Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:1590.11 km (w terenie 184.05 km; 11.57%)
Czas w ruchu:79:09
Średnia prędkość:20.09 km/h
Maksymalna prędkość:42.90 km/h
Suma podjazdów:514 m
Maks. tętno maksymalne:176 (89 %)
Maks. tętno średnie:146 (74 %)
Suma kalorii:36068 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:51.29 km i 2h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.86 km 0.00 km teren
02:55 h 19.49 km/h:
Maks. pr.:33.54 km/h
Temperatura:-12.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1679 kcal

Skierowanko na odgruzowywanko

Wtorek, 31 stycznia 2012 · dodano: 14.02.2012 | Komentarze 13

O boziuńciu. Tego zadżebu w pracy nie da się opisać, nie ma określeń na to. Byłaby to SODOMIA I GOMORIA, gdyby był na to czas. A nie było.

Ale piknie dziękujuję tym, którzy się martwili, pisali, błagali, bym ja coś napisała. Byli też tacy, którzy błagali, żebym już nie pisała, pewnie i znalazły się też takie szuje, które ucieszyło, że ta NIEUPRZEJMA suka wreszcie przestała jeździć.

Nie ma kurwa tak łatwo, nie liczcie na to.
;)

Szkoda, że muszę o tych zajebistych mrozach pisać już w czasie przeszłym, ale w dzień, którego dotyczy ów wpis z porządnej, JEDYNEJ TAKIEJ zimy, z mrozów pozostała tylko tęsknota do nich. Minus cztery to jest taki mróz jak z obklaskiwania zabobonnie wszystkich kątów w mieszkaniu magia.

Dobrze, że przez te dwa tygodnie zapierdolu mój hiperinteligentny laptok zgrał cały internet na dysk, będę wiedzieć, co się działo.
I że mam mółwscałnta. W tym całym internecie i teraz na dysku. To wiem, że w ten wtorek, o którym szczelam właśnie wpisa, na pewno byłam w robocie i również nawiedziłam siłownię. Dobrze, że przemieszczam się niemal wyłącznie rowerem, to nie mam wątpliwości, czy jeździłam nim dwa tygodnie temu, czy nie.

Co więcej, mam Suunto, a ten nie kłamie (chyba mu założę fajnopejdża na fejsie).

Che is back in town, BITCHES!:D


Dane wyjazdu:
42.18 km 20.00 km teren
02:26 h 17.33 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1233 kcal

Ten dzień przejdzie do historii jako…

Niedziela, 29 stycznia 2012 · dodano: 05.02.2012 | Komentarze 20

… jako dzień, w którym zbliżyliśmy się do granicy, kiedy warto zastanowić się nad zainstalowaniem sobie metodą wszycia tak zwanego SIM LOCKA.

Ponieważ Radzia nie ma na BS, z radością czynię go winnym całej sytuacji, temu zgorszeniu, degeneracji i degrengoladzie. Zresztą nie ma argumentów – przyjechał z Pruszkowa, na rowerze co prawda, ale przyjechał na pewno szlakiem tropiciela anakondy. Z Gorem, który go holował swoim wozem, udostępniając w ten sposób Radziowi tunel aerodynamiczny, przywitał się najporządniej, pewnie dlatego, że miał go najbliżej. Mnie też dostał się całkiem porządny garnitur atrakcji przytulasowych, ale z Niewe nie zdążył wejść w strefę prywatną, a już zażądał:

- DAWAJ BROWARA.

Jak kogoś takiego nie uczynić naczelnym gorszycielem trójcy pozostałych ROWERZYZDÓW??

No dobra, Goro opierał się temu zepsuciu najbardziej profesjonalnie, Niewe i ja profesjonalnie zaś UDAWALIŚMY, że się opieramy. Może dlatego, że nie mieliśmy tak przesrane jak Goro, który miał terminy i jeszcze do tego musiał wrócić furą.

Nie ociągając się zatem, po chyba zaledwie drugim piwku, jęliśmy wypakowywać swoje bicykle. Każdy cuś tam przypinał do ram/kier i był już myślami w chrzęszczącym śnieżnie Kampinosie, gdy Radzio wypalił:

- Oooooo, CZUJĘ, JAK BUDZI SIĘ WE MNIE DZIK, UUUUUUH!


Nooooo to wiadomo, że na trasie mamy Roztokę, jak nic!;)


A, zaraz, zaraz! Nie napomknęłam, iż wiktorowski Dom Zły nawiedził jeszcze - przed naszym wyjazdem w las - rooter z Burzym Synem, któremu to ROOTERU nigdy (zapamiętaj to se raz na zawsze tak jak to, iż prawa ręka to jest ta, że jak się śpi na brzuchu , to od ściany) nie wybaczę przemówienia do mnie per CIOTKA CHE.
Ciotka Che.
No karwa mać!!
DYS IS SPARTA!!

Nie mogę odeprzeć wrażenia, że rooter nam wyraźnie zazdraszczał. I bardzo dobrze. To za tę CIOTKĘ CHE.
Dziecko tak od maleńkości uczyć!
Uhhhhh.

Ubraliśmy się na znacznie niższą temperaturę i chwilę po tym, jak wyglebiłam w oblodzonej rynnie (Niewe to ma wyczucie. Jak tak, to napiertala z przodu i nie da rady go dogonić, a tu musiał być za mua i uszczelić fotę orzełka Che), zrobiło się W PEŁNYM ZIMOWYM SŁOŃCU wręcz gorrrąco. Przynajmniej mua.

A se śmigaliśmy na otwartej przestrzeni. Powinno pizgać i smagać. Na tej otwartej przestrzeni. Niewe napisze, gdzie, bo ja nie zważałam, napawając się pięknością landszaftu.

Che miała w planach zrealizowanie swojego treningu, potrzebowałam ku temu kawałka nieoblodzonego asfaltu i świętego spokoju. Chłopaki pojechali zatem sobie w krzaki, a ja zostałam robić te rzeczy, na które Możan mój najulubieńszy przewraca oczami. Już po kwadransie nienawidziłam tej wiochy, nienawidziłam asfaltu i marzyłam, żeby chłopaki już po mnie wrócili.

Wrócili. Robiąc wiochę, jak to na wiosce. Jak ja się cieszyłam, że zaraz znowu zdobędę teren. Ciul tam, że w naszym rozstrzelonym peletonie zawsze jadę ostatnia (oni kurwa nie rozumieją, co to znaczy jazda W STREFIE!:D), dobrze, że już teren.

Goro chciał mnie agitować, abym stanęła okoniem do koncepcji Radzia, by zaliczyć Roztokę, ale rozumiecie: przystanek. Roztoka. TA Roztoka. Z tą zawsze nieuprzejmą babą, ale pies tam obsikiwał babę. Z PIWEM!

Sorry, Goruńciu-Tralaluńciu!

Jaki nas – ale chyba najbardziej jednak Radzia, w którym obudził się największy z dzików – spotkał zawód, to dajcie spokój. Ta suka – przepraszam najmocniej, nie zdzierżyłam! – TA SUKA nie miała piwa. Ani w beczce, ani w szkle! I jeszcze oznajmiła nam to z kretyńskim, irytującym uśmieszkiem, wielce zadowolna z siebie.

Powinniście zobaczyć wtedy załamko-wkurwa Radzia. Powinno mu się strzelić zdjęcie i rozesłać po gminie ku przestrodze. Nie daj temu BROWERZYŹDZIE piwa, a spali wszystko w obrębie tysiąca hektarów.

Ja se spożyłam lodzika w czekoladzie (co zresztą namiętnie robię w mrozy podjeżdżając pod firmę. Stoją se na papierochach pracowe największe nieroby i ćmią, dygocząc z zimna, a ja se przypinam rower z Magnum – za przeproszeniem – w paszczy. Choć nie, największym hitem były zimą KOLORKI NA JĘZORKI;)), ale Radka mierził mój widok. On chciał piwo.

Wtedy na ratunek pospieszył mu Niewe.
- Słuchaj. Stąd do mnie NAJKRÓTSZĄ DROGĄ jest 10 kilo. A wiesz, że u mnie browarów jest moc.
- I właśnie taką drogę obierzemy – odparł Radosław, będący od historycznych Dębek je*anym oszustem, po czym zwrócił się do mnie – Che, kończ tego loda – nie zdając sobie sprawy ZUPEŁNIE z brzmienia rozkazu.

No to skończyłam.
I podążyliśmy na Wiktorów.

Goro – chwilę po wyjściu z Roztoki – niby pod drzewami dostrzegł bobra (ładne ma się zwidy z tej trzeźwości), przyłączyliśmy się do tego DOSTRZEGANIA (ja tam nic nie widziałam), nie chcąc mu, GORU, i w sumie BOBRU też, robić przykrości i jęliśmy se go, tego bobra, pokazywać palcami. Było śmiesznie, ale i tak znów hit dnia wykonał Radek, który do bobra zakrzyknął:

- E!

W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby ten bóbr mu odpowiedział.

Jak już przestaliśmy ryć ze śmiechu, śmignęliśmy. Najkrótszą drogą, rzecz jasna, aby ulżyć Radziowi czem prędzej.

W końcu znaleźliśmy się W DOMU ZŁA. Radek dostał to, o czym marzył, nakarmił swojego dzika. Ja też, ale ciągle czuję niedosyt towarzyski związany z Gorem, bo zawsze go mało na tych ustawkach (może gdybym tak nie snuła się z tyłu, to by mi Gora wystarczyło, a tak…;)) i musiał zaraz się zmywać (acz jeszcze został wykorzystany do uzupełnienia zapasów WIADOMO JAKICH).

Musimy, Goruńciu, jakieś Dżałory znowu przyatakować. Mnie się podobało:D

I tak o. Dobrze, że Radek rano zdążył opowiedzieć nam o swoim rowerowaniu po Tunezji w ramach Afryki Nowaka, bo jak tylko zjechały na Dom Zły nowe płyny (a zatem nowe możliwości), dzik Radka splątał mu mowę. Zdołał on – Radek, w porozumieniu z wewnętrznym dzikiem – zorganizować sobie jednakowoż transport, by nie musieć z tej jaskini zepsucia wracać – powiedzmy sobie to WYMIJAJĄCO WPROST – nawalony rowerem. A po rowach wilki i Buka, oraz Antek Macierewicz.

Tak więc tak.

„Zorganizowany Transport” zastał nas w ogniu walki na gibanie biodrami, bo graliśmy w DanceStar’a. I na szczęście, że Dżuli przyjechała, bo ona jedna była w stanie ograć w denszeniu Niewe, który układy zna na pamięć, szuja.

W temacie dalszego ciągu tego kolarskiego wieczoru zamilknę. Mogą tu zaglądać dzieci, a te – zupełnie kretyńsko – staramy się w naszym kraju wychowywać w trzeźwości.
A z nią obudzone w nas DZIKI nie miały za wiele wspólnego.


Dane wyjazdu:
57.17 km 21.00 km teren
03:19 h 17.24 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:-6.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1563 kcal

Wreszcie coś innego niż do tej fabry. Ki

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 04.02.2012 | Komentarze 7

W pisaniu romantycznych notek zdecydowanie lepszy jest Niewe. Ja o sobocie mogę napisać na pewno, że a) praca mnie wkurwia, b) nienawidzę trenażera, c) pochwaliłam wkręconych.pl, a tu cały wuj załatwiłam, d) zamarznięte jezioro, a nad nim zachód słońca jest piękne i boskie i na pewno – wierzę, że Niewe wie, co mówi, bo ja w te klocki słaba jestem – romantyczne, e) nakurwowałam się pod nosem, ślizgając się na moich uparcie niezmienianych slickach;).

Rozwijać myśli, czyli podpunkty?
A se rozwinę.

Stęskniłam się za Niewe;). Niewe stęsknił się za rowerem, zatem miał mi wyjechać na tak zwane spotkanie. Wcześniej upodliłam się na trenażerze, po czym – z poczuciem dobrze spełnionej misji – zdjęłam Specka z tego posranego ustrojstwa i pojechałam, by zawitać do zakładu pracy. Musiałam nasmarować taśmę. Jak każdy kierownik. Potem wróciłam se na Bródno, zahaczając o sklep wymieniony w podpunkcie ce, ale na stanie – z rzeczy, które chciałam – mieli dokładnie nic. Ani trenażerowej opony, ani kadensiaka, ani ocieplaczy na kolana (dobra, mieli, ale w rozmiarze XXL), ani ochraniaczy na meszty. Chciałam też hample i nowe spdy.

Tak się właśnie kończy chęć zdrady sklepu, który kontraktowo karmi. Wybacz, Miko, na za tydzień napiszę siedemset razy: NIE BĘDĘ MIEĆ SKLEPÓW CUDZYCH PRZED AIRBIKE.

I w ten sposób zakończyły się tegodniowe generatory wkurwu. Bo pocięłam na Łajktoroł Tałn (info dla raptora: na miasteczko Wiktorów). Czyli już jest fajnie. W Hornówku (ajem horni, horni, horni, horni!:D) zjechaliśmy się z Niewe, który wybrał sobie ten dzień na poszukiwanie nowych dróg. Zatem grzęźliśmy w rzężącym, chrupiącym śniegu, czasem drepciliśmy, ciągnąc za sobą rowery, ale to wszystko to jest nic przy widoku, który urwał dupę.

Widok, który urwał dupę jest u Niewe, warto się zapoznać, gdyż powinno to być zdjęcie okładkowe albumu „Tak wygląda JEDYNA SŁUSZNA zima”.

Nie żadna tam gnojna podchklapka przy minus jeden.
Piękna taka pora roku, że sobie pozwolę na takie frywolnie szczere spostrzeżenie.
A jara mnie to, że idą wydżebiste mrozy.
Jak wydżebiste mrozy będą miały fanpejdża na FB, to kliknę, że lubię, a nawet se subskrybuję (czy subskrybnę? Zapytam raptora, pewnie mi wyjaśni:D)


A jutro…
A JUTRO OBUDZĄ SIĘ W NAS DZIKI!:D
A w temacie zajumanego czujnika kadencji przypomniało mi się, iż mam przecież zacny song na tę okoliczność. Proszzzę:



Glaca zawsze na temat.


Dane wyjazdu:
36.44 km 0.00 km teren
01:56 h 18.85 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 965 kcal

Se zainstalowałam czujkę prędkości Suunto i jara mnie to strasznie

Piątek, 27 stycznia 2012 · dodano: 02.02.2012 | Komentarze 23

Musiałam se jakoś zrekompensować to, że jakaś menda ruska zajebała mi czujnik kadencji. Żeby cię tak, kurwozwęko, ogień gołego z łóżka wygonił we w ten mróz, ty cepie.

No i ta czujka Suunto wysyła info o dystansie i prędkości do mojego pulsaka, którego liżę z lubością i uwielbieniem i fascynacją, gdyż tylko patrzeć, jak się okaże, że w tych wszystkich swoich funkcjach posiada też opcję łupania orzechów (dostałam ich pięć kilo, a nie mam DJEDA DO NATSÓW) oraz cyklinowania podłogi. Nie potrzebuję na razie, ale kto wie, czy nie trza będzie kiedyś dorobić se.

Wkarwia mnie to, że mam blisko do tej pracy, ale jeszcze bardziej mnię wkarwia, że nie mam czasu nadkładać traski. I niby jadę do roboty na dzień jeden, a wieczorem czuję się jakbym wyszła w piątek i wróciła w niedzielę.

Troszeczkę nie rozumiem tej masy zaproszeń do znajomych, tu, na Bajkstatsie. Mam na myśli tych, którzy ani razu, ani raziczku, nie skalali się choć skomentowaniem któregoś z moich intelektualnych, prawda, wytworów tu. To po co? Kolekcjonerstwu takiemu mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE!:D

Chyba tylko Kraśko i Kurzajewski mnie denerwują bardziej.


Dane wyjazdu:
46.55 km 0.00 km teren
02:24 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:-4.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 930 kcal

Wyrobię się z wpisem w cztery minuty?:D

Czwartek, 26 stycznia 2012 · dodano: 01.02.2012 | Komentarze 14

Se zrobiłam wczoraj SIŁĘ!

A dziś se szczelyłam siłownię.

Wczorajszej SIŁY zrobionej na trenażerze NIE WPISUJĘ tu, bo taka z tego wycieczka rowerowa, jak z koziego zada Predator.

Spalę Bajkstats zaraz po tym, jak umieszczę tu wpis z kilometrami z trenażera. Zresztą – jak W OGÓLE zrobię wpis trenażerowy, też spalę Bajkstats. Wielka mi atrakcja dla klikającego, przeczytać o WYCIECZCE NA TRENAŻERZE.
I o.
No cóż. Nową-starą arbajtownię mam bliżej, zdecydowanie bliżej. Mokotowska SZTRASE STRIT. Centrum, nie? A stojaka ani pół. Tylko znaki drogowe, latarnie. Czemu ze wszystkim to jest taka jebana praca u podstaw?
Czemu muszę guglać oferty stojakowe, podstawiać pod nos, prosić?

Otwieram katalog Lyreco i szukam kieszonkowej hekatomby. Zewsząd sygnały, że bez roz-ebania systemu nie obędzie się.

Ale, ale. Jest nadzieja. Mój Pan Ciągle Ulubiony Prezes Z APS Polska i jego firma Good Taste obsłużą w tym roku kateringowo MAZOVIĘ. Żegnaj gówniany wyrobie makaronopodobny polany syfem oliwopodobnym.
Wreszcie nie będzie lipy.
Coś jednak się w tym świecie zmienia.


Dane wyjazdu:
69.40 km 0.00 km teren
03:31 h 19.73 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1958 kcal

O, znalazłam luźnych minut sześć, to se wpisa SZCZELE

Środa, 25 stycznia 2012 · dodano: 31.01.2012 | Komentarze 12

Zaległego dodam. O czymś fajnym , przyznam. No bo se pomknęłam do Airbike’a, korzystając z tego, że wskoczyły mię dwie godziny luzu, że zatęskniłam za Wojtkiem (którego KUOOOOCHAM JA), za chłopakami. Skorzystałam, a zatem sobie czmychnęłam.
Tam tradycyjnie miło, i fajnie, i sympatycznie, i w ogóle zastanawiam się, czy się tam nie przeprowadzić. Może będę mniej ubezwłasnowolniona czasowo niż teraz.

Z tej całej sympatyczności zapomniałam kupić se czujnik kadencji. Mój wczoraj ktoś raczył zajebać spod Centrum Olimpijskiego. Kocham ten kraj.

A teraz biorę dwa tiry, jedną linkę holowniczą i jedną dobę i spróbuję tę ostatnią rozciągnąć. Może wycisnę z godzinę więcej. Zawsze to UNA HORA MAS na rowerze.


Dane wyjazdu:
39.18 km 0.00 km teren
02:11 h 17.95 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 867 kcal

No sorry, ale się kurna nie rozosiemnastnię

Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 27.01.2012 | Komentarze 11

Nie mam czasu, choć raczej mogłabym napisać, że czas nie ma mnie. Mam za to w związku z tym wkurwa, a wkurw ma mnie. Myślałam, że jak już wrócę do roboty, to się lepiej zorganizuję, ale teraz okazuje się, że nie mam na to czasu.

Na pewno organizacja czasu to wymysł tych najbrzydszych feministek.

Wiem przeto i zaprawdę, że Wasze życie bez moich wpisów jest smutne jak chory chomik (lub też chomy chorik), no ale sorry, nie zbawię całego świata. Tym bardziej, że wkurwił mnie premier i w ogóle nie najlepiej dzieje się w Nowej Zelandii, żółwiom nie smakują ekskluzywne glony. Nie mogę się przez to skupić.

Odliczam dni do mrozów, jedynej słusznej wersji zimy.

A no i w sumie cofnęłabym to, co napisałabym o panach odśnieżaczach, a wszystko to przez jednego wyjątkowego – se tak szurałam rowerem na siłownię, gdy panowie SZAFLINGOWALI. A jak już mnię dojrzeli, jeden wstrzymał roboty, pokazał mi wielkopańskim gestem odśnieżony dukcik, wyrzekł:

MADMŁAZEL

i dał znać, że mogę śmiało sobie tędy śmignąć.
Mojżesz, który zobaczył rozstępujące się przed sobą Morze Czerwone wyglądałby wówczas przy mnie jak york przy hienie. Co najmniej.
Cieszę się, że służby wiedzą, KTO TAKI będzie po tym odśnieżonym stąpał. W Jeleniej… yyy… w Jasnej. W Jasnej Warszawie.

O, właśnie blukonekt zapalił mię się na zielono, a to oznacza, że ten wpis wrzucę pewnie za lat około 36. Raczej wyślę osłem do Blase’a. Szybciej dotrze niż mię się z powrotem zamruga na TURKUSOWO. Zamruga ta blukonektowa kurwa.

Dziś wieczorem realizowałam się wychowawczo, wykonując usługę doglądania Szimołna, synowca moich sąsiaduńciów. Jeśli wszystkie dzieci tak bezproblemowo chodzą spać, to ja se machnę ze czwórkę takich. To dziecko samo se znalazło kangurka, z którym ma zamiar dziś zasnąć, samo se tego kangurka wrzuciło do wyra, samo se do tego wyra wejszlo i bez mojego nieszczerego pitolenia i lulania, zasnęło se.

Zapomniałam zapytać, czy mogę se skopiować tego dziedzica, bo poza aktem spania też jest śmieszny. A zapomniałam spytać, bo za usługę wieczornego doglądania Szimołna dostałam całą torbę Monte i raczej skoncentrowałam się na opanowaniu chorobliwego ślinotoku.

Czy jest ktoś, komu nie zryłam jeszcze czaszki moimi Monte-wpisami? Bo wydawało mi się, że moi sąsiedzi są bezpiecznie odizolowani od mojego wirtualnego bytu. A tu proszę, stąd czerpią wiedzę o Che.


Dane wyjazdu:
42.64 km 0.00 km teren
02:06 h 20.30 km/h:
Maks. pr.:32.68 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 818 kcal

I z kim se pośmigałam?

Poniedziałek, 23 stycznia 2012 · dodano: 25.01.2012 | Komentarze 16

A z Panem Ojcem Olgi, która to mnie wyhaczyła w piątek w PIZZERNI, jak to się mówi, prawda.
Oczywiście poczęstowaliśmy się całym kwartalnym (bo mniej więcej raz na tyle udaje nam się pokręcić i to głównie z przypadku) pakietem złośliwości, ale mam lekutkie wrażenie, że ja to lubię, Jarek lubi, to czemu sobie żałować. Prawda.
Ten tego ten.

Razem z porannym (buhahaha, popopłudniowym raczej) przebieg wyszedł mi JAK NA MNIE marny, ale mam zasadniczo zajeb i niedoczas i kryzys związany z tym mokrym gównem naulicznym.

Ale upiekłam już ciasto, zrobię se spódniczkę z piór, odtańczę jakiś taniec nad ogniskiem z młodych brzózek i może kurrrwa przywołam mróz. Mróz. A nie jakąś pedalską popierdółkę, rzędu minus CZECH. Do Czech to ja po Radegasta jeżdżę. Prawda.

Chyba se kupię jakiegoś sztywnego WIDHELCA do Centuriona. Na tym niewiele już zdziałam, na zmianę z Rockhoppa przy obecnych warunach nieco za wcześnie, a nadgarstki mam znowu rozprute. Nie wiem, czy dziękować za to właśnie zrypanemu amortyzatorowi, czy młodzieńczemu nawalaniu w piłę ręczną. Czy może bogowi (bogu) nadgarstków, tak zwanemu NADGA RA?

Śniły mi się truskawki. Kurwa mać.


Dane wyjazdu:
41.31 km 0.00 km teren
02:19 h 17.83 km/h:
Maks. pr.:30.58 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:147 ( 75%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy: m
Kalorie: 812 kcal

Ja poproszę o jakąś szubienicę w wersji pocket

Sobota, 21 stycznia 2012 · dodano: 23.01.2012 | Komentarze 12

Wiem. Wiem, że ta jebana zima trwa dopiero pół miesiąca, ale jak dla mnie trwa o dobry tydzień za długo.

I żeby to jeszcze była zima. Zima. A nie taka pieprzona zimowa mimoza. GDZIE JEST MRÓZ, ja się pytam?? Mam dosyć tego szamba na ulicy. Moje rowery też mają go dosyć. Smaru i Brunoxa zużywam tyle, że równie dobrze mogłabym te szpeje po prostu wylewać. Albo się w nich moczyć.
Już nawet nie wspominam, jakiego mam wkurwa, że trening siekam na trenażerze. Taki to wkurw, że potem idę nocą na rower. Zajeżdżam Centuriona, bo Speca z kolei zajeżdżam na Tacxie. Choć dziś bardziej fazę miałam na tego drugiego.

A nocą przyłazi ten mróz, który raczej jest mi potrzebny w dzień i ja se jadę na tym rowerze taka przypłaszczona, żeby mnie przypadkiem fantazja nie poniosła. Całkiem chujowo byłoby teraz, przed zajebistym sezonem wyścigowym, złamać se kulasa. Czy cokolwiek se uszczerbić.
Tak się wydaje mnię.

Zimo, spierdalaj, ja cię grzecznie kurrrrwa proszę.


Dane wyjazdu:
38.72 km 0.00 km teren
02:04 h 18.74 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:0.0
HR max:159 ( 81%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 947 kcal

Jaki ten człowiek wszędzie sławny

Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 13

Nic się nie ukryje. NIC. Jedzie se człowiek spotkać się porą wieczorową z takim jednym, siwym, bo się umawialy, umawialy, w końcu się domówyly i należałoby.

Z zakupionego kilograma haczyków wędkarskich, co dało tych haczyków 34, zeżarłam 21 i tylko jeden zaczepił się na płucu, co oznacza, że ciągle kaszlę jak przy pylicy, ale nie przeszkodziło mi to w nieodwołaniu ustawki z Marcinem. No chłopak aż ze swojego Zgierza przybył. To ja z Bródna na Ochotę nie pojadę? Ja-a??

Pobimbrowałam. Nadłożywszy trochę, bo przy obecnych przebiegach czuję się troszkę jak fizda. Mało. To dokręcę. Tym bardziej, że nawet miałam czas. A ten czas miałam, choć wlokłam się, nawierzchnia wieczorem tężeje i dupą można wylądować po omsknięciu się koła na tych moich semislickach. Wlokłam się też, bo na plecach, na plecaku targałam dla siwego amortyzator i tak se dumałam, czy może nie powinnam się doktoryzować w dziedzinie transportowania czegoś pozornie trudnego do przetargania na rowerze. Byłaby to rzadka praca, bo właściwie CHYBA tylko ja przewożę na rowerze dziwne rzeczy, acz rowerowe, dla siwego. Kiedyś targaliśmy dla niego z Fascikiem ramę (mój patent na szelki z dętki do tej pory sprawia, że sama sobie biję brawo, stawiam se pomniki, wykuwam se swoją ksywę w granicie, sypię se kwiatki na procesji bożociałowej (w tym roku będzie pierwszy raz) – jakoś po prostu nikt nie chce razem ze mną piać z zachwytu nade mną, że tak to zgrabnie wymyśliłam, sama se więc muszę laurki kreślić), a teraz wielkimi trytytami umocowałam amor na plecaku i pojechałam.

Próbowałam siwego namówić na wizytę w Bemolu, niech wie, gdzie spotykają się tuzy kolarstwa i biegania, ale siwy miał raczej fazę na jedzenie (w drugiej kolejności na picie), stąd mój pomysł na barską pizzerię. Tym bardziej, że blisko Zachodniego, skąd siwy sobie tuptał z plecaczkiem na plecach, jak ten żółwik. Z domkiem na plecach. No dobra.

Finalnie dotarliśmy tam razem, bo ja próbowałam siwego zgrabnie na chodniku objechać, nie wiedząc zresztą, że to siwy, a mimo wszystko nie chciałam nikogo pierdolnąć tym amortyzatorem. I go se objechałam, ale zatrzymały mnię światła. Tu mnie siwy właśnie dopadł, który wcześniej darł na mnie swoją twarz, ale ja teraz katuję od nowa Soundgarden, to nie słyszałam ni kuta. Ale że mnie zagadał, to i sobie szpacjirengejen na miejsce zrobiliśmy. Ja se przytroczyłam do drzewka Centka, wbiliśmy się do środka i klapnęliśmy w sposób, żebym ja w oknie widziała swój RÓŻOWY ROWEREK.

Gdyż de płojnt ys.

W rogu sali siedziały sobie dwie pary. Cała czwórka dziwnie na nas spozierała, ale w taką pogodę prawie każdy dziwnie spoziera na kogoś, kto odzian w trykoty jest, trzymie pod pachą kask i widać, że taksówką raczej nie przybył. Potem myślałam, że dziwnie na nas spozierają, bo ja płuca w formie puzzli układałam na stole. Głośno układałam te puzzle.

Pary zaczęły się zbierać i jedna z nich do nas podejszła.

Otóż. De płojnt ys. Dziewczyna, która się odezwała jest córką mojego rowerowego znajomego, z którym dwa lata temu (i z jego szwagrem) przejechalim Mazury, liznęlim kawałek Litwy, opilim się piwa, ojedlim, ojeździlim, ośmialim i ozajebiściesiembawilim w tym składzie. Tenże mój znajomy jest również znajomym chrabu. I tenże mój znajomy, Jarek, z uwagą czyta mojego bloga (tego na bloxie czytał też) i zawsze MUSI MI PALNĄĆ, jaki to mam piękny, RÓŻOWIUTKI rowerek (mowa o Centurionie). Ja się zawsze kontrolnie i obligatoryjnie wkurwiam, że to jest CYNOBER i tak nasza udawana spirala nienawiści trwa już dwa lata:).
No i właśnie dziecię Jarka przekazało mi to, co Jarek zechciał mi przekazać, szuja jeden:). O kolorze Centuriona. O tym różu;)

Zacznę chyba wrzeszczeć, zamiast ''SKAJPAJ, KURRWA!'' to ''CYNOBER, KURRWA!''

Albo DYS YS CYNOBER!
A nie żadna Sparta!

Niemniej jednak. Zaszokowała mnie maleńkość tego świata, oraz to, jak szybko ja się wkurwiam na to, że ktoś się na mnie gapi (no troszkę spozierali na mua). Jak szybko i jak niesłusznie. Się wkurwiam.

Enyłej.
Ale zaskoczka miła, że człowiek tak se żyje i taki w sumie rozpoznawany jest.

Straszne jest, mili moi to, że nie napilim się z siwym piwka. Siwy chciał. Ja natomiast marzę o tej jebanej gorącej herbacie i mam lęki na myśl o wypiciu czegoś zimnego. I proszę mi tu nie wyjeżdżać z patentem na piwo grzane, bo to nie jest jakaś pedalska potańcówka. Bo jakby piwo miało być słodkie, to by chmiel rósł słodki. Wszelkie desperadosy, karmi, warki i dosładzanie piwa sokiem, a niechby nawet i miodem jest zwyczajnie pedalskim, barbarzyńskim występkiem.

Rozleźliśmy się zatem, a gdym docierała do domu, pomyślałam se, że to w sumie smutne. Są ludzie, z którymi za rzadko się człowiek widzi, by potem spotkać się przy herbacie. Co też zresztą siwemu oznajmiłam.

Znowu, wieczorową porą, padało mokre, brzydkie, białe, gówniane gówno. A ja jak ten statek, co se spokojnie przepłynął caaaałe morze, po czym zatonął u wejścia do portu. Wyjebałam się pod własną bramą. Przejechawszy, różnie se radząc, balansując, ale bez wyjebek, DWAJŚCIA PARĘ kilo.
Sztuka, kurna, sztuka!