Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:225.87 km (w terenie 32.00 km; 14.17%)
Czas w ruchu:10:11
Średnia prędkość:22.18 km/h
Maksymalna prędkość:43.02 km/h
Maks. tętno maksymalne:179 (91 %)
Maks. tętno średnie:161 (82 %)
Suma kalorii:6298 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:45.17 km i 2h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
77.33 km 0.00 km teren
04:00 h 19.33 km/h:
Maks. pr.:43.02 km/h
Temperatura:
HR max:178 ( 90%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2431 kcal

Ja Ci, Che, powiem, co to jest trening!

Piątek, 7 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 4

Rzekł był do mnie Niewe.

I ja Wam to powtórzę. Czymże jest trening.

To jest to „co się bez sensu w kółko jeździ”.

O!

Z taką postawą trudno komuś takiemu zaproponować zrobienie klasycznego WPROWADZENIA.

A jeszcze trudniej jest zaproponować takiemu komuś klasyczne wprowadzenie, jeśli ten ktoś na pytanie o zakładanie opaski do tętna, krzywi się z obrzydzeniem.

;)

A jeszcze wczoraj mówił, że tak, pewnie, chętnie przepali się przed jutrzejszym orientem.

Tak więc bez tego całego szamaństwa kolarskiego pojechaliśmy ku Kabatom, gdzie ja zakańczałam szkolenie. Wcale nie oznacza to, że się na tych rowerach opsierdalaliśmy.

Tyraliśmy nader mocno.

A jechaliśmy przez Janów i Groty, gdzie przyuważyłam drwala na rowerze w żółtych, czyli bardzo modnych w tym sezonie KALOSZACH. Na pewno SPD.

Rozjazd (ten moment, w którym jedno jedzie w drugą stronę, a drugie w jedną – żeby było inaczej) zrobiliśmy na Żwirki i Wigury, pod sklepem, w którym Niewe widział, jak starsza pani kupuje sobie bułeczkę i PÓŁ LITRA.

W końcu nowy dzień obudził się wielkimi haustami!;)

I stąd już dalej na Kabaty mknęłam sama. Choć bardziej korzystnym sformułowaniem byłoby „PEŁZAŁAM”.

A z powrotem było jak nad morzem. Wiatr, który rano wiał mi w ryj, teraz też mi wiał w ryj. Odwróciła się zła menda ku mnie ewidentnie tym gorszym otworem.
I choć trzymałam te trzydzieści na szafie, turlało mi się źle.

Humor jednak poprawił mi się tuż za Polem Mokotowskim. Tam – w kierunku Woli – zaczynał ciągnąć się TAK PIĘKNY korek, że wszystko mi pojaśniało z radości, a zwłaszcza lico.

Jak ja lubię między takimi przemykać.

A przemykać mogłam, bo tuż za tunelem w okolicy Zesłańców PO ZUPEŁNIE DRUGIEJ STRONIE rozpiermandoliły się dwa samochody. I musiały się lemingi polampić. A zatem swoje odstać;).
Ku memu pokraśnieniu.

Na koniec spotkałam Maćka, takiego znajomego z Bródna, też rowerowego, z którym szybko wymieniliśmy newsy, po czym – kiedy już się rozjechaliśmy – zoczyłam, że z czujnika kadencji WYLATA mi ta wajcha, która służy do pomiaru prędkości. Znaczy się wisiała na dwóch kabelkach.
Zatrytytkowałam to. Bo miałam trytytki.
Tyle z szałowych przygód.



Dziś dużo jechałam w kadmie i ołowiu.

A teraz najlepsze! Rano we Włochach z podporządkowanej wyjechała przy nas samochodem TINA TURNER! Miała identiko fryzurę na srebrnego Limahla i dłuuuugie kolczyki w kształcie rombów!

Była po prostu SIMPLI DE BEST!



Dane wyjazdu:
52.91 km 32.00 km teren
02:35 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:33.61 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 91%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2129 kcal

No i o. Po formie!;)

Środa, 5 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 1

,,To co mam, to co mam…
… to do PRANIA…
Tego mi nie zabierze nikt!”


A tak se nuciłam przed wyjściem na rower.
Wrzucałam bowiem do pralki usyfione sprzątaniem w garażu odzieżowe imponderabilia.



A Wam teraz powiem, co się okazało podczas tego sprzątania.

ZNALAZŁAM jeden z moich rowerów! Fulla znalazłam!

No dobra, to też powiem, jak wyglądało sprzątanie w garażu. Przestawiliśmy rzeczy z miejsca A do miejsca Ą. Dość zatem blisko położonego, ale wystarczyło, żeby rower znaleźć.

Dobrze, że go znalazłam, bo parę dni później zadzwoni do mnie izka i zaproponuje mi tysiączek za przejechanie się nim;).


Jak już z tego roweru zdmuchnęłam pyłek z piłowanej w garażu płyty o-es-be (nie powiem, kto zrobił zajebiste podium na zawody w Jabłonnie!), pomyślałam, że ja też chcę mieć miękko na korzeniach.

Niniejszym OBAMY: Niewe i ja pojechali do Kampinosu na fullinach.

Z grubsza plan na ten przelot był prosty. Ponieważ po wczoraj Niewe powinien dziś odpocząć, tym bardziej, że w sobotę katuje się na Bike Oriencie, mnie mój full w tym wydaniu bardzo pasował.

Nie zapsierdalamy dziś – pisnęłam błagalnie, dobrze wiedząc, że na FSR-ze mogę orać maksymalnie DWAJŚCIA OSIEM na godzinę.

Drugi plan był taki, że unikamy wody i błota. Ma być lajtowo.

I było. Tyle że ja snułam się gdzieś daleko za Niewe. Gdyż zaczęłam umierać na odcinku pleców. Od punktu „Łopatki” do punktu „Zakończenie Pleców Szlachetnej Nazwy”.

Z grubsza już po kwadransie byłam człowiekiem, który – jak mówi Niewowe dziecię – UMARNĄŁ.

I po frajdzie było.
No dobra, na korzeniach było fajnie, na zjazdach fajniej, a już na korzenistych podjazdach (które – gdy je robię na sztywniaku – odkrywają moją leszczową naturę) najfajniej. Wszystkie te sekcje przechodziłam OGROMNĄ ręką.

Moje tempo jednakowoż było takie, że mogłam śmiało po drodze wypatrywać grzybków.

I wypaCZyłam mnogo kureczek, któreśmy to w akompaniamencie jęku komarów wydarli z podłoża. Zostawiając te najbardziej mikre, żeby podrosły i czekały na nas następnym razem.

Na tym zakończyłam swoje podobanie się tej wycieczki, bo pogrążyłam się we własnym plecowym bólu i w upokorzeniu niekorzystną do szybkiej jazdy geometrią fulla.
Jednak aż tak bardzo KOPYTA MI NIE WALO, skoro snuję się w terenie daleko za Niewe.
Okazałam się typowym Mazoviakiem, który na płaskim popindala, a w terenie się trzepie i zamula:).

Ale i tak fajnie, że w las wybraliśmy się.

Komary też się cieszyły!


P.S. Wpis Niewe z tej wycieczki jest moooocno inny;)



Dane wyjazdu:
21.44 km 0.00 km teren
00:42 h 30.63 km/h:
Maks. pr.:36.20 km/h
Temperatura:
HR max:177 ( 90%)
HR avg:161 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 721 kcal

Teraz muszę zobaczyć to na własny ócz!

Wtorek, 4 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 0

No bo wczoraj ponoć lecieliśmy i nawet cztery dyszki. Tak mi perorował Niewe. Musiałam wczoraj dać wiarę, bo Garmin z domu tęsknie popiskiwał za mną (słyszałam go w okolicach Myszczyna, tego samego, który autor opisał w średniowiecznej pieśni: Myszczynam, Zyszczynam, alleluja”).

Teraz przezipowałam mocowanie nawigacjowe ze Szpeca do Szpeca i parę chwil później mogłam otworzyć oko temu niedowiarku.

Było pode wiatr. Onże wiał nam z naprzeciwka, a my pomimo! Pomimo niego (niemu??) oraliśmy po zmianach mocno i doooobrze ponad trzydzieści na godzinę.

Niewe twierdził, że po wczorajszym mocnym STANDARDZIE Z PSEM (jakby to napisał ktoś stąd:D) palą go giczoły, ale tempo trzymał i – muszę to napisać, żeby sobie ego podpompować!! – koło me zgubił INO ROZ.

I ten sam Niewe powiedział do mnie że „Ale masz kopyto”.

Niewe. Mi. My-i!!
Do MNIE tak powiedział!
Stęskniwszy się za takimż kolarskim uznaniem.


I aby nie było tak pięknie, na samiuśkim końcu naszej pętli daliśmy się zmoczyć burzy, tak że w Dom Zły wstąpiliśmy ociekający jak trzeba.

Ale średnia jest wyborna. Kręci mnie i podnieca to;)



Dane wyjazdu:
37.08 km 0.00 km teren
01:16 h 29.27 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Już tradycyjnie

Poniedziałek, 3 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 0

Ekstradycją stało się niepostrzeżenie to, że gdy kończy się miesiąc, ja zaczynam BAJKSTATSIĆ.

No to lecem.

TU jest wersja Niewutka z tego dnia.

Mnie się zapamiętało (a wynika to z moich tajnych, szatańskich kajetów), że akurat trafilim po południu w okienko pogodowe, które wypadło mniej więcej po szóstej tego dnia burzy.

Ja do burzy nic nie mam, lubię, jak DRZMI (jak to mówią dzieciory).

No ale po ostatnich mniej lub bardziej przelotnych opadach w Kampinosie wody jest po PACHI, a nam – wyjątkowo – tytłać tego dnia nie chciało się.

Wykazaliśmy męstwo (ja) i determinację (Niewe) i zdecydowaliśmy się na mocny asfaltowy przelot. Skrycie, tak po cichutku było mi w to graj, bo Niewe w terenie na swoim fullu jest niedościgniony, korzenie dla niego nie istnieją, a mnie te wystające z ziemi zdziry wywalają z rytmu (a rytm – jak wiadomo – jest szalenie ważny) i tylko bluzg ciśnie się na te małe różowiutkie usteczka.

Wykonaliśmy niemal STANDARD Z PSEM, jakby to napisał pewien ktoś z BS. Wypracowaliśmy sobie bowiem taką małą ASFALCIĄ pętlę i tym razem też jechaliśmy nią.

Ale to JAK! Przejechaliśmy to TAK, że pod domem, do którego zawitaliśmy po 48-miu minutach (a po 25 kilometrach) zdecydowaliśmy się na „rozjazd”. Tu muszę złożyć wyjaśnienie, że ROZJAZD według Niewe jest wykonywany z równą mocą i w takim samym tempie jak pętla podstawowa.

I choć orało mi się zacnie, to do swobody podczas jazdy na blacie mi trochę brakuje*.
Tym bardziej, że ze Speca startowego zrobił się gruz i wszystko mi rzęzi, a przerzutkę mam z zapalnikiem czasowym. Wchodzi z piętnastosekundowym opóźnieniem.

Oraz pojechałam bez Garmęna, bo wczoraj mieliśmy plan ujeżdżania korzeni na fullach i ja mocowanie tamże pozostawiłam na fullu.
Poprzednie zepsułam. jak metalową kulkę.

Kotów spotkaliśmy na trasie dużo, w tym jednego rudego pseudopersa. W jego oczach widziałam, że ma chęć na moich kolanach porobić brzuszki.
Koty lubią robić brzuszki. Wszystkie moje koty robiły brzuszki.

;)

Jednakowoż jak zejszłam z roweru i podejszłam do niego, to mu się tych brzuszków odechciało. Wolał pobiegać.



* muszę to odszczekać. Mnię po prostu wskazania w okienkach manetek pokazują co innego, niż jest fizycznie na kasecie.


Dane wyjazdu:
37.11 km 0.00 km teren
01:38 h 22.72 km/h:
Maks. pr.:33.59 km/h
Temperatura:
HR max:178 ( 90%)
HR avg:160 ( 81%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1017 kcal

Nie wiedziałam, że godzina szósta W NOCY…

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 12.06.2013 | Komentarze 4

… Istnieje naprawdę.

Nie wiedziałam też, że egzystuje w ogóle godzina piąta z czymś. Z dużym czymś. Czyli tuż przed szóstą. Która – dotąd w moim mniemaniu – nie istniała.

A w Dzień Dziecka (!!) zły los sprawił, że musiałam je na moje oczy zobaczyć. Na kaprawe i niewyspane oczy, DODAM.

Bo wyścig organizowalim, tak jak w tamtym roku.

Najfajniejszy wyścig XC na Mazowszu, śmiem uważać. Bo i z najlepszą trasą, i z żarciem na miejscu i z NAGRODAMI. Co w pozostałych edycjach REJCZEL się nie zdarza.

Ani najfajniejsza trasa, ani żarcie na miejscu, ani nagrody. Się nie zdarzają, nie zdarzają się.

Daruję sobie personalne wycieczki, acz zwyczajnie mam chęć obić pewnemu jegomościowi ryj.

Nieważne.

Wystartowałam z Domu Złego z plecakiem załadowanym laptopem, mobilnym netem, sekretariatem, kancelarią (długopisy, ołówki, linijki, druczki-sruczki) o tej szóstej w nocy, żeby na ósmą PRZED ŚWITEM dotrzeć do Jabłonny, na naszą rundę, gdzie chłopaki w szale od wczoraj otaśmowywali trasę wyścigu. Czyli tam, gdzie miało się wszystko wydarzyć.

Orałam mokrymi asfaltami, pod wiatr tyrałam, we wrażeniu, że nigdy nie dotrę, przenigdy do tej Dżabłonny. A poleciałam najkrótszym możliwym wariantem, przez Bielany, Most Północny i dalej wzdłuż Modlińskiej. Wstydliwie długo jechałam na miejsce.

Na szczęście – jak już wspomniałam – jechałam W NOCY, więc nikt tego mojego blamażu nie widział.

A jechałam, gdyż rola ogarniającej wręczanie nagród mi przypadła.

Nikt tak nie dekoruje jak ja. Jestę Dekorę © CheEvara



Aczkolwiek pierwotnie kogoś, kto miał ogarniać wyniki, ale z tego rozsądnie się wycofałam, bo gdybym się nie wycofała, musiałabym już o 9:03, kiedy ruszyły zapisy, KOMUŚ z dyńki przy – skjuz maj lengłydż – pierdolić.

Napisałam sama do siebie pismo, którym oddelegowałam się do innego działu, w którym w łeb mogłam przydzwonić tylko sobie.

A ponieważ zrobiliśmy 13 kategorii oraz dwie klasyfikacje jednocześnie: Pucharu Mazowsza oraz Mistrzostw Mazowsza zapiertyndalania przy: pucharach, dyplomach, medalach i nagrodach było trochę i ciut ciut.

Olatałam się jak dziki OSIEŁ.

Ale wyścig wyszedł czadowo, bo trasa naprawdę była kozacka:

Kto miał się strzepać na tych kamieniach, ten się trzepał. Adrjano się nie trzepał © CheEvara



Można było zjechać wariantem trudnym lub jeszcze trudniejszym © CheEvara



Żeby jeździć, trzeba skakać © CheEvara



A kto to nam się w tle zaplątał?;) Ten pan w niebieskim?;) © CheEvara



I wyszedł czadowo mimo, że w połowie dnia miał miejsce mokry, półgodzinny akcent w postaci burzy.


Nabiegałam się tam i z powrotem, namyliłam w cholerę razy przy dekoracji, wypisywaniu dyplomów (mea katapulta w Acapulco), ale i tak było ekstra oraz i tak ja jestem ekstra.

A kiedy wszystko przeminęło, przybył na miejsce Niewe z Hanonsonem, owocem żywota Niewe Jezus, który to od razu wykorzystał puste już podium (NIE POWIEM, KTO ZAJEBISTY JE ZROBIŁ!!).

Już jestem, można zaczynać! © CheEvara



Chodzą słuchy, że Wojtek czmycha przed dziećmi na drzewo i WYPATRZA ratunku;) © CheEvara




Tenże sam Niewe zaproponował – na moje narzekanie, że przez to latanie od środka nocy nogi mam skatowane – że po mnię przyjedzie (TAK, samochodem!).

Polazłam uprzątnąć rundę z kilku kilometrów taśmy, zabiłam w tym czasie 908 komarów, straciłam przez nie 12 litrów złej krwi i styrałam się łażeniem już doszczętnie. A że nie zsynchronizowaliśmy z Niewe należycie zegarków (prawdopodobnie dlatego, że ja swój zostawiłam w domu), to po pożegnaniu całej ekipy Prologu Jabłonna, żeby już nie czekać, ruszyłam przed się tak, żeby gdzieś wzdłuż Modlińskiej dać się zgarnąć Niewemu.

Mało kilometrów rowerowych zrobiłam, ale z buta przemaszerowałam dziś chyba dwusetkę Harpa.

Chyba lubię brać w czymś takim udział;)

Aha! Zdjęcia (zajebiste, swoją szosą) są spod palca Przemka Kosteckiego oraz (zajebistego, swoją szosą) Niewe. O.