Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2013

Dystans całkowity:189.12 km (w terenie 41.10 km; 21.73%)
Czas w ruchu:10:06
Średnia prędkość:18.72 km/h
Maksymalna prędkość:34.80 km/h
Maks. tętno maksymalne:185 (94 %)
Maks. tętno średnie:152 (77 %)
Suma kalorii:5493 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:47.28 km i 2h 31m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
66.56 km 3.60 km teren
03:14 h 20.59 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:2.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:152 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2013 kcal

No dobra...

Wtorek, 8 stycznia 2013 · dodano: 15.02.2013 | Komentarze 7

Nie dzwonię, nie piszę… ale myślę! Więc ESTEM.

Ale przynajmniej nie robię wpisów z biegówek, ze spacerów, ze spacerów z powitym dopiero co młokosem, któremu nie jest zimno w karczek.

Jak nie mam o czym pierdolić we wpisie, to nie pierdolę.

No i najważniejsze. WPISÓW Z TRENAŻERA też nie uprawiam.
Ani z biegania.

Ludzka potrzeba ekshibicjonizmu nie ma granic.

A ja się pytam, co MNIE, pana, panią oraz społeczeństwo obchodzi spacer z karczkiem. Podczas gdy spodziewam się na portalu rowerowym wpisu z wycieczki – było nie było, to może w sumie zmylić – na rowerze.

Chyba skasuję wszystkie internety.
I szkoda, że te meteoryty na Uralu nie PERGOLNĘŁY w internet. Nie tylko ten na Uralu.

No a ja se uczynię mocno przedawniony i przeterminowany, ale wcale nie nieważny wpis, kiedym to na spotkanie umówione do Warszawy zdanżała, już bez kapci żadnych po drodze, ale z marznącymi rękami i tymi drugimi kończynami, tymi niżej.
A niby delikatnie na plusie było.

I pamiętam, że zaraz po spotkaniu w centrum (a w centrum ono było), bez żadnych zawijaczy dokręceniowych, pognałam do chaty, bo ciasto na chleb mię w piekarniku rosło i NIE DAJ BUK, by opadło przerośnięte.

A stare germańskie przysłowie mówi, że jak nie jeździsz, to nie jeździsz.
W sumie proste;)
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
85.52 km 5.50 km teren
04:21 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3006 kcal

Czytam, że teraz wszyscy to mają

Piątek, 4 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 19

Że łapią laczek za laczkiem.

Po hiszpańsku to PINCHA, co – jeśli jest szybko wymawiane (brzmi wtedy jak zwykła PICZA) – pozwala mieć podejrzenie, że interlokutor nas obraża i słusznie się po tym śmiertelnie obrazić.

Mnie to spotkało – raz w Hiszpanii (ta PINCHA) oraz (ten laczek) ostatnio, jak do Warszawy, do nowego Airbike się wybierałam. Na Białołękę konkretnie.

Pierwszą miękkość pod dupą poczułam po ośmiu kilometrach. U wylotu pożarówki kampinoskiej się załatałam. Nader niestarannie raczej, o czym przekonałam się na wysokości Wolumenu, już w samej stolicy.

A może niekoniecznie niestarannie (chodzi o sprawdzenie opony), a po prostu przy tej łysinie, jaką mam na gumie jest to zupełnie spodziewane. Łapanie gumy za gumą.

Bardzo zmyślnie dysponowałam jedną dętką i ani jedną łatką.

Zostało mi więc tylko DODYMYWANIE. Dodymywałam powietrze pięć razy:
- na Wolumenie,
- przy Broniewskiego, na wysokości sklepu eX, gdzie chciałam kupić i zapas i łatki, ale moje chcenie w kupę się obróciło, bo remamę… renam… BO INWENTARYZACJĘ mieli. Dodymywałam też :
- na moście Gdańskim,
- na krzyżówce Rembielińskiej z Matki Teresy
- i w lesie bródnowskim.
Zasadniczo dodymywanie wystarczało na około 5 kilometrów.
Nawet mnie to bawiło.

W końcu dotarłam.

Nowy sklep Airbike całkiem ładnym jest, jeszcze na dorobku, czyli w fazie urządzania się. W mocnym nawiasie napiszę, że zaproponowano mię uświetnienie swą osobą działalności tegoż punktu.
Niemniej jednak!

Tam nabyłam dętkie tylko, bo łatek nie mieli jeszcze, zmieniłam ją, wespół z Jarkiem odszukaliśmy w mojej oponie tę francę, która ryła mi dętkę i mogłam się przelogować do Pani Matki na Bródno. A już stamtąd POD WIATR, który spokojnie zmieści się w zbiorze znaczeń pojęcia „kurwiszcze” powróciłam na wioski. Psując sobie na koniec i tak już marną średnią na wyględowskim, zasysającym koła ofrołdzie.

Ale prędkość maksymalną osiągnęłam, że ho ho! 774,6 km/h
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
20.00 km 17.00 km teren
01:14 h 16.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Kilometraż muszę wpisać z gugla

Czwartek, 3 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 0

Bo kurna Garmin nie zarejestrował mię tej aktywności.

A była to osobliwa aktywność, bo na Centurionie najpierw. Zwiozłam go wreszcie z Bródna, ale niewiele to zmieniło, bo wciąż jest w stanie opłakanym. A nie, nawet płakać się już nie chce.

Przez zapadnięty amortyzator wygląda na rozmiar 12,5 cala. Jest w pipę ciężki (odzwyczaiłam się) i… I ma zrypany napęd. A to, czego nie ma to hamulce.

W terenie okazało się, że widelec jest już zupełnie szosowy i teraz już tylko pracuje na boki. Powinnam czuć szczęście, że zostało mi darowane życie, bo mógł tenże amortyzator pode mną zwyczajnie się ROZPĘC (po polsku pęknąć lub też SZCZELIĆ), a ja mogłam już nie mieć zębów i innych części ciała.

Reasumując, ruszyłam Centka, żeby ocenić stopień zniszczeń po prostu i oszacować wydatki.

Jak już obtłukłam sobie nadgarstki, przesiadłam się na zakolcowanego fulla, bo w lesie jeszcze lodu jest. Miejscami tego lodu jest jak… lodu i sobie tam wywoływałam uśmiech na fizysie.

Dystans… cirkaebałtuję;) na DWAJŚCIA KILO i jest to absolutny max.



Dane wyjazdu:
17.04 km 15.00 km teren
01:17 h 13.28 km/h:
Maks. pr.:24.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 474 kcal

Taka tradycja to jest coś ekstra:)

Wtorek, 1 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 7

Tako rzecze przynajmniej Niewe, który mówi, że rokrocznie stara się pierwszego stycznia tyłek wpakować na rower.

Do ostatniej jasnej (czyli ze światłem dziennym) chwili myślałam, że w tym roku ta tradycja obróci się w coś NAT KUL.

Rozumiecie, Szampan (piszę z dużej litery, bo raz, że to BYŁ szampan, ten prawdziwy, a poza tym to gruby przeciwnik, należy czuć respekt, o czym zresztą jedno z nas się o tym przekonało tego dnia. Nie ja – dodam dla ułatwienia;)).


Przyznam jednak, że tenże Niewe był wczoraj wielce zapobiegawczy, bo okolcował nasze rowery. „Żeby już okolcowane były”. Logiczne;).

Ja tego nie słyszałam, bo coś tam pitrasiłam w kuchni, ale próbując założyć kolcowaną oponę na moje obręcze, ten sam zapobiegawczy Niewe kurwił, ale TO TAK KURWIŁ, jakby oglądał na przykład Beatę Kempę.

A ja zwyczajnie zapomniałam go ostrzec (a dobrze pamiętałam, jak na moje koła kurwił – raczej tylko w myślach, bo nigdy nie słyszałam, jak przeklina – Wojciu w Baszowicach).

W konsekwencji zakolczyliśmy fulla (piszę ZAKOLCZYLIŚMY zupełnie jak ten woźnica, który drze ryj, że węgiel przywiózł. Ku niesmakowi konia drze ten ryj).

Udało się to wszystko na szczęście i dziś mogliśmy w teren wymknąć się na chwilę. Oblodzony teren.

Kolce się przydali. Choć jak zaczęliśmy trasę od łąk zaborowskich, to tam tylko spulchnialiśmy nimi glebę. Dopiero po wjeździe do lasu mogliśmy zupełnie zaznać przyjemności z jazdy po lodzie.

Było krótko (niestety), bo szybko nas egipskie ciemności wzięły w macki, ale było też fantastiko. Raz, że znowu pedałowaliśmy w jedynym słusznym zestawie osobowym, czyli TUGEZA, dwa, że naprawdę jazda po zlodowaceniach jest nasycona frajdą, trzy, że ja – choć zdychałam po takiej absencji – naprawdę miałam radochę z takiego kręcenia.

Zupełnie zgadzam się z tym, co napisał Niewe u siebie. Że nareszcie;)