Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2013

Dystans całkowity:544.79 km (w terenie 120.00 km; 22.03%)
Czas w ruchu:28:34
Średnia prędkość:19.07 km/h
Maksymalna prędkość:59.60 km/h
Suma podjazdów:2548 m
Maks. tętno maksymalne:177 (90 %)
Maks. tętno średnie:142 (72 %)
Suma kalorii:15441 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:54.48 km i 2h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
49.83 km 1.00 km teren
02:40 h 18.69 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy:990 m
Kalorie: 1672 kcal

Tur de Bieszczady, czyli tur bieszczadzki

Sobota, 30 marca 2013 · dodano: 28.04.2013 | Komentarze 11

Jest dziś niekorzystny biomet, może mię się wszystko mieszać jak kebab bez mięsa zwany encyklopedycznie falafafą, ale zaległość jest zaległość, wypada uregulować.

Ponadto cieszy mnie zamieszczanie zimowych zdjęć za pięć dwunasta przed majówką:).

Trzeciego dnia naszego podkarpackiego relaksu postanowiliśmy nastukać kilometrów w Bieszczadach. Drugiego, czego Niewe nie zaakcentował, skupiliśmy się na zwiedzaniu hitlerowskich schronów kolejowych w Stępinie oraz w Strzyżowie. Odbyliśmy tę ekskursję samochodem, bo rano spadło 30 centymetrów rozkosznie wiosennego śniegu.

Zezłościłam się łamane na wkurwiłam. Oczjeń mnogo. Odechciało mi się roweru oraz biegania. Inna sprawa, że bez rakiet była to raczej średnio przystępna forma aktywności.

Trzeciego dnia postanowiliśmy kapeńkę nadgonić.
Zamarzyło nam się dziś trochę terenu, ale zdołaliśmy wjechać weń może na pół kilometra. Ruchomy kisiel pod kołami zabrał nam całą frajdę.

Szybko redefiniowaliśmy naszą trasę i uznaliśmy, że asfaltami pojedziemy nad Solinę.

Mnie jazda nie szła w ogóle, śmiało mogłam odegrać w SZESETNYM odcinku Dynastii
kreację „cioty podjazdowej”. No nie ZDANŻAŁAM.

A jeśli ja na prostych, bo przecież asfaltowych ZJAZDACH pozostaję w smętnym tyle, to:
a) Wiedz, że coś się dzieje
b) Siedzę na koniu


Z dzisiejszej ekskursji zarejestrowałam:
- polskie kurorty brzydkie jak kupy są, taki Polańczyk jest dramatem urbanistycznym
- panorama solińska jest mega prikrasna
- Niewemu noga podaje, że ho ho
- oraz że z czym ja wybieram się na golonkowy Karpacz

Ale było fajnie i tak

Chcieliśmy tam o, wgłąb. Ale nie © CheEvara



Wieczna zmrzlina. Kontemplować ją jęłam;) © CheEvara



Które to góra, a które dół? © CheEvara




Dane wyjazdu:
82.91 km 0.00 km teren
04:14 h 19.59 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:0.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:1095 m
Kalorie: 2426 kcal

Podkarpacie, że o ja cie!

Czwartek, 28 marca 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 2

Pilili, pieklili się, uległam. Rodzinka życzyła se uwidzieć mój przykry gębonson, więc razem z Niewe, osobnikiem o o wiele mniej przykrym gębonsonie wyruszyliśmy w okolice Łańcuta.

Z rowerami rzecz jasna.

Tam pojedliśmy, popiliśmy i naśmialiśmy się. Można powiedzieć, że komplet. Aby doczynić do wyjazdu-ideału wybyliśmy na rowery. Trochę śladami mymi, trochę nową trasą.

Głównie asfaltami, które – nawet te najmarniejsze – utrzymane były niemal wzorowo:

Czarniutki asfalt, jak przystało na kalendarzową wiosnę:) © CheEvara



Całe 16 kilometrów od domu napotkaliśmy tego oto osobnika:

Ja to widzę, że jest między nami uczucie! © CheEvara



Najpierw okrążył nas z osiem razy, nie dając się nawet pogłaskać, ale prezentując swoje zapadłe boki. W końcu dał się przekonać i wystawił pysk do głaskania.

Ja jak zwykle w takiej sytuacji popadłam w dół, stupor i Żuławy Wiślane. Porzucić? Nigdy w życiu. Uwiązać? Kurwa, swoje już pewnie przeszedł.

Zadzwoniłam do wuja, u któregośmy gościli i próbowałam mu tego psiora sprzedać.
Przez telefon tenże wuj mój asertywnym się okazał, więc ja popadłam w jeszcze większy dół, jeszcze większy stupor i tak dalej.

Względem zwierzątek jestem miękka jak uprana w Perwolu beretka (z antenką).

Uradziliśmy z Niewe, że na parę godzin zainstalujemy psiura na sznurku u jakiegoś gospodarza, a w domu się Dyla, czyli wuja mego, jakoś urobi.

JAKOŚ to bardzo precyzyjny plan.

Słabo zatem szło mi trzymanie się go, więc spadła mi motywacja, chęć do jazdy i radość z tego, że tu pagórowato i że wreszcie można poorać.

No kurwa, ciąglem widziała, jak ten pies rzucał się na tym sznurku, gdyśmy odjeżdżali, obiecując gospodarzowi, że wieczorem sierściucha zabieramy.

Na przyszłość kupię sobie kieszonkowe widły i se takimi wydłubię oczy w podobnych okolicznościach.


Ale pojeździliśmy. Całkiem ładnie. Na przykład przekraczając San bujaną kładką:

Kładka dla niejadka:) © CheEvara


I niektórych zniosło na AMENT:

Dezercja kolarza © CheEvara



A jeść coś trzeba:

A ja chwilowo psa zamieniłam na dwa koty. Zryte w koci sposób oczywiście © CheEvara



Pies ochrzczony Bikerem finalnie zamieszkał u Dyla:

Póki co ma zadatki na strasznego wandala. I erotomana;) A nie wygląda! © CheEvara




Uffffff.

Więcej zdjęć i inne spojrzenie na tę historię ŁO TU.




Dane wyjazdu:
43.57 km 30.00 km teren
02:15 h 19.36 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Nie zrobiłam se notatek (w koszalińskiem: NOTATKÓW) i nie wiem

Poniedziałek, 25 marca 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 5

Ale ciągle było biało i to ładnie biało.

Niewe był wziął i wyciągnął wnioski z jeżdżenia swego dnia poprzedniego i zamiast w obrzydliwie nieprzejezdny teren zabrał mnię na asfalty. Czasami przyjemnie ubite.

Wrzucam zdjęcie zimy, bo dziś słyszałam narzekanie, że z kolei gorąco.

To se przypomnijcie, jak było. Dłuuuugo nie było jak należy:

Ładny ubity dukcik. A może DUCKcik? © CheEvara


Z powrotem Niewe zabawił się w wieśmena i do domu zawitał objuczony NAKIEROWNICZNIE zakupami.


Zdjęcie TAMÓJ

O „NAKIEROWNICZNIE” Word mi nie podkreślił, że nie zna, nie lubi, nie poważa...



Dane wyjazdu:
30.64 km 28.00 km teren
01:58 h 15.58 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:0.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1034 kcal

Assięwysilę!

Czwartek, 21 marca 2013 · dodano: 23.04.2013 | Komentarze 2

Czyli napiszę, że był to pierwszy dzień wiosny.

Pojechaliśmy jej poszukać, bo dookoła domu żadne z nas jej nie widziało. Stalkujące nas koty też nie.

Naprawdę!

Naprawdę mamy pod oknami kocich stalkerów.

I naprawdę był to pierwszy dzień wiosny oraz naprawdę jej nie widzieliśmy.

Myśleliśmy se, że może Dom Zły pozostaje pod wpływem złego frontu atmosferycznego.
I że ten dobry front jest na przykład w Kampinosie.

To tam wybyliśmy.

Ja zabrałam dla zaprzyjaźnionego wczoraj bałwana kanapki, termos i dmuchaną bałwanalę. Daliśmy życie temu bałwanu, przeto poczuliśmy się za niego odpowiedzialni. I za jego potrzeby też.

Bałwan był, stał w wyznaczonym miejscu, co mogliśmy odnotować w raporcie dla Macierewicza.

Były też wielokrotne obawy o upadek, bo i podłoże było glebogenne. Jednego kujawiaka wyczyniłam takiego, że do dziś mi w dupę zimno.

Niewe dotąd się nie zorientował, że ja wywalam się po to, żeby mieć pretekst do obrzucenia go pigułą śnieżną.

Dużo było tych piguł;).

Zdjęcia licznika zrobionego szpadlem NIE MAM.

Mam za to link do wpisu, gdzie są foty zrobione czymś lepszym. Większym:D

Oto i ten ŚNUREK.



Dane wyjazdu:
21.60 km 20.00 km teren
01:37 h 13.36 km/h:
Maks. pr.:29.10 km/h
Temperatura:1.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:125 m
Kalorie: 724 kcal

No heeeeeeeeeeeej:D

Środa, 20 marca 2013 · dodano: 23.04.2013 | Komentarze 6

Jeździłam. Dawno temu.
Znaczy się niedawno temu też, ale wpis jest z dawna (Polski tyś królową i tak dalej).

Jeździłam z Niewuńciem.

Co tenże znacznie bardziej skrupulatnie opisał ŁO TU ŁO

Wygląda na to, że wpisy z kwietnia uczynię w okolicach końca maja.
Bo mam wpisy z kwietnia tak jak nastąpi na pewno koniec maja.

Ale, jak przystało na niepoddającą się blogerkę, napiszę zachęcająco:
STAY TUNED

Aha. Że jeździłam, to mam dowód. Zamiast zdjęć licznika oraz wpisu, którego autor/ka nie potrafi posługiwać się językiem polskim mam fotę mnie z bałwanem w komandosie.
Tfu! W Kampinosie!:D

Ja z Bałwanem. Bałwan jeszcze p[rzed tjuningiem © CheEvara




Dane wyjazdu:
75.00 km 5.00 km teren
03:33 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2129 kcal

Skierowanko na bieganko, a potem na rowerowanko

Poniedziałek, 18 marca 2013 · dodano: 20.03.2013 | Komentarze 11

Była taka poCZeba, żeby pojawić się w stolicy (bym nie uwierzyła, gdyby nie napisy).

Potrzeba była stawić się na godzinę około piętnastą, więc ja rano mogłam się wyborsuczyć w atłasach, godnie i w spokoju śniadać oraz pobiegać po lesie. Już bez kontroli leśniczówki;).

Może dlatego, że karnie popylałam po asfalcie.

I już jakem leciała, biegawszy, Topolową w dół, dostałam w fizys sążnistym wiatru podmuchem. Nie będzie pan zadowolony – mruczałam se pod nosem, bo to oznaczało, że będzie akcja-oracja. Pod wiatr. Na rowerze.

I tak też było. Do samego celu snuliśmy się wstrzymywani wryjwichrem. Omatkohuto, jakże wiało!
Strasznie duło.

Wynagradzały tęże sytuację suche asfalty. Chociaż to.

Zajechaliśmy tugeza na Anielewicza, gdziem ja zaopatrywała się w część do blendera (co do której pan w serwisie pouczył mnie, że jak nie da się jej po dobroci włożyć, to „niech pani znajdzie dobry młotek, a potem jakoś pójdzie”) i chwilę potem rozjechaliśmy się – ja na Bródno ku Pani Mamutce mej, a Niewe na Bielany. I tam też doszło do zjechania się po godzinie nas obojga oraz wydzwonionego Gora.

W takim składzie zrobiliśmy rajd przez miacho, na Bemowo, gdzie my załadowaliśmy węgli do pieca, a Goro po krótkim apdejcie newsów, co u wszystkich nawzajem słychać czmychnął ku rodzinnym obowiązkom.

A powrót po ciemku był najfajowszy ze wszystkiego. Na pożarówce zaczynającej się w Koczargach śnieg ubił się tak, że cięliśmy nawet bez kurwy maci na ustach na wiadomą porę roku.

Ja tylko, tylkuśko, li jedynie miałam w pamięci ubiegłoroczny marcowy nocny powrót tą samą pożarówką, która Niewemu ukróciła na jakiś czas rowerową karierę. Na szczęście tym razem nikomu niczego nie trzeba było szyć. Widać, mądrzejemy;).


Dane wyjazdu:
57.82 km 4.00 km teren
03:00 h 19.27 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy:101 m
Kalorie: 1583 kcal

A gdzieśmy to nie byly!

Niedziela, 17 marca 2013 · dodano: 20.03.2013 | Komentarze 1

No w ŁYSKANSYN akurat nie byliśmy, ale to TYLKO dlatego, że skończył nam się dzień. Jak polskim piłkarzom. Oni nigdy nie przegrywają, im kończy się im czas.


Ponieważ ja już wszetecznie RZYGAM I DYSPONUJĘ WOMITEM na panującą nam porę roku (i to nader rozwarszawiającą się) zażądałam, abyśmy pojeździli, ale raczej po suchym. Po asfalcie czyli. Moim wymaganiom stała się zadość. Niewe wyszedł nawet ponadto. Zadbał o to, żebym się nie zanudziła zasfalceniami i tak wytyczył trasę, że chwilami ulice fantazyjnie przemieniały się w szutrowe i dziurawe bezdroża, wypełnione jak nie kałużami, to zwyczajnie śniegową mazią nawianą z pól. Fajnie;).

Tak se ciurlając te kilometry, całkiem sprawnie, szybko i niepostrzeżenie najechaliśmy Milanówek. Tam ponapawaliśmy się (lub też ją wykpiliśmy) architekturą i spróbowaliśmy wypić w słoneczku piweczko pod sklepem, ale zarówno sklep, jak i ławeczka przed nim zniechęciły nas ku temu. Tylko słońce sprostało zadaniu.

Zadaniu nie sprostał Radziu, za którym to się lekutko oboje rowerowo stęskniwszy, a którego Niewe zmolestował jeszcze w Milanówku telefonem. Lecz ten Radek nie odebrał, gdyż robił jakieś sprośne rzeczy z farbą. Potem z kolei nas zmolestował tenże Radek, jak już byliśmy w Brwinowie i opowiedział nam, że tak naprawdę od dziewczyn oraz od farby woli wąsaczy. Nie pytajcie. W odpowiednim czasie sama do was przyjdę i Wam to opowiem.
;)

W każdym razie. Brwinów jest równie urokliwy co Leszno, więc potraktowaliśmy go tylko przejazdem. Jak jeden mój dawny znajomy, co to był kiedyś przejazdem w Biedzie i potem zeznawał, że przyjaciół tam nie spotkał, za to dostał w papę za wymądrzanie się.

Usyfiliśmy się jak dwa salcesony w dwóch piachach, napędy RZĘZIŚCIE rzęziły, ale zgadnijcie jak było.

Z NIEWE było zajebiście.


Jechałam w magnezie, Niewe w cynku.


P.S. Fotuńcia u Niewuńcia


Dane wyjazdu:
31.64 km 28.00 km teren
02:02 h 15.56 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy:237 m
Kalorie: 1247 kcal

Zaznać różnistości

Środa, 6 marca 2013 · dodano: 07.03.2013 | Komentarze 5

Tak mi się ostatnio nakładają dni, że rano biegam, a zaraz potem idę popedalić. Takie kombo-bombo ósme smake. Co prawda dysponuję wtedy mniejszą parą w zmęczonych giczołach, ale że nic nie muszę, to się nie przejmuję;).

Dzisiaj też najpierw potuptałam, by ponapawać się nasłonecznionym lasem, a potem wyszliśmy z Niewe na wreszcie terenowe rowerowanie. Ile można tłuc te asfaltokilometry.

Teren ciągle jest zróżnicowany. Jechaliśmy całkiem fajnie ubitymi, suchymi, leśnymi ściechami, lodem też, kałużami i łatami śniegu takoż. Udało się nawet zmontować ostatnią w sezonie – czy suka zima mnie słyszy??? – śniegową gałę (fota dokumentująca znajdzie się u Niewe we wpisie).

Szkoda, że najfajniejsze interwałowe single są całkiem nielegalne. Można baaaaardzo przyzwoicie popompować w strefie piatej;). A że pani leśniczówka zakazała mi poza szklakami biegać, to jeżdżę. O tym nic nie wspominała;).


Wiosno, dopierdalaj, zaprawdę powiadam ci, ty małpo.


P.S. Chyba nawet mam jakąś kondycję!


Dane wyjazdu:
78.60 km 4.00 km teren
03:37 h 21.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:4.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2783 kcal

Spławy Wałszawy

Poniedziałek, 4 marca 2013 · dodano: 07.03.2013 | Komentarze 0

Czyli te do załatwienia w stolicy. Załatwiał Niewe głównie, ja stanowiłam czynnik towarzyski.

Jeśli bym miała pominąć jazdę, to tenże dzień mój składał się z czekania. Aż Niewe załatwi coś na Bemowie, potem na Pradze, potem w Centrum. Taki to zalatany on jest.

Z dniem tym kojarzy mi się też rześkość (kapeńkę marzłam, jeślim nie okupowała akurat, czekając, jakiegoś nasłonecznionego stanowiska. Jak rzeżucha niemalże). Oraz dwie osoby biegające na tak zwane krótko. Kojarzą mi się.
Posrańcy, jeszcze wezmą i zapeszą to słońce!


Jak na przejachę po mieście, spotkaliśmy całkiem znikomą sforę autoburaków. Sztuk dwóch, czyli nie na tyle, by się wkurwić spektakularnie. Acz jeden przy Poniatoszczaku prosił się o dogonienie i kontrolę fangę w durny, bezczelny, pusty łeb.

A dodam se jeszcze, że rano, gdym biegała se po lesie, poza szlakiem, zostałam pouczona przez panią… LEŚNICZÓWKĘ (???), panią leśnik, znaczy się.
W uprzejmych słowach poinstruowała mnie, że tu, właśnie ŁOTU biegać, człapać i nawet przytulać się do brzóz nie bardzo jest sposobność. Przyjęłam z pokorą. Co mi szkodzi raz się pochylić?;)


Dane wyjazdu:
73.18 km 0.00 km teren
03:38 h 20.14 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1843 kcal

Halnym w twarz i to na Mazowszu!

Niedziela, 3 marca 2013 · dodano: 07.03.2013 | Komentarze 0

Goro ma w temacie wiatru o jakieś 40 km więcej do powiedzenia z tego dnia, ale! My też jeździliśmy, też oraliśmy, i też – żeby była jasność – pod wiatr, WIATER.

A było to tak.

Od czwartku o rower mędził niejaki dziki trenażerowiec (a może… ODPOCZYNKOWIEC??) Scrubby. Tu oficjalnie chciałabym zadać pytanie POKICHUJ, jak w niedzielę rano zakomunikował, że jemu pogoda nie teges i że – w moim domyśle af kors – wybiera trenasrer. No na tym to nie wieje, rzeczywiście;).

Stanęło – za przeproszeniem – na tym, że u wrót Domu Złego stawił się skatowany lokalnym sirocco, acz niezłomny Goro i po krótkiej operancji jak zdejmowanie kolców z kół (Niewe), pierdzenia w oponki (Goro i ja) przystąpiliśmy do bezmała 20-kilometrowej orki na ugorze. Bo parliśmy w stronę zachodu, z którego to duuuuło, jakby się ktoś najważniejszy wśród ciemnoskórych powiesił.

Na Żelazową Wolę obraliśmy kierunek (i zwrot). Przez wioski. Asfaltami znowu.

Goro przodował pod względem nogi i – znów za przeproszeniem – ciągnął nasz mały peletonik, miejscami urywając go. Obstawiam, że na małe bekanie;).
Mnie tam łydka też podawała, co – jak na takie rzadkie i nieregularne jeżdżenie – dziwnym z lekka jest. I mimo tak zwanej sytuacji wmordewiatrowej nie brakowało mi pary.

W drodze DO – czyli jeszcze pod wiatr – musieliśmy przedsięwziąć pitstopa, bo nas wysuszyło i wyssało. Namierzyliśmy sklep i tam jęliśmy KUSZAĆ drożdżówki (Niewe kupił prawdziwy odpowiednik pomazańca bożego) oraz drożdżówki i kiełbasę (to Goro). W akcie delektacji przeszkadzały nam dwa miejscowe beje, rzężąc z przepitych gardzieli i – nie bójmy się tego powiedzieć – pierdoląc trzy po trzy.

No i ruszyliśmy w ostatnią dłuuuugą prostą pod wiatr, żeby dotrzeć w końcu do Żelazowej Woli (według Gora do Szklarskiej Poręby) i tam przy tym brzydkim pseudonowoczesnym budynku u wrót parku skręcić i wreszcie dostać wiatr w plecy.

O tym, że pięknie szybko dotarliśmy na miejsce startu nie muszę mówić;)
Goro nie dał się namówić na hołm-mejdowe pierogi z kaszą i pognał w stronę swą. Pewnie bał się, że wiatr mu wyłączą;).
Wreszciem coś pokręciła i nawet jakąś tam moc czuję;).