Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
77.33 km 0.00 km teren
04:00 h 19.33 km/h:
Maks. pr.:43.02 km/h
Temperatura:
HR max:178 ( 90%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2431 kcal

Ja Ci, Che, powiem, co to jest trening!

Piątek, 7 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 4

Rzekł był do mnie Niewe.

I ja Wam to powtórzę. Czymże jest trening.

To jest to „co się bez sensu w kółko jeździ”.

O!

Z taką postawą trudno komuś takiemu zaproponować zrobienie klasycznego WPROWADZENIA.

A jeszcze trudniej jest zaproponować takiemu komuś klasyczne wprowadzenie, jeśli ten ktoś na pytanie o zakładanie opaski do tętna, krzywi się z obrzydzeniem.

;)

A jeszcze wczoraj mówił, że tak, pewnie, chętnie przepali się przed jutrzejszym orientem.

Tak więc bez tego całego szamaństwa kolarskiego pojechaliśmy ku Kabatom, gdzie ja zakańczałam szkolenie. Wcale nie oznacza to, że się na tych rowerach opsierdalaliśmy.

Tyraliśmy nader mocno.

A jechaliśmy przez Janów i Groty, gdzie przyuważyłam drwala na rowerze w żółtych, czyli bardzo modnych w tym sezonie KALOSZACH. Na pewno SPD.

Rozjazd (ten moment, w którym jedno jedzie w drugą stronę, a drugie w jedną – żeby było inaczej) zrobiliśmy na Żwirki i Wigury, pod sklepem, w którym Niewe widział, jak starsza pani kupuje sobie bułeczkę i PÓŁ LITRA.

W końcu nowy dzień obudził się wielkimi haustami!;)

I stąd już dalej na Kabaty mknęłam sama. Choć bardziej korzystnym sformułowaniem byłoby „PEŁZAŁAM”.

A z powrotem było jak nad morzem. Wiatr, który rano wiał mi w ryj, teraz też mi wiał w ryj. Odwróciła się zła menda ku mnie ewidentnie tym gorszym otworem.
I choć trzymałam te trzydzieści na szafie, turlało mi się źle.

Humor jednak poprawił mi się tuż za Polem Mokotowskim. Tam – w kierunku Woli – zaczynał ciągnąć się TAK PIĘKNY korek, że wszystko mi pojaśniało z radości, a zwłaszcza lico.

Jak ja lubię między takimi przemykać.

A przemykać mogłam, bo tuż za tunelem w okolicy Zesłańców PO ZUPEŁNIE DRUGIEJ STRONIE rozpiermandoliły się dwa samochody. I musiały się lemingi polampić. A zatem swoje odstać;).
Ku memu pokraśnieniu.

Na koniec spotkałam Maćka, takiego znajomego z Bródna, też rowerowego, z którym szybko wymieniliśmy newsy, po czym – kiedy już się rozjechaliśmy – zoczyłam, że z czujnika kadencji WYLATA mi ta wajcha, która służy do pomiaru prędkości. Znaczy się wisiała na dwóch kabelkach.
Zatrytytkowałam to. Bo miałam trytytki.
Tyle z szałowych przygód.



Dziś dużo jechałam w kadmie i ołowiu.

A teraz najlepsze! Rano we Włochach z podporządkowanej wyjechała przy nas samochodem TINA TURNER! Miała identiko fryzurę na srebrnego Limahla i dłuuuugie kolczyki w kształcie rombów!

Była po prostu SIMPLI DE BEST!



Dane wyjazdu:
52.91 km 32.00 km teren
02:35 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:33.61 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 91%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2129 kcal

No i o. Po formie!;)

Środa, 5 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 1

,,To co mam, to co mam…
… to do PRANIA…
Tego mi nie zabierze nikt!”


A tak se nuciłam przed wyjściem na rower.
Wrzucałam bowiem do pralki usyfione sprzątaniem w garażu odzieżowe imponderabilia.



A Wam teraz powiem, co się okazało podczas tego sprzątania.

ZNALAZŁAM jeden z moich rowerów! Fulla znalazłam!

No dobra, to też powiem, jak wyglądało sprzątanie w garażu. Przestawiliśmy rzeczy z miejsca A do miejsca Ą. Dość zatem blisko położonego, ale wystarczyło, żeby rower znaleźć.

Dobrze, że go znalazłam, bo parę dni później zadzwoni do mnie izka i zaproponuje mi tysiączek za przejechanie się nim;).


Jak już z tego roweru zdmuchnęłam pyłek z piłowanej w garażu płyty o-es-be (nie powiem, kto zrobił zajebiste podium na zawody w Jabłonnie!), pomyślałam, że ja też chcę mieć miękko na korzeniach.

Niniejszym OBAMY: Niewe i ja pojechali do Kampinosu na fullinach.

Z grubsza plan na ten przelot był prosty. Ponieważ po wczoraj Niewe powinien dziś odpocząć, tym bardziej, że w sobotę katuje się na Bike Oriencie, mnie mój full w tym wydaniu bardzo pasował.

Nie zapsierdalamy dziś – pisnęłam błagalnie, dobrze wiedząc, że na FSR-ze mogę orać maksymalnie DWAJŚCIA OSIEM na godzinę.

Drugi plan był taki, że unikamy wody i błota. Ma być lajtowo.

I było. Tyle że ja snułam się gdzieś daleko za Niewe. Gdyż zaczęłam umierać na odcinku pleców. Od punktu „Łopatki” do punktu „Zakończenie Pleców Szlachetnej Nazwy”.

Z grubsza już po kwadransie byłam człowiekiem, który – jak mówi Niewowe dziecię – UMARNĄŁ.

I po frajdzie było.
No dobra, na korzeniach było fajnie, na zjazdach fajniej, a już na korzenistych podjazdach (które – gdy je robię na sztywniaku – odkrywają moją leszczową naturę) najfajniej. Wszystkie te sekcje przechodziłam OGROMNĄ ręką.

Moje tempo jednakowoż było takie, że mogłam śmiało po drodze wypatrywać grzybków.

I wypaCZyłam mnogo kureczek, któreśmy to w akompaniamencie jęku komarów wydarli z podłoża. Zostawiając te najbardziej mikre, żeby podrosły i czekały na nas następnym razem.

Na tym zakończyłam swoje podobanie się tej wycieczki, bo pogrążyłam się we własnym plecowym bólu i w upokorzeniu niekorzystną do szybkiej jazdy geometrią fulla.
Jednak aż tak bardzo KOPYTA MI NIE WALO, skoro snuję się w terenie daleko za Niewe.
Okazałam się typowym Mazoviakiem, który na płaskim popindala, a w terenie się trzepie i zamula:).

Ale i tak fajnie, że w las wybraliśmy się.

Komary też się cieszyły!


P.S. Wpis Niewe z tej wycieczki jest moooocno inny;)



Dane wyjazdu:
66.86 km 4.00 km teren
03:19 h 20.16 km/h:
Maks. pr.:41.87 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2037 kcal

Z wiochy na Włochy

Środa, 29 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 4

Ale mi się rymsnęło. Jak fortepian Chopina:).

Dobry tytuł na niełamiący news do Faktu.

Mieliśmy sprawy na Ursynowie ponownie. I polecieliśmy załatwić ją podobnie jak takie wiejskie psy, które nikogo nie gonią, nikt ich nie goni, ale lecą z rekordową prędkością, z jęzorem robiącym piąty ślad (chyba, że mają nadnaturalnej wielkości psie genitalia, to szósty), no wiecie, jak lecą. I do tego lecą GDZIEŚ.

Zawsze mnie taki wiejski pies zastanawia.

No to my podobnie polecieliśmy te sprawy załatwić. Z przystankiem we Włochach, do których dolecieliśmy szybkutko.

Jak Burek.

Na Ursynowie kusiłam Niewutka lodami w MacDonaldzie, ale nie chciał. Tośmy powzięli powrót do domu, żeby zdążyć jeszcze usiąść z piwkiem. Na to musi być czas.

Zaproponowałam inny wariant trasy niż przez Włochy, bo nie lubię się powtarzać, się powtarzać.
Niniejszym znaleźliśmy się na Polu Mokotowskim, gdzie w Samirze zrobiliśmy DROGIE zakupy, oraz gdzie (już nie w Samirze) zoczyliśmy kwiat młodzieży polskiej odziany hipstersko w kapelutki, modne leginsy i powyciągane koszulki i rzygający OZDROWIEŃCZO pod ławką.

Chwilowo odszedł mi apetyt na zakupiony humus, ale! Jak pomyślałam, że to nie ja się męczę na tej ławce, od razu zrobiło mi się lepiej. Jak zawsze wtedy, kiedy innym jest gorzej.

Na Bemowie jęły dosięgać nas pierwsze krople mrocznego deszczu zwiastowanego przeszywającymi niebo piorunami. Grzmiało solidnie, lub – jak to mówią dzieci – DRZMIAŁO.
Zarządziliśmy profesjonalną ewakuację.

Przeszkodziła nam w niej idąca torami wzdłuż trasy S8 torami dziewoja.
Idąca w nastroju ewidentnie burzowym.

Wyglądała na taką, którą wkurwiła nastana pora deszczowa i która chce z tym skończyć.
Uruchomiliśmy nasze DROGIE telefony i poinformowaliśmy odpowiednie służby.
Wyglądało na to, że naprędce powołano specjalną komórkę, która miała zająć się konkretnie tym.

Nasza obywatelska postawa została sowicie nagrodzona. Deszczem. Takim, po którego dwóch minutach jest się doszczętnie mokrym.

A do domu jeszcze 18 kilometrów!

Burza nie dawała nadziei na pójście sobie w 3,14zdu, więc porzuciliśmy koncepcję zatrzymania się i przeczekania.

I do domu dotarliśmy tak mokrzy, że już bardziej nie można.

A na koniec padać przestało.
Helmut Kohl powiedziałby, że to AUTENTIŚ KLASYŚ.
Teraz już wiem, że każde wyjście na rower będzie usłane deszczem. Niespokojnym, co potargał psa. Burka.



Dane wyjazdu:
74.47 km 3.50 km teren
03:19 h 22.45 km/h:
Maks. pr.:41.76 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2161 kcal
Rower:

Bliźniaczo, o, o, o, o

Poniedziałek, 27 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 6

Powinnam przepisać TOCZKA W TOCZKĘ (nigdy nie wiedziałam, co to jest, ale dziwnie brzmi, więc używam tego zwrotu bezrefleksyjnie i z radością, nie wiedząc, co piszę, ale wiedząc, co czynię) wczorajszy wpis.

No dobra, wykreślić zeń, z tego wpisu, Niewe, bo tym razem nie NIEWIŁAM.
CZYLY jechałam sama, samiuśka, o tymi nogyma.

A tak poza tym to IDENTO (kiedyś u mnie na podkarpackiej wiosce tak się mówiło).

Bo też na Kabaty, też rano w słońcu, też przez Włochy, też z uszczknięciem tam jakiemuś lamusowi lusterka. I też z powrotem na mokro. Pogoda doprawdy leci w ciula jak Zenon z Garsiją.


A to już staje się nudne. Może nie tak nudne jak cytologia miocytów, ale bawi mnie już znacznie mniej. No bo wśród miocytów trafią się jakieś wesołki, żartownisie, a w takim deszczu? Same chuje, co jeszcze dołożą mi kałużą spod MISZLĘNOWEGO bieżnika.

Także niezbyt jestem rozradowana.

Tyle co rano napotkałam w białego Maine Coona, który starał się nie wyglądać. Spłaszczył się na tle CZARNEJ pryzmy w nadziei, że go nie wypaCZę. Nie było to najbardziej przebiegłe. Pryzma bowiem okazała się za bardzo czarna, toteż mnie kota udało się wypatrzeć. A procedura jest taka, że WYPACZONY kot musi zostać pogoniony. No i to był doprawdy najrubaszniejszy fragment dnia.

Spieprzał, aż mu dym spod ogona leciał. Też biały. Chyba ten kot wybrał papieża;).
Białego papieża. Bo biały dym mu leciał.


Deszczu, ty smutna dziwko, pójdźże precz.

Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
75.17 km 4.00 km teren
03:36 h 20.88 km/h:
Maks. pr.:34.31 km/h
Temperatura:
HR max:175 ( 89%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2078 kcal

Jestem blisko wyjścia z zadupia wpisowego!

Piątek, 24 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 4

Na na na na, choć wpisów mam po kolana!

;)

Ten wpis będzie identiken jak dwa ostatnie. Niemalże.

Bo też na Kabaty, też o chorej godzinie i tym razem z Niewe. Tym razem znów w słońcu, tym razem RAZEM tylko do Pola Mokotowskiego, przy którym Niewe musiał wykonać powrót, czyli tak zwany zwrot w tył, a ja pognałam moją daaaaawną doroboczą trasą, wzdłuż Wołoskiej na Woronicza, żeby jednej takiej Gabrysi, Rysi, Ryszardzie zaginione świstki oddać. Tajemnica, jakie.

Wróciłam ze szkolenia tak samo jak ostatnio. Wyszłam z niego w deszcz, bez nadziei na poprawę warunków. Przynajmniej rozczarowania sobie oszczędziłam.

I znowu wykręcałam rękawiczki, ożłopałam się kałuż, nabrałam Jangcy w buty.
Olałam asfalty na rzecz chodników oraz DDRów. Czyli przedarłam się do Ronda Zesłańców, na Górczewską oraz już, nie kombinując, Warszawską, na której wykorzystałam chodnik, i tak pusty z powodu ulewy.

Zużycie smaru do łańcucha oceniam na dwa punkty powyżej skandaliczne i jeden punkt niżej „okuźwa”.

Nie wspominam o tym, że pralka zapieprza na dziewięć etatów.

I to jest dwa punkty powyżej „okulwa”.

Żądam odszkodowania od krajów lepiej położonych pogodowo.


Dane wyjazdu:
84.34 km 0.00 km teren
03:49 h 22.10 km/h:
Maks. pr.:37.62 km/h
Temperatura:
HR max:184 ( 93%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2525 kcal

Na mokro znów, znowuż, ponownie

Środa, 22 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 0

Rano jeszcze jako tako. Orałam pode zefir, więc ciężko było. Na dodatek zmotoryzowane chuje zstępowali się przede mną, zamiast się rozpierzchnąć.
Albo nawet i rozproszyć.

No to jednemu takiemu kutafonsonowi przekosiłam lusterko W ZAMIAN. W podzięce.
Skoro nie używa…

No i identycznie jak wczoraj, jak zaczęłam zbierać się po szkoleniu do wyjścia, niebo zaczęło emitować opadem atmosferycznym.

Póki co lekkim.

Termin „póki co” chwilę później zdezaktualizował się.

Ale zdążyłam ujść, umknąć wręcz i zadekowałam się u znajomych w okolicy metra Wilanowska. Nawet dostałam chłodnik i kaweczkę.

Niby burzę przeczekałam, ale i tak z losem pogodzić się swym musiałam. Na sucho nie było szans wrócić.

Niniejszym wykryłam u siebie ZESPÓŁ.
Zespół Rowerzysty Wściekniętego.

Po półrocznej zimie przyszedł czas na porę deszczową. I właśnie to oraz permanentnie upieprzony jak stół Durczoka napęd rozeźla mnie na TĘ chwilę (bo TĄ chwilĄ można solidnie w łeb dostać)
najbardziej.

Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
81.52 km 6.00 km teren
03:37 h 22.54 km/h:
Maks. pr.:39.62 km/h
Temperatura:
HR max:184 ( 93%)
HR avg:156 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2375 kcal

Od dziś już zawsze będę mokra

Wtorek, 21 maja 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 4

Tu powinnam zostawić niedomówienie.

Jak tam, gdzie pan pana majstra może w dupę pocałować;).


Ale myśl nawinę (jak włóczkę na PALECA). Bo lubicie to.

Otóż przydarzyło mnię się szkolenie na Kabatach. Takie, co zaczyna się o świcie, czyli o jedenastej. A to dla nas oznacza, że trzeba wyruszyć z Domu Złego przed wschodem słońca, czyli o dziewiątej.

Niezwyczajnam ja.

Ale ta nielicho wczesna pora wcale nie przekreśliła naszej formy. Mimo świateł, odcinków przekraczanych z buta (jak tory kolejowe), na Kabaty dotarliśmy pół godziny przed czasem.
W półtorej godziny WYCZASKALIŚMY 38 kilo.

Nie była to moja zasługa, bo wiozłam się Niewemu na kole jak szczur jakiś, nie będąc w stanie zrewanżować się zmianą. Źle mi było. Jakbym poprzedniego wieczoru przesadziła z przechodzeniem na wino.

Ale wszystko to odbyło się przy ładnej pogodzie całkiem.

Ewidentnie pozostało mi to odpokutować. Bo jakem przymierzała się do opuszczenia lokalu, jęło padać, ale tak że lać.
LAĆ, tato.

Po kwadransie jazdy byłam mokrutka, po dwudziestu minutach po raz pierwszy wyżymałam rękawiczki i wyciskałam gąbki w kasku.

A potem było mi już wszystko jedno.

Nie smakowało mi tylko to, co mi bryzgało spod kół. Słone jakoś i tak za mało majeranku.

No i jakaś taka upokorzona się czułam.

Tymże sposobem poranną średnią zniweczyłam swoim marnym powrotem.
Ale całość jechałam w ewidentnym kadmie.



Dane wyjazdu:
79.16 km 40.00 km teren
03:25 h 23.17 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:190 ( 96%)
HR avg:156 ( 79%)
Podjazdy:185 m
Kalorie: 2197 kcal

Nie dla wszystkich była to taka drobnostka

Poniedziałek, 13 maja 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 0

Należało mię stawić się w Jabłonnie. Należało wypić to piwo, które nawarzyłam sobie, współzakładając stowarzyszenie Prolog Jabłonna oraz chcąc znów zrobić tam fajny wyścig XC.

Zebranie zwołano w tej sprawie, znaczy się.

Ponieważ znalazło się w naszym grafiku natarasowego leżakingu okienko czasowe przeznaczone na coś innego, pojechaliśmy na nie z Niewe razem, wykorzystując to, że możemy śmignąć dużo terenem.

Czyli od dupy strony.

Bo od nas ku Nowemu Dworu i wałem do Jabłonny. Mocno nierównym wałem, co osobnicy nie na fullu odczuwali kapkę boleśniej.

Niewe tego mojego BOLEŚNIEJ nie zauważał, bo był mocno z przodu. Jakieś 367 metrów przede mną. Na oko, oczywiście.

Do Jabłonny dotarliśmy kapeńkę wcześniej, a że los postawił nam pod nosem zarówno głód, pragnienie, jak i sklep, zrobiliśmy zaopatrzenie i udaliśmy się w plener, by oczywiste Niepasteryzowane spożyć. Między innymi.

Dość chaotycznie odbywało się to, bo odganialiśmy się od latających, jęczących wysłanników stacji krwiodawstwa. Ale podołaliśmy.

A po zebraniu, które się przedłużyło, wróciliśmy na wioski już nie kombinując. Gerade aus nach Dom Zły.

Ten dzień zapamiętam, bo ktoś śmiał proponować mi pracę.

Nie pieniądze. PRACĘ!

ZGROZA.



Dane wyjazdu:
56.37 km 4.00 km teren
02:24 h 23.49 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1549 kcal

Na Dereniową w końcu zajechałam

Poniedziałek, 6 maja 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 2

Udała się ta sztuka w końcu.
Otworzyli to całe Airbike Siemano Senter, chciałam zobaczyć, czy jest to miejsce godne na tyle, bym mogła brać pod uwagę zaszczycanie go swą przenajświętszą osobą.

I powiem Wam, że byłoby słabo, gdyby nie mural na jednym z bloków nieopodal.

Taki:

Dobrze jest mieć świadomość utraconych wartości:) © CheEvara



On namaszcza tę okolicę i nie mam zgrzytu z tym całym Siemano.
;)

Powyzłośliwiałam się z chłopakami i mogłam – spełniona tymże – oddalić się. Ponieważ słońce świeciło, wiatr był umiarkowany, a biomet korzystny, pojechałam podziękować za to pod Świątynię OpaCZności Bożej na Wilanów.


Siemano Sentr na Dereniowej lepsze.

Bardzo dużo orałam dziś pod ten umiarkowany wiatr.



Dane wyjazdu:
63.60 km 10.00 km teren
02:34 h 24.78 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1985 kcal

Nie powiem po co, ale powiem, dokąd!

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 6

Na Służewiec.

Czy Służewiec to już Ursynów (bo tak napisał Niewe)?
Czy Służewiec mnie słyszy???

Jechaliśmy sobie przez wioski w wyżej wymienionym kierunku, potem przez Radiowo, bardzo zadowoleni ze swojej mocy, gdy wtem zza pleców wyskoczyła nam Zocha z Velmaru i pociągnęła nas treningowo za sobą aż do Włochów (nie mylić z Włochami i kozojebcami).

Ma dziewczyna kopyto.

Aczkolwiek (BEZ PRZECHWAŁEK) nie było ciężko tempo utrzymać.

My po tym znaleźliśmy się w okolicach Kleszczowej, skąd – kombinując infrastruktorowo – przedostaliśmy się na Służewiec. Przebudowywana Marynarska nie zakłada na sobie obecności rowerzystów, zatem warto wiedzieć (my dowiedzieliśmy się tego w drodze powrotnej), że lepiej jednak ciąć równoległą Cybernetyki, gdzie ktoś drogę rowerową śmiał wyznaczyć na przykład bez schodów.
Całkiem nie kretyńską (acz jest jeden fragment, gdzie polecą „kurwy” i „złodzieje”).

No.

A na Kocjana oczywiście trafił się pouczyciel. W samochodzie. Pouczył nas, że równolegle biegnie głupkośmieszka rowerowa, po czym odjechał podkurwiony z nieprzepisową prędkością;).
Jak to mówi Angela Merkel: KLASIŚ!