Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:1958.39 km (w terenie 67.30 km; 3.44%)
Czas w ruchu:90:09
Średnia prędkość:21.72 km/h
Maksymalna prędkość:53.33 km/h
Suma podjazdów:734 m
Maks. tętno maksymalne:178 (90 %)
Maks. tętno średnie:156 (79 %)
Suma kalorii:37822 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:65.28 km i 3h 00m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
41.10 km 12.00 km teren
02:00 h 20.55 km/h:
Maks. pr.:39.04 km/h
Temperatura:6.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 892 kcal

To ja se jeszcze obejrzę Dextera i mówię bajo, sajo, nara

Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 8

I oddalam się w świat morderstw, mając poczucie samozadowolenia, iż jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami. Po miesiącu bycia w bajkstatsowej dupie jest to niebywale ważne. Prawda.

A dystansik niezbyt miażdżący, choć uważam, że dziś to se go powinnam potroić, bo jak wczoraj śnieżyca mnie ominęła, tak dziś jej doznałam w ramach przypomnienia sobie, że taki opad w ogóle u nas występuje. Nie narzekam, akcentuję ino, że emocje były.

Ale szczęśliwie treningunio zrobiłam w lesie, jeszcze w piknym słońcu i zasadniczo to TO mam plan zapamiętać z ostatniego dnia marca, a nie jakąś tam pogodową apokalipsę.
Na którą mój były lektor hiszpańskiego zareagował wysłaniem mi dziś smsa (po hiszpańsku mensaje): IHO DE MIERDA, WRACAM NA KUBĘ!

Nawet, gdyby czekały tam na mnie represje, też bym się chyba nie zastanawiała.

No.

Ale zanim obejrzę tego Deksia, podejmę ostatnią próbę odkręcęnia kasety z zimowego koła. Ostatnią z szesnastu, jak słowo daję. Albo ja nie mam lewej strony, czyli tej odwrotnej do ruchu wskazówek zegara, albo ktoś na serwisie w AirBike’u ma wyjątkowo ciężką i równie rzadko spotykaną ZŁOŚLIWĄ rękę. Będą kurna wyciągane konsekwencje!

Dobrze, że maraton dopiero jutro, przez noc kaseta sama się na pewno odkręci. Na wszelki wypadek zostawiam na niej bacik i klucz kontrujący, po co ma szukać po nocy i jeszcze mi się tłuc po metrażu.

To na koniec jeszcze song, który – gdybym prowadziła zumbę – byłby tapetowany na każdych zajęciach:



Ogień to tu jest!


Dane wyjazdu:
45.54 km 0.00 km teren
01:59 h 22.96 km/h:
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:4.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 808 kcal

Tak jak w bytomskiej restauracji Wesoły Sztygar w piątek w menu jest przegląd tygodnia…

Piątek, 30 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 11

... tak ja w drodze po koła miałam festiwal wszelkich dostępnych w Polsce zjawisk atmosferycznych. Wybyłam z roboty w słońcu, przy Dolince Służewieckiej dopadł mnię deszczyk, potem zawisły mi nad łbem chmury burzowe po to, żeby przyświeciło mię na chwilę słońce, a pod samiuśkim AirBike’m złapał Che grad.

W Airbike zaś festiwal żali – Radziu wjechał mi na uczucia, że tak zawsze tylko wpadam do nich, bo coś chcę i zaraz lecę, nawet nie pogadam, nie postoję…

Błożesz ty młój (zawsze mi się wydawało, że to się mówi „Boże, sztymuj”, a to proszę tylko inwokacja…), jak on mi wjechał na uczucia, na moje EMOŁSZEN, no poczułam się, wiecie, lekko dotknięta. Do teraz mnie telepie. No śwynia jestem, wiem. Śwynia, bo Marcin dłubie przy moich rowerach lepiej, niż gdyby dłubał przy swoim, a potem ja nawet nie mam chwilutki, żeby napić się z nim piwka.

Inna sprawa, że ostatnio on dał mi dwa razy kosza, czego Che nie nauczyła się trawić.

W każdym razie.

Taka poruszona wspięłam się jeszcze na antresolę do Wojcia, żeby poplotkować, parę rzeczy ustalić, pośmiać się, przelechmanić trochę czasu i wyjść od niego uchachana (jak w sumie zawsze). A potem wbrew Marcina poleceniu, przytroczyłam oba kółeczka TRYTYTAMI do plecaka, w plecaku zainstalowałam kierę dla Niewe i mamrocząc se pod nosem mantrę, że mam pamiętać, że nie wszędzie się z tym cargo na plecach zmieszczę, pocięłam na Bródno City.

Romantyzm na Moście Gdańskim w postaci całujących się NA ŚRODKU dukciku rowerowego dwóch par ewidentnie nie konweniował z moją ówczesną myślą transportową.

A przydomowe krzaczory prawie mnie zdjęły z roweru. Się byłam zapomniałam. Boże, sztymuj:D

A w ucholcu gra mi to:

&ob=av2n

ohoho.


Dane wyjazdu:
88.20 km 2.50 km teren
04:01 h 21.96 km/h:
Maks. pr.:32.79 km/h
Temperatura:6.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1531 kcal

Dłuuuugi, lawli dej

Czwartek, 29 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 5

Ile ja kurna rzeczy zdążyłam dziś zrobić! Głównie z uwagi na swoją wrodzoną i nieposkromioną dupowatość łamane na pałowatość, ale dzięki temu dystans wzrósł o trzy dichi.

Byłby większy zawżdy, gdybym do końca pozostała sobą i na test wydolnościowy pojechałabym rowerem. Ale jakem rzekła wczoraj, zaplanowałam se tym razem, że będę PROŁ i jak trenery kazali, tak ja wsiadłam do tfu tfu! autobusów dwóch, żeby do Jabłonny na badania dotrzeć. Wypoczęta.

Już pod domem miałam ochotę zajebać babsko, które wbijało mi w żebra pieprzoną aktówkę.

Ale ale. Wyższa ranga wydarzenia, więc się poświęciłam. Wtopiłam kinol w Duży Format i nie dałam się wkurwić… na maksa.

Tylko co z tego, że przybyłam wypoczęta, jak przybyłam też wściekła jak Kamil Durczok na stół?

Same badanka extra, choć najbardziej trafiły do mnie dwie próby ważenia na Tanicie – opcja z wstawieniem ATLETYCZNY jako typ mojej sylwetki przypadła mi do gustu najbardziej, z uwagi na późniejsze wskazania procentowe.
Poruszona kwestia mojego MUTANCTWA też jara mnie wszelako radośnie. Serio, serio.

Wróciłam do domu pokurwionym, jadącym nawet chyba przez Ursus, 126, spojrzałam na rower, po czym rzuciłam wszystko, nawet żarcie i poszłam się cał… Yyyyy, nie to. Poszłam się wyjeździć, kuźwa. Dwa dni pitolenia, a nie pedalenia jest doprawdy gorsze niż tydzień niepicia Kasztelańskiego i miesiąc bez Monte.

Zajechałam zatem do pracy, gdzie okazało się, że cały uj zostało zrobione, w związku z czym nie miałam co wywalić, odesłać do poprawki, wyjszłam więc skonfundowana (by nie rzec WKURWIONA) i zajechałam do Karolajny z kluczem piętnastką, bo te espedziaki, któreśmy niedawno kupiły, trzeba było przełożyć do jej nowego roweru, który se wzięła i sprawiła. Rower wylazł ze stajni Speszjalajzda, którego to zaakceptuję wtedy, gdy Karolina wyłamie odblaski z kół. Inaczej nie klikam, że lubię to.


A potem zrobiłam, debilka roku, 30-parę kilometrów po to, żeby musieć wrócić do domu.


Miszyn akompliszt zatem. Miałam się wyjeździć i się wyjeździłam.
A śpiewam se dziś to:



Serio


Dane wyjazdu:
25.34 km 0.00 km teren
01:16 h 20.01 km/h:
Maks. pr.:27.42 km/h
Temperatura:12.0
HR max:136 ( 69%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 163 kcal

A kto z naaaami nie kompensuje, niech go...

Środa, 28 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 6

piołun czaśnie!
[wełsja dla niewymawiających ły]

Ja już wiem, co jest sensem życia, a raczej co w życiu jest w sensie trudne. Nie maratony, nie Istebne, nie zjazdy karkołomne. Nie – za przeproszeniem – tempówki. Nie, nie, nie! Nie to jest najtrudniejsze. I wręcz niewykonalne.

Jazda w pierwyjej strefie.
To jest właśnie niemożliwa niemożliwość. A ja właśnie takie zadanie miałam na dziś.

Dobrze, że zadanie owo otrzymałam dzień wcześniej, bo tylko dzień chodziłam struta i zatroskana tym, JAK ja to zrobię? Gdybym o tym wiedziała (aczkolwiek przeczuwałam, że ten dej kiedyś kom) od dwóch tygodni, byłyby to dla mnie naprawdę spierdaczone 14 dni.

Tym razem posłuchałam się Wojtka. W sumie trochę z własnej woli. Po tym, jak ostatnie badania wydolnościowe zjebałam udawaną kompensacją dzień wcześniej i potem jeszcze w dzień badań dokonałam hardkorowego dojazdu na rzeczony test, zdecydowałam, że teraz zrobię tak, jak to mądrzy ludzie zalecają.

Gdybym wiedziała, że to będzie taka nuda, bym se książkę na rower wzięła. Albo tablet pożyczyła, strzeliłabym jakąś zaległą e-lekturę w trakcie tego plumkania na rowerze w tej cholernej pierwszej strefie. Pod względem natężenia emocji taki trip jest nijaki i żaden, acz w tej swojej nijakości i żadności jest jednakowoż najtrudniejszy w świecie.

Po pracy miałam sprawdzić stan namalowanych przez mua zwierząt (kot bez ogona przy dupie, ale za to z ogonem na głowie, oraz pies z głową kota i nogami słonia) na podjeździe przy domu złym i z trwogą myślałam, JAK ja tam w takim posranym tempie dojadę i ile jednostek ludzkich pozbawię przy tym życia, denerwując się, że jadę jak ostatnia lama na holendrze w Powsinie niedzielnym przedpołudniem.

Nie mogłabym tak żyć, panie premierze.


Dane wyjazdu:
61.73 km 0.00 km teren
02:47 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:35.65 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1292 kcal

Cycki, cycki, cycki, cycki

Wtorek, 27 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 44

Serio. CYCKI. No bo.
Indeksowanie indeksowaniem, a pozycjonowanie w pinglach pozycjonowaniem. Cycki sprawdzają się zawsze. Wejść (nomen omen) będę miała co niemiara, co w przypadku rzężącego z braku wpisów blogaska znaczenie ratunkowe ma ogromne.

Cycków jednak nie będzie, jak to zawsze bywa przy okazji obietnic okołocyckowych.

Ale statystyka jest statystyka.

Wszelako wpis będzie o biologii również, acz ja wiem, czy to fajnie?

I będzie nudny, ale dzięki odpowiedniej rozbiegówce wejść będę miała tyle, ile bym miała, gdyby był ciekawy i był o cyckach. A zaczyna się on - już bez cycków - tak:


Eksperymentuj, kretynko.

Taaa, do ciebie mówię, TEMPA pało.*
Do ciebie-siebie.

Zanabyłam se ja na siłowni (gdzie od dawna konserwuję tężyznę fizyczną) płynny napój (a może być niepłynny napój? Dociekam tylko;)) l-carnitynę. Bo wody chwilowo nie wystawili, a izotoników to nie ma sensu wciągać, jak się WYCZYMAŁOŚCI nie strzela. A ja wtedy nie szczelałam. W smaku se to średnie, ale pić trzeba, a piwo w domu (amatorszczyzna).

W składzie – jak się później okazało – też srednie.

No i na wieczornym treningu doznałam klasycznych, nadniemeńskich mdłości. Emilia Korczyńska nazwałaby to pragnieniem womitowania, mnie po cheevarowsku chciało się rzygać.

Z CZYNASTU przyspieszeń zrobiłam całe osiem i wkurwiona wróciłam do domu. Przynajmniej ZE wiatrem.

Emilia Korczyńska wróciłaby do domu ZDROŻONA i POIRYTOWANA.

Ja wróciłam – jak już nadmieniłam – wkurwiona i z poczuciem zjebania misji jak leszcz.

Bywa i tak.

A teraz idę rozstrzyngnąć dylemat pod tytułem: zrobić se kawę czy nadzieję?

* swoją szosą, dlaczego niezaostrzony ołówek nazywa się tępym przez ę, ale przyrząd do ostrzenia tegoż ołówka zwie się temperówką przez em??

Dylematy, dylematy...


Dane wyjazdu:
60.74 km 0.00 km teren
02:49 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1293 kcal

Jaki to człowiek jest se mocny

Poniedziałek, 26 marca 2012 · dodano: 27.03.2012 | Komentarze 10

Jak ma wiatr w zad:)
Tak miałam w drodze do pracy, co mnie doprowadziło do myślenia o tym, jaka jestem zadżebiazda.

Heh.


Ogólna zadżebiazdość nastąpiła też w pracy, gdzie – gdym parkowała rower – znalazłam moją czujkę do lycznika. A już lękałam się, że ją posiałam gdzieś PO TRASIE, jakeśmy z Gorem jechali do AirBike. Nie o to mi chodzi, że jestem przywiązana do tego czujnika, bo ta bezprzewodowa – nie bójmy się tego powiedzieć – kurwa raz działa, raz nie, z ogromnym naciskiem na nie. Najadę na jakieś dziursko – przestaje stykać. Najadę na inne – zaczyna.

Perdole take lyczenie.

W każdym razie czujkie znalazłam, co wielce mi się podoba, że nikt tego nie podpierniczył se.

Swoją drogą myślałam, że to w AirBike Bartek, który uwielbia robić mi różne MECYJE, zapożyczył dla wicu na chwilę. Ale tym razem ograniczył się tylko do wrzucenia mi do kierownicy kulki łożyskowej. To i tak mało, jak na niego, kiedyś chciało mu się założyć mi dwa magnesy na szprychy, żeby sobie licznik poświrował:).

Tak czy owak. Jakem już po pracy po rower schodziła, to zbiegł za mną jakiś koleś, żeby mi powiedzieć, że znalazł taki czujnik i że to pewnie mój.

Starałam się nie rozdziawiać jakoś maksymalnie chapy ze zdziwienia.
Ale rozumiecie, u nas, w naszym złodziejskim kraju takie dziwy??

W ogóle klimat u mnie na tej MAKATAŁSKA STRIT lekuśko mnie rozpiernicza – ochroniarze nie burczą, nie fukają, a wręcz żywo się interesują tym rowerowaniem. I parkowaniem.

A wieczorasem się spinningowałam, choć wytworzył się na miejscu burdel, bo okazało się, że ja mam zastępstwo i jeszcze jakaś laska ma zastępstwo. O tej samej godzinie. Chyba się panu menaGIEru cuś pomaklasiło i, nie pamiętając, ustawił nas obie. Wyjście z sytuacji było jedno: KOLEKTYWNAJA RABOTA DAJE ŁUTSZE REZULTATY.

Poprowadziłyśmy zatem zajęcia obie i było ge-nial-nie. A mnie urzeka, jak ludzie naprawdę chcą współpracować i jak na przykład drę ryja, że mają jechać teraz na maxa, to naprawdę jadą na maxa. A jak zapuszczam kawałek o ten, o:

&ob=av2n

to oni nawet śpiewają to całe 'JA JA JA, ło ło ło!':)

Super.

Aaaaaaa, strajkujący związkowcy przy kancelarii premiera, wespół z policją i strażą miejską, w przepięknie debilny sposób blokują DDR na Ujazdowskich. Jeszcze pół kurna biedy, jak jadę w stronę Centrum, se zeskoczę z DDRa na ulicę. Ale co mam zrobić, jak jadę na Mokotów? Mam wejść w cudowny sposób w nieważkość? Czy może jechać na czołówkę pod prąd? Bym chciała ustalić i się dowiedzieć.



Dane wyjazdu:
122.32 km 6.50 km teren
05:28 h 22.38 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2834 kcal

A wszystko po to, żeby zeżreć grill

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 26.03.2012 | Komentarze 39

:D
To taki skrót myślowo-słowny. Jak „jeść wigilię”. Albo „wypić tylko lampkę”.

W każdym razie. Che w sobotę zrobiła ponad stówkę, włączając w to trening, żeby ze spokojnym sumieniem, podpiętym dla niepoznaki poprzez USB, nazajutrz wtranżolić w dobrym towarzystwie inaugurująco-nowy-sezon GRILL. Bo w Polsce nie jemy żarcia z grilla, tylko żremy grill.
Ja na przykład najbardziej lubię tę osmaloną kratkę.

Ale.

Wiadomo, co dzieje się w stolicy w weekend. Wylęga się lud korporacyjny i lezie na spacer/na gibanie się na megaciężkich holendrach pomalowanych w jakieś maki i chabry.

Ja jestem na takie współdzielenie dróg za MIĘTKA, toteż o dnienio-brzasko-świcie wylazłam na trening, żeby go we względnie świętym spokoju zrobić (spokój był, szkieł też było pod dostatkiem). Poza dziadkami na rowerach obwieszonych balonami rozdawanymi przy okazji otwarcia Mostu Północnego nie wkierwiał mnie prawie nikt (poza szkłami – wiadomo). I jak tylko skończyłam te swoje zapierdalacje szkitkami, uderzyłam z Bielan w stronę domu.

Niby miałam zmienić rower na Speca, ale wrodzone lenistwo oraz niechęć (organiczna) do procesu zmiany opon (ciągle Spec ma kolczaste „buty”) i jakieś straszne parcie na niespędzanie za wielu minut w domu, podczas gdy na zewnątrz takie SOŃCE, sprawiły, że koła maratonowe umieściłam se na plecaku i przymocowałam TRYTYTAMI w rozmiarze zwanym „krową” i na Centku pojechałam do AirBike na KEN, budząc po drodze niesamowitą sensację.

No bo jak facet wiezie ramę/amortyzator/koła/drugi rower na plecach, jadąc rowerem, to zdziwka nie ma. Ale babeczkę to się wytyka palcami jak tego misia na miarę naszych możliwości. Czułam się mniej więcej tak, jakbym jechała do cyrku, gdzie moje miejsce.

Na miejscu czekała na mnie Karolajna z Pioterem, ta pierwsza miała przymierzyć się do jakiegoś Specucha w jej rozmiarze, Pioter jej towarzyszył. Powiedzmy, że przymierzenie się udało, bo decyzja ostateczna nie zapadła. Zmilczę;).

Jednakowoż koła udało mi się zdesantować w serwisie, trafiły w ręce mojego ulubieńca Radzia, który wyznał mi kiedyś na swoją zgubę, że strasznie „lubi” zalewać tubelessy mleczkiem. Jakże zatem mogłam mu odmówić. Prawda.

Pogadałam jeszcze z Wojciem – niestety nieznośnie krótko, bo był WERY BIZI przy bidżi:) – i wybyłam z miasta w stronę Domu Złego. No bo kilosy do stówki same się nie dokręcą.

A pod konto nazajutrznego gryla, który opisał Goro:

&feature=related

Niezły gryl-song, który mam ambicję zrobić hymnem lata:D

Aaaaaaaaaa, wreszcie odkryłam kopytka, czyli kolana!:)


Dane wyjazdu:
91.30 km 0.00 km teren
04:24 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:52.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1795 kcal

Zanim pójdę na rower, sieknę wpisa, bo wiadomo

Piątek, 23 marca 2012 · dodano: 24.03.2012 | Komentarze 9

Jak mi się podoba to, że ani razu nie napisałam tu w tym roku „wiosno, napierdalaj”, a ona se przylazła i jest. Chyba ją w tamtym roku wytresowałam i teraz rozumiemy się bez słów (miałam napisać: ‘bez zbędnych wulgaryzmów’, ale doświadczenie uczy, że nie ma takiego wulgaryzmu, którego użycie nie ma uzasadnienia).

W ramach tej zacieszki słońcem, śmigam se do pracy drogą OBKRĘŻNĄ. Z pracy wychodzę (ostatnio codziennie) zagadywana na tematy rowerowe przez panów OCHRANIACZY i dziś jeden – jak na OCHRANIACZA cholernie miły i wesoły – łapie mnie, jak wytaszczam rower z piwnicy firmowej i mówi:

- A wie pani co? Za ten uśmiech to ja życzę pani, żeby pani o całe koło wyprzedziła o tę dziewuchę! – mówi rezolutnie i podaje mi gazetę ze zdjęciem Majki W. z Pucharu Świata w RPA.

- Zrobi się, proszę pana! – odpaliłam i szczerząc zęby jak kretyn, polazłam wykorzystać słońce. I wybyłam z Centrum na Stegny, stamtąd na Wilanów, z Wilanowa na Trasę Siekierkowską, gdzie o mały włos nie straciłam nóg pod kołami NIEOZNAKOWANEGO radiowozu, który zastawił przejazd rowerowy całym swoim jestestwem, czekając w kolejce na wyjazd z podporządkowanej. No kurwa ledwiem uskoczyła, jak panowie postanowili zrobić manewr wyruchania tego przed nimi.
Jaki wkurw mnie strzelił! Rzuciłam rower, szarpnęłam drzwi i jeszcze nie wiedząc, że to z władzą mam do czynienia (amok przesłonił mi widzenie), zagaiłam wiedziona ciekawością:
- Czy was do reszty POSRAŁO? Po co wam te oczy??

Jaki efekt wywołałam? Lekkie rozbawienie łamane na zdziwienie, że czemuś się rzucam. Jeden z nich spojrzał na mnie, potem na swoją kurtkę z małym nadrukiem POLICJA na klatce, następnie na kumpla i jeszcze raz na mnie, dając mi do zrozumienia, że oni są uprzywilejowani i ich jak najbardziej posrać moglo. Nie dowierzam jednak temu i pytam ponownie:

- No właśnie TOTEŻ pytam – czy WAS do reszty posrało??

Do konfrontacji werbalnej nie doszło, chłopaki nie powiedzieli ani słowa, unieśli tylko ręce w ramach przeprosin.

Jak wy, kurwa nie patrzycie, to kto ma patrzeć??
Tętno z tego stresu skoczyło mi do 183.

Żeby było śmieszniej, kilkanaście sekund przede mną, przejechał im przed maską inny rowerzysta. Rozumiem zatem, że moje pojawienie się tam, mogło być dla nich wielkim zaskoczeniem. Nie ma co klasyfikować. Człowiek (nieważne: policjant, piekarz, malarka) za kółkiem to bezrozumna małpa i to nie jego obowiązkiem jest mieć oczy w dupie. To na niego trzeba uważać.

Potem już było tylko fajnie, choć brewka mi z nerwów latała jeszcze minut siedemnaście.

A że zastał mnie zachód słońca, pomknęłam na dom, żeby pozbyć się plecaka i bez balastu zrobić podjazdy. Jak ktoś (Wooojciu;)) pisze w instrukcji ‘5-7 podjazdów’, to myśli, że ja zrobię 5 czy 7? Jakby napisał 6-30, to zrobiłabym ILE?;)
Chodź tu, Wojciu i powiedz;).

Myślałam, że wrócę bardziej skatowana, a mnie po tej serii cała reszta treningu wydawała się bułką z masłem zagryzaną kaszką z mlekiem. I to w tym wszystkim jest de mołst super.


Dane wyjazdu:
57.08 km 0.00 km teren
02:51 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 977 kcal

Znajomości są jak pomidorówka

Czwartek, 22 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Są dobre. Bo pomidorówka też jest dobra. Fajnie je mieć i równie miło jest móc je je wykorzystać.

Tak się właśnie chyba świat kręci, że ja tobie, ty mi, oni nam… my im NIE i tak dalej. No różnie jest:).

Goro był w potrzebie, ja znam ludzi, którzy bywają pozytywnie nastawieni w kwestii pomagania, więc jedziemy. Ustawiliśmy się przy Jeffsie na Polu Mokotowskim, skąd ja ustalam trasę na Dereniową. Śmigamy do AirBike, w zasadzie tylko po diagnozę. W Gorowym ścigaczu walnięty został tylny zacisk hamulca i trochę wymuszał trening siłowy.

W sklepie Słavciu spogląda fachowym okiem, mamrocząc coś tam, coś tam, pod nosem, że on od ręki to nie robi. Rzadko się zdarza, że robi. W sumie niemal w ogóle. To się właśnie nazywa działanie ambiwalentne – gdera, że nie, ale gdera, że nie, kręcąc imbusami przy zacisku i usiłuje znaleźć przyczynę. I to stwierdzanie, co jest krzywe: zacisk, śruba w środku, czy tarcza, zajmuje trochę, ale Słavciu, jak to Słavciu – staje na wysokości zadania.

Znalazł, wyprostował. I od ręki. Me like it.

Usterkę naprawiono, za usługę zapłacono (pozwólcie, że to Goro opisze, czym między innymi zapłacono i po jakich kurwa mać manewrach;)), ja nieodmiennie napawałam się sarkazmem serwisowego Bartka i już w ciemnościach wybyliśmy z Gorem w stronę domów.

Powrót uprzyjemniliśmy sobie spożytym nad Wisełką piwkiem, w czym zastaje nas jakiś chłopak na Meridzie i prosi o zdiagnozowanie stuków z okolic korby.
Pisząca ta słowa wstała, odstawiła piwko, wsiadła na Meridę, znalazła przyczynę i wróciła z poradą, że na usyfiony suport i wywołane tym stuki TYLKO JAZDA Z MUZYKĄ w uszach, ewentualnie przepalenie się w błotnym maratonie;).

No i tak o. Chłopak pojechał, my dokończyliśmy nektary i w okolicach mostu Gdańskiego (gdzie zresztą ja się zapominam i towarzyszę Gorowi, choć miałam wjechać na most) rozstajemy się.

Spotykam jeszcze quarteza i jego świtę, co zostało opisane tu i wpadam do domu.


Tym wpisem wracam se na dziewczyński top Bikestatsa, gdzie moje miejsce jest;). Zaległości, powiedzmy, że w jakimś stopniu nadgonione, choć kosztem – przyznam – niemałym.


Dane wyjazdu:
50.43 km 0.00 km teren
02:00 h 25.21 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1080 kcal

W wigilię pierwszego dnia wiosny pogoda ma mnie za marzannę

Środa, 21 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

I ewidentnie chce mnie utopić w tej smętnej porannej mżawce. Nie zraziło mnie to na tyle, żebym pojechała najprostszą i najkrótszą drogą do pracy. Troszeńkę pokrążyłam, tak, żeby do tych dwudziestu kilometrów dobić.

A potem w nagrodę WYJSZŁO słońce, więc zakończyłam działalność zawodową nieco wcześniej, podjechałam do Goruńcia Tralaluńcia do pracy na ploty i niecnoty [:D], a potem sprzymierzyć się z nakyrwiającym w twarz wiatrem podczas treningu siłowego.

To chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy przyznam, że wiatr się przydał.

A z Goruńciem (który dziś wystąpił W CYWILUŃCIU) namówiliśmy się na jutro i na śmiganie do AirBike’a na małe prostowanko tego, co PRZEZ GAPIENIE SIĘ NA CUDZE BABY w Mrozach wziął i wygiął;).

A ja se pojechałam do Niewe, który obiecał mi kino. Zapomniałam tylko zrobić sobie kanapki z jajkiem i salcesonem. Popcorn jest taki przereklamowany.