Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2011

Dystans całkowity:1559.75 km (w terenie 113.51 km; 7.28%)
Czas w ruchu:73:09
Średnia prędkość:21.32 km/h
Maksymalna prędkość:56.70 km/h
Suma podjazdów:1374 m
Maks. tętno maksymalne:177 (91 %)
Maks. tętno średnie:150 (78 %)
Suma kalorii:31841 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:53.78 km i 2h 31m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
106.56 km 13.40 km teren
05:42 h 18.69 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy:208 m
Kalorie: 2188 kcal

Runda srunda, ale stówka jest!:)

Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 6

Ależ mnie ta Jabłonna wkurwiła. Pojechałam ja tam. Zgodnie z zaleceniem Wojtka, który najpierw namawiał mnie na wspólny jeździng, a wybierał się nań o – kurna, ja pierniczę, w życiu! - siódmej rano, ale potem stwierdził, że lepiej, żebym pojechała na rundę, gdzie zawsze na starym, krótkim mostku wyrywało mi na podjazdach kierę do góry. Miałam ja zaten sprawdzić moje nowe wspomożenie.

A pogoda była, paaaaaanie! Staaaaaary, wiesz, co się DZIE-E! Jak drut była!

No to wybyłam.

Pierwsze kółko zrobiłam jak ostatnia fizda. Raz, że skróciłam ją o połowę, dwa, że nie wszystko podjechałam. Zaklęłam najsiarczyściej jak umiałam.

Drugą rundę też skróciłam, ale nie aż o tyle, wszystko jednakowoż dlatego, że wiatr pozasypywał mię listowiem ściechy i całe nic* widziałam. Ani jeden podjazd nie wyrwał mnie z roweru.

Trzecie podejście potraktowałam ambicjonalnie, tym bardziej, że zbliżała się godzina ustawki z Niewe, Gorem i rooterem. Skupiłam się (najlepiej jak umiałam) i przejechałam wszystko z trzema pieprzonymi błędami, ale to akurat zwalam na slicki, do których jabłonowska glyna się lepy.

Długość (obojętnie czego, ale w tym przypadku mostka;)) ma jednak znaczenie.

Niemniej jednak wyjechałam z lasu wkurwiona. Miało być bezbłędnie. A ja zapylałam tę rundę jakaś zdekoncentrowana. NIEPOCZESZCZONA, A NAWET POCZESZCZAŁA.

Plan spotkania się z trzema wcale nieanonimowymi chlorami nie mówił nic o godzinie zjechania się na Bródnie – dostałam tylko info, że trzej, za przeproszeniem, JEŹDŹCY wybywają od Niewe o 13:15. Sprytne. W razie, gdyby po drodze zdarzyły im się przystanki.

Ja już o 15 wiedziałam, że pierwszy przystanek na pewno zdarzył im się w Wiktorowie. Zdążyłam zatem wrócić z Jabłonny do domu, zmienić rękawiczki z Foxowych na Shimanowskie (czytaj: z jesiennych na zimowe), zmienić onuce na cieplejsze, wciągnąć banańca i z ociąganiem wybyć z domu. Pod tak zwaną rurę, gdzie rooter (albo i roorer) zażyczył se piwka.

Chłopaków zastałam przy grzańcu (Niewe i rooter) i przy normalnym bro, dla facetów (Goro). Sama też wzięłam se to niepedalskie;).

Posiedzielim, obgadalim, pośmialim, zrobilim bardachie (jak zwykle) i rozdzieliliśmy się. Rooter pomknął na schaboszczaka na Bródno, Niewe, Goruńcio (tralaluńcio) i mua odprowadzić Goruńcia na Bemowo.


Nie pamiętam, kiedy sieknęłam ostatnio stówkę. Nie mogę zatem powiedzieć, od jakiego czasu jest to pierwsza moja stówka. Boję się, że to pierwsza jesienna.

Ale Pane Trenere kazali, to Che pojechali.


* gówno


Dane wyjazdu:
59.58 km 0.00 km teren
03:03 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1424 kcal

To się kurna nazałatwiałam

Sobota, 10 grudnia 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 2

Tomski mnię zagajał od piątku o wspólne rowerowanie w sobotę w MPK, ale kategorycznie oznajmiłam, że jak będzie padać, to ni kuta, nigdzie nie jadę. Miałam dosyć caaaaaałotygodniowego moknięcia. Naprawdę. Już niemal rzygałam, wychodząc każdego dnia z domu i widząc dyszcz.

Dziś jednakowoż nie padało, a nawet przyświeciło cuś, co już mię się wydawało, że se poszło na pół roku w uj, ale że miałam i interwiu o pracę, i musiałam nabyć prezenciocha dla dziecięcia, dla któregom krzesno matko jest, MPK mię nie wyszło, wyszła za to mię jazda po mieście. Co w taki dzień jak sobota jest nawet w miarę przyjemne. Inna sprawa, że gówno załatwiłam. A po prezent pojechałam zbiorkomem do CH Targówek.

Aaaaaaaaa. Se tak jeżdżę po tym BiDżiFicie i przemawiam do bolących ud i bioder, że nie ma lipy. I że ma boleć.

Nie żadne tam qrva kanapeczki.

Skoro boli, to... KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka [czy Wojtek mnie słyszy??]:)
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
54.64 km 0.00 km teren
02:18 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:38.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:111 ( 56%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1069 kcal

Miało być na Szpecu, aaaaale

Piątek, 9 grudnia 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 4

Ale kurna tak lało, że ja ziękuję barso. Przeprosiłam Pana Centuriona i Centurionem pomknęłam dopozałatwiać różne pierdy. Pan Centurion ino wyrzekł pod nosem coś na kształt „nieee no, jak ciepło, to jeździ lepszym, peeeeewnie, a jak leci gnojówka z góry, to mną, SUKA”.

Pojechałam se na przykład na szlachetną ulycę Pańską, zareklamować blukonekta, który odmówił posługi w zakresie współpracy z mojem kompem. Kompa wzięłam też. Panowie niewiele mi zaradzili poza dobrą radą „pani zrobi se format”, ale uśmiałam się zacnie. Bo se obczajają mojego lapa, lap tak zwanym tyłem ustawiony do mnie, pan jeden do drugiego szepcze „tyyyy, ale tego nie szukaj w zdjęciach...” na zmianę z „weź zgraj te filmy, o te z katalogu xxx”.
Nie pomogli, ale przynajmniej mnie nie wkurwili.

O, a jadąc na tęże Pańską minęłam się z kolegą rowerzystą chrabu na ulicy Ch(r)ałubińskiego. Ani nie wrzeszczał, ani nie doganiał! Acz rozpoznał. Po Centurionie. A mogło dojść do taaaaakiej integracji! Bo otóż z kolegą chrabu mamy wspólnych znajomych sztuk cwaj i jakoś nie wypada tak się nie zapoznać.

A mój Recon w Cencie ma niestandardowy skład, wiecie? Golenie, korona, oringi, sringi, ale też ma fabrykę nabiału w sobie, który tryska, milaczek na moje lico. I ten nabiał się nie kończy, on naprawdę się tam wytwarza. I nie, nie dam se wmówić, że wożę tam małego krasnala, który... aaaa, nie powiem.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
57.28 km 0.00 km teren
02:50 h 20.22 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1105 kcal

BG Fit jest git!

Czwartek, 8 grudnia 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 24

Zaprawdę powiadam Wam, KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka! Jak sobie wyliczyłam, ja nawet za trzysta siedem lat nie będę takim profesjonalistą jak Wojtek, którego – gdyby ktoś już zdążył zapomnieć – KUOOOOCHAM.

Wyliczyłam też, że w odstępie czasu określonym mocno precyzyjnie jako NIGDY, nie będę miała głowy tak nabitej wiedzą jak Wojtek, którego – gdyby ktoś już zdążył zapomnieć – KUOOOOCHAM.

Jak tylko dostanę od Wojtka – którego ja wiadomo, co – raporty i zrzuty ekranowe z mojej dzisiejszej USTAWIENNEJ, a zatem zbawiennej wizyty w AirBike na KENie, w studio BG Fit, wszystko Wam tu opiszę. Bo warto (między innymi dla – za przeproszeniem – POSIĄŚCIA wiedzy o tym, ile do tej pory Che marnowała energii „dzięki” kiepskiemu ustawieniu swojego ściganta).


No dobra, mogę też przy okazji ogłosić to, co ja wiem od października, a czego niektórzy z Was tylko mogli się domyślać. Zasiliłam (to się okaże w sezonie, bo może być tak, że jestem jednak cienka jak więzienna zupa i tylko przynoszę wstyd teamowi) szeregi ekipy AIRBIKE.PL!

TADAAAAAAAAAMMMMMM!

Zatem zmieniam kolorystykę, obiecuję (zwłaszcza Wojtkowi, mojemu OBECNEMU trenerowi, któremu El Możan mój najulubieńszy współczuje pracy z takim BETONEM TRENINGOWYM jak ja), że zrobię wszystko, żeby „odpłacić się” za okazane zaufanie i wiarę we mnie;).
Wojtek tej wiary posiada pokładów w liczbie pt. W CHOLERĘ I NIE WIADOMO, SKĄD.
To dziwne, ale cholernie miłe.


Po dzisiejszej kilkugodzinnej manipulacji przy mnie i przy moim Szpecu nie będę już siedzieć na koniu. Przesiadam się na stałe na mojego NOWO USTAWIONEGO ściganta, na którym dokładnie widać, że rozmiar JEDNAK MA ZNACZENIE!

Proszę ładnie sprawdzać tę notkę w okolicach weekendu, bowiem uzupełnię ją o opis, fotki i skany i w ogóle o wszystkie bajery z dzisiejszego BG Fit-a. Zresztą poinformuję, że nastąpił apgrejd. Poinformuję, jak wyschnę, bo zmokła mi dziś cała Che w drodze do AIRBIKE. A także zmokła w drodze powrotnej. Czyli z AIRBIKE. 57 kilometrów w permenentnym siąpiącym szicie. Toż to karwa jest istny Londyn.

Aaaaaaaaaaa! KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka!


Dane wyjazdu:
71.26 km 6.60 km teren
03:41 h 19.35 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:128 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1303 kcal

Katecheza o tym, jak nie być taką fizdą jak Che

Środa, 7 grudnia 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 11

Chciałam Państwu cuś opowiedzieć. Przy okazji pastwiąc się nad sobą samą, czego wstęp do tej noteczki w ogóle nie zapowiada. Słuchajcie zatem, bo zaprawdę powiadam Wam.

Che jest idealna, o czym oczywiście wiemy wszyscy, ale podkreślę to z całą mocą. Ale Che jest idealna tylko wtedy, gdy otoczenie i okoliczności spełniają następujące warunki:
- wokół Che nie dzieje się atmosfera centrum handlowego,
- Che nigdzie się nie spieszy,
- Che nie wychodzi z pracy o porach zbliżonych do ludzkich, bo jak wychodzi, to gubi się jak, nie przymierzając, ciotka w Czechach,
- wiele – jak zakupy sprzętowo-rowerowe – idzie po Che myśli,
I the last one:
- Che MYŚLI

Dziś wszystko to oraz koniunkcja Saturna do Media Markt - koniunkcja w opozycji do Uranu (złóż), bo to ważne – sprawiły, że Che zdała egzamin na największą pierdołę. Która, jak wiadomo, w konkursie na największą pierdołę zajęłaby drugie miejsce, bo taka z niej pierdoła.

Najwsampierw ZMOKŁAM. Dziwnie wydarza się tak, że nie siąpi dopóki nie wynurzam nosa z chaty. Jak tylko we tak zwanych ODRZWIACH po stronie zewnętrznej zacznie wystawać koło, potem reszta roweru i reszta Che, z nieba następuje opad. Ustaje mniej więcej trzy, no może pięć metrów przed moim miejscem docelowym.

Tak już jest, z tym się nie dyskutuje, tak jak nie dyskutuje się z tym, że mamy prawe i lewe oko.


ZMOKŁAM, gdyż jechałam, a jechałam do biura, gdziem miała podjąć przesyłkę, a w niej niu amor, o modelu konkretnym. W zasadzie tylko po to bimbrowałam, MOKNĄC do pracy. Gdym odebrała już przesyłkę, okazało się, że: a) produkt się zgadza, bo zamówiłam amor i przyjechał amor, b) gadżet w postaci manetki JEST, c) amor jest podejrzanie inny, ale to ciągle amor, d) amor jest amor, ale model się KYRYWA nie zgadza.

Spełniliśmy zatem punkt czwarty naszego kryterium.

Daley.
Wyjszłam, pierdolnąwszy pięścią w stół, z pracy, zła, ale wstępnie umówiona. Umówiona na KENie w AirBike, a potem wstępnie umówiona na wstępne umówienie się z Niewe na telefon, a nawet i na jazdę. Łatwo się zatem domyślić, że omówimy teraz punkt drugi. Czyli Che się spieszy.

Che przestaje też myśleć i zamiast osrać dziś tak zwane sprawunki, bo się spieszy, Che wybiera się na sprawunki. Udaje się do centrum handlowego, czego normalnie nie robi (chyba, że w programie tygodnia jest osiąganie ZEN poprzez spacery z bazooką w najbardziej zaludnionych arteriach miasta), ale udaje się, bo w tejże galerii jest sklep Salomon, a w nim gadżety Suunto. Idzie tam. Nawiązując sympatyczną pogawędkę ze sprzedawcą, jak się okazuje – również rowerzystą, ale uziemionym przez skurwysyńskiego taksówkarza, który w planie na osiągnięcie ZEN miał niegdyś rozjebać jakiegoś rowerzystę, Che dokonuje udanie zakupów i myśli se:

A! Skoro tu już jestem, to jeszcze słuchafony se kupię, bo te, które mam rozje…yyyyy… te, które mam przeszły upgrade do wersji dla osób niesłyszących na jedno ucho, a zatem zostały profesjonalnie wyciszone w jednej słuchawce.

Pojszłam zatem do sklepu z żelazkami i słuchafonami, kupiłam słuchawki i
wkurwiona na przedświąteczny ludzki zajob CZEM PRĘDZEJ się wybrałam do wyjścia.
Przy rowerze – już po założeniu wszystkich liczników, pulsaków, świateł, odpięciu roweru, okazało się, iż moje rękawiczki też przeszły upgrade, tyle że do wersji dla osób jednoręcznych.

Gdzieś KYRYVA posiałam jedną.
A zatem przyczepiam na nowo rower, odpinam wszystkie liczniki, pulsaki, światełka, bombki choinkowe, łańcuchy, girlandy i SZPICE i wracam. W sklepie ze słuchafonami pani nic nie wie o rękawiczce, natomiast w ramach rekompensaty wydaje mi… SŁUCHAWKI, za które przyzwoicie chwilę wcześniej zapłaciłam, a które dobrotliwie zostawiłam.

Przed oczami zwizualizowałam sobie Che, która mierzy do mnie z bazooki i cedzi przez zęby: TY PAŁO.

Z kretyńskim, krzywym uśmiechem zgarniam słuchawki i idę do Salomona. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie cokolwiek o rękawiczce, na pewno nie pracuje w Salomonie.
Ni Ma.

Proszę zwrócić uwagę na niebywałą kumulację kryteriów: Che nie myśli, Che w centrum handlowym, Che się spieszy. Mimo że wyszła o ludzkiej porze. Czyli Che również się gubi.

Rzucam dorodną kurwą macią i idę do roweru. Odpinam rower, zakładam wszystko to, com zdjęła – chętni, bym wyliczyła ponownie, niech w komentarzach wpiszą miasta – odziałam lewą rękę w ostałą rękawicę, uznałam, że nie mam prawej i schowałam jej kikut w rękaw kurtki i pojechałam na KEN.

Tam wszystko powiodło się. No może poza kwestią myślenia, bo anim nie zaprotestowała, gdy zaproponowano mi BIAŁE rękawiczki. Zapłaciłam, zgarnęłam i pojechałam je ujebać odbryzgami z kałuż, bo przecież cały dzień siąpiło mokre gówno.

Być może dlatego to uczyniłam, gdyż się spieszyłam, acz chyba raczej dlatego, że jestem PAŁĄ.

A potem pojechałam pojeździć z Niewe. I przekonać się o odwiecznych prawach natury, że wszystko, co mokre, kiedyś w końcu zamarznie. Zwłaszcza jeśli pokrywa drogę.


A jeszcze wracając do rękawiczki, żeby było śmieszniej, trzy tygodnie temu, podczas treningu w Jabłonnie zgadałam się z innym dżeneralkowiczem mazoviowym, który też otrzymał żelowe zimowe rękawiczki, że zamienimy się rozmiarami. Ja miałam za duże, on miał za małe. Spisaliśmy protokół wymiany i straszniem zadowolona taką transakcją śmigała se aż to dziś.
To se KYRYVA użyłam.


Dane wyjazdu:
50.29 km 3.40 km teren
02:19 h 21.71 km/h:
Maks. pr.:32.66 km/h
Temperatura:2.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1029 kcal

Gdzie są spodnie z tamtych dniiii

Wtorek, 6 grudnia 2011 · dodano: 07.12.2011 | Komentarze 32

Chyba już za późno, żeby z przyczepką śmigać do pracy po rzeczy:D. Zamiast wywozić graty na bieżąco, to ja gromadziłam, gromadziłam, gromadziłam i teraz trza będzie tir chyba wynająć.

Pieprzony chomik, który jest na jachcie. Ze mnie pieprzony chomik.

Wczoraj jechałam do dżoba z myślą, że już zamiast tego deszczu wolałabym klasyczny śnieg i dziś w ramach Mikołajek otrzymałam opcję przejściową – deszcz ze śniegiem. Mam wrażenie, że od tego tak zwanego opadu ostrego mam blizny na ryju.

Za śniegiem nie tęsknię, ale jak ma na mnie lecieć jakieś mokre gówno, wolę białe mokre gówno.

Co do opadu to mam uczucia dwubiegunowe. Bawi mnie współczucie, z jakim patrzą na mnie ludzie, ale też wkurwia mnie ich zanik mózgu spowodowany deszczem. Lezą kurwa pod koła, lezą dedeerem, blachosmrodziarze całe gówno widzą, a jak jeszcze połączyć to z tak zwanym świątecznym zajobem, to już zupełny DIZASTER jest.

I tak. Tenże tego. Zepsułam kolejne słuchawki. Myślałam o zlutowaniu kabelków, ale (ja + lutownica) x cierpliwość + precyzja = to się kurwa na tym świecie nie zdarzy nigdy. Nie będę się i nikogo oszukiwać.


A teraz ankieta:
Czy gdyby Che prowadziła zajęcia ze Spinningu – nie pytam o wędkowanie, bo gdybym miała pytać o wędkowanie, to od razu wolałabym wprost zapytać o picie piwa – przyszlibyście, by z pełną świadomością dostać wpierdol? Wpisujcie miasta, wsie, osady i zagrody.


NAMYSAUNTE!


Dane wyjazdu:
28.64 km 0.00 km teren
01:22 h 20.96 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 409 kcal

No i poniedział też spiszę na straty

Poniedziałek, 5 grudnia 2011 · dodano: 06.12.2011 | Komentarze 7

Przez caaaaały weekend nie jeździłam na rowerze. Dacie wiarę? CAŁY WEEKEND!
Się szkoliłam ze Spinningu, a że szkoliłam się do 17-tej, a potem to po prostu chciałam się napić (i plan wykonano), poza tym albo DUŁO (jakby ktoś miał się powiesić), albo lało, albo mnie suszyło.

A że Wrocław jest miastem godnym, by załatwić się na dorodnego selera (plan wykonałam w sobotę, konkretnie w Spiżu), czasu na bajsikla nie stykło. W sensie, że na bajsikla w terenie, bo na spinningowym rowerze to się ujechałam, wkraczając przy okazji boleśnie, acz celowo w strefę beztlenową.

I tak o.

Myślałam, że więcej kilometrów nadrobię w poniedział, ale raz, że jestem przedostatni dzień w dżobie i muszę wszystkie moje rzeczy spakować, dwa, że mam zadżeb, trzy, że lało (jakby ktoś miał się nie tyle powiesić, co jeszcze autozgwałcić). Nydyrydy. A raczej ny dyło rydy.

Jak już się spakuję i wyniosę, to zamierzam przenieść się na jacht.


Dane wyjazdu:
25.60 km 3.40 km teren
01:12 h 21.33 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:150 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 609 kcal

Umrę kurna z takim kilometrażem!

Piątek, 2 grudnia 2011 · dodano: 05.12.2011 | Komentarze 9

A skazanam na niego, na ten kilometraż, była, bo wieczorem, a raczej jeszcze po południu, tuż po pracy udałam się ja na Wrocław, podszkolić się, popedałować (co prawda pod dachem, ale Szpecka zabrałam).

Szpecek ów niebawem dostanie niu amor, co implikuje fakt, że Centek też dostanie amor, może nie nju, ale dostanie. Ale amor.

A tymczasem będę – TADAAAAAMMMM – lobbować za tym, by słuchać i klikać w owoc, w wytwór pracy tego chorego, zrytego umysłu.

Przez całą drogę do Wro katowaliśmy z Niewe płytę tegoż jegomościa:



No ja bym go wpuściła.

CZEGO PAŁN SOBIE ŻYCZY?


Dane wyjazdu:
45.62 km 2.80 km teren
02:03 h 22.25 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 989 kcal

Chyba stanę się taka bardziej alternatywna

Czwartek, 1 grudnia 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 8

Odesłali mnie bandyty. Nie pozwolyly dać. W sensie, że płytków. W sensie, że krwi.
CHAMY!
No ale dobrze. Zapamiętam to sobie (jak w "Seksmisji": JUTRO TEŻ WAM UCIEKNIEMY!).


Pan Czarek Zamana z lekka ochujał. Pakiet max za 550 zyla? Bez szopingu w sklepiku?? A w zamian za podwyżkę co, nadal makaron aro? Polany wyrobem oliwopodobnym (aro)? I to wszystko posypane seropodobnym szitem (prawdopodobnie aro)? Wolne szkurwa żarty.

A potem na koniec człowiek się dowie – jak ja w tym roku – że koszulka Finishera, jaka mu przysługuje za wszystkie starty jest w rozmiarze L. Bo się nie chce ich wydawać według najprostszego porządku, tylko jak leci. Tak było na zakończonku sezonku w Łomiankach. Nikt mię nie skontrolował, czym faktycznie wszystko przejechała.

Mazovia srazovia.


Nie mogę powiedzieć, że się dziś najeździłam. Zwykła do- i zpracowa dojazdówa.
I w weekend też się nie najeżdżę. Chyba wrócę z tego Wro na rowerze.

--
Gunsi przyjadą do Polski w 2012 roku, a mnie się jednak ostatnio podoba to wcielenie Axla: