Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:656.07 km (w terenie 78.00 km; 11.89%)
Czas w ruchu:30:21
Średnia prędkość:21.62 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:1193 m
Maks. tętno maksymalne:179 (91 %)
Maks. tętno średnie:148 (75 %)
Suma kalorii:19818 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:59.64 km i 2h 45m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
63.60 km 10.00 km teren
02:34 h 24.78 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1985 kcal

Nie powiem po co, ale powiem, dokąd!

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 6

Na Służewiec.

Czy Służewiec to już Ursynów (bo tak napisał Niewe)?
Czy Służewiec mnie słyszy???

Jechaliśmy sobie przez wioski w wyżej wymienionym kierunku, potem przez Radiowo, bardzo zadowoleni ze swojej mocy, gdy wtem zza pleców wyskoczyła nam Zocha z Velmaru i pociągnęła nas treningowo za sobą aż do Włochów (nie mylić z Włochami i kozojebcami).

Ma dziewczyna kopyto.

Aczkolwiek (BEZ PRZECHWAŁEK) nie było ciężko tempo utrzymać.

My po tym znaleźliśmy się w okolicach Kleszczowej, skąd – kombinując infrastruktorowo – przedostaliśmy się na Służewiec. Przebudowywana Marynarska nie zakłada na sobie obecności rowerzystów, zatem warto wiedzieć (my dowiedzieliśmy się tego w drodze powrotnej), że lepiej jednak ciąć równoległą Cybernetyki, gdzie ktoś drogę rowerową śmiał wyznaczyć na przykład bez schodów.
Całkiem nie kretyńską (acz jest jeden fragment, gdzie polecą „kurwy” i „złodzieje”).

No.

A na Kocjana oczywiście trafił się pouczyciel. W samochodzie. Pouczył nas, że równolegle biegnie głupkośmieszka rowerowa, po czym odjechał podkurwiony z nieprzepisową prędkością;).
Jak to mówi Angela Merkel: KLASIŚ!


Dane wyjazdu:
27.17 km 3.00 km teren
01:04 h 25.47 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:10.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 761 kcal

Niewe był tajemniczy, ja się rozwolnię

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 6

Wpisowo, rzecz jasna;)

Idea była taka, żeby ruszyć dupy. Żeby zrzucić z siebie ładne fatałaszki, które w celach biznesowych musimy wdziewać. Żeby wyglądać jak należy, czyli jak ROWERZYZDA.

A do tego Niewe obiecał mi suchość nad suchościami, proszę towarzyszy.

Obiecywać to my, a nie nam, TOWARZYSZU!;)

Było na początku po jego myśli i podług obietnic. Ominęliśmy wyględowski OFROŁD, gdzie jeszcze zalega pozimowe (JA JEBIĘ, piszę to w czerwcu i ciągle nie wierzę, że ta dziwka zima tyle tu siedziała) BE-ŁO-TO.
Użyliśmy asfaltów ku STANISŁAWOWU;)
Stamtąd wykręciliśmy na Trakt Królewski, szczęśliwie po DWÓCH latach robót z rodzaju wod-kan łatany w zakresie zalania dziur asfaltem.
Jak nic, zaraz będą tam kładli gaz i będą ryć od nowa, bo roboty za publiczny PINIONDZ nigdy się nie kumulują.


W okolicach Koczarg Niewe użył spontanicznego szutrowego skrótu i tym sposobem, hyc, hyc, hyc, orając w błocie - TAK, W BŁOCIE!!! - przedostaliśmy się do Umiastowa, w okolice pięknego, stylowego osiedla, na widok którego pękają oczy oraz pierdzące żyłki na czole, jeśli ktoś posiada.

A w ogóle to piękny brytan obszczekał nas w okolicach apartamentu Dextera Morgana!

Aha, jeszcze pogoda: Pięknie, nieliczne zachmurzenia. Ale w Brazylii, kurwenson jej mać!



Dane wyjazdu:
61.81 km 9.00 km teren
02:40 h 23.18 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1886 kcal

To jednak utknęłam

Piątek, 26 kwietnia 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 4

I wpis będzie w stylu ostatniego Niewe, bo GDZIEŚ posiałam notatki;)

Orałam ku dentyście. Niespodziewanie, jak to z dentystami w życiu bywa.

I w sumie troszkę po to, żeby nabyć wiedzę, kogo JEDNAK nie polecać;).

Po drodze, bo udało mi się do Warszawy przedostać przed czasem, wciągnęłam na Sanguszki, za stacją benzynową, zakupionego tam loda w dość uroczych wiosennie – a jeszcze bez komarów żądnych robić każdemu morfologię – okolicznościach przyrody.

I tyle pamiętam.

A nie. Jak patrzę na mapę, to sobie przypominam chujozów na Jerozolimskich, na odcinku od Placu Zawiszy do Ronda Zesłańców. Sami nie pojadą, ale pedalskiemu rowerzyście też nie dadzą.

Kilka lusterek zmieniło położenie swe.

Taka karma;)

Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
80.95 km 20.00 km teren
05:02 h 16.08 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:1193 m
Kalorie: 2644 kcal

Razem niepełnym gazem

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 8

Nade morze.

Co bolało Niewe, napisał on sam.

Nie było jednak wariantu takiego, żebyśmy przez to nie jeździli i na przykład nad morze nie pojechali.
Nie wchodził w grę.

Mnie na przykład po wczoraj bolały nogi. I to też nie był powód, dla którego nie można popedałować znów.

Z grubsza kierunek obraliśmy ten sam, co ja wczoraj. W grę wchodziła też ponowna integracja z Faścikiem. Z klifami i TPK też.

Wobec tegoż jak tylko RANO pożegnaliśmy Dżulię, Radka i Janeczka, którzy opuszczali bazę, poleźliśmy na lody, po czym SKORO ŚWIT, bo już o dwunastej posadziliśmy tyłki (niektóre obolałe) na rowery.
To i tak – jak na nas – było bardzo sprawnie.

Pojechaliśmy innymi dróżkami niż ja wczoraj po to, by szybciej wbić się do TPK. Po drodze minęliśmy – o czym z niesmakiem u siebie wspominał Niewe – wyremontowany grób rodziny Gralathów, który otacza wcale nie wyremontowany, a rozpiżdżony w drobny maczek cmentarz ewangelicki. Czyli wystarczyło na grobowiec, a na resztę nie. Na drogę wiodącą do niego też nie, bo jest usypana – bardzo elegancko – z gruzu i innego budowlanego syfu. Niewe nawet nie chciał zrobić zdjęcia dokumentującego, ale ja poguglałam i se można popaczeć, jaki to żal TU.

Nie było zatem czym się delektować wzrokowo, pojechaliśmy więc dalej. W TPK zeżarła nas troszeńkę zazdrość, bo pojeździć jest tu gdzie, w obie strony. I nie chodzi mi ani o prawo ani o lewo.

Zaś w okolicy Sopotu oboje poczuliśmy się, że jesteśmy HUNGARY.
Że JEDLIBYŚMY.
Poszliśmy tropem staropolskiego przysłowia, które mówi, że jak jest ochota, to i PIZZA kota wyłomota i znaleźliśmy się w knajpie, która…
Która umie wkurwić.

Tym, czego Che nie lubi, są miejsca z zadęciem i sztucznie dołożoną tezą.
Knajpa sili się na włoską, co sprowadza się do tego, że między stolikami zapieprza kurcgalopkiem niejaki FRANCZESKO i w ramach obsługi zbywa gości fachowym „Już, już”. Być może mówi to nawet z włoskim akcentem.
No ale przynajmniej lata jak w dupie zasolony i chociaż markuje robotę.
Pozostała obsługa składa się zaś… wcale nie z Franczesek, a raczej z nabzdyczonych franc, które naówczas snuuuuuły się jak flanelowe ściery i bardzo pilnowały tego, żeby przypadkiem nie zainteresować się o jeden stół za dużo.
Enyłej.

NAJSAMWPIERW zjedliśmy jakąś całkiem niezłą zupę, na którą czekaliśmy ponad kwadrans. A gdyśmy chcieli doczynić, bo zupa to jednak zbyt kuso, i uznaliśmy, że skoro ta pizza tego kota wyłomota, zamówiliśmy pizzę.’

- Ale cziekamy długo, tak? – ostrzegł FRANCZESKO.
- Ile to długo? – zapytał Niewe, na początku pomyślałam, że PODCHWYTLIWIE;).
- 40 minut – usłyszeliśmy i nie spodobało się nam to.
- No to NOŁ, FENKUŁ – powiedzieliśmy wyniośle, jeszcze nie ustaliwszy w jakim to języku.

Wylogowaliśmy się. Ale żołądki nadal grały takty głodowego mazurka.

Wpadliśmy zatem na pomysł, żeby zamówić pizzę na wynos.
I ten sposób polecam.
Bo na pizzę do wzięcia na wynos czeka się 10 minut (według zeznań obsługi), a w praktyce jakieś 7.
A jak się siedzi w lokalu, trzeba odsiedzieć te pół godziny więcej.

Zmyślne.


Pizzę wzięliśmy nad morze z zamiarem skonsumowania jej z jedynym słusznym widokiem. Była - muszę z żalem przyznać – świetna. Z żalem, bo lubię narzekać na wszystko po całości, skoro już narzekam;).

ZAKAŃCZAM pizzę. Całkiem dobrą pizzę! © CheEvara


Na tęże konsumpcję spóźnił się Faścik, bo zjawił się dokładnie trzy sekundy po tym, jak ostatnie kęsy wylądowały nam w brzuchach.
Wszak inne staropolskie przysłowie mówi, że KTO SIĘ SPÓŹNIA, TEN NIE JE.

A spóźnił się pewnie przez te przewymiarowane koła w tym swoim modnym rowerze.

Nie było tam, na tej plaży najcieplej. A może to my byliśmy ubrani nie najlepiej. Szczękając zębami, zintegrowaliśmy się z Faścikiem, który bardzo przekonująco odmawiał picia z nami sakramentalnego Kasztelańskiego, o którego to – co jest logiczne przecie – postaraliśmy się w sklepie. A tak odmawiał, że po „pij, nie pergol” WYPIŁ.

Taki szacunek do ludzi stolicy to ja ABSOLIMĄ rozumiem.

Ponieważ zaś nic niestety nie trwa wiecznie, a puszeczki pustoszeją szybko (jak po przejściu jakiegoś PUSTOSZA MUZEUM;)), należało pojechać w teren.

Na klify nas Michał zaciągnął. Oto dowód:

To zdjęcie miałam wrzucić, bo Niewe nie wrzucił;) © CheEvara


A po małej orce na tymże terenie, Faścik odprowadził nas do gdyńskich rogatek, po czym sami jęliśmy orać ku Kolbudom.

Opadały z nas w trakcie siły bardzo, co poskutkowało jednym reanimacyjnym przystankiem pod CEPEENEM, gdzie – jak się okazało – zajeżdża lokalna najlepsza galanteria.

Jak na przykład wygolony do zera rosły młodzieniec w niebieskich spodniach dresowych, puchowej czarnej kurtce i GUMOFILCACH.
I te spodnie miał wpuszczone w gumofilce. Kurtkę może by i upchał w spodnie, ale była za krótka. Albo te spodnie miały zbyt niski stan.
Niezgorsza – jak to mówią – stylówa.

W każdym razie temu panu wypadł po tankowaniu wlew paliwa. Nie klapka. Cały wlew.
Po tym, jaki dźwięk z siebie pan wydał, gdyśmy mu zwrócili uwagę, żeby se nie zgubił, jesteśmy utwierdzeni, że człowiek i małpa to naprawdę bliscy sąsiedzi.

Zaś jego dziewoja zakupiła w tym czasie wódkę i dwa piwka. Niedziela wszak;)

No i o.
Godzinę później byliśmy w bazie.

A o tym, jak bardzo Niewe z Radkiem wczoraj zapsierdalali podczas Harpagana, niech świadczy to, że Niewe wczoraj NIE ZAUWAŻYŁ, że przekraczał na koniec rondo, a przy tym rondzie był kolbudzki wielki świat, czyli Tesco i Rossman.
Zauważył je dopiero teraz.



Dużo w górę dziś nam wyszło.
Lubię.



Dane wyjazdu:
99.99 km 15.00 km teren
05:17 h 18.93 km/h:
Maks. pr.:1297.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3372 kcal

Też chciałam mieć rowerowy dzień

Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 2

Gdy inni na Harpaganie męczą się.

Ponieważ jestem wielce zajebista (mówią już o tym nawet na Diskałery), Niewe nawet nie brał pod uwagę opcji, że – mimo, iż nie startuję na Harpie (z bardzo prostego powodu: BO NIE) – że ja w tamtejsze rejony razem z nim nie pojadę.

No dałam się namówić. Może nie tak bardzo jak znana z Euro 2012 Natalia Siwiec do reklamowania serum do wybielania odbytu, ale dałam.

Zabraliśmy też Janeczka i wybyliśmy w rejony Kaszubo-Pomorza. Do Kolbud, znanych na całym świecie.
Przecie.

O tym, jak chłopaki, czyli Niewe, Radek i Janeczek zniszczyli wieczorem przedstartowym swoją formę, nie będę pisać;).

Bo ja przy tym byłam, w tym uczestniczyłam i odczułam to nazajutrz, kiedy rano pobiegłam na początek… biegać.
Zarżnęłam się okrutnie, co potem Faścik fachowo nazwał BOMBĄ. Wcale to kuźwa nie była taka bomba. Masakracja REJCZEL;).


No właśnie Faścik (choć ponoć już nie Faścik, bo z BS-a się wypisał i smaruje – a raczej NIE smaruje – teraz na Wordpressie). Zagaiłam go na okoliczność tego, że grasuję w okolicach i chętnie uwidzę jego – miałam nadzieję – stęsknioną mordę.

Poszedł na to.

Umówiliśmy się, że zjedziemy się w okolicach Chwaszczyna, do których ja niesprawiedliwie orałam PODE WIATER.
Umówiliśmy się, że ja zajadę ze swych stron, on ze swych, a potem się zobaczy.
Czyli, że potem pojedziemy po Puchatego. Też już WYBAJKSTATSIONEGO.

Zastrzygłam uszamy, bo sentyment to ja do nich mam.
Zabrałam mapę i opłotkami, całkiem urokliwymi, jęłam, pedałując, przybliżać się w tamte rejony.

Takie dróżki lubić Che © CheEvara



Faścikowi dojazd poszedł lepiej, bo miał wiatr w plecy, skutkiem czego spotkaliśmy się za Baninem (czyli dla mnie wcześniej). Tenże Faścik przyjechał na jakimś dziwnym rowerze, ponoć modnym teraz. Koła miał jakieś takie przewymiarowane;).
No ale przyjechał. I natenczas, terenem jęliśmy zdobywać Gdynię, a raczej próbowaliśmy, bo Faścik, jak na miejscowego przystało, nie bardzo mógł trafić w tak zwany skrót.

Tak szukaliśmy, że szczać trzeba było. Jeszcze dobrze nie przyjechał, a już oddalił się do Richarda SIXONA:

Faścik oddał naturze to, co krył w sobie © CheEvara



W końcu JAKOŚ dotarliśmy do Gdyni pod dom Puchacza.
Tenże ogarnął się całkiem sprawnie i już po chwili byliśmy w wymagającym TPK.
Następnego zdania proszę nie czytać i nie odnotowywać w annałach.
UMIERAŁAM, NIE NADANŻAJĄC.
Na podjazdach zdychałam. A oni se jechali jakieś takie leniwe pyk pyk.

No w dupę kuny!

Potem jeszcze przeciągnęli mnie na klify, gdzie owszem, było widokowo widowiskowo, ale tam też umierałam.

W tak zwanym odwecie przybył mi Puchaty, bardzo ludzko intonując, że on to by chciał usiąść i pogadać, a nie tak zapieprzać.

KUOCHAM CJE, Puchaty!

Tak więc po serii zdjęć:

Chciałam zobaczyć fiordy, ale dziś dostępne były tylko klify © CheEvara



A ten Pan też już nie pisze na BS, tylko dał dyla gdzieś indziej. Ale dalej jest zajebisty;) © CheEvara



udaliśmy się do Sopotu na poszukiwania dogodnej miejscówki, by uzupełnić płyny. Tu spontanicznie ustaliliśmy, że w sklepie należytym pobieramy piweczka i czmychamy z tym w teren poleżeć na słoneczku i posłuchać wróbelka. Nie sposób inaczej!

Za rzadko się widzimy, żeby pić razem HERBATĘ! © CheEvara


Niniejszym udało nam się pokrótce zapdejtować wieści o sobie.
Ale ja już chciałam czmychać, by zdążyć na Niewowy wjazd na metę Harpagana.
Faścik był pięknie uprzejmy i odprowadził mnie do samych Kolbud. Troszeczkę przy tym pogawędziliśmy, troszeńkę pooraliśmy pod wiatr.

Na wjazd Niewe na metę spóźniłam się o 10 sekund. Wszystko przez to, że pobierałam z bazy noclegowej dla niego reanimacyjne piwko, a Faścik gadał przy tym przez telefon i słabo reagował na ponaglenia. Więc jakiekolwiek PRETENSZYN proszę do niego;).

Tak to!

Aaaaaa, jakem cięła w Lniskach do przekroczenia krajowej siódemki, to jakieś ludzie w samochodzie jadącym z naprzeciwka czynili mi fotę. Jak niedźwiedziu jakiemuś! Taka to jestem okazała (jak ryję pod wiatr, z językiem nigdzie indziej jak w bucie).


O tym, jak Niewe z Radkiem zajebiście na Harpie pocisnęli, ten pierwszy zdążył już napisać.
Jestem PRAUD z niego;).

Chyba się potem bardzo zintegrowaliśmy. Nie pamiętam;)

I fajnie było Faścika i Puchacza zobaczyć.



Dane wyjazdu:
44.57 km 12.00 km teren
02:03 h 21.74 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1267 kcal

Myślałam, że o ten jeden wpis jestem w mniejszym zadzie

Czwartek, 18 kwietnia 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 6

A jestem w większym. O ten jeden. A całkiem podobny do wczorajszego.

Znów asfalciliśmy, znów w dobrym tempie. A nawet udało mi się zaskoczyć Niewe tym, że i ja mam coś fajnego w tych rewirach podkampinoskich do pokazania.

I wcale nie rozchodzi się o cycki.

O osiedle w Izabelinie. Trudno ustalić, czy ma cycki, a jeśli ma, to sztuk ile.

A w ogóle, to nigdy nie nadgonię z wpisami.



Dane wyjazdu:
36.68 km 3.00 km teren
01:27 h 25.30 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1069 kcal

Aleśmy…

Środa, 17 kwietnia 2013 · dodano: 23.05.2013 | Komentarze 1

ZAPSIERDALALI dziś!

Wieczornym pedalingiem chcieliśmy uratować dość samochodowo spędzony dzień. Odparzyliśmy sobie dupska o DROGIE skórzane fotele w DAS AUTO, korciło więc rzucić się na rower wieczorem.

Zrobiliśmy znów asfaltową (gdzieniegdzie szutrową) pętlę, a noga nam podawała zdrowiutko.


No żeby tak zawsze można było!



Dane wyjazdu:
87.00 km 6.00 km teren
03:20 h 26.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2463 kcal

A tu okaże się, że bieganie coś daje…

Wtorek, 16 kwietnia 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 1

… temu kolarzu.

Bo nawet mi dziś jazda szła. Gnałam na zebranie do Dżabłonny, na tajne wersety, w sprawie wyścigu XC, który ponownie robimy na rundzie treningowej. O tego o:

W tamtym roku było ekstra, teraz będzie jeszcze bardziej ekstra, czyli EKSTRAJ! © CheEvara


A o tym, że jazda mi dziś szła, świadczy to, że do Dżabłonny od Domu Złego dotarłam w… godzinę i cztery minuty. Wszystko dzięki pewnemu szoszonowi, którego na Arkuszowej dognałam, wyprzedziłam i który zapewne zechciał podziwiać zajebistość moich łydek;), bo nie odpuszczał. A ja leciałam. 35… 36… 36 kilometrów na godzinę. Łowiąc komary w zęby, bom chachała się radośnie z mocy mej.

Zabawa skończyła się, gdy ja odbiłam ku Mostowi Północnemu, pod względem rowerowymspierdaczonym jak nowy asfalt na Trakcie Królewskim. A skończyła się, bo musiałam teraz sama sobie dyktować tempo. Ale nie poszło mi tak źle, bo już pisałam, ile mi to zajęło.

Także tego.

Do Jabłonny dotarłam tak, że wynalazłam teleport, bo napotkałam coś takiego:

To ja przesiadam się do HIHOPTRA! © CheEvara


Zamysł zapewne był taki, żeby ominąć ów fragment poprzez wtargnięcie na Modlińską, niecnie ruchliwą, ale byłam sprytniejsza. Teleport fajna rzecz.

Ponieważ na miejscu zlotu byłam grubo przed czasem, pojechałam ku Skierdom, bo tam kojarzyłam sklep, a mnie chciało się pić. Na koło wsiadł mi starszawy pan na miejskim Bitwinie i JEBANIUTKI nie odpuszczał.

Taki to wypad mi dziś z ogonami się przydarzył.

Na formę mą podczas powrotu do Jabłonny spuszczę litościwie milczącą kurtynę. Nie zeżarłam na czas, nie dorzuciłam paliwa do pieca i już nie powróciłam do mojego tempa.

I wiało mi teraz w ryj. Być może to jest sekret dobrego tempa podczas trasy DO.

Ale kto by tam wnikał!



Dane wyjazdu:
21.74 km 0.00 km teren
00:56 h 23.29 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:14.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 633 kcal

Nie ma co spawać się

Środa, 10 kwietnia 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 2

Bo wpis mocno zaległy. Tak zaległy jak mops na wersalce.

Swoją drogą wersalka bardzo fajnym słowem jest.

To że nie piszę i nie komentuję, nie oznacza, że nie jeżdżę. Jeżdżę, coś tam jeżdżę, czego świadkiem wieczoru dzisiejszego (a mowa o wieczorze dwudziestodrugo-majowym) jest tomski.

Tak więc nie jest to taka kaszana, acz jak wziąć pod uwagę niemal połówkę roku i mój dotychczasowy przebieg, kaszana robi się z tego bardzo i to przeterminowana.

A wtedym, o czym wpis chcę udziergać, pojechaliśmy z Niewe na szybki asfaltowy pedaling po wioskach.

Mamy nawet swoje lokalne Malibu, takie, które przywiodło mi na myśl mieszkanie Dextera Morgana. Zresztą pracowicie to ze sobą zestawiłam, abyście zaprawdę godnie i sprawiedliwie znaleźli choć trzy różnice:

Rozwali mi ta fota bloga, czy nie, oto jest pyta NIE;) © CheEvara



Pod niemalże Domem Złym nastąpiło rozstanie, bo ja zamierzałam uczynić dalszą część tak zwanego PUSTAKA („cegła” jest wtedy, gdy rowerem jedzie się pobiegać, a mój pustak polega na tym, że najpierw jedno, a potem drugie), a Niewe miał chrapkę na liźnięcie odrobiny terenu.

I wziął i tam ugrzązł.

Takie są bowiem odwieczne prawa natury.



Dane wyjazdu:
58.32 km 0.00 km teren
02:50 h 20.58 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:8.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:110 ( 56%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1678 kcal

Ciągle jestem w kwietniu:)

Poniedziałek, 8 kwietnia 2013 · dodano: 29.04.2013 | Komentarze 5

I ciągle ubywa zimy:).

A już myślałam, że suka zamierza zająć się modnym dziś SKŁOTERSTWEM i zająć bezprawnie lokal wiosny, która ani chybi grzeje dupsko w Hiszpanii, tam pije wino galonami i obżera się las gambas. I jest jej tak wybornie, że spieszyć się ku Polszy nie zamierza.

Ale – jakeśmy to z Niewe tego dnia zoczyli – białego gówna ubywa. Czyli leniwa wiosna nadchodzi.

A pojechaliśmy do Pruszkowa, bo tam chcieliśmy pojechać.

Nie mamy w TAMTE MAŃKIE zbyt zachęcającej trasy, wszystko asfaltami, niemal nic terenem.
Ale czasem trzeba i tak.

A w pobliskim Pruszkowowi Komorowie, w plenerze, na ławeczce, przy trasie kolejki, zjedliśmy bułsona z parówkonsonem i poczuliśmy wakacje.

Ponieważ moja forma ciągle jest gdzieś w dupie, a właściwie ma syndrom Murzyna przechodzącego na przejściu dla pieszych, czyli pojawia się i znika, po powrocie do domu poszłam se pobiegać.

Logiczne.