujących się zrytych umysłów zaowocował kopalnią tekstów, których kuźwa nie pamiętam. Ale było epicko i sprośnie. Tak jak lubię;).

W Skarżysku byliśmy niemal na styk, tym razem odpuszczając rozgrzewkę. Z dwóch powodów – z braku czasu. I z braku czasu. No i może jeszcze dlatego, że zabrakło nam czasu. Jak łatwo policzyć, z dwóch powodów zrobiły się 2,5.

Właściwie to czasu wystarczyło nam tylko na wejście do sektorów. Ja i Radziu wtuptaliśmy do trzeciego, a Goro i Niewe gdzieś dalej. Wymieniliśmy się z Radkiem strategiami – moja była taka, że mówię mojemu trzeciosektorowemu pociągowi: masz ten start, masz te fundusze, masz te rozgrzewki, ja cię serdecznie pierdolę. I nie gonię za tymi harpaganami, bo w Supraślu goniłam, w Ełku goniłam i to całe gonienie skończyło się zawałem, trachykardią, dolomitem i bondziornem. Jak łatwo można się domyślić – nie skończyło się to najlepiej.

Radek plan na start miał dokładnie ten sam, choć jak ruszyliśmy, próbował mnie urwać. Taki kolega! Taki michałek! Nie chowałam jednak urazy. Jechałam sobie zatem spokojniuśko, jechałam sobie swoje, ale tak jakoś miałam wrażenie, że nawet dwóch trzecich mojej dostępnej na wtryskarce mocy nie wykorzystuję. To depnęłam. I dogoniłam Radzia, który wyrzekł JEDYNIE na mój widok:
- Ooooooooooo
Na takie dictum mogłam tylko rzucić się do przodu.
I tak na lajcie sobie wyprzedzałam wszystkich.

Z małym wyjątkiem zwanym Olgą Niewiarowską, która już zgodnie z tradycją, acz tym razem wcześniej niż zwykle wzięła i mnie pognębiła swoim turbodoładowaniem z nóg.

Jestem już z tym pogodzona, nawet szczerze mówiąc, wyczekuję tego momentu. Nawet lubię to;).

Nie wiem, czyje koło złapałam, ale SIĘ NIE PUSZCZAM:) © CheEvara



Wyrwała dziewczyna do przodu, ja próbowałam złapać jej koło, które po chwili urwałam, ratując mojego Naftokorowego ulubieńca, Pana Gąsienicę, czyli Maćka Zielonkę, którego los doświadczył kapciochem.

Obcy, dętka, którą dostałam od Ciebie jest teraz w Sopocie, w kole gwiazdy Naftokoru. Czyli też w dobrym miejscu.

To był mój pierwszy pitstop. Drugi zaliczyłam przed genialnym, długim szuterkowym podjazdem, bo luzowała mi się śruba zacisku sztycy, zjeżdżało mi siodełko i coraz bardziej obcierałam sobie kolanami brodę. I po drodze suty (informacja dla Gora, który jak ta woda, drążąca poprzez wieki skały, ostatnio dociekał, czy obtarłam sobie kiedyś suty, czy też – jak mawia jeden z moich ulubionych mechaników – NYPLE). Nie tylko nie chciałam zajechać sobie tych sutów, co żal mi było kolan, zatrzymałam się. Szybkozamykacz jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem na takie okazje. Bo zanim trafiłam imbusem we śrubę, objechali mnie ci, których tak pieczołowicie wyprzedziłam. Oraz dojechali ci, którzy pieczołowicie gonili, na przykład taki theli. No i Elka Molenda z Plannji, która w Ełku była wiadomo która.

Ooooooooooooooo, nie, nie dzisiaj, kochana – wyszemrałam wściekle i pierdolnęłam w pedały. I na tymże długim, zajebistym szuterkowym podjeździe wyprzedziłam Elkę, theli’ego, a nawet Bogdana z Gerappy.

Hahahaha, uciekłam theli'emu, emu, emu, emu:) © CheEvara




Wyobraźcie sobie zatem, jaką miałam nogę.

Już? Macie to?

To teraz wyobraźcie sobie, jak mnie to podjarało i jakiej nogi dostałam jeszcze dzięki temu.

Teraz sobie myślę, że gdybym kilka razy wyprzedzała bezwzględnie niektórych leniwców, którzy wlekli się przede mną, a nie grzecznie czekała na miejsce, to bym dojechała Agę Zych, która na metę wjechała trzy minuty przede mną. Bo zapierniczałam jak dzikus nawet w tych błotnych sekcjach.

Myślę se też, że i Olga była do dojechania.

To był mój dzień. Tyle, że ja podeszłam do tematu nieco bezjajowo. Bo z difolta założyłam, że Aga to mi jak zwykle zwiała na pińcet minut. I uznałam, że zapierniczam swoje, bo jej to na pewno nie dogonię. Trochę złam za to na siebie.

Ale teraz najlepsze. Niejakiemu Goro włożyłam ponad trzydzieści minut.

Lubię to.

Wiem, że zmagał się z dętką, ale nawet jeśli. Odliczając to, to i tak jest bite pół godziny:).

Radkowi, który tym razem pojechał dystans dla twardzieli włożyłam nieco mniej, ale jak na mnie i na Radosława, który w którymś z pośladów na pewno ma silnik, to i tak sporo.

A NieweNiewe pijany pojechał mega. I tak szacun, bo niektórzy pojechali fita;).

Lubię te kilka powyższych akapitów.

No i o. Giemba cieszy mi się do teraz. Naprawdę. Bo i trasa była świetna, może nie na szóstkę pod względem trudności, technicznych odcinków było mało, ale była interwałowa i dała możliwość wbicia na liczniku prędkości 60 km/h na jednym z asfaltowych zjazdów. Wszystkie podjazdy zaliczyłam z siodełka – wszystkie oprócz tego, który przypominał szlaki rowerowe w okolicach Dżałorek. Te szlaki, którymi było wleczone drzewo po wycince. Wyprzedzałam na podjazdach. Spieprzałam na zjazdach.

Gdzie ja mam się udać, aby taką formę utrzymać do końca sezonu?

Na mecie czekał na mnie z aparatem Niewe:

Tu przyczajony Niewe, ukryty smok robi mi fotę na mecię:) © CheEvara


Tu zaś dokumentuje mnie ekipa muchozola:) © CheEvara


dojechał Michał z Kristoferem i w tym składzie poczekaliśmy najpierw na Radka, potem na Pana Dyrektora i w końcu na Gora. Na tego ostatniego szczególnie długo.

Tak się jeździ, robaczki.

Potem ceremonia wyglądała już standardowo – piwko:

Goro w stroju Ti-Mołbajla, który obciera suty © CheEvara


drugie piwko:

Niewe jest wreszcie wśród żywych, a Goro ciągle z obtartymi sutami;) © CheEvara



śmiechy, plotki z… Olgą, którą zaczepiłam pod tablicą z wynikami, zapoznałam przesympatyczną panią małżonkę szcygana, podtrzymałam swoje radosne stosunki towarzystkie z bikerami zapoznanymi w Mławie, no… po prostu rozkosznie byłam sobą.

Dalej to już wiadomo, dekoracja:

A ja jak zwykle się chacham:) © CheEvara


ah, wrzucę se jeszcze jedno:):

Llllubię to:) © CheEvara



miliard szpilek wbitych chłopakom, których objechałam bez litości i rozejście się. I znowu miliard szpilek wbitych chłopakom. Na parkingu cwaniacko wykpiłam się od roboty i pod pretekstem zagadania z muchozolem, któremu stuknęło OCZKO wymigałam się od pakowania mojego Szpecyka z obdartymi nędznicko chwytami. Się wygrywa, się ma ludzi do pakowania;).

A jak składam życzenia, a nie wyglądam:

Chyba bardziej czegoś żądam niż życzę:D © CheEvara



Czy muszę mówić, jak wyglądała podróż? Już w Pruszkowie, gdzie odstawialiśmy Radzia, ja byłam wstępnie najebana. Sportowiec, co? O paszy w postaci hot doga nie pisnę słowem. Musieliśmy rewelacyjnie wyglądać na tym przystatojlowymparkingu – czwórka rowerzystów, troje w trykotach, troje z piwem i fastfudami. Rewelka.

Tak naprawdę zajebiście to lubię.


Dane wyjazdu:
66.00 km 0.00 km teren
03:11 h 20.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Po parę rzeczy:D

Sobota, 27 sierpnia 2011 · dodano: 18.10.2011 | Komentarze 2

Dłuuuuuugo nie robiłam wpisu z tytułem wyjaśniającym cel mojej wyprawy.
No to. Pojechałam sobie do mojej nowej sympatii w Centrum Biegowym Ergo i w celach towarzyskich, i indoktrynacyjnych. Sympatia jest zażywną babeczką, która namawia mnie do biegania, zapewnia, że mimo wszystko MOGĘ biegać, mimo moich zrypanych kolan, że sprowadzi mi takie buty, które po bieganiu i zdjęciu ich z nóg, jeszcze przyniosą mi Monte z lodówki i pobiegną do sklepu (po miękkim, bo ja mogie tylko po miękkim) po piwo ze szlachcicem i szabelką na buteleczce.

No to jak tak, to tak! A jak!

Tak pokrzepiona i już mentalnie przygotowana na spory butowo-biegowy wydatek, pomknęłam po dawkę kontrastowo innych doznań. Czyli na Dereniową, nasłuchać się trzystu trzynastu złośliwości.
To lubię. Ale raz na kwartał.

Dane wyjazdu:
83.00 km 0.00 km teren
03:51 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zaległy wpis. Ważny jak sama nie wiem co. Jak coś ważnego na pewno

Piątek, 26 sierpnia 2011 · dodano: 18.10.2011 | Komentarze 5

Z kapownika nie wynika, skąd, dokąd i po co, poza tym, że do i z pracy jechałam, ale przejechałam (a to wynika z kapownika, bom skrupulatnie, jak ten Żyd u Bolesława Prusa, odnotowała w buchalterze) 83 kajlometry.

Na własnej pamięci wolę nie polegać.
Na kapowniku też - jak widać - nie ma co, ale przynajmniej dystans się zachował.
Na pewno zatem strzeliłam sobie przedmaratonową REGENERACJĘ. Zupełnie w moim stylu.
Na to zżyma się i Maciek i El Mozano z APSu. Że ja nie odpoczywam.
Niedzielna (czyli ta co będzie za dwa dni na maratonie w Skarzysku) forma żaświadczy, że prawda i jasna strona mocy jest po mojej stro… yyy… jakoś w ten deseń.

Dane wyjazdu:
70.84 km 6.00 km teren
02:58 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:21.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: 1242 kcal

Ale się najeździli!

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 11

Znowu. Znowu, kuźwa znowu, znów! Miało być TAKIE jeżdżenie, TAKIE pedałowanie, TAKIE Zegrze, ja już se myślałam, że będę mogła wpisać sobie stówencję. TAKĄ stówencję!

A tu hui.

Doszliśmy z Niewe do wniosku, że to wszystko przez zbyt prosty plan.
Zbyt prosty plan zawsze kusi swoją wizją zjebania się w swojej prostocie.


Na tak zwanym grupowym czasie ustawili się na późniejsze popracowe jeżdżenie DŻANEK, Niewe, Goro end Aj.

Ile z tych ustaleń wyjszło, zara Państwu wyperoruję.

Miało być tak, że Niewe jedzie po Gora, potem obaj jadą po mnie. Czyli po Che, która po pracy udała się na górkie agrykolową popodjeżdżać se.
I w tak zwanym międzyczasie też pozjeżdżać.

Deszcz, który według ICMu spaść miał wszędzie, tylko nie w Warszawie, ale jednak spadł w Warszawie, zamiast we wszędzie, nie odstraszył mnie. I choć zmokłam już w drodze z pracy na Agrykolę oraz w trakcie katowania podjazdów, ciągle chciałam jechać nad Zegrze, na które to ŻEŚMY się z chłopakami namówili.

Plan się obsrał już na etapie ustawki Niewe z Gorem.

Epicko.

Na skutek tego deszczu, który według ICMu wiecie, gdzie padał Niewe przysiadł w knajpie zwanej Grappa przy Górczewskiej i jął tam przy piwku czekać na Gora. Napisał mi nawet mesydża zwanego krótką wiadomością tekstową, gdzie właśnie się znajduje.

Ja tego smsa, czyli tej tak zwanej krótkiej wiadomości tekstowej odebrać nie mogłam będąc w ciągłym ruchu, jak ta woda, która napotykając otwór, wypływa, bo albo właśnie podjeżdżałam, albo też właśnie zjeżdżałam.

Inna sprawa, że jebany taczfon z mokrym ekranem odmawia współpracy w zakresie odblokowania ekranu. Mokrego.

Chwilę później więc zadzwonił do mnię Niewe, aby zawiadomić o zmianie lokalizacji z Grappy na pizzerię na Barskiej. Dzwonił długo i cierpliwie, bo mój jebany taczfon z mokrym ekranem odmawił współpracy w zakresie odblokowania ekranu. Mokrego. i odebrania tym samym połączenia.
Zanim się do mnie DO... DO... DO... dzwonił, zdążyłam do połowy podjechać Agrykolę, spotkać zjeżdżającą w dół Izkę, zjechać z nią na dół i tam dowiedzieć się od Niewe, że gówno będzie dziś a nie Zegrze.
I gówno będziemy mieć, a nie kanoe!

Chłopaki bowiem już zamówili pizzę.

Nie mogło nas zatem tam zabraknąć:).

I pojechałyśmy. W deszczu, mokrymi Alejami Ujazdowskimi, potem wcale nie suchszymi Jerozolimskimi.

Ja odmówiłam posługi i pizzy nie tknęłam (nie było piwa, a ja nie jestem ciotą, żeby jeść coś bez piwa), nawet mimo że Niewe zamówił tę zajebistą z orzechami i SPINACZEM. Goro, który ględził, że znowu żarcie zamiast jazdy, znowu żarł zamiast jeździć, Niewe wciągał też, Izka też.

A ja na nich patrzyłam ze zgrozą, jak to tak można się spotkać i usiąść I JESZCZE DO TEGO JEŚĆ bez alkoholu.

Bez piwa.

BEZ PIWAAAAAAAAAAAAAA!!!!

Goro jeszcze jak Goro. Ale NIEWE??

Gdyby Niewe był na fejsie, wywaliłabym go z moich znajomych z NK.

Ale.

Pizze zostały wtrząchnięte, deszcz nakurwiał srodze, sowicie i SUTO i tematy naszych rozmów WRESZCIE zeszły na te fachowe: czyli picie, dupy i suty właśnie.

Dialog namber jeden. Izka do Che:

- a od czego masz zepsuty ten nadgarstek?
- jak to od czego? Od porannego drągala!

[tuuuututututuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!]


Dialog, a raczej monolog, a raczej PYTOLOG namber dwa.
Goro do Che:
- Che, a ty obtarłaś sobie kiedyś suty?

[tuuuuututututuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!]

Pozostałe dialogi nie nadają się – jakby kurna te powyższe się nadawały:D – do publikacji.

Ale przynajmniej deszcz przestał nakurwiać. Sroka, która przez niemal całą naszą posiadówkę POŻERAŁA GOROWE SIODEŁKO, też przestała rozkurwiać to pożeranie.

W końcu mogliśmy pojechać. Co nie oznacza, że POJEŹDZIĆ.

Ustaw się z Niewe i Goro, a twoje statystyki pójdą się ebadź.

Wyszło mi tylko 70 km. Zgroza!