Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:1543.34 km (w terenie 393.21 km; 25.48%)
Czas w ruchu:75:57
Średnia prędkość:20.32 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:10460 m
Maks. tętno maksymalne:185 (94 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:49326 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:67.10 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
69.38 km 9.00 km teren
03:00 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:49.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:246 m
Kalorie: 1993 kcal

Jak nie fotel na Arkuszowej

Piątek, 31 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

To laska na mono. Same dziwadła.
:D
Napisałam do „Przyjaciółki” list z pytaniem, kiedy kuźwa mać skończą ryć ten chędożony Trakt Królewski. Nie ten we Warszawie. TEN LEPSZY. Równoległy do drogi na Sochaczew.

Jak nie zaryję tam w błocie (odbywa się tam ponoć „uporządkowanie gospodarki wodno-kanalizacyjnej”, nie wiem jednak kiedy tak naprawdę, bo niezależnie od pory, o jakiej atakuję tę trasę, panowie permanentnie siedzą i kopcą. I nie, wcale nie asfalt, żeby dziury zalać. Po to kopcą, żeby nic nie robić w tym czasie), to ugrzęznę w piachu.
I paczta.
Ile to człowiek jest w stanie znieść, żeby do roboty dotrzeć!


Dane wyjazdu:
77.76 km 12.00 km teren
03:23 h 22.98 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:302 m
Kalorie: 2096 kcal

Miałam kiedyś Rocket Rony...

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 4

A teraz mam slicki;). Może nie oba, bo z tyłu bardziej, ale robię postępy. Jak wymyślę, w jaki sposób unikać Arkuszowej w dojeździe do pracy, pomyślę o nowych gumofilcach na koła. Na razie kontynuuję proces łysienia (a raczej łysowienia) ich.

Spotkałam ja dziś na Polu Mokotowskim (tym drugim, choć jest jedno;)) szcygana, z którym to pogawędziliśmy o dupach („moje hamulce są do dupy”) i o życiu („pensję też mam małą"), a spotkałam go dokładnie chwilutkę po tym, jakem BRZIDKO bardzo straży miejskiej przed maską na przejściu przemknęła. Wiem, że to było bardzo fe.

Na Arkuszowej ktoś wystawił – pod przystanek autobusowy – fotel. Może to fotel Credit Agricole? USIĄDZIESZ?;)


Dane wyjazdu:
63.10 km 9.00 km teren
02:44 h 23.09 km/h:
Maks. pr.:38.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:154 m
Kalorie: 1841 kcal

Plany, plany, fajowa jazda!

Środa, 29 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 13

A takeśmy mieli kampinosić z Niewe! I tu, i tam! I poprzez zaborowskie łąki. I przez różnokolorowe szlaki. Oho hoho!

Skończyło się na tym, że ja miejsce wyzysku człowieka, czyli stanowisko pracy opuściłam godnie, a zatem przed czasem po to, żebyśmy jednak nie pokampinosili.

Tyle pamiętam:)


Dane wyjazdu:
85.13 km 11.00 km teren
03:38 h 23.43 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:213 m
Kalorie: 2447 kcal

Łobię rydę. Yyyyyy, znaczy się Robię Łydę!

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

To jest już jakby epopeja, że w żadnym z moich rowerów hamulce nie spełniają swojej roli. Albo spełniają, tylko że zbyt nadgorliwie. W wyścigówce na przykład trą... chociaż... Nieeee, trą to za mało powiedziane. W wyścigówce na przykład te moje hamulce JEBIĄ o tarcze, w związku z czym oram. Oram w terenie, na asfalcie, i jakby noga była ręką, miałabym całkiem niezły bajceps.

Jak już je przeserwisuję, tarcze się wyprostują, to pewnie pięknie będę naginać, dziwko.

;)

Bardzo mnie zbliżająca się jesień, zwiastowana przez rześkość w powietrzu cieszy. Luźniej się na ściechach zrobiło. Rajcuje mnie to nie lada. Mało kto mnie irytuje, jak to się zdarza Andżelinie Dżoli.

Co oczywiście nie oznacza, że mi dupska nie przymroziło, bo jakem wracała przed północą wioskami, lasami z posiadówy u moich LAWLI byłych sąsiadów, to mi łydki zahibernowało. 5 stopni to nie jest już se takie bim bam bom, jakby się wydawało.

Chciałam se z uwagi na przygasającą lampiczkę oszczędzić ciemnego terenu za Borzęcinem i wypadłam na względnie doświetloną ulicę Warszawską. Takiego miałam pomysła racjonalizatorskiego. Tam mój rezerwowy oświetlacz Cateye miał wystarczyć. Bardzo pomogłam sobie tym w uzyskiwaniu v maxa. Jak tylko wjechałam na tęże trasę, dopadł mojej (już dobrze przymrożonej) łydy JEBANY WIELKI PSIUR. Nie na wiochach rzędu Zalesia czy Koczarg. Na Warszawskiej.

Dostał niestety strzała w japę. Pewnie nie ostatni to wiejski posraniec, który przytuli w nos spda.


Dane wyjazdu:
76.06 km 7.10 km teren
03:20 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:59.20 km/h
Temperatura:20.0
HR max:173 ( 91%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:244 m
Kalorie: 2267 kcal

Znowu przeczekuję o poranku

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

Tak zwany opad atmosferyczny, gwałtowny, wcale nie umiarkowany. Słyszałam w głowie kilka kuszących głosów, żeby może dziś nie moczyć dupy, ale byłby to trzeci nierowerowy dzień (z Violką świętowanie trochę się udało, potem już bez Violki poprawialiśmy z Niewe i tak jakoś weekend ubył z pamięci, zdrajca jeden;)).

Jeszcze jeden kuszący głos namawiał, żeby zostać w domu, gdyż przecież rzężę jak baba w podomce w oknie sanatorium w Barcinku, ale nie miałam podomki, więc jednak wsiadłam na rower i do pracy udałam się ja.

Tym razem dużo asfaltowo, poprzez Latchorzew (miedze) poprzez Blizne (łąki), gdzie znalazłam se minisingielek, który wylatuje na Lazurową.

Już sam poranny dopraco-przejazd wystarczył, bym zgłębiła tajemnicę mojej weekendowej radosności. Jak się nie spotyka głupich ludzi, to nie ma na co kurwić. A tu wystarczyło pięć krów na DDRze spotkać, żebym od razu chciała dusić garotą. Całe te półmózgie watahy ludzkie.


Po robocie całkiem towarzysko udało mi się przemknąć przez miacho. Najpierw, jeszcze w centrum napotkałam na kurierującego Jarka, potem innego znajomego, Maćka przy moście Gdańskim. W obydwoma ZAPDEJTOWALIŚMY wieści o sobie i rozjechalim się, gdzie mielim.

Ogórki Pani Matki ciągle wielce fachowe, kontrolnie zajechałam sprawdzić;)

Podarowana mi (miałam napisać: DOSTANA MI;)) urodzinowo Bocialara bardzo piknie spełnia swą rolę na nocnej pożarówce kampinoskiej. Widzę z daleka wszystkie czające się po krzakach sarenki. I szynszyle. Bo przecież kiedyś szynszylę z Niewe spotkaliśmy:)


Dane wyjazdu:
33.26 km 3.60 km teren
01:29 h 22.42 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 932 kcal

Dlaczego wczoraj nie jeździłam, nie wiem

Piątek, 24 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 16

A może jeździłam, ale bez Garmęna?
A może z pieskiem?
Lub też może bez pieska?

A może nie jeździłam, bo głupio tak z dziurą zamiast gardła?

Tyle pytań...

Skromnie dziś kilometrażowo, bo taka jedna Violka, do której Wudżek Dżi-jaj-dżoł strzyka ze swoich ślinianek, a przynajmniej do jej zdjęcia, wzięła i wreszcie z sukcesem wyszukała sobie dżob, co należało uczcić.

Zatem ja po robocie porzuciłam rower na Bródnie, tamże czekała już w swojej cytrynie Vajola i pojechałyśmy do Domu Złego zniszczyć zdrowia nasze, ale z całkiem szlachetnej okazji;)


Dane wyjazdu:
77.56 km 12.07 km teren
03:40 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:149 ( 63%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:283 m
Kalorie: 2158 kcal

Idzie burza, bo jej się wydłuża

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 15

A raczej burza była, raniuśko, co całkiem perwersyjnie i wygodnicko przeczekałam w domu. Udało mi się mostek wyściubić z chaty już w pełnym słońcu, co w ogóle nie gwarantowało upieprzenia się po drodze. Się i napędu, bo zachciało mi się Kampinosem orać. Coś jest w tamtejszym piachu, że oblepia (jak kokon), zgrzyta (jak krzywe zęby) i wkurwia (jak Piotr Kraśko).


Skoro tak, poprawiłam tę napędową beznadzieję po pracy, zażywając nadwiślańskiego terenu.

Płuca i głos mam nadal na innej szerokości geograficznej. Innej niż ja.

Jestem ciekawa, kiedy kogoś pierdolnie któryś z samochodów na tym genialnym objeździe tunelu Wisłostrady. Jest to tak mądrze poprowadzone, że niestety można tu mówić o kwestii czasu jedynie.


A i jeszcze jeden pe.es. Nie wiem, co mam wpisać w pole v max. Garmin mi zliczył 134 km/h. Drogie Bravo, co robić, co wpisać? Wujku Tusku, jak z tym żyć?


Dane wyjazdu:
94.12 km 13.60 km teren
04:22 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:24.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy:334 m
Kalorie: 2447 kcal

Po pedałże

Wtorek, 21 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 4

I nie tylko. Bo chyba też po łańcuch. Okaże się jednakowoż, że sprawa tych pedałże nie będzie taka pilna, gdyż wymienieniu ulegną za trzy tygodnie;).

Ale Airbike na Mangalia odwiedziłam. By je nabyć. Aby poleżały trzy tygodnie w garażen-cziken;).

Niezależnie od tego nawiedziłam takoż i moją Panią Matkę nadobną, namiętnie konserwującą dla swojej wyrodnej córki ogórki-tralalurki. Wciągnęłam słoja trzy czwarte, gdyby było Monte, poprawiłabym to Monte, ale nie było, więc obrałam kurs na wioskie.

Wyszedł mi dziś bardzo towarzyski dzień, bo rano na Gwiaździstej spotkałam Kasię Laskowską (podobnie jak i mua – wcześniej APS;)) i gadając na bezdechu, dotarłyśmy (grzejąc jak na maratonie) do centrum.

Zaś od Pani Matki bródnowskiej zgarnęła mnie Karolajna W Potrzebie, tośmy pokręciły parę kilo tugieda po to, bym na sam koniec zjechała się w Lipkowie z Niewe.

A gdzie gardło, krtań i głos zostawiłam to nie wiem. Pewnie w Izerach na którymś zjeździe. Albo w tej śwkieradowskiej knajpie z lanym Piastem, który naprawia przerzutki;)


Dane wyjazdu:
53.07 km 44.00 km teren
03:20 h 15.92 km/h:
Maks. pr.:52.07 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:1077 m
Kalorie: 2582 kcal

Oesu, jak mi się nie chce dodawać zdjęć! Czyli rzecz o smrkowskich singlach;)

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 4

Więc pewnie podlinkuję wpis Niewe, który ów wpis ma z dyni już, z czego – wnoszę – jest wielce kontent.

Acz jeszcze nie wiem. Napiszę i się zobaczy.

Także te-gg-o.

Aby dowiedzieć się, jak bardzo się wczoraj wyrypaliśmy, udaliśmy się pięknym niedzielnym porankiem, w akompaniamencie napierdalających dzwonów kościelnych do bazy rajdu. Mieli dekorować i w ogóle obwieszczać. Kto jak pojechał. Nic nie wiem o częstowaniu na miejscu piwem, wiem zaś, że ssało nas z głodu bezczelnie. I trzeba to było wytrzymać.

Jeśli chodzi o samą ceremonię, to udekorowali dokładnie nie tych zawodników, co trza. Czyli nie mnie, nie Niewe, nie chrisa. Ustawione te wyniki, teraz mam już pewność, w tej sprawie już smaruję na tych wszystkich ŁORGÓW e-paszkwil (czyli w internecie)

:D

Tak po prawdzie, wśród bab byłam piąta. Gdybyśmy się wczoraj nie reperowali tyle, ileśmy się reperowali, pewnie stałabym tego ranka na pudle z moimi zaspanymi zalepialcami.

Inna sprawa, że satysfakcja żadna. Nie ja nawigowałam, a i parą w girach nie dysponowałam za wielką. Poczekam na swoje pięć minut. Chwilowo.

Nic to. Pożegnaliśmy się czule z delegaturą skierniewicką i poleźliśmy do bazy napełnić brzuchy, pożegnać Radka, OBTOKNĄĆ rowery i napić się piwa. Jak dobrze kojarzę, parę minut po dziewiątej.


No co? Zaraz mam rower ogarnąć, muszę się jakoś nastroić!;) © CheEvara



Dobrze, że wypiłam, lepiej zniosłam ten widok. Zabiłam ją wczoraj!! © CheEvara




Niewe w asyście gospodarza i innych gości walczył z pedałem, który wczoraj nabawił się gargantuicznych luzów i strzykał. A nie, wybaTRZcie. On STRZYKAŁ. Wersalikami, zatem głośno i donośnie.

Pedał okazał się prawdziwym pedałem i eksmitować z korby nie pozwolił. Się.

Nie za bardzo na dziś mieliśmy plan, właśnie z uwagi na niego. Tego pedała jednego. Pedała, bo ma oczy, zapewniam. Gdyby nie miał oczu, nie byłby taki złośliwy, a że złośliwy był, oczy miał. Mam nadzieję, że należycie przeprowadziłam dowód na ludzkość tego pedała.

Ale.
Stanęło – za przeproszeniem – więc na tym, że kręcimy się względnie okolicznie, w razie gdyby pedał okazał się ciulem i w tak zwanym międzyczasie odpadł.

Dostaliśmy mapę Bobru-Bobra (tej rzeki z oczami) i jej brzegiem lewym (patrząc od Barcinka) pojechaliśmy sobie, tak o. Czyli tak jak lubię, a rzadko mam okazję to robić. Że tak po prostu i bez celu. Nad Bobrem (tym ciągle z oczami) wiódł miły, zacieniony singielek, a wiódł od elektrowni wodnej do – ponieważ nie pamiętam, idę na łatwość – do za elektrownią wodną. W każdym razie po jakimś czasie wypadliśmy na asfalt, którymże najechaliśmy raz, że kapitalny most kolejowy, a dwa – zaporę wodną. Równie kapitalną.

To jest Bóbr. Bóbr z oczami. © CheEvara



Odrotnie go powiesili. Niemcy. Niemcy-wykolejeńcy. © CheEvara




Owa pętla okołobarcinkowa wyszła nam kilometrażowo skromna, ale to tylko dlatego, że w planach mieliśmy coś o wiele bardziej zajebistszego. Chcieliśmy poprawić wczorajsze single pod Smrkiem, bo na Wyrypie zrobili z tego odcinek specjalny przejeżdżany na czas, w związku z czym grzało się tam bez tchu. Acz trochę jak na rundzie w Jabłonnie. Bardzo miłe interwały.

To się przemieściliśmy.

Bóbr ma chyba jakąś magiczną moc sprawczą, bo pedał (lub jak to mówią niektórzy, czego nie potrafię zrozumieć, PACZEMU tak mówią, a mówią PEDAŁKO) w Niewowej Konie przestał demonstrować nam swój bunt maszyn i z niejaką nadzieją rozkulbaczaliśmy wóz z rowerów w Jakuszycach. Z nadzieją, że polatalibymy!

I polataliśmy. Na wejściu zaliczyliśmy wczorajszy odcinek, według mapy najtrudniejszy, czyli czarny. Jest o tyle zajebisty, że wszystko dzieje się w terenie. Czyli także podjazdy, co generalnie ma utrudniać. Przelecieliśmy go pięknie i z fantazją, po czym uderzyliśmy w nieznane. Nowy dla nas, czerwony odcinek, czyli ten średnio trudny, charakteryzował się tym, że wysokość zdobywało się asfaltem, a cała przyjemność odbywała się w dół. Okurnajaktamsięlata! Wszystko jest tak wyprofilowane, że nie ma szans wypaść z trasy (mnie dwa razy ku temu mało brakowało, ale ja to ja, prawda). Jeśli jest się w miarę skoncentrowanym i umie się hamować, nie da rady zrobić tu sobie kuku. No i te oznaczenia. Trzeba być ciotą, żeby się zgubić.

Ja jadę z tyłu, gdyż mnie zatyka, bo się zachwycam © CheEvara



Trochę się tam kurzy, więc jadę nie od razu za Niewe;) © CheEvara


Ojacie, z wrażenia lecą mi gacie! © CheEvara



Dla mnie jednakowoż najfajniejsze było to, że są momenty, kiedy oba koła są w powietrzu (można parę razy tak wystrzelić w górę) i to, że prawie nie spotkaliśmy tam nikogo. Nawet tych, którzy normalnie ODPOCZYWAJĄ w Szklarskiej, wpierdalając lody i watę i snując się leniwie po mieście. Mój rozum gimnazjalistki każe mi myśleć, że bardzo mi się to podoba, że ich tu nie było.

Spadamy. A więc... Wchodź!... żeglarzu...:D:D © CheEvara


Enyłej. Miejscówa zacna, można to latać cały dzień i nie sądzę, żeby miało się dosyć. Tam jest tak fajnie, że mimo iż nie za bardzo lubimy samochodowe podróże po Polsce, zwłaszcza te po pięćset kilometrów, to i tak tam wrócimy. Hasta la vista Smrk!;)


Dane wyjazdu:
138.05 km 80.00 km teren
08:51 h 15.60 km/h:
Maks. pr.:57.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy:2548 m
Kalorie: 5234 kcal
Rower:

Tom się wyrypała!;)

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 18

Wpis zaległy jak sto złotych z Moniuszką na froncie, ale zmagam się z tym moim blogowym zacofaniem. Przynajmniej w głowie, bo w praktyce mało co z tym robię.

Głównie dlatego, że utknęłam na wpisie dość sążnistym, bo jak tu nie rozpisać się o moim orientacyjnym debiucie?

Niewe napisał już (i to bardzo dawno temu) swoją wersję zdarzeń, leniuch Chris nie zamierza chyba tego zrobić w ogóle, a że ja zyskałam trochę luźniejszego czasu, coś tam se naskrybię.

Poprzedniego dnia zrobiliśmy sobie wolne od rowerów. I przemieściliśmy się z Harrachova do Barcinka, gdzie zlokalizowano bazę rajdu Izerskiej Wielkiej Wyrypy. Zagranie z gatunku ryzyk-fizyk zaowocowało tym, że nocleg znajdujemy dokładnie 3 minuty rowerem od startu, u niejakiej Haneczki (zasadniczo poleciłabym, ale mam kilka „ale”;)). Zaklepujemy miejscówę też dla Radzia, lokalizujemy miejscowy wyszynk, gramy w bilard i ping-pong (w tym drugim rozwalam Niewe, ale nie taktyką. Podejrzewam, że śmiechem i umiejętnościami) i nawiązujemy nowe znajomości. Robimy mały porządking z rowerami, co – jak się okaże – równie dobrze mogliśmy sobie darować. Ale jest zdjęcie mocno dokumentujące nasze (a przynajmniej moje) starania w zakresie serwisu i mycia Szpecucha:


Udaję, że ogarniam rower. Udanie udaję, w związku z czym wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczą © CheEvara



Pisałam już, że nawiązujemy znajomości. Tu gadam jak swój ze swoimi. Baran z baranami:

Jak już skończyłam udawać, wzięłam się za załatwianie kolacji © CheEvara



Wieczór zaś przebiegł na delikatnej integracji z chrisem i Radkiem. Nie przywiązujmy się jednak do słowa „delikatnej”.

I nazajutrz zerwaliśmy się, skoro jeszcze przedświt. I chyba właśnie dlatego z rajdami na orientację ciężko będzie mi się zbratać;). Acz i tak zupełnie sprawnie zerwałam zewłok z barcinkowego wyra. Pojechalim pod szkołę, czyli pod bazę wyrypy, wysłuchaliśmy o kilku chochlikach drukarskich na mapie, potem ruszylim po owe. W ramach dobrej rozgrzewki, za samochodem organizatora:).

Jeszcze nie wiem, że mam mapę Baden Baden © CheEvara


Pobraliśmy mapiczki i pojechaliśmy przed się, ku punktom. Nawet całkiem radośnie. No dobra, nie jestem rannym – za przeproszeniem – ptaszkiem, ale dla widoków (mgły o świcie, nieśmiałe słońce i inne tego typu romantyczne pierdy;)) mogłabym raz na trzy lata o tej piątej się zerwać. Niech stracę!

Jak jeszcze o świcie chciałam zadźgać tego, kto to wymyślił, tak teraz było już fajnie © CheEvara



Aha! Chciałam się przyznać. Ja tu, na tym rajdzie, pełnię rolę... jestem jako... Kurwa mać. Właśnie zdałam sobie sprawę, że mój ryj przekreśla moje szanse na bycie OZDOBNĄ w takim układzie. No bo ja tak naprawdę mapę czytam dopiero po trzech piwach. Na pociąg peletonowy nadaję się całkiem średnio. Nie wyglądam też. Nie wiem w sumie, po co i dlaczego Niewe mnie namawiał na tę imprezę;))

W każdym razie. To Niewe nawigował, to chris mu w tym nie przeszkadzał, a ja... A ja nie byłam nawet OZDOBNĄ. Nie zważając jednak na takie okoliczności przyrody, zrobywaliśmy punkty. Niejako mam wrażenie, że po to przyjechalim here, here, here and here;). I o:

Jest! On! Ten pierwszy ci on! Punkt!

Tu sobie perforuję błonę. Jeśli wiecie, co mam na myśli;) © CheEvara




Zasadniczo punkty były różne. Dostąpywalne z roweru, lub też... ANDOSTĄPYWABL z roweru. Niekiedy lazło się pod wielkie głazy, po – za przeproszeniem niestety znów – runie leśnym. A pod runem było nawet stoisko z rowerami. Do wyboru, do koloru:

Ponieważ czułam, że coś może się wydarzyć ze sprzętem, wstąpiłam do wypożyczalnien © CheEvara



Wybieram ten ostatni, czerwony, po taniości, bo ten cieć na pierwszym planie mówi coś o felerności sprzętu i zaliczam punkt-tralalunkt:

Przy okazji wypożyczenia roweru, załatwiam sprawę punktu © CheEvara



Bardzo, ale to bardzo podobał mi się klimat imprezy. Nikt tu na nikogo nie kładł lachy, co było baaaardzo odczuwalne na bufetach. Raz, że zostaliśmy obfoceni sowicie i należycie, dwa, że się najedlim, trzy – mogłam wymusić na chłopakach, żebyśmy jeszcze nie zjeżdżali z gór, tylko zdobyli komplet punktów górskich. To ostatnie ma średnio związek choćby z bufetem, ale właśnie w tej minucie naszła mnie taka refleksja i zechciałam się z Wami nią podzielić;).

Poczuliśmy się całkiem przyzwoicie zrealizowani, że aż najechaliśmy na bufet z tej okazji © CheEvara



A o tym, że to był bufet niech świadczy ta żująca paszcza © CheEvara



A no bo właśnie. Muszę dodać, że jakeśmy na starcie porwali mapy, to zechcielim zasadniczo najwięcej czasu spędzić w górach, nie niżej. Nijak miało się to do strategii (okazało się, że wariant optymalny trasy leciał dokładnie odwrotnie niż my to zrobiliśmy;)), ale i tak było zajebiście.

Mimo zmoczenia butów na ten przykład:

Najedlim się, możemy psocić dalej WIĘĘĘĘC © CheEvara


A to jest piękna dokumentacja powodu, dla którego chciałam dziś gór, gór i jeszcze raz gór:).

Takie (i lepsiejsze!) mielim landszafty dokoluśka:
Domagałam się gór i mam góry;) © CheEvara



Lub też tu:
O, zaraz idę nabijać łydę!;) © CheEvara



Wszystko działało pięknie, słoneczko przypiekało, czas wolno płynął, punkty się zdobywały i naprawdę byłby miód, gdyby nie mały festiwal usterek. Najpierw Niewe zoczył, iż jego przednia przerzuta nie wykonuje swej roboty jak trzeba, a to dlategóż poniewóż wzięła i się złamała. Średnio to rokowało na górskie pedałowanie. Szczęśliwie byliśmy w okolicach Świeradowa Zdroju, który kojarzyłam jako mniejszy wygwizdów niż ten, którym go zastaliśmy. Niemal już na wjeździe porzuciliśmy nadzieję, że znajdziem tu serwis, ale miejscowy bej i tablica z lokalnymi informacjami dała nam jeszcze cień szansy. Pojechalim tam, gdzie bej nas skierował, ale na miejscu zastaliśmy ino budę, w której pies (dosłownie) dupą (dosłownie) szczekał (no wiecie, jak). Kolesia nie było, był tylko numer telefonu. Głuchy. Była też na szczęście knajpa, a że na kłopoty lany Piast, to postanowilim wziąć ten problem sposobem. NA PRZECZEKANIE.

Jak pomysleliśmy tak zrobiliśmy. © Niewe



Sposób działa, bo gdy tak nawadnialiśmy nasze boskie organizmy pan od budy z psem dupą szczekającym oddzwonił i nawet całkiem Niewuńcia uratował. Niewuńciowa Kona zyskała jakąś makrokeszową przerzutę, ale działającą, więc radośnie mogliśmy wypić jeszcze dwa piwa, zjeść szybki żurek (swoją drogą, siedzieć w knajpie dwie godziny, leniwie sączyć piwo, nie zjeść w tym czasie obiadu, ale na koniec posiadówy zamówić „szybki” żurek – to wszystko jest lekką bezczelnością;)) i wrócić na spotkanie przygodzie, punktom, sarenkom i Radkowi, który potrzebował dętki. Uratowałam tego leszcza. Po to, żeby chyba w ramach dobrej karmy, złowić na kamienistym zjeździe snejka jak się masz.

No więc łatam jak ten świstak:
Nigdy, ale to nigdy, nie oddawaj dętek Radkowi!;) © CheEvara


Wymieniłam kondony i zarządziłam, że jedźmy wreszcie, koniec z tymi przestojami. Powiedziawszy to, depnęłam w spdy i... mogłam cmoknąć się w dupsko. Urwałam linkie przerzutki. Sytuację uratował chris, coś tam poskracał (a powinien przedłużać!:D) przy pomocy ziomków z pobliskiego sklepu moto i wreszcie mogliśmy wrócić do gry. Bitches.

Jak już mam i przerzutkę i powietrzem, to mogę dawać się focić © CheEvara


No i o. Zaliczyliśmy jeszcze genialny odcinek specjalny, który zrobiono na czarnym szlaku singli pod Smrkiem (takim, że... że... ŻE OJACIE!), zdobyliśmy jeszcze milion punktów – między innymi do zajebistości – i powoli, nieśmiało mogliśmy SKRĘCOWYWAĆ kiery w stronę bazy.


Nowa noc się budzi wielkimi haustami;) © CheEvara




Jestem jakby pełna werwy tu ;) © CheEvara



Ostatni – dla nas przynajmniej – punkt zlokalizowano nieopodal torów i bynajmniej nie to wywołało u mnie taki wyraz na... ryju:

"JAKIE jeszcze dwa punkty??" © CheEvara


No i kuniec.

Zdaliśmy karty w bazie rajdu i uderzyliśmy na chatę, zinegrować się w naszej noclegowni z tymi, którzy IWW szli (syla), którzy zniszczyli korbę w swoim karbonie, udowadniając parę rzeczy (theli) i którzy są niesłownymi leniami:D (Radziu).

Fajnie było. Zajebiście wręcz;).
Jakbym była bardziej skoncentrowana, licząca kilometry, czytająca mapę i sfokusowana, pewnie bardziej współdziałałabym z Niewe w zakresie nawigacji. Póki co, jak na pierwsze śliwki-robaczywki wybrałam wariant bycia orientacyjnym, dużo gadającym, chwilami śpiewającym warzywem.

Ale to się zmieni:D

Zajebistym jest spędzić niemal cały dzień na rowerze. I to z zajebistymi ludźmi;)