Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:2523.42 km (w terenie 317.00 km; 12.56%)
Czas w ruchu:111:49
Średnia prędkość:22.57 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:3691 m
Maks. tętno maksymalne:187 (97 %)
Maks. tętno średnie:164 (85 %)
Suma kalorii:40905 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:63.09 km i 2h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
83.64 km 0.00 km teren
04:04 h 20.57 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:158 ( 82%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 1246 kcal

Stara-dupa-estem

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 9

39 postów na FB. 10 na GTalku i tylko cztery połączenia telefoniczne. Co jest z Wami, kurwa mać, ludzie, że mając numer mojego taczfona, wolicie napisać na pierdolonej tablicy odpierdalawcze STO LAT, niż zadzwonić?

Owszem. Nienawidzę gadać przez telefon. Ale cyfryzacji nie lubię o stokroć bardziej. I sprowadzania jednostki ludzkiej do poziomu jebanego awatara.


Jest wielce zastanawiające, kto będzie pamiętał, gdy usunę datę urodzenia z FB. A tak zrobię.

Takiemu mojemu hiszpańskiemu znajomemu zadzwonić chciało się. Mimo że mam go na fejsie srejsie i po taniości wyszłoby go odjebać łatwiznę z życzeniami na fejzbuku.



Enyłej. Pokręciłam po pracyz Karolajną w tempie nieco stacjonarnym, odprowadziłam ją do jej chaty, zrobiłam wkurwienną trasę nocnorowerową, po czym dałam się podpuścić stacjonującym w Warszawie innym hiszpańskim kumplom i wyjszłam na miacho spić się tequilą. Po której odpierdala mi szeroko na zwojach. Które najpewniej mi się prostują.

Aczkolwiek na okoliczność wzięcia dwóch tygodni urlopu – licząc od środy – powinno się wybić monety z moją podobizną. Jakbym przewidziała swój nazajutrzny stan.

Dane wyjazdu:
84.54 km 0.00 km teren
03:43 h 22.75 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1265 kcal

Dylematy-srylematy

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 6

Ja to umiem zepsuć absolutnie wszystko. Oprócz psucia ludziom urlopu (vide: Dżałorky), potrafię też zepsuć metalową kulkę, nie umiem psu dupy zawiązać, zgubię każde okulary, rękawiczki, parasol, słuchawki, zepsuję matrycę laptopa i hamulce Avid Elixir. Wracałam z tego Zegrza na jednym ledwie chwytającym heblu. Szkiurwa. No to się rano wyjaśniło, czym se we w poniedział pojadę do roboty.

To się wyjaśniło samo. A teraz niech ktoś mi wyperoruje, po co faceci targają na spacerze ze swoimi dupeczkami ich torebki? Czy chodzi tu może o cipowatość i o to, że skoro jedna osoba w tej konfiguracji tak zwaną cipę posiada, to druga nią po prostu być postanawia?

Dane wyjazdu:
42.30 km 34.00 km teren
01:47 h 23.72 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:164 ( 85%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 679 kcal

Piwno-burzowy bayer full

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 1

Iiiiiiii poszli! A raczej pojechaliiiii. Jak już dostałam wycisk od Arka, jak już się rozstaliśmy z ustaleniem, że Arek na uprawiany przeze mnie nocny rower to chętnie wielce, jak już dojechałam do domu, zamieniłam Centka na fullika i według esesmanowych instrukcji wyjszłam z domu na trip z innym dosiadaczem fulla.

- To co, Zegrze? – zapytał Sławek, a mua wyraziła zgodę, akceptację, tolerancję, wszystkie te trzy rzeczy naraz, choć przecie nad Zegrzem byłam dnia poprzedniego. Ale co, jest niedziela, jest Zegrze, nie? Oddajmy warszawiakom, co zegrzyńskie, w końcu do hipermarketu na fullu mogliby mnie nie wpuścić. A przecie ssij ojca swego i matkę swoją oraz dzień święty święć zakupami w największym stołecznym Oszoł. A jak nie Oszoł, to Lerła Zegrzeł.

I poturlaliśmy się. Tempo spacerowe, luźne gatki, tfu! Gadki, bujanie na damperach, faaaaaaajnie. I tak się bujamy wzdłuż tegoż kanałku, tego camino de Zegrze, gdy namierzam nahleeee, a nawet WTEM! mojego rowerowego znajomego, z którym w ubiegłym roku zeksplorowałam rowerowo Mazury i Suwalszczyznę. Ukrywał się w chaszczach, skrzecząc jak szynszyla i jak każda szanująca się szynszyla, zamierzał właśnie wysączyć na łonie i poteflonie natury piwo sztuk jedno. I dlatego właśnie odnalazłam się w owej rzeczywistości doskonale ja. Bo tych piw posiadał więcej niż jedno. A to ja akurat wyczuję, w końcu jestem profesjonalistą.

I CHLOREM [głos z offu i złowieszcze huehuehue]

Usłyszawszy, że jedziemy ze Sławkiem na piwko, Janek po prostu się do nas przyłączył. W Nieporęcie, na przystani, rozpiliśmy najpierw bronki Jankowe, potem po następne doładowanie poszłam ja. I tak wskakuję w mych trykotach do baru, zamawiam wianek browarów, płacę, wychodzę, będąc przy tym niezwykle czujnie i bacznie obserwowana przez dwóch policjantów, spożywających obiad. Jakież to było piękne zobaczyć, jak jeden z nich, patrząc na mnie ONIEMIAŁY, ledwie daje radę utrzymać w paszczy kotleta. Wyglądał na LEKKO zaskoczonego moją niefrasobliwością. Bardzo mnie to ubawiło.
Acz z baru z naręczem tych piw oddalałam się mocnym kurcgalopkiem. Co ubawiło mnie bardzo też;).

Równie bardzo jak to piwo chwilę później mnie unieruchomiło.

Do czego oczywiście się nie przyznałam.

Nie posiedzielim też za długo, z uwagi na zebrane ponad naszymi podchmielonymi głowami czarne chmury, jak w pieśni o małym rycerzu. Zgnietliśmy zatem puszeczki, wykręciliśmy rowery i w słabym deszczu podążyliśmy z tak zwanym powrotem. Mnie i Sławkowi udało się umknąć przed burzowym armagiedonem, Janek chyba tyle szczęścia nie miał.

No i ten mokry tak zwany opad atmosferyczny zniszczył moje plany rowerowania baj najt. Tom wielce zasłużenie zasiadła do samotnego wychłeptania bączka, czyli maleńkiej Łomży. A zatem siedziałam dokładnie 32 sekundy, żłopiąc i patrząc smętnie na ufanzolonego fulla. Pewne rzeczy pozostaną niezmienne. Jak bruk, o który uderzył ideał.

Dane wyjazdu:
83.54 km 54.00 km teren
03:38 h 22.99 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 91 m
Kalorie: 1604 kcal

Sandej, bladi sandej;)

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 09.08.2011 | Komentarze 31

Się ustawiłam na przejażdżken z moim Panem Dyrektorem Sportowym, któremu zbrzydły samotne treningi. Najpierw był plan pojechać ma Legiowy maraton do Różana, ale plan ów wyskoczył o 23 w sobotę, kiedym już a) była lekko ujechana, b) siedziałam przy piwku i nie chciało mi się przewalać nazajutrznej koncepcji, która zresztą była żadna, ale jednak jakaś i przewalać jej jednakowoż nie chciało mię się, c) maraton miał być pętlowy, czyli taki, którego nienawidzę.

No to Arek, który szybko reaguje na wszelkie fochy, grymasy, kaprysy, zaproponował rowerowe ustawienie się.

I tym sposobem W NIEDZIELĘ o 9-tej RANO siedziałam już na rowerze.

JAK NIE JA!

A gdzie poranne rozedrganie, rozpierniczenie, snucie się od lodówki do ekspresu, od ekspresu do patelni, od patelni do drugiej patelni??? Matko Edyna, co to się na-o-bi-o!

Narobiło się też to, że dostałam na tej „przejażdżce” w dupę tak, że następnym razem, jak usłyszę owo słowo, to zamknę się w sobie i na mocy tego zacznę szukać jak artysta wewnętrzny w odbycie drugiej pochwy, tyle że mistycznej.

Jakaż ja kuźwa byłam skatowana po tych trzech godzinach terenu!

Prawda jest taka, że ja cienka jestem i tyle.


Przyjechałam do domu, zamieniłam ścigacza na turlaka i w innym już towarzystwie pojechałam nad Zegrze.


---
A muzycznie to dziś jest tak, że...
... na kolana, chamy!

LUXTORPEDA

No!
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
151.24 km 36.50 km teren
07:04 h 21.40 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:163 ( 84%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 59 m
Kalorie: 2678 kcal

Takie spontany lubię ja:)

Sobota, 6 sierpnia 2011 · dodano: 09.08.2011 | Komentarze 21

No dobra, po piątkowym browarnictwie nie byłam rano jakaś szczególnie spontaniczna. Snułam się rozyebana jak ta żaba na liściu i a to mi się chciało kawy, a to jednak kawy na zimno, a to jednak reanimacyjnego piwa, a to jednak dwóch reanimacyjnych piw… Jak już doprowadziłam się do stanu używalności, stwierdziłam, że nie mam planu na życie tego dnia i jedyne, co mi przychodzi do głowy to spożycie jeszcze przynajmniej sześciu reanimacyjnych piw. A tu jeszcze trza do domu wrócić. A potem coś w nim ze sobą zrobić!

Od czego jednak telefon do przyjaciela.

Memory, Find…

Albo nawet... MEMORY FAAAJW

Karolyna.

To lecem. Ponieważ młoda szlajała się jakimś innym towarzystwem i mogła dopiero po 15 przykleić zad do swojego Wheelera, jam se wyjszła wcześniej, z lekka dać sobie w dupę, tym bardziej, że Karolina nawet woli ustawić się ze mną, jak już się trochę ujadę. I to sem, ludu mój ludu, uczyniłam ja. I mając już 4 dychi w nogach, napisałam łaskawego sesesmana „Nakurwiaj Maleńka”.

A na kontynent poszła wersja: „NAPIEPRZAJ MALEŃKA”.

Udało się tak zsynchronizować zegarki, że mimo braku zegarka, Karolina dotarła tam gdzie miała po 15 minutach. A ja po dwudziestu. Bo synchro to podsta.

I se tak stoimy na dole Agrykoly, miziamy się po tak zwanych chwytach, gdym usłyszała znajomy szum. I se myślę:
1) napiernicza w dół szynszyla
2) w górę napiernicza szynszyla
3) dzięcioły zalęgły się po okapem
4) jęły cielić się lodowce
5) z góry zjeżdża Zetinho!

I choć strasznie chciałam ujrzeć Zetinho, najpierw pobiegła w górę szynszyla, potem, niczym szalona Kasia Dowbor, zbiegła w dół (chyba że odwrotnie: zbiegła w górę i pobiegła w dół), potem pod okapem zalęgły się cielaki (czego nie było w planie) i wreszcie nadjechał Zetinho.

Przy czym pragnę zaznaczyć, że żadna szynszyla ani żaden tam jakiś lodowaty cielak nie jest tak efektowny jak Zetinho, który zjeżdża i

NAS NIE ZAUWAŻA.

Dwóch du-pe-czek.

W tym jedna miała takie kuse gacie, że sutki to wiecie co robiły.

A jak nie wiecie, to już mors Wam to wszystko rozrysuje.

Wydarłam japę jak straganiara do straganiary, ale Zetinho zjechał i

MNIE NIE USŁYSZAŁ.

Mnie. Nie usłyszał.

- Spróbujemy go dogonić – powiedziała, a raczej palnęła Karolina. Po czym obie zarechotałyśmy, z lekka powątpiewając.

To zapodałam temat, że jedziemy nad Zegrze. A co, wszyscy tam są, caaaaała Warszawa, nie może zabraknąć więc i nas! Jedziemy, jedziemy i przed nami CENTRALNIE na środku DeDeeRa zakwitł nie kto inny jak Zetinho. Bawił się publicznie jakimś tam swoim gadżetem (takie zabawki z nocnej szafki). I stał przy tym.
Na tej drodze rowerowej.
Na jej centralnym środku.

Sprzedałam mu kontrolnego OPRa po tytułem JAZDA MI Z ZAJAZDU! i pozwoliwszy mu przeprosić, udzieliłam mu też łaski podłączenia się do naszej damskiej ekskursji. Uznałyśmy, że dociągnięte do połowy łydki śnieżnobiałe skarpetki bardzo nam konweniują w kontekście wypadu nas Zegrze. Najęłam się jako kerownik tejże wycieczki, kaowiec z ekipy tych niezbyt lotnych i poprowadziłam szanowną wycieczkę.

Wypierdalając się na Bródnie, na lekko zakręcowywującej drodze rowerowej z hukiem. Znaczy się, ona zakręcowywała raczej cicho, niepostrzeżenie, bezszelestnie nawet. To ja tę swoją czynność wykonałam z hukiem.

O JA, PODNIOSŁAŚ SIĘ SZYBCIEJ, NIŻ WYPIERNICZYŁAŚ! - wypalił Zeti. Taka prawda. Moje kolano ujrzało wszelkie konstelacje gwiezdne. Łydka nabrała szlifu i naraz jęło PULSOWAĆ, wręcz TĘTNIĆ w niej życie.
Tętni do dziś i boli jak sam son of the BEACH. Tak.

Ponoć kolano wygło mię się tak, jak ta ścieżka zakręcowywała. Zetinho do samego Zegrza miał grymas współczulnego bólu na twarzy.

Oczywiście zagrałam lepszego cwaniaka, co to matkę biedaczkę wiadomo gdzie i co robi i sycząc bezgłośnie, udałam, że jest git i prowadziłam naszą radosną wycieczkę dalej. Przez łąki przez pola, wzdłuż kanałko… WZDUŻ KANAŁKOLA.

I takeśmy się doturlali. Na rondzie w Nieporęcie zaliczając wkurwa (ja i Zeti) najpierw na jakąś zsamochodowioną cipę, potem jakiegoś ocipiałego motocyklistę. Żadne kurwa nie tyle nie wiedziało, po co są na świecie, co nie miało koncepcji na siebie na najbliższe 15 sekund. Skręcić i zajebać tego rowerzystę, który jedzie za mną i nie wie, co ja zrobię za chwilę, bo ja zresztą też nie wiem?

Ja natomiast wiedziałam, co zrobię. Zbluzgałam i jednego i drugiego ulunga ubogiego w zwojach.

A potem było już tylko miło. Barka, piwko:

Tak powinna wyglądać idealna wycieczka rowerowa:D © CheEvara


od cholery śmiechu, jeszcze jedno piwko, żurek, burza, która przeszła obok, jakieś nieśmiałe przebąkiwania o wyjściu na niezobowiązujący bauns suko! na mieście, i w końcu rzeczowe zagajenie o tym, że wracamy do Łorsoł.

Trochęśmy zmokli. Mogliśmy dużo bardziej – co wywnioskowaliśmy po wielgachnych kałużach na szlaku wzdłuż kanałku. Zajechaliśmy jeszcze do mnie na Bródnie po szanowne panie piczki-lam, czyli lampiczki, bo ja już wiedziałam, że będę odprowadzać takiego jednego, który oświetleniem nie dysponuje, ale za to ma rękawiczki zielone i wysoko podciągnięte skarpetki. No i pojechalim.

To był dla Karoli najgorszy odcinek. Odpadała nam od peletonu, a to z powodu kurewskiego (i to było akurat widać na jej twarzy) bólu kolan. Jednakowoż na Moście Gdańskim nazwała mój pomysł wkitrania ją z rowerem w tramwaj tak, że nie będę tu cytować.
Po prostu nie chciała.

I dojechała do tego swojego centrum. Jak się kurna okazało, zrobiła tego dnia 92 km, co jak na nią, jest ewidentą masakracją. Okazało się też, że o 10 rano przyturlała się do mienia na włości na rowerze, szkoda tylko, że cmoknęła po pierwsze bramę, po drugie wejście do kamienicy, po trzecie drzwi do mięszkania. Trza się umawiać, kurka wodna, no!
Tak czy siak szakunec i basta.

Odprowadziłam jeszcze do chaty tego bez oświetlenia i pojechałam dokatować się w swoją stronę.

Zanim usiadłam przy piwku już po powrocie, w ogóle nie czułam się ujechana. A przy Kasztelańskim tak poetycko zaczęło wszystko ze mnie schodzić.

Piękny był to dzień, uważam ja!

Dane wyjazdu:
54.50 km 0.00 km teren
01:51 h 29.46 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 789 kcal

Zjadłabym coś niezdrowego, może azbest?:)

Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 5

No cóż, dedlajn-sredlajn, jak już wyszłam z pracy o chorej porze, to odechciało mi się wszystkiego (lub odwrotnie: nie chciało mi się już nic). Skutkiem tego, jak dostałam esemesiaka o treści „piwo?”, zrezygnowałam z nocnego tripa po łorsoł. Lepiej to, niż potem komuś ze złości przypierdolić.

A poza tym…
Tak naprawdę…
To ja nie lubię jeździć na rowerze.

O.
I co mi pan zrobisz?


No najwyżej możesz pan tak zatańczyć:D

&feature=player_embedded#at=122

hahaaaaaaaaaaaaaaa:D

Dane wyjazdu:
78.41 km 0.00 km teren
03:12 h 24.50 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1465 kcal

Mistrzostwa świara w myśleniu życzeniowym

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 4

- Bardzo mi się podobasz, nie spierdol tego – powiedziała Che do jedynej słusznej pogody, jaka raczyła w końcu nastać.

No bo, ja się pytam, ile, ILE kurwa można!

No wolę, jak jest tak jak teraz, bo se można 7 dyszek SZCZELIĆ, nie napierniczać w dyszczu, z mokrym rowem i tak dalej (wersja dla morsa: z mokrymi sutami:D). A nawet itempodobne!

Dystansik TUDEJOWY zalicza wkurwienne poranne dopracowe 30 km, popracowe 23, wkurwienne takoż i nocne, wyluzowane, bezstresowe (pod względem spotykania jebanych bezmózgich ulungów), szybkie 25.

Matko, jak ja lubię to miasto, gdy nic w nim nie żyje.

Dane wyjazdu:
74.80 km 0.00 km teren
03:06 h 24.13 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1234 kcal

A w temacie superkompensacji...

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 7

... to choćbym nie wiem, JAK się starała, chciała się zaprzyjaźnić z całą ludzkością, pokochać ją, czesać jak lalkę Barbie za trzysta dolców, NIE DAM RADY. Istna gehenna jechać w ciągu dnia gdziekolwiek na rowerze. Wszyscy mają jakieś pieprzone plamy na mózgu. A moja Pani Mama dziwi się, jak mi się chce wychodzić na rower około północy.

Tyle że tylko wtedy nie ma tych wszystkich krocionogów, którym wydaje się, że na świecie są sami, wszystkie dedeery są ich, a po każdej innej nawierzchni napiertala się szlaczkiem.

Szczela mnie.

Dane wyjazdu:
77.55 km 0.00 km teren
03:23 h 22.92 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1231 kcal

W których chrupkach jest tatuaż z rowerem?

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 3

Nie pokazuj języka, bo na zawsze ci tak zostanie... - przestrzegała mama małego Einsteina.

Skąd wiedziała, to pojęcia nie mam.
Nie mam też pojęcia, kiedy ta zajebista pogoda się zbiebrzy, choć już poranka dzisiejszego aspirowała do tego, aby doprowadzić mnie do klinicznego przypadku jasnej kierwicy.

Chociaż...
W sumie...
Jakby się zastanowił...

... to pogoda skisi się w czterech terminach:
1) w moje urodziny rano
2) w moje urodziny w południe
3) w moje urodziny wieczorem
4) podczas Mazovii w Ełku

Jeśli rzeczywiście tak się stanie, to ja podejmuję emigrację w głąb siebie, gdzie znajdę spokój i dziwne towarzystwo.

Dane wyjazdu:
75.84 km 0.00 km teren
03:13 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 1420 kcal

JADŹMY z tymi wpisami!

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 6

Jakeśmy z dziada pradziada JADŹWINGI! :D

Proszzzzzz, tylko wyłączono lipiec i o! LAMPA i wreszcie pogoda taka, jaką lubię. Byłam już doprawdy bliska popadnięcia w depresję, a to skończyłoby się popełnieniem samobójstwa poprzez:
1) zalanie się w trupa alkoholem z butelki ze szlachcicem na etykiecie
2) napchanie się na sztywno Monte
3) obie te rzeczy naraz. Tuż po jeszcze jednej fajnej aktywności. Lub też przed. Ewenczułeli w trakcie*.


Ale jak widać, God Saves The Queen, która jest tylko jedna. I teraz mogie cieszyć się zajebistą pogodą poprzez:
1) wieczorne spożycie alkoholu z butelki ze szlachcicem na etykiecie
2) napchanie się na sztywno Monte.
3) obie te rzeczy naraz. Tuż po jeszcze jednej fajnej aktywności. Lub też przed. Ewenczułeli w trakcie*.


* o jazdę na Centurionie mi chodziło.
ŚWYNIE!