Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:2045.72 km (w terenie 364.50 km; 17.82%)
Czas w ruchu:91:47
Średnia prędkość:22.29 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:1318 m
Maks. tętno maksymalne:189 (98 %)
Maks. tętno średnie:169 (88 %)
Suma kalorii:32743 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:63.93 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
50.24 km 0.00 km teren
02:11 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:40.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: kcal

Jak to warto czasem komuś pomóc

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 4

Bo w niedzielę w Toruniu na maratonie wyciągnęłam pomocną dłoń w stronę innego mazoviowego bajkera i pożyczyłam mu na trasie pompkę, bo złapał klasycznego snejka. Na początku myślałam, że się chłopak zasłuchał w disco wichurollo, które mijaliśmy na trasie i postanowił tam zostać, ale wydarł się kilka razy, że jednak to pompki potrzebuje, a nie majteczek w kropeczki.

Został zignorowany przez mijających go zawodników, między innymi z takiego teamu na K, a ja – mimo że dziwią mnie ludzie, którzy jadą na maraton bez podstawowych dupereli – pochyliłam się nad jego nieszczęściem i mu tę pompkę cisnęłam.

No i ponieważ, zagubiłam się mocno w Toruniu, już na terenie Motoareny, zapomniałam udać się po tę pompkę do biura zawodów.

No i teraz słuchejta. Pompka z Torunia pojechała do Gdyni, bo Piotrek nie chciał jej tak zostawiać, po czym znów przyjechała do Warszawy, do której to Piotrek przybył na targi rowerowe. Została mi dowieziona do pracy, wraz z kawą z i ciachem i osobą przesympatycznego emtebowca.

I gdybym była tępą cipą, której szkoda dziesięciu sekund, BO WYNIK, to bym kolejnej fajnej osoby nie poznała.

No i o. Dystans tego dnia marnieńki, ale jak Maj Lawli Mozan z APSu namawia na spotkanie w gronie triathlonistów, to z nocnego roweru zrobiło się jakieś szejset piw. Dla mnie, oczywiście.


Dane wyjazdu:
51.67 km 0.00 km teren
02:23 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 954 kcal

Bandycki ryj Che

Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

Noga podaje nadal. I to na Centurionie. Co prawda prawie nie ma już z kim się ścigać, bo poranna rześkość odstraszyła chiba sporo narodu rowerowego, ale zapieprzam swoje. Szkoda tylko, że mam zajeb w pracy i nie mogę wyjść na nocny rower i że nie mam też długich spodni, żeby wyjść na nocny rower.

No i mam kurwa jakieś obowiązki. Jakbym mało ich miała w pracy, w której już zresztą od dziś nie pracuję. Serio. Nie pracuję już:).

I ciągle po Dębkach muszę wychodzić ze stanu permanentnego najebania STOPNIOWO. Czyli zmniejszam dawkę spożywanego piwa. Właśnie udało mi się osiągnąć pułap trzech na wieczór, zamiast sześciuset.

Po robocie umówiłam się z izką przy fontannach na przekazanie płytki dvd z dowodami zbrodni i zdrady wobec roweru (jej zdrady), ale zanim tam się dostałam, zaliczyłam przy Centrum Kopernika dwie policyjne rewizje.

Czy ja kuźwa wyglądam na kogoś, kto ma chęć wysadzić ośmiu przywódców jakichś tam państw, którzy najechali na Warszawę?

Chyba wyglądam, bo mnie spisały dwa patrole. A wyglądam, bo... chcę.


Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km teren
02:12 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 878 kcal

Niech mnie ktoś odstrzeliiiiii

Środa, 28 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 5

Jak ciężko tak bez alkoholu! Odwyk kuźwa musi być straszny. Taki realny odwyk. Strasznie ciężki był dla mnie ten poranek. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i rześko się zrobiło. Rano wybrałam się do roboty w krótkich jeszcze gaciach i nieco mnie stelepało. Acz patrzono na mnie z podziwem. I wzdrygiwano się z lekka.
Mnie chyba jeszcze grzały resztki tych procentów, jakie na pewno wiozłam w sobie. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i przyznam, że roztrenowanie może mieć całkiem jakiś sens. Noga mi zapierdala po tych dwóch dniach lajtowego jeżdżenia i jednym dniu przerwy.
Ale ja już więcej tak nie chcę;).

Dane wyjazdu:
65.00 km 45.00 km teren
03:06 h 20.97 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1190 kcal

Last dej w Dębkach is GEEEEEJ:)

Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

No to niby kurna wstali. Normalnie. Dziwne, po poprzedzający wieczór nie wskazywał na to, że tak się następny dzień rozpocznie. Bo tak. Wrócilim z tej żarciodajni, już naważeni zlekka. No to aby człowiek nie zaczął czuć się źle z powodu trzeźwienia, pomogliśmy sobie spektakularnymi zakupami. Znów siedemset piw dla mnie i jakieś tysiąc siedemset dla Niewe. Radek miał szejset win dla siebie i Adam tyle samo. Też dla siebie. No i się zaczęło.

Niektórzy demolowali dobytek poprzez napierniczanie własną, osadzoną na karku lampą o lampę uwieszoną u sufitu.

I z tego napierniczania łby bolały.
Na szczęście dla mnie lampa była zawieszona tak, że przy moim karaczanym wzroście NIE DOSIĘGAŁAM, wywołując powszechną wesołość każdokrotną próbą.

Ale zanim do tego doszło, moja zła ręka czyniła ZUOOOO. Polewałam Adamowi i Radziowi.

O, tak o, kulturalnie polewałam:
Ręka, która szkodzi:) © CheEvara


Dla tego pierwszego, który jeszcze dla niepoznaki wyjął laptopa, by odpisać wszystkim mu dupę zawracającym maile, moje czynienie zła okazało się skuteczne. Prawdą jest, że WSZYSCY JESTEŚMY CHRYSTUSAMI;):

Mówiło się tyle, że laptopy są niezdrowe i proszę! Oto dowód:) © CheEvara


Były też densy i Shakira i na końcu przyszedł Wacek, który w amoku pijackim złożył mi deklarację, że KIEDYŚ NA MNIE WKROCZY.

Może kiedyś poznacie Wacka, jak ładnie poprosicie Niewe. Bo Niewe jest w posiadaniu epickiego filmiku pokazu szeroko złożonej osobowości Wacka. Z pewnych źródeł wiem, że specjalnością Niewe jest odmawianie i na pewno Wam odmówi udostępnienia tego filmiku, ale w proszeniu nie chodzi o dostanie. W proszeniu chodzi o proszenie;). Niewe się na pewno ucieszy:).


No i jak zjawił się Wacek, to dla mnie był to koniec imprezy. Bo po dwóch ostrzeżeniach, żeby Wacek do mnie nie perorował, dodam, że nieskutecznych, wysprzęgliłam mu tak, że spotkał się z framugą. Aż huknęło tym naszym domkiem. Wtedy uznałam, że na mnie już pora i się z tej imprezy wylogowałam.
I może dlatego wreszcie łeb mnie nie nakurwiał (od alkoholu, bo przecie do lampy nie dostawałam).


No i wybraliśmy się na rowery nawet naszego ostatniego dnia dębczańskiego. Radziu nam obiecał trasę do Stilo, taką zaraz wzdłuż morza. I pojechalim. I taki były widoki:

No to dymamy po wydmach :) © CheEvara


A tu z wydmy zjeżdża moja wielka dupa:) © CheEvara


Pogoda była piękna, jak widzicie.

A tu chłopaki mi pozują, a ja ich zachęcam do pozowania, prosząc: „No, uśmiechnijcie się małe fiutki”:

Uśmiechnijcie się, nooooo:) © CheEvara


Widać świetnie, jak Radzia to rozbawiło:).

Ujechaliśmy kawałek za Białogórą, w której zresztą Radziu obiecał mi piwko i słowa nie dotrzymał . Tam Adam stwierdził, że robi nawrotkę, bo obowiązki, bo firma, bo maile, bo ma już nas dosyć. I uciekł, kurna, choć umawiałam się z nim poprzedniego poranka, że za fachowe przygotowanie INGREDIENCJI do jajecznicy miał mi zapłacić trzy stówy.

No dobra, tak naprawdę, to wynegocjowałam tę forsę za to, że nie będę klepać ciągle jadaczką. Potem cena urosła do trzydziestu tysi i jeszcze miał mi zostawić w rozliczeniu skuter wodny. Cwaniaczek zmył się przed nami WŁAŚNIE DLATEGO.

Żegnamwasjużwiemniezałatwiewszystkichblablavla;) © CheEvara


I jak tylko Adam nas zostawił, mnie odjebało.

Bo jęłam referować chłopakom, jakiego rodzaju podłożem właśnie się przemieszczamy. I było: ŚLIZGO, GRZĄZGO, KAMIENIŹDZIE, IGLAZDO, BIAŻDŻYŹDZIE, LIŹDZIAZDO i KORZENIŹDZIE.

Sama brechtałam się ze swojej głupoty. Chłopaki do „IGLAZDO” też, ale dalej to już proponowali mi po trzy stówy, żebym się zamknęła.

Przychyliłam się do prośby i aż po dwóch minutach milczenia wymyśliłam zagadkę:
- A czy wiecie, kto jedzie taką drogą, która jest biażdżyzda, trochę liździazda, i kamienizda?

W powietrzu zawisła cisza, która była idealnym zobrazowaniem tego oczekiwania. Oczekiwania na kolejny akt mojego debilizmu. Odczekałam zatem taką chwilę, która zbuduje jeszcze większe napięcie i wypaliłam, kto jeździ taką drogą.

ROWERZYŹDZI.

Tego Radek już nie zdzierżył. Najpierw zapytał, co żarłam, a potem na pewno wymyślił, że odda moją karmę do badań laboratoryjnych. Nie chciał uwierzyć, że po prostu trafił mu się jebnięty labrador.

Niewe podłapał trochę temat, i gdyśmy schodzili na plażę, niedaleko bunkrów w Stilo, zauważył, że tu jest nieco…
URWIŹDZIE.

I DALEGO OD DOMU ORAZ BLIZGO MORZA.

I w rzeczy samej tak było:

Tu jest URWIŹDZIE © CheEvara


A tu BIAŹDŻYŹDZI:) © CheEvara


A tu Niewe jedzie, by być BLIZGO morza :) © CheEvara


A tu ja, mały labrador cieszę się, że jestem DALEGO OD DOMU I BLIZGO MORZA:) © CheEvara


Ja morze omijałam, chłopaki dokatowywali napęd w falach:) © CheEvara


I tak se mamrotałam pod nosem, że jest MOGRO, ŚLIZGO, PIAŻDŻYŹDZIE. Aż doszło do tego, że Radek chciał pożyczyć ODE MNIE kasę, żeby mi dać te trzy stówy, żebym się zamknęła. Potem i Niewe nawet nagle chciał opłacić moje milczenie i tym razem chciał pożyczyć kasę od Radka.
Radek mnie nie ogarnął;).

I za karę nie dostałam w Białogórze, w drodze powrotnej piwka znów.

Czy zatem pomyliłam się rano, gdy referowałam Niewemu moje odczucia co do Radka?
- Patrz, on wygląda jak taki chłopczyk, taki niewinny, niepozorny, a zobacz, jak chla, jak się nie oszczędza… KURRRRWA, OSZUST.

Nie pomyliłam się, oszukał mnie.
Gdyśmy już wrócili do Dębek, wyglądaliśmy żałośnie. No bo to koniec był tej imprezki. Wyglądało na to, że dzień, w którym skutecznie wytrzeźwiejemy, jest jak koniec – bliski. Trzeba było się spakować i wybyć.

Na koniec daliśmy się Radziowi we znaki, a raczej ratowaliśmy go przed zaśnięciem za kierą informując go – jak pewien radosny i w ogóle niemonotematyczny nastolatek:

&feature=player_embedded

– co jest gejowskie.
Było tej wyliczanki w cholerę. Na przykład:

- tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ
- słupek, na którym stoi tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ!
- Radek za kierownicą – GEEEEEJ
- zasypiający Radek za kierownicą – GEEEEJ!
- kierownica, za którą zasypia Radek – GEEEEJ

i tak dalej… Chłopak szybko porozwoził nas do domów.

Matko, ja chcę tam z powrotem!


Che, która chce gdzieś z powrotem – GEEEEEEJ!
;)
Kategoria >50 km, krajoznawczo


Dane wyjazdu:
0.10 km 0.00 km teren
00:01 h 5.82 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jak roztrenowanie, to tylko w Dębkach;)

Poniedziałek, 26 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 12

W tych Dębkach to się śpi, kurna. Do 11:30.

Taki dzień sprzyja roztrenowaniu. Tak zaczęty dzień, w sensie. Ale tak.

Teraz se proszę zanucić „Dziewczynę bez zęba na przedzie” i zamiast frazy „Ten dzień przywitał nas ulewą” zaśpiewać „Ten dzień przywitał nas znowu JAJCÓWKĄ”.
Jajcówkę znów zrobił nam Adam, znów śmierdziała malizną. Być może dlatego, że w nocy z niedzieli na poniedziałek przyleźliśmy do niego już śpiącego, żeby mu zniszczyć sen, życie, urodę, wszystko.

Ale twardy był. Musi mieć w takim nocnym nawiedzaniu jego osoby sporą wprawę, bo bez dyskusji, z zimną krwią, spokojnym głosem pogonił nas tekstem:
Idźcie stąd, MAŁE FIUTKI.

Zapadła cisza. Co w przypadku trójki PONOWNIE narąbanych świrów jest wyczynem.
Wymiękliśmy. Nikt nas tak nie załatwił. Nigdy. To był jak cios. Piórkiem. Zalanym ołowiem.

Pokornie więc wytoczyliśmy się z Adamowej sypialni.
I pewnie właśnie za karę ta jajecznica była taka gabarytowo mizerna :).
No.

Plan na ten dzień był taki – a powstał przy mizernej jajecznicy – że najpierw idziemy na rowery, której to wyprawie znów przewodzi Radziu, a potem Adam zabiera nas na zapierdalancję skuterem wodnym. Wszystko się zmieniło, gdy ja polazłam przebrać się w trykoty. Wracam se, a tam rowery, które wcześniej zostały wytargane, zniknęły i plan zmienił się o 180 stopni. Niektórzy powiedzieliby, że o 360. OK:)

Czyli jednak najpierw lecimy na skuter, a potem na rowery.

Pojechalim nad jezioro, gdzie woda miała być kapkę cieplejsza niż w Bałtyku. Adam spakował dla całej ekipy pianki, jakimś cudem była też pianka w rozmiarze „mały labrador”. I tu się cieszę na to:

Piesek Leszek;) © CheEvara


To teraz przebieram się w piankę w rozmiarze „mały labrador”:

I bardziej zmęczyłam się przy tym niż na samym skuterze :D © CheEvara


A potem, ponieważ:
a) byłam już po solidnym pożyciu
b) nie umiem pływać,

skorzystałam z tego, że Adam zaproponował utopienie mnie, gdy ja będę siedzieć z tyłu. Jak ta matka biedaczka wożona po szosie.
I pozapieprzaliśmy. O JAK SZYBKO! O jak kuźwa mokro!
I...
O JAKIE DREDY Z WŁOSÓW ZROBIŁ MI WIATR!:D

No teraz kolej na chłopaków, a ja przejmuję aparat:D

A niby tylko cioty paradują w obciskach :D © CheEvara


No i o. Po Niewe i wersji Niewe z Che przyszła kolej znów na Radka. Znów na Adama i... skończyła się wacha. Adama to zasmuciło. I się oddalił melancholijnie.

Kto zgadnie, co Adam tu robi?;) © CheEvara


Wróciliśmy po wszystkim do Dębek, do jednynej czynnej posezonowo dębczańskiej knajpy, Adam w tym czasie odstawiał wóz do bazy i miał do nas dobić na rowerze. I na tym miała się imprezka zakończyć. Bo okazało się, że (teraz zacytuję Radzia) „jest już późno, wiele nie popedałujemy, zatem co będziemy robić taki dystans dla ciot, lepiej w ogóle nie jeździć, a dnia następnego dać se w dupę”.
Oficjalnie nikomu to nie pasowało. Bo wyjechaliśmy nad morze pojeździć na rowerze. Ujechać się, skatować i o.

I właśnie, abyśmy choć TROCHĘ pośmigali, Adam wrócił z bazy do nas na rowerze. Na wynalazku z MIMOŚRODEM.

To jadę:
A raczej hulam na tym;) © CheEvara


i walczę:
Dżizas, jakie to głupie i nie wiem, po co;) © CheEvara


A tera uwaga, SKUPTA SIĘ, bo dubla nie będzie.
Dodaję ten wpis na BLOG ROWEROWY tylko dlatego, że jednak jeździłam. Co prawda tylko 100 metrów. Ale przejechałam:D

Potem na ten rower pojechał Niewe, któremu nakręciłam filmik, ale tym razem to nie on jest jego gwiazdą. Gwiazdą bowiem był WACEK. I może kiedyś dostąpicie zaszczytu obejrzenia tego filmiku:D
Po scence z Wackiem padłam ofiarą podrywu, ale to nie przez byle kogo:

No nie mogłam się oprzeć takiemu podrywowi;) © CheEvara


Tu już mnie wkurwia - znakomite studium moich stanów i szybkich przejść © CheEvara


No i aby przebić ofertę najlepszego ciacha w mieście, Radziu pobieżył po zestaw mocno sprawdzony. Co prawda było to Tyskie, ale zawsze to nie ciulowy Carlsberg;)

A niby nie wygląa, taki grzeczny! © CheEvara


I gdyśmy już mocno poweseleli, poleźliśmy na bazę. A tam historia znów zatoczyła koło. O tym będzie następny odcinek.

Mam tylko wrażenie, że służą mi mocno miejsca, które nazywają się w liczbie mnogiej: Dżałorki, Dębki.
Toruń, czyli PIERNIKI też:)

Aha! CELOWO nie dokręciłam do stu metrów:D

UPDATE: ja nie dokręcałam, ale sam Bikestats mi zaokrąglił. Cóż:D


Dane wyjazdu:
37.00 km 30.00 km teren
01:53 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 819 kcal

No to mamy rozjazd. Taki jak należy, a nie w wersji CheEvary i jej trzystu pomaratonowych kilometrów:D

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 25

Wieczór pierwszy w Dębkach zaliczyliśmy zadżebiście, jak już napisałam: kupiliśmy trzysta piw dla mnie i trzysta dla Niewe, Radek spożywał wino (metoda na hejnał):
Hej nał, heeej nał!:D © CheEvara


i zaiste był bohaterem, ale przykozaczył NAPRAWDĘ wtedy, gdy po winie sięgnął po Jagermeistera. Jakiż to był epicki widok. Jak ja mu zazdrościłam zdrowia!
No ale wcześniej nałykaliśmy się jodu na ciemnej dębczańskiej plaży, to może stąd te możliwości i stąd ta kondycja.

Przydała się, bo przede mną było oczjeń mnogo wyzwań:
Mam wszystko, czego mi trzeba;) © CheEvara


Która to nagle skończyła się Radziowi, gdy już po wspomnianym jegermajsterze poszedł zmienić muzę w samochodzie. Zmienił. I tak już w tym samochodzie został.
A ja i Niewe utknęliśmy przy ognisku, które najpierw Radek na harcerza rozpalił (metr od paleniska właściwego), a po jakiejś pół godzinie żywotności tego ogniska PROFESJONALNIE udeptał girą i zagasił.
No ja spłakałam się ze śmiechu:).

Zagasił i polazł spać. Dokładnie wtedy, jak nasza ekipa miała się powiększyć o Adama, którego ja zapoznałam w Kampinosie. Zostało mu przedstawione przez telefon, że czeka na niego ognisko, jest kiełbasa i są chlory. Czyli jest tak jak lubi:).
I przyjechał. I było wszystko to, co mu zapowiedziano, że na niego czeka, tylko że odwrotnie.
I zastał. Mnie i Niewe żłopiących piwo przy CIEMNYM ognisku, Radzia śpiącego w samochodzie. No wypas imprezka. Sam sobie więc rozpalił ognisko, usiłował położyć Radzia do wyra, no co innego powiedzieć – taki jest los tego, kto jest trzeźwy:).

Dalej może już nie będę pisać o tym, jak w Radka wstąpiło nowe życie, jak tylko zetknął się z łóżkiem? Jakby kuźwa wszedł na nowy lewel. Szataniątko, po prostu szataniątko.

Po tak udanym wieczorze mogło być tylko lepiej.

Rano Adam zrobił nam i zakupy i zajebistą jajecznicę – zupełnie, jakbyśmy byli nieziemsko grzeczni i jakbyśmy dotrzymali pewnej umowy. Potem zatargał nas na plażę, gdzie słońce dawało po zaworach i do której drogę, jaką przemierzyliśmy po przybyciu do Dębek poprzedniego wieczora zupełnie inaczej zapamiętałam. No ale teraz, w dzień szłam trzeźwa, a poprzedniego wieczora miałam w organizmie jakieś dziewięćset piw. I dziewięćset miał Niewe.

Trzy dęby w Dębkach © CheEvara


Skąd przyjechali Litwini? © CheEvara


Zalegliśmy na tej plaży, ja oczywiście na starcie wbiegłam do wody, której to teoretycznie nie lubię, nie umiem pływać, zwykle do morza wchodzę średnio sześć godzin, a tu o, ODJEBYWAŁO mi szeroko. Jak to TEMU LABRADORU.

Idę komuś wysprzęglić;) © CheEvara


Czyż to nie jest piękny widok, krajobraz, wręcz landszaft?;)

A nie, niosłam po prostu piwko;) © CheEvara


Głowa, ramiona, kolana, pięty, kolana, pięty... :D © CheEvara


Przeto nasza koncepcja rowerowania rozjechała się na tej plaży. Radek wyczuł, co się święci i po kwadransie pieczenia na słońcu ulotnił się z zaplanowaną w głowie trasą na rower. Niewe przysnął, Adam też, ja gapiłam się na morze.

Z pewnej perspektywy. © CheEvara



I to nie ja, ani nie Niewe zaordynowaliśmy poderwanie leniwych dup, żeby w końcu na rower wyleźć.
Adam nas zmusił;).

I wiecie co?
Słusznie, choć...
Dawno nie zaliczyłam W DZIEŃ WOLNY OD PRACY TAKIEGO CIOTOWATEGO DYSTANSU.

Acz traska była fajna, Radziu się spisał (wyspał się w samochodzie, to i siłę miał;)) Było i błoto, i wspinanie się oraz wersja demo zjazdu enduro. Jak w tej reklamie Orange, że wszystko co zbyt szybko się kończy, traci sens.
Bo zobaczyliśmy z głównej ściechy, gdyśmy szukali szlaku, fajny wąwozik, który wydał się dobry do zapierdalania po nierównościach w dół. I pogięliśmy nim. Zapierdalaliśmy po nierównościach całe 15 metrów. Uhuhuhu! To było coś:D A raczej JEDNA SZEJSETNA czegoś.

Ale szlak znaleźliśmy właśnie w tym wąwozie;).

Było super.

Tym razem Radek był kierownikiem i prezydentem i Jah Jah naszej wycieczki;) © CheEvara


Tu pokazuję i podziwiam landszaft, który sfocił Niewe i nie będę mu robić przykrości, sam se umieści jego własne foto;) © CheEvara


W słonecznym cieniu, na miękkim kamieniu, siedzieli stojąc trzeźwio rowerzyści:D © CheEvara


Na koniec wylądowaliśmy nad jeziorem. Jeziorem marzeń. © CheEvara


Jezioro bez głąbów wygląda tak :) © CheEvara


Po wszystkim pojechaliśmy na obiad, piwo, potem na melinę na ognisko i na dużo piw.

A dystans wyszedł nam marnieńki. 37 km. Żal;).


Ale było zajebiście i tak.

Dane wyjazdu:
82.00 km 70.00 km teren
03:26 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1949 kcal

Mazovia i jej FAJNAL w Toruniu, czemu to już?

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 39

Ależ to był zajebisty dzień. Co prawda pamiętam wszystko tylko do mojego przyjazdu na metę, ale zdjęcia mówią, że było zajebiście.

:)
A już serio, naprawdę było świetnie. Uwielbiam ten klimat, tych wszystkich ludzi, nawet Olgę lubię;).

Mój Lawli Prezes zorganizował na tę okoliczność Big Fat Mama Wóz, bo jechaliśmy w składzie: Mój Lawli Prezes, Mój Lawli Mozan i Mój Lawli Kristobal też.
No i ja, Moja Lawli Che.
Czyli cztery osoborowery, I przez nasze wspólne dwieście dotoruniowych kilometrów było superwesoło. Niektórych uszy powinny piec, a dupska swędzieć;).

Na miejscu byliśmy tak wcześnie, że to powinien być początek sezonu, a nie koniec. Wiecie, świetnie zorganizowana ekipa, wyciągająca wnioski, będąca żywym zaprzeczeniem teorii, że doświadczenie uczy, iż doświadczenie niczego nie uczy. Na czas, na miejsce, na pewno.

Pogadałam sobie z Zetinho, który wdział w sam raz na koniec sezonu trykoty od sponsora (Poczta Polska). Uznałam za stosowne ostrzec go przed atakami innych zawodników (np. „Złodzieje!” „Od roku nie dotarła do mnie paczka z papugą, mordercy i szubrawcy!”), uścisnęłam żółwia z Braderem Zetinha, czyli Nielatem oraz z ich Panem Tatą, kibicującym swoim synowcom. Mimo że jeden z nich w barwach Poczty Polskiej;).

Zdążyliśmy zrobić profesjonalną objazdówkę w strojach teamowych – chłopaki kupowali jakieś endjuransy, ja pozowałam Pijącemu_mleko do miliarda fot.
Jedna z nich:

Dorwał nas mój nadworny fotograf, Pijący_mleko ©



Potem mieliśmy zrobić wspólny objazd początka trasy, ale ta wspólnota objazdu skończyła się na tym, że ja spotkałam Niewe i dokonaliśmy małego mezaliansu przez siatkę. Dokładnie na wysokości tej łaty piasku, która potem na starcie rozciągnęła stawkę. Mezalians z Niewe nie udał się tak bez alkoholu, więc pojechałam doganiać mój Lawli Team. Nieskutecznie, bo spotkałam Mojego Ulubionego Gigowca, Marka i wleźliśmy na tor plotek. W końcu jednak pojechałam przekonać się o tym, że czasami opis trasy zgadza się z samą trasą. Napisali, że będzie piaszczyście i było piaszczyście.

Mignął mi też gdzieś adam, wymieniliśmy się „Czewaniem” i już teraz naprawdę pomknęłam gonić chłopaków. Ujechałam się z lekka na tej piaskownicy i w końcu spotkałam już wracających Maj Lawli Chłopaków.
Wracałam z Arkiem, który – gdy trzynasty z mijających nas rozgrzewających się zawodników przywitał się ze mną – wyraził wątpliwość, czy ja wiem, z kim wymieniam uprzejmości. PRAWIE wiem. Trzech z nich nie byłam pewna, przyznam. Cena sławy;).

W końcu trzeba było ustawiać się w sektorach. Które wyglądały zupełnie inaczej niż te w Nowym Dworze. Nie wiem, może dlatego, że Motoarena jest tak wielgachna, że można było tym sektorom zrobić miejsca w cholerę i jeszcze kawałek, a może po prostu do Torunia przyjechało o 500 osób mniej niż dwa tygodnie temu. A może i jedno i drugie. Mnie w trzecim towarzyszył Jerzy, plotkowaliśmy o pierdołach i w końcu ruszylim. Dwa ostre zakręty nie były najbardziej bezpiecznym wypuszczeniem ze startu zawodników, ale jakoś nikt szlifa nie zaliczył. Śmiesznie zrobiło się na wspomnianej łacie piasku, kopnego piasku, gdzie rzeczywiście towarzystwo pospadało z siodełek. Ja takoż, ryjąc ze śmiechu. Ale trzeba było jechać dalej.

[sorry, teraz z kolei idę się obśmiać, bo ja se tu klepię w klawiaturkę, skończyłam jednego Kasztelana, w którym ujrzałam dno, co ogłosiłam z żalem w domu, a tu właśnie Moja Osobista Najlepsza Pani Mama przyniosła mi z lodówki co? Co? Następne PIIIIIIIWOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO]


Nie wiem, jak inni bikestatowcy robią to, że pamiętają, co robili po kolei, co mijali, bo ja pamiętam tylko, kto mnie wyprzedził i charakterystyczne punkty jak disco wsiolo na trasie, wąwóz z powalonym drzewem i że TYM RAZEM w pewnym momencie dojechał mnie Arek, który startował z sektora czwartego.

Dotarł do mnie chwilę przed tym – za przeproszeniem – drągiem:

Ten wąwóz był mocno obstawiony przez serwisy foto;) ©



O, jak mi zabrakło przez to mocy! Jak mnie to podtopiło!

TO JEDNAK JADĘ CHUJOWO, A NIE CAŁKIEM OK, jak mi się wydawało – wyzłorzeczyłam sobie pod nosem przy tej okazji. I gdy Arek wyrwał do przodu, po prostu dotarło do mnie, że jak nic jedzie dziś mega. W przeciwnym razie pewnie dojechałby mnie później. Nic to, pozostało mi zaakceptować i jechać swoje. I jechałam. I wyprzedzałam. I w sumie w zdziwieniu swoim wielkim.

Se jadę i się cieszę;) ©



Nie poprawiło mi humoru to, że minęłam na trasie Radzia, który tym razem ciął z sektora drugiego, a którego spotkał peszek w postaci kapciocha. Olgę minęłam jeszcze przed rozjazdem mega/giga, a ona tego dnia śmigała mega. Też mi to humoru nie poprawiało, bo ja wiedziałam, że Aga Zych pojedzie na maksa, żeby tym startem wygrać generalkę. A jeszcze do niej mi trochę brakuje. Według wyników i odczytów z mat kontrolnych jakieś pięć minut, co przy jej starcie z sektora wcześniejszego nie jest jakimś szałem nie do odrobienia. Nie jest w środku sezonu. Ale teraz było już za późno.


Na drugiej pętli jechało mi się zatem gorzej i gdyby nie fotograf na quadzie, który zrobił mi tak genialnie obsceniczną ilość zdjęć, humor miałabym zły. Jak dom zły. A ja się ubawiłam.

No jak nic, rozchwiana platforma emocjonalna i sinusoida nastrojów:).

A już jednochatowa wiocha, skąd niosło się rasowe disco wichurolo ufundowała mi humor na tip top. Wspomnienie jej dało mi chęć (czytajcie: chciałam stamtąd spieprzać) na pokonanie w miarę szybko ostatnich dziesięciu kilo płaskiej, nudnej traski po lesie, prostej jak drut, gdzie nie byłam nawet w stanie usiąść na kole zawodnikowi Allianzu, który – miałam wrażenie – jedzie sobie na zupełnym luzaku.

W końcu wyjechałam zza winkla, za którym ujrzałam pająk dachu Motoareny, a przed nim, na ostatnim zakręcie chłopaków z APSu. I okazało się, że słusznie mnie na trasie olśniło. Bo Arek czekał z nimi też. Szuja:).

Nie dojechałam pana i mu nie wsadziłam. Ale dłonie sobie uścisnęliśmy;) ©




Finiszuję:

I finisz, a nawet finito! ©



Po czym dobili do mnie chłopaki:

Fajny ten teamowy rower, w ogóle fajny team;) ©



zaraz odnalazł nas Pijący_mleko, przyjechał uśmiechnięty Radziu, przytuptał mtbxc, podszedł Jurek z piękną dziewczyną i zrobiło się fajnie:

No jest jak jest! Fajnie jest!:) ©



co sam Pijący_mleko skwitował:

FAJNE, MĘSKIE TOWARZYSTWO MASZ.

No mam. Acz nie do końca to miałam na myśli, że zrobiło się fajnie:).

Pobiegłam po piwko zatem:

Za czym ta kolejka? ©



skoro trzeba utrzymywać to, aby fajnie było ciągle. Radziu był lekutko pokrzywdzony, bo po dekoracji wiózł moje i Niewego dupska nad morze do mekki chlorów, czyli do Dębek i raczej pić nie bardzo mógł. Z czego wiele sobie nie robiłam, o:

Drażnię Radzia:) I zadrażniam:) ©




Izobronik. Podstawa. Każdy sportowiec to wie:) ©



W tym tłumie odnalazła mnie ania, która w ubiegłym tygodniu napisała mi prajwet wiadomość na BS, że poczytuje mojego pojebanego blogaska i żebym spodziewała się wrzawy i oklasków, jak będę gigowo szczytować.

Publicznie tu ją upokorzę, bo mój wjazd na metę przegapiła;). Szejm On Ju, Gerl!

Ale wiecie co? Dziewczyny z taką urodą mogą mnie ignorować, ignorując mnie, też będą mnie jarać;).
Acz uprasza się o NIEWPROWADZANIE MNIE W KOMPLEKSY i – jeśli dysponuje się takim fizysem – o podchodzenie do mnie w kominiarce. Możecie pożyczyć od Niewe, spakował ją w pijackim amoku porannym z myślą o wyjeździe nad morze. Do mekki chlorów.
Serio, zabrał nad morze kominiarkę:).

No i właśnie. Gdy na metę wjechali RAZEM Goro i Niewe zrobiło się zamieszanie takie, że już tylko w samym dziesiątym lewelu piekła mogło być gorzej:

Finiszujemy w komplecie! © </div>

Goro tym razem pełnił funkcję największego pijaka i to, w jakim tempie znikały w jego biskupim wnętrzu – na pewno bogatym – zawartości kubków Nutrendu, w które obsługa stoiska DARMOWEGO Kasztelańskiego polewała piwko, kazało wnioskować, że trasa była chujowa. Pełne wyjaśnienie, dlaczego, znajdziecie u Niewe, ja tu takich słów nie zamieszczam:).

[img title="Biskup i jawnogrzesznica:D" width="600" height="450" author="



Ale – aby być sprawiedliwym – nie tylko Goro chłonął mokre jak pompa strażacka. Ja też, Niewe też, ania też (zepsuliśmy dziewczynę!), Paweł spoglądał na nas z niedowierzaniem, pić nie mógł, bo wracał do Wawy, a miał odwieźć Gora (WSTAWIONEGO Gora), Radek też raczej się oszczędzał i pewnie właśnie dlatego ja – jak już wspomniałąm – czyniłam JAK ZWYKLE swoją powinność.

Dalej więc już było zajebiście. Hieny bajerowały anię:

Ania się łamała:) ©



Ja realizowałam się towarzysko:

Tu się nasłuchałam, jaka jestem fajna:D ©




Tu mi fajne rzeczy mówi Pani Basia:

Takie fajne, że w głupawkę wpadam:) ©


Która to jest właścicielką tego tu oto pudla mordercy:

Jak nic, chce Niewemu rzucić się do aorty:) ©




Staram się opędzić od pewnego chlora i nie mam tu na myśli Gora:)

Kolo w zielonym uprzykrzył finał chyba wszystkim;) ©




Gość się tak nagrzał (pewnie jechał Hobby, więc miał czas, żeby się najebać), że zaczepiał dosłownie wszystkich. Nakazałam mu oddalić się, rozkaz wydałam dość precyzyjny i skuteczny. Na jego szczęście.

W tak zwanym międzyczasie odebrałam pucharro za drugie miejsce na giga:

Drugie miejsce na Giga, w sensie na wyścigu:) ©




Choć wcześniej powiedziałam pani, że takiego nie chcę, bo taki już mam;)

Dziękuję, taki już mam:D ©




Na koniec jeszcze pytam Agi, jak to się robi:

"Ródź dzieci" - poradziła mi zwyciężczyni i wyścigu i generalki:) ©




Pozwoliłam, aby zdjęcie grupowe odbyło się w centrum wszechświata, czyli wokół mnie:

Zajebisty klimat, co? ©



I lawirowałam wokół ludzi, gadając też z wycinaczkami mega, czyli Bogną i Ewką, dowiadując się o niektórych niesamowitych rzeczy;) Zapoznałam też właściciela firmy produkującej carbonowe rowery, no… po prostu byłam bezczelnie sobą.

Oglądam generalkę i częstuję pana fotografa browczykiem:D Tego nie pamiętam:) ©




Wszyscy narzekali, że dekoracja się przedłuża, ponoć była jakaś chryja na dystansie hobby, ale mnie akurat to odpowiadało, wreszcie poczułam klimat imprezy, choć brakowało mi i Faścika, i Obcego i tego, żeby Goro nie musiał tak szybko się zmywać wraz z mtbxc, no i oczywiście tego, żeby Radek też mógł być sobą.

I OK, gdy Kasia wywiesiła listę z wynikami generalki babskiego giga i gdym się zobaczyła na trzecim miejscu – po tym, jak przez cały sezon byłam pierwsza – to mnie lekutko zgięło. Jednak i Arek i Michał pilnowali, by mnie nie zgięło zbytnio. Pocieszyli mnie, instalując mi przytulacha.

Przełknęłam i piwko i gorycz tegoż piwka, nieco mniej wyczuwalną gorycz porażki i pomyślałam sobie, że może i zajebiście pierwszy sezon zakończyć pierwszym miejscem, ale z drugiej strony, pewnie bym zadarła nosa, a tak? Wolę gonić niż uciekać. I będę kuźwa gonić.

Tak se myślę też, że jak przypomnę sobie mój start w Otwocku, Sierpcu, czyli na początku sezonu, kiedy na mega nie miałabym szans, a teraz zdarza mi się dogonić wyżej wymienione wymiataczki mega, to jest spora szansa, że powalczę w 2012. Pod warunkiem, że utrzymam moją profesjonalną dietę, oczywiście. Dużo piwa i dużo Monte i dużo tego kretyńskiego czegoś, co mam przyklejone do gęby.

Byle by tylko nie mieć sraczki;).

No i dekorejszen giga wyglądało tak, czyli zajebiście:

Prawie jak w F1;) ©




DekoraMcja gieneralki:) ©




Niektórzy świecą odbitym blaskiem;) ©



W ogóle to proszę zauważyć, że ja prezentuję się już tradycyjnie. Skoro cały sezon stawałam na podium uwalona i brudna i wstawiona, to po co to psuć na generalce?;)

Wolę gadać z zajebistymi ludźmi, niż laszczyć się w łazience. A komu się to nie podoba, niech mnie radośnie (dla mnie) pocałuje w rów.

No i o. Podsumowując – atmosfera super, Motoarena super, ludzie genialni, humory świetne, moja forma w sumie nadal OK, choć wypas był w Skarżysku, ekstra było w Nowym Dworze. I choć nie wiem, może ludzie psioczą na nagrody za generalkę, to dla mnie ten sezon był ekstraaaa.

Walą mnie nagrody, jak można poznać kapitalnych ludzi, usłyszeć kilka bezcennych słów na swój temat i naprawdę uśmiać się do łez. A amortyzator się przyda;).


W pucharze mam cuś, czym idę się podzielić;) Spragnionych napoić bowiem. ©




Po generalce GigaLasek zaczęliśmy się rozchodzić, bo przed Radziem, Niewe i mną była dłuuuuuuuga droga, trzeba było śmigać. Przełożyłam graty z samochodu Arkowego do Radkowego, wyściskałam moich teamowców, po czym poszliśmy się jeszcze wykąpać i ruszyliśmy wesoło w drogę.

Pan tata, pan tata i ich córka:D ©



Do mekki chlorów. Na ognisko, na kolejny miliard piw, na hiperciemną i opustoszałą plażę w Dębkach, gdzie mi odjebało i dostałam amoku na widok wody, zalewając sobie dopiero co założone buty, spodnie i bluzę. Dzięki tej mojej radości wywołanej kontaktem z zimnym Bałtykiem zyskałam ksywkę „Labrador” i tak już mi na cały wyjazd zostało.

Nie wiedziałam tylko, że czeka mnie zupełnie niezapowiedziane roztrenowanie.

Ale o tym będzie następny wpis z Dębek, godnych, by nazwać je Dżałorkami II:)


Dane wyjazdu:
48.60 km 0.00 km teren
02:11 h 22.26 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 877 kcal

Dzień bez Samochodu, co? :D

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 25

Eh, ludzie, ludzie.

Jak ja lubię patrzeć, jak „stoją te chuje w korkach”. W ten dzień, kiedy każdy tępak pomyślał „A, reszta przesiądzie się do ZetTeeMu, to ja se pojadę furą, bo będzie luźno”.

Rzeczywiście, było luźno. W ich mózgach.

Z jaką ja radością przemieszczałam się do pracy, szczerząc zęby do zapuszkowanych w te swoje blachy superważnych gości, SPIESZĄCYCH SIĘ do pracy, którzy utknęli kolejno na: Odrowąża, potem na Wisłostradzie, potem na Czerniakowskiej, na Sikorskiego w końcu na całej Domaniewskiej.

Nie mniejszą radość miałam pomykając z pracy Puławską. I przemykając z hapą ze zdziwienia rozdziawioną, jakie te ludzie gupie som. Stójcie i klnijcie, barany.

No i zajeżdżajcie mi drogę, bo was wkurw szarpie, że ktoś nie jest takim kołkiem jak wy.

Ja rozumiem ludzi, którzy potrzebują przetransportować swój drobiazg ze szkół, przedszkoli, galerii handlowych.

Ale nawet gdybym miała pińcet rąk, to i tak palców by mi nie wystarczyło na zliczenie tych, którzy wożą wyłącznie własne dupy, wyłącznie dla własnej wygody.

- Karola, dawaj na rower, pokażę ci, jak Dzień bez fury wygląda! - zadzwoniłam do Karolajny. I potem już razem z Karolajną jechałyśmy i szczerzyłyśmy zęby do tych, którzy stali kolejno na Marszałkowskiej, potem na Tamce, znów na Wisłostradzie i na Starzyńskiego.


Stali i co drugi strzelał miny z grupy „Panie Dżezu uratuj mnie od tego korka, a będę chodził codziennie do kościoła”.

Módl się i stój. I hui.


Dane wyjazdu:
23.50 km 0.00 km teren
00:58 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 372 kcal

Je*ł mnię znak drogowy

Środa, 21 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 14

Ten oznaczający CIĄG pieszo-rowerowy.

Prawiem se wyłamała z sylwetki mojej prawą obręcz barkowo-obojczykową. Znaczy się, czy PRAWIEM, to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić. Ale nic mi nie zwisa bezwładnie (będę miała 6 dych, to inaczej będę gadać:D), kierę Centuriona utrzymuję, znakiem tego tylko się poobijałam.

Aczkolwiek czy TYLKO to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić.

Bo rozumicie.

Jak se wychodzę na nocny rower, to zawsze słyszę od Pani Mamy: a jak ktoś cię dorwie i obtłucze i rower zabierze?

Chciała, nie chciała, wykrakała. Z tym obtłuczeniem, rzecz jasna.

Miałam se tłuc podjazdy, dołożyć troszkę kilosków do statystyk, a tu chuj. Przez chuja. Na CIĄGU pieszo-rowerowym. Po części rowerowej.

Napieprzam pod górkie ze trzy dichi na godzinę, akurat na Marymonckiej się da. I widzę jak cwancisz meter przede mną tupta się kolo w kapturze. Tupta, postępując. Łeb mu lata, więc pewnie ma słuchafony. Krok ma na wysokości kostek, więc pewnie ma sraczkę. I guzy na oczach oraz na mózgu. I włazi mi, bujając się przy tym jak pierdolony rezus. Przed koło. A ja mam trzydzieści już trzy dichi.

No to jadę w decybele, APELUJĄC do niego: Spierrrrrdalajjjjjjjjjjjjjjjjjj!

Co też uczynił. Bardziej w rowerową, czyli moją stronę CIĄGU. I to nie dlatego, że mnie słyszał, ale dlatego, że go bit chyba rzucił.
I żeby go nie jebnąć (nie wiem, skąd to moje miłosierdzie), odbiłam w lewo, na sterczący dumnie, prężnie i jurnie na pasie zieleni znak drogowy. Co oznaczający, napisałam powyżej.

Jebnęłam prawym barkiem, który mi obwisł. Niewiele myśląc, naprawdę NIEWIELE, w szoku i adrenalinie jebnęłam, ale SIĘ nieruszoną kończyną górną weń na zasadzie przeciwwagi. Żeby wskoczył na swoje miejsce.

- Aaaaaaaaa, kurrrrrwa!! - zawyłam, jak wskoczył. I oprzytomniałam. Koleś stał i patrzył na mnie przerażony.

- Na co się gapisz, spierrrrdalaj stąd, bo ci nakopię tępy, ślepy debilu!

Zastosował się do polecenia i się oddalił. W tempie porannej tempówki.

A ja aż se usiadłam na tymże pasie zieleni obok tegoż znaku. We w szoku. No bo nie rozpieprzyć się na żadnym z maratonów, a rozwalić/złamać se/urwać coś podczas wieczornego treningu? Ja dziękuję, kuźwa.

I z podjazdów wyszło gówno całe. Żeby choć takie, z którego nowobogackie, snobistyczne cioty piją kawę, bo to trendi jest.
Zwykłe gówno.

A teraz trza jeszcze w Moheruniu walczyć o drugie miejsce dżeneralki.


Dane wyjazdu:
57.85 km 0.00 km teren
02:35 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1052 kcal

Ludzie, coście tacy smutni? Jedziecie do pracy:)

Środa, 21 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 23

:D
Chciałoby się powiedzieć, zapytać, wyrzec i zagaić do tych wszystkich smutasów. Chciałabym, żebym mogła to napisać tylko pod adresem tych, którzy stoją jak te chuje na weselu, tyle że tu stoją na przystankach i czekają na szacowną komunikację miejską.

Ale smutni i superpoważni są ci wszyscy emtebowcy. Oboże (czytaj z angielska: ABASZE), jaką oni mają misję na tych swoich rowerach. Jakby transportowali nitroglicerynę przez całe miasto.

A weź rusz na światłach szybciej niż oni. Zbliżą się tętnem do zawału, ale wyprzedzą cię.
I zdechną na następnych światłach. Ale wyprzedzą. Bo być wolniejszym od jakiejś tam dupy to naczural tradżedi.

Ale najbardziej rozczulają mnie (aczkolwiek pozytywnie) ci, którzy dopiero wstępują do sekty mtb. Czyli już jakiś tam obcisk założony jest, ale buty ciągle typu adidas, pedały ciągle platformowe. Tyle, że oni naprawdę NAKURWIAJĄ. Jak ich widzę, myślę sobie, że jestem jak Dżołana Krupa i widzę, że dej haw a sacz potenszal.

I że zamierzam dać mu kurczaka:
&feature=player_detailpage#t=8s



I w związku z tematem napotykania różnych cyklistów mam pytanie, z kim wymieniłam wczoraj radosne szczerzenie siekaczy nad Wisłą, przy knajpie Cudem zwaną?:) Pan we w koszulce Mazovia DWAJŚCIA SZTERY HA, zielonej, dodam?:)


Tym uśmiechem zostałam wprowadzona w taki szok, że nawet po heblach (a konkretnie po jednym, bo tylko ten ostał się w Centurionie) nie dałam;). Pan wybaczy :)




O. A w ogóle to se myślę, że Faścik się do mnie wprowadza, bo do ręcznika i szczoteczki do zębów, które ostatnio u mnie zdeponował, dołączył tym razem bidon:). Mam nadzieję, że obśliniony i z dużą zawartością DNA. Sklonuję Cię, zobaczysz:).