Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:2063.77 km (w terenie 285.74 km; 13.85%)
Czas w ruchu:95:13
Średnia prędkość:21.67 km/h
Maksymalna prędkość:59.50 km/h
Suma podjazdów:1745 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:160 (83 %)
Suma kalorii:41511 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:66.57 km i 3h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
137.88 km 37.56 km teren
07:49 h 17.64 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3895 kcal

Oż w dupę tchórzofrety

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 27

[info dla Niewe: wpis jest nudny, nie ma co czytać:P]

I to takiej dużej, spasionej, przerośniętej tchórzofrety. Umieram, Robaczki. Postanowienia z mojego testamentu są takie, że jestem parchem nieużytym i moje rowery zabieram ze sobą do piachu (reflektuję na taki sypki żwirek, a najlepiej takie kamyczki z hiszpańskiej plaży w Salobrenii).

Nie no qrwa, tak mnie nery szarpią, że stawiam euro przeciwko kasztanom, że konował wyśle mnie na wyro z antybiotami na dwa tygodnie. Wiem, bo jużem to kiedyś przerabiała. I wtedy raz sobie już umarłam na dwa tygodnie. Jak już mam tak umierać BEZ ROWERU, to sama wolę sobie palnąć w czoło i to bez kuracji antybiotykowej.

A poza tym, jak ja mam na to konanie znaleźć czas, jak ja krwa zawody mam w niedzielę?? A jedne – zarówno XC w sobotę na warszawskich Fortach Bema, jak i Legię w Wesołej – już musiałam odpuścić, bo słabawam od piątku.

Acz mam chęć czuć się słabawa na całe gardło.

Oprócz siekania po nerach mam też gorączkę, a co za tym idzie halucynacje i właśnie widziałam PRZEZ PRACOWE OKNO latającą waltornię. Przy czym do tej pory nigdy nie potrafiłam określić, jak wygląda waltornia, ale jak spojrzałam przez okno, to rachu ciachu – od razu wiedziałam, że tak latać potrafi tylko waltornia.

Załatwiłam się jeszcze dodatkowo w niedzielę, bo rano obudziłam się w pozycji na Quasimodo przed czasem i pomyślałam, że na takie bolenie to może pomóc tylko rower. Inna sprawa, że teraz jestem zgięta dokładnie tak, jak wyglądam na rowerze, więc skojarzenie przyszło samo. I miało być lajtowo, jakieś 60 km – co jak dla mnie, na niedzielę, jest równie imponujące jak pryszcz na dupie Marii Nieziewierskiej. Nie znam kobiety, Wy pewnie też nie, zatem komu może taki pryszcz imponować... No mnie denka od dupy nie urywa.

I tak miało być w niedzielę. A tymczasem zrobiłam traskę na Bielany (pod wiatr), stamtąd na Centrum (z wiatrem), przez długie godziny błogosławiąc wynalazcę Ketonalu, na tyle błogosławiąc, że wymyśliłam wierszyk na cześć jego – znaczy Ketonalu:

Kręci, kręci mnie Ketonal
Gdy nie łyknę go, to – skonam.

Z Centrum pomknęłam se jeszcze (korzystając z wiatru w zad) na Kabaty i tu planowo miałam zrobić zawrotę, po zajechaniu do lasu, który przywitał mnie, Speca i nowe szjus Speca o tak:
Las Kabacki pełen rozlewisk © CheEvara


Więc postanowiłam zawinąć na dom, tam znaleźć starą, poszarpaną derę (żeby wyglądać jeszcze bardziej żałośnie i martyrologicznie) i pod nią spróbować pożegnać się ze światem na jakieś sześć godzin.

I zrobiłam tęże – zawrotę. Jednakowoż na wysokości krzyżówki KENu z Ciszewskiego spotkałam tomskiego, który jechał z naprzeciwka, staliśmy na światłach i ja zastanawiałam się, co to za leszczyna BEZ KASKU szczerzy się na mój widok (sorry Tomek, ale moja kumacja wczoraj oscylowała gdzieś na poziomie brodzika), wyminęliśmy się na światłach, na których jeszcze jakiś stary cep z pinglami o szkłach, których grubość można by zmierzyć tylko w metrach, próbował skrócić moje egzystencjonalne bóle rozpier... rozjechaniem mnie na moich pasach. I miał dziadyga szczęście, bo gdyby Tomek mnie nie zagadał, to bym starego ślepaka wyciągnęła z samochodu i nauczyła paru formułek z kodeksu drogowego, co jakby mam już przećwiczone, bo ostatnio, kto mnie wkurwi, a jest zapuszkowany w samochód, temu pomagam wyjść oknem tegoż.

No ale Tomek na tyle odwrócił moją uwagę, że gniew suta rozpłynął się w niebyt, a sam tomski najpier namówił mnie (NA PEWNO ma certyfikaty ze szkoleń z namawiania i to od samych belzebubów czarnookich) na początek na wspólny dojazd do Powsina, a potem do tężni konstancińskich, a w końcu i do jakiegoś Stefanowa, cokolwiek to jest i jakie vipy tam mieszkają. I to krzaczorami, stepami akermańskimi, BŁOTAMI (moje niu szjusy Speca wymierzą Ci sprawiedliwość!:D)

Gdzieś po drodze napełnilim pićku:
Popas z Tomskim, 20 km przed celem © CheEvara



Pod koniec trasy ja zaczęłam odpadać, Ketonal skończył swoją robotę, na którą to okoliczność ułożyłam wierszyk następujący:

Ketonal, Ketonal
Ty chuju.

[fanów trzynastozgłoskowców przepraszam, nie miałam na 13 zgłosek natchnienia, a rym mi się ułożył przedni, więc pozostańmy przy tej wersji]

I gdy już dotarliśmy do Stefanowa, oznajmiłam Tomkowi, że ja tymi krzakami już nie wracam, jadę drogą, byle w miarę szybko dotrzeć gdzieś do cywilizacji, gdzie jak sobie zemrę, to mnie znajdzie coś bardziej obeznanego z medycyną niż szpaki i dziki. No i rozjechaliśmy się, wcześniej zrobiwszy sakralną fotę, w końcu to 10. kwietnia był;)

A Tomek oczywiście bez kasku!! © CheEvara


Powrót traumatyczny, bo wiało cholernie i zrazu, żem se przypomniała wielce śmieszną książkę Christophera Moore'a, „Najgłupszy anioł” i cytat o poruczniku tamtejszej policji: „Miał w kieszeni drugi otwór, w który mógł wetknąć długopis, co stanowiło dużą wygodę podczas burzy, gdyby człowiek chciał zrobić jakieś notatki, na przykład: jest 19:00. Ciagle wieje jak skurwysyn”.

U mnie było znacznie wcześniej, ale wiało porównywalnie.

Aleją Krakowską dotarłam do Wawy, zajechałam na Pola Mokotowskie, gdzie miałam nadzieję spotkać mój fanklub, nie spotkałam, więc do połówki jego sama się wprosiłam na chatę i tam nakarmiona, napojona, ubrana (bo z gorączki deliry dostałam i telepałam się jak stary błotnik), pojechałam do domu, notując najgorszą średnią w swoim życiorysie.
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
51.26 km 0.00 km teren
02:48 h 18.31 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1148 kcal

Chromolę takie zakupy

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 29

Nie wiem, mam chęć podnlinkować ten wpis Ołnerowi AirBike'a, bo obsługa w jego sklepach jest jakimś lekko niesmacznym nieporozumieniem.
Ne tak o to powinno wyglądać, Panie Mikołajah... Ne, ne, ne

Ja rozumiem, że AB wyrobił sobei już taką markę, że może sobie jedną nogą machać w powietrzu, a palcem drugiej nogi grzebać w nosie, bo i tak gupie klienty przyjdom i interes będzie się turlał, ale choć zachowajmy jakieś pozory (na przykład POZOR, POZOR, BUDU TRISKAT!), że zależy nam na handlu, na zadowolNIEniu klienta, cokolwiek, błagam.

Ale tak. W sobotę poturlałam się z kumpelą (stanowiącą mój fanklubowy filar) na Dereniową. Tam – wg strony wewewe (albo jak mówią Hiszpanie: uwe doble, uwe doble, uwe doble) – miały zalegać sobie buty Szpeca, które ja żem sobie chciała przytulić. Czarno-czerwone, mój rozmiar, mój KULOR. A Karolinę chciałam kaskowo zindoktrynować, żeby choć cuś przymierzyła.

I tak jechałyśmy przez te zawieje, wichury, gradobicia (jak słowo daję, padał grad!!). Po to, żeby ustalić na miejscu, że buty som, rozmiar jest, ale ten niebieski deseń to mi będzie chyba tylko nad morzem odpowiadał, pod kolor tafli wody se go ustawię.

No burdel w archeo.

Ale burdel w archeo jestem w stanie jeszcze zaakceptować. Pogadałyśmy z Marcinem na serwisie, porobiłyśmy dobre wrażenie i zawinęłyśmy się dalej. Na KEN do tej samej firmy, m.in. po siodełko Szpeca, które - według 3 x uwe doble – też miało stacjonować na Dereniowej, ale burdel w archeo i tak dalej. I trza było na KEN.

A tam, na KENie to już dokumentnie mnie chuj z gatunków krętków bladych SZCZELIŁ.

Jeden ze sprzedawców zagaja do mnie, CZEGO se szanowna klientka życzy, ja mu peroruję, po czym on GŁADZIUTKO przechodzi do obsłużenia jakiegoś tęgiego jegomościa. Bez słowa podając mi to siodło.
OK – ranga zamówienia. Ja może wydam tu cztery stówy, a gość dwa kafle i cztery stówy, więc znaj miejsce swe, złociutka.

Zdumiałam, spojrzałam wymownie na Karolinę i obie przez chwilę dzieliłyśmy syndrom karpia zdziwionego swoim jestestwem na stole kuchennym.

Lekutko wkierwiona, powstrzymałam się przed wyciągnięciem gościa zza lady. Pisz te druczki i wracajmy do tego siodełka – se pomyślałam. Bo rada bym jeszcze nabyć sztycę, buty i kierę, więc żkurwa, trochę tego jest.

Tedy zagaił do nas drugi koleś, zainteresował się parchem klientem i moim tematem butów – na tyle mocno, że ograniczył się do poklikania po wewewe, zapytał MNIE, czy tam na sklepie nie ma tego modelu (nie no kurwa, pójdę i może jeszcze magazyn przewalę), zrobiłam minę, jakby zapytał mnie, czy zamierzam suszyć bawole guano i poszłam se poszukać na sklep sama tych butów. Kolo i jeszcze jeden byli łaskawi podtuptać, podali mi dwa pudełka i ulecieli. Jak te balony uleciały.

Tu już tak byłyśmy z Karoliną zdegustowane, że ja pierdolę.

Na szczęście buty okazały się git, zawinęłam je, zabrałam siodełko, a temat sztycy osrałam, bo jak mi gość wyciąga prawie kilogramowego klocka za stówę, to baranieję – nie wiem, czy mam go osmarkać, czy wyjąć ukulele i odśpiewać pieśń pokoju, bo bez niej zaraz tu zrobię atak na WTC.
Zapłaciłam i sobie poprzysięgłam – nigdy kuźwa więcej.

A Karolinie odechciało się mierzenia kasków. Nie wiem, może dlatego, że na KENie wiszą 72 metry nad głową przeciętnego człowieka i nie ma nikogo chętnego, żeby obsłużyć chama, który przyszedł i dupę zawraca. Podziękował za taką wysoką jakość.

To ja se może piosenkę na uspokojenie zapodam
&feature=related

No.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
43.33 km 0.00 km teren
01:48 h 24.07 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 879 kcal

Piątek jak poniedziałek i to ten, który dopiero nastąpi!

Piątek, 8 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 4

Rano pięknie i cymes, a wieczorem pompa, jakby wszystkiem istotom na niebiesiech wzięli i odkręcili się hydranty. O ile jeszcze rozumiem, że lało w poniedziałek, bo wzułam nowe meszty Szpeca i jakby MUSIAŁ nastąpić test (szkoda jeno, że nikt tego ze mną nie konsultował), to lanie w piątek wieczorem, po pracy, kiedy można by cuś nadrobić w kilometrach jest dla mnie równie zrozumiałe co niewymierność w mianowniku i wołaczu oraz miejscowniku.

Zmokłam jakby misją moją na dzień ów było wyglądanie jak osiurany terier.

O, dyszcz w poniedział zrozumiem jeszcze o tyle, że w naszym wielce chrześcijańskim kalendarzu mamy sobie wcale nie pogański zwyczaj lanego poniedziałku. Terminy mogły zwyczajnie się pomięszać. Ale w pjatnicę?? No ludzie kochani! To tak samo fajne jak kożuch na mleku. Barani kożuch.

A ta pani fajna jest:


Chociaż chuda i nienawidzę jej za to:D

Dane wyjazdu:
57.89 km 0.00 km teren
02:54 h 19.96 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 998 kcal

Noż jest to jakby już przegięte

Czwartek, 7 kwietnia 2011 · dodano: 08.04.2011 | Komentarze 20

Jak już tak wieje, to miejmy do tego jakieś słuszne ozdobniki, co? Na przykład piasek z Międzyzdrojów, który miotany podmuchami wpycha nam się do uszu, nosa i do pępka, albo i niżej i z drugiej strony.. Oprócz piasku życzę sobie też profesjonalnie schłodzoną wódkę, którą będę mogła sobie spożyć siedząc na molo i machając sobie w powietrzu girą.

A jeśli to nie wypali, to niech choć mam żagiel do kitesurfingu.

A jeśli już to nie da rady, to styknie przekupienie mnie Specem Epikiem, już nie musi być karbonowy, acz... Nie no za te obłąkane, niekonsekwentne podmuchy ma być karbonik. I drugi alu, w razie gdybym miała kaprys i się rozmyśliła i gdyby nagle ODPODOBAŁ mi się karbon.


Nabijałam się z trenażerowców, ale teraz sama myślę o kupnie takiego grata domowego. Nie jestem kurna w stanie zrobić treningu, jak mnie ten jebany wiatr tak poniewiera z prawa do lewa i z powrotem.

Muszę kupić prostą kierę do Speca. Czy kiera Speca do roweru Speca jest OłKi? Muszę też kupić kask, buty, sztycę do Centuriona i na sam koniec powinnam obrabować bank.

A może jednak od tego powinnam zacząć??


Po raz pierwszy od kilku tygodni korci mnie, żeby dziś zniszczyć się alkoholowo.

Pofikałabym na koncercie jakimś, na przykład o takim o:





Aha.
Niewe, wpis o piątku będzie w poniedziałek :P

Dane wyjazdu:
57.67 km 0.00 km teren
02:37 h 22.04 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:6.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 1235 kcal

Specjalnie dla Niewe

Środa, 6 kwietnia 2011 · dodano: 08.04.2011 | Komentarze 5

Piszem ja i spinam się ja, bo Niewe się niecierpliwi i bidak nie ma co czytać, poniekąd wiem, że na pamięć zna już wszystkie składy wszelkich sałatek meksykańskich.

Chłopaku, jak już ostatecznie MUSISZ coś czytać, to ogarnij może „Poradnik Wędkarza” i naucz się na pamięć przeglądu systematycznego bezkręgowców. Zanim powstaną moje wpisy o czwartku i piątku, dasz radę:)


Ponieważ Che w tym tygodniu wysyłkę w robocie miała i opuszczała zakład pracy o godzinach chorych (ale po skończonej robocie zawsze zakładała majtki), wiatr duł (wichry wieją, wiatry szumią, ci umieją, tamci UMIĄ) i zupełnie bez pierniczenia się z kimkolwiek zabierał przyjemność z jazdy wszystkim tym, którzy poruszają się czymś innym niż puszkowozem, to i kilometraż cienieńki.

Niech mnie ktoś teleportuje do Hiszpanii. Tylko nie w okolice Saragossy, bo tam też wieje i to wieje BEZ PRZERWY. Dziwnie tak mieć Armaggedon, a nawet Armageddon przez całe życie.



Piesenka
&feature=BF&list=QL&index=39

Lubię takie granie spod znaku leniwca;)

Dane wyjazdu:
52.44 km 0.00 km teren
02:24 h 21.85 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 1166 kcal

A co było we wtorek...

Wtorek, 5 kwietnia 2011 · dodano: 07.04.2011 | Komentarze 12

To ja kurna nie pamiętam!:D
Na pewno była gargantuiczna chęć pizgnięcia pulsometrem z Mostu Gdańskiego, dokładnie w tym miejscu, gdzie Wisła jest najgłębsza, bo dwa dni po wymianie baterii i w opasce i w zegarku ten czerstwy flet mi piszczy, że brak sygnału.
SRAK SYGNAŁU, ty mandziole zmacerowany!
A może to ja już ledwo dycham po tym Otwocku?

O ile rano jeszcze ze mną współpracował, o tyle wieczorem już po trzech kilometrach powiedział mi SSIJ i odmówił posługi jak domofon jakiś.

Na okoliczność WYSZCZELONEJ w sobotę opony zmieniłam w Cencie gumę na Maxisa, którą dostałam od znajomego i ja pierniczę, jechałam przed dwa trzy dni jak przyklejona do podłoża.


Przepraszam, ale ta wiosna jakaś niedorozwinięta jest.

A w poniedziałek wieczorem wysączyłam o take piwo, o:

Piwo rowerowe, bo ma tylko 2,5% alko;) © CheEvara


które sąsiad mój nadobny, także postrzelony cyklista, przywiózł mi był z Austryi.
Ale muszę przyznać, że piwom, które smakują jak Redd's mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE.
Musiałabym być jakaś strasznie chorutka, żeby wypić takie coś po raz kolejny. Jest to też wielka podpowiedź dla wszystkich Bikestatsowiczów wielce chętnych postawić mi piwo:D

Dane wyjazdu:
43.48 km 0.00 km teren
01:41 h 25.83 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 721 kcal

Zachlupotało w butach

Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 20

Taki jeden Niewe to ma niezłe zadatki na Herr Flicka. Ściga mnie o wpisy, tak jakby w ogóle je czytał. Ale ściga, Yberfyrer.
Choć nie czyta.
Takoż składam te literki, żeby coś tu wrzucić, choć mają takie samo znaczenie, jak scenariusz filmu porno i kierunek, w którym przybyły do domu cycatej blondyny hydraulik zakręca kolanko. To przy syfonie.

Poniedziałku to nie ma co komentować, bo dzienny dystans 43 km jest wart obsikania się z litościwego śmiechu. Wyszło tak marnieńko, bo wieczorem mokre coś z nieba poleciało. A rano nie wskazywało na to nic. Tym bardziej, że każdego poranka sprawdzam dużym palcem spod kołdry, czy rzeczywistość jest już wystarczająco gęsta, żeby wstać. I była, słońce świeciło, ptaszki kwiliły, łydka WYJSZŁA sama, SAMIUŚKA na wierzch, no kto by się spodziewał?

Na pewno ten, kto rano w radyju usłyszał i ZROZUMIAŁ, że padać wieczorem będzie.

A ja tylko usłyszałam.

Do domu wlazłam z rzeką Jangcy w butach, w spodenkach miałam naszą starą, poczciwą i mało wylewną Parsętę, a w gąbkach kasku siedemnaście dorzeczy Sekwany. Dziękuję ja bardzo za takie zróżnicowanie klimatyczne.

Dane wyjazdu:
32.37 km 0.00 km teren
01:17 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 477 kcal

Krótka historia o...

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 14

O niedzielno-wieczornym szybkim wymyku (ale nie na drążku – swoją drogą wymyk i odmyk oraz skok przez kozła były traumami moich czasów licealnych) na Centurionie na Pola Mokotowskie, gdzie rolkował mój fanklub.

Posiedzielim, pogawarilim, tatuaże se pokazalim... Mnie połapały skurcze, w ogóle wylazło chyba, że ciągle jeszcze z Rockhopperem ustawiona nie jestem, bo plecy zaczęły mnie rąbać i gdy upał jakby zelżał, zebraliśmy się do domów. Ja w swoim rozciągałam się godzinę.

A tak w ogóle, to czekam aż Wikileaks opublikuje prawdziwy skład deseru Monte. Jestem od tego niemal uzależniona. Jak nie lubię słodyczy, tak Monte żarłabym wiadrami. Czego oni tam dosypują??

Song na dziś to coverek:

&feature=BF&list=QL&index=14

IMHO, najlepszy męski rockowy głos.

Dane wyjazdu:
70.00 km 67.00 km teren
03:51 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:160 ( 83%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2134 kcal

Mazovia MTB Otwock 2011;)

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 04.04.2011 | Komentarze 74

Kuźwa, dostanę jeszcze jednego ponaglającego maila, albo jeszcze jeden telefon i walnę czołem o kant biurka, przy którym STARAM SIĘ COKOLWIEK O TYM MARATONIE NAPISAĆ!!:D

Dokładnie o tym, o który się upominacie:)

No co, Kochani, jak było, jak było...

No żesz jasne, że zajebiście! Oczywiście, że jestem marudą i nie będzie to wpis-cukierek, bo wszystkie psioczenia akurat zostawię na koniec, jak gorzką polewę na wierzch słodkiego KEJKA.

Ale póki co będzie słitaśnie.

Wreszciem nie otarła się o pudło, a na nie wlazła i wciągnęłam tam Speca (Zetinho mnie zmotywował: „Bierz rower! Bierz rower!”). To wtargałam. I dobrze, że to trzecie miejsce było, bo niski podeścik! Zamana zapytał, czy to szczęśliwy bajk, ja nie zaprzeczyłam, no bo co mam zaprzeczać, skoro tak uważam?

Decyzja o pojechaniu Giga była trafiona, ja jednak jestem wytrzymałościowcem niż ścigaczem. Pierwszą pętlę musiałam pojechać spokojnie i dla równego rozkładu sił nie chciałam szarpać się z tymi świrami. Więc turlałam się po swojemu na tak zwanym prawym pasie jak rodzina Paciaciaków spod Hrubieszowa, która wjechała do wielkiego miasta (tak wielkiego jak Mińsk Mazowiecki, nie przymierzając) swoim trabantem.

I KTÓRĄ TO RODZINĘ PACIAKAKÓW WSZYSCY OBJECHALI!

Co zresztą czułam przed startem, że tak będzie:

Nie pamiętam, kiedy byłam taka zestrachana © CheEvara


choć chwilę wcześniej złapał mnie ostrołęcki nadworny foto - Pijący_mleko - i robiłam dobrą minę do kiepskiej gry:

Pijący_mleko postawił sobie za cel złapania mnie w innej pozie niż w Mrozach:) © CheEvara




Mnie chyba tylko Piotr Kraśko nie wyprzedził, ale to tylko dlatego, że nie startował.

Jakie to jest kuźwa demotywujące, kiedy człowieka bierze nawet sektor siedemdziesiąty!!

No ale pojechałam tak, żeby się nie wypstrykać z kilodżuli i njutonów. Czyli z energii i siły. I jak się okazuje pojechałam z mózgiem nie tylko na „stendbaju”, ale coś tam go użyłam.

Radocha przeogromna mną targała już, jak wjeżdżałam na metę:

Wjazd na metę był radosny © CheEvara


acz dojechałam na nią, nie wiedząc, która jestem, obstawiałam w głowie, że czwarta, bo na rozjeździe Mega/Giga, fotograf powiedział mi, że jestem druga, chwilę potem wzięły mnie dwie laski – OBIE KURNA W TYM SAMYM CZASIE!! - i ja już wiedziałam, że w dupie jestem ciemnej i że znowu poliżę własny łokieć z rozpaczy, szlochając połknę własny ozór, wypadną mi brwi, wyskoczą haluksy. Po prostu wiedziałam, że znowu zajmę swoje ulubione CZWARTE miejsce i znowu będę chciała rozbić se łeb o zbrojony beton.


I w zasadzie nie fatygowałam się do tablicy z wynikami, żeby ustalić, gdzie sem na niej ja, Czjeburaszka. Tym bardziej, że zrobiło się całkiem towarzysko wokół, bo do mnie, mojego fanklubu, czyli Karoli i Piotrka dołączył Jacek, którego rano zabraliśmy spod domu (który wiedział, czego mi trzeba – nieeeeee, wcale nie umyć brudną mordę. Piwa!

">"Piwa, idiotko, piwa''!




Zamiast umyć ryło, ryło umoczyłam:) © CheEvara



potem dołączyli do nas Izka z Siwym (Izka miała pecha, bo zostały zmienione kategorie – wytłumaczy to u siebie na blogasku), podjechał Zetinho z piękną dziewczinhą (i delikatną... - Zeti, ja ten tekst sobie zapamiętałam i nie omieszkam go tu zacytować!!:D), w tak zwanym międzyczasie wydzwonił mnię na komórę mój dyrektor sportowy, wokół kręcił się focący imprezkę Pijący_mleko. No nie miałam ochoty psuć sobie dobrego humoru ujrzeniem czwórki obok mojego nazwiska. Nie lazłam zatem do wyników.

Ekipa częściowo Bikestatsowa, częściowo nie;) © CheEvara



Zrobiła to Karolina i gdy zobaczyłam, jak wraca, fikając nogami w powietrzu, rękami zresztą też i emitując z siebie odgłosy tłuuuuustej radości, dałam radę tylko pomyśleć:
- niech tylko ona mnie nie wkręca, bo nie zniosę tego i uduszę ją garotą!!

Ale ta przyleciała do mnie, rzuciła się na mnie, zbierając swoim polarem z mojej gęby cały z-trasowy syf i wydarła się uciesznie:
- TRZECIE MIEJSCE!! Jesteś TRZECIA!!

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!
Kurna, kurneczka, kurniunia, JA JEBIĘ!!!!!!:)))))))))))))))))

Naraz jęłam wszystkim rzucać się na szyje – tak kąpał się kiedyś człowiek pierwotny, ocierając się, o co się tylko da - Najbardziej ucierpiał Zetinho i jego biała bluza, jak podejrzewam;)
Ale myślę, że zwycięzcy będzie wybaczone!

Zaraz zapowiedzieli dekorację dystansu Giga, no i ciąg dalszy z moim wtargnięciem ze Specem na podium już znacie.

Oklaski i okrzyki były GODNE;) © CheEvara



Imprezka była przekozacka :) © CheEvara



Od wczoraj banan na giembie jest, satysfakcja jest, nawet mordercza jazda pod wiatr dziś rano do pracy nie była w stanie zepsuć mię humoru!

Nawet mało istotne jest to, że ciągle dudni mi po łbie, ILE osób mnie wyprzedziło (w tym Goro, który nie krył z tego powodu satysfakcji), jaki był ścisk na trasie i dzięki temu kolejki do przejechania przez błotko czy do podjazdów. Myślę, że org powinien coś z tym zrobić. Sukces komercyjny godny pozazdroszczenia, ale momentami sytuacja na trasie mało miała wspólnego ze ŚCIGANIEM SIĘ. I choć możliwość wyboru w trakcie maratonu dystansu, jaki się jedzie jest świetna i genialnie komfortowa, bo to że rano przed startem czujesz się jak Rambo 3, nie oznacza, że tak samo będzie po czterdziestu kilometrach. A tak to zawsze możesz sobie zjechać w 3,14-zdu i jechać do mamusi na rosół.

Ale jeśli się tego nie rozdzieli, albo nie zwielokrotni się ilości sektorów, to radocha z tego żadna.

Dla mnie lepsza opcja byłaby z osobnymi startami Mega, Giga i Fit. Niech ja się toczę po swojemu, ale niech nie wyprzedza mnie półtora tysiąca zawodników, bo wczoraj co najmniej pięć razy miałam ochotę przez to nie omijać drzew, tylko centralnie w*jebać się w nie, żeby mieć już tę gorycz porażki z bańki.


Nie wiem też , co jest nie halo na linii ja-Spec, ale nie czuję tego roweru, jest mało sztywny, nie zbiera się i znowu jechałam, jakby ktoś mnie oblepił klejem. A już na drugiej pętli, kiedy raz, że wyprzedziły mnie na samym początku dwie dziewuchy i to w takim tempie, jakby nażarły się paliwa rakietowego, dwa, nie miałam, kogo gonić, bo nikogo przed sobą nie widziałam, trzy, nie miałam przed kim uciekać, bo za mną mało co jechało – czułam, że wcale, a wcale nie jestem bogiem-imperatorem zajebistości.
A wręcz jestem cienka jak więzienna zupa.


Co nie zmienia faktu, że ta więzienna zupa przyjechała wczoraj trzecia:D

Przemiło było mi też poznać Kantele, jej faceta i kumpla Krzyśka. Siodełko podłączę do Centka w wolnej chwili i dam znać, jak się ma:)) A Ty, Marta przelicz to na odpowiednie dla Ciebie i satysfakcjonujące Cię jednostki. Uprzedzam, że chwilowo mam problem ze zdobyciem riala omańskiego;).

Niewe, stawiasz mi piwo. Dokładnie za to, że nie przylazłeś do nas:P

cmabarowa, Ty też, szkoda, że się nie spotkaliśmy;)

Pozdro600 dla Tomka z Welodromu, który poznał mnie i zagadał na trasie!;)

Pijącemu_mleko dzięki piękne za fotencje!:

Dane wyjazdu:
55.63 km 0.00 km teren
02:21 h 23.67 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1255 kcal

A sobota pechową była

Sobota, 2 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 16

Rano wypadłam jak z procy na trening z kumplem, pozarzucać tylnym kołem na kampinoskich piaskach. Spóźniłam się, czego ta maruda nie toleruje i nawet cham i meliniarz nie poczekał na mnie. „Jadę czerwonym szlakiem, szukaj mnie” – dostałam ŁASKAWEGO smsa i w myślach obdarłam księciunia ze skóry, a jego flakami owinęłam jego, jego rower i dąb Bartek dookoła. Tak znam Kampinos, jak materiały termokurczliwe, więc jak już gościa dopadłam, to chciałam włożyć mu ze dwie szprychy w d… w dwa nozdrza.
Jak się, królu dostaje opierdol poranny od ślubnej, to na mnie się nie wyżywa potem, gamoniu:D.

Anyway. Pokręcilim, foch w powietrzu kręcił bączki, więc towarzyskie spotkanie zakończyłam przed czasem i pojechałam sobie asfaltówką wzdłuż trasy gdańskiej. A cięło mi sięęęę!!! No miodnie!
Gdy wtem jak cuś nie PIERDZIELNIE!!! Najpierw pomyślałam, że ktoś mnie z dubeltówki zdjął, ale wytracana prędkość i przyklejenie obręczy do podłoża zabrało cały romantyzm tej sytuacji – flaczor.

Nawet mnie wkurw nie szarpnął. Zdarza się. Lepiej dziś, niż nazajutrz, na maratonie. Zabrałam się za łataninę, na dętce dziura była, jakbym nożem ją przeciągnęła:

Do dętki pretensji mieć nie mogę © CheEvara


I – jaką mnie Panbócku wziąłeś i głupią stworzyłeś, taką mnie masz – ani przez łeb mi nie przeleciało, że to nie w dętce jest problem. Wyjęłam nóweczkę, zainstalowałam, pompuję, pompuję, pompuję.
I ZNOWU!!!’
Jak nie pizgnie SZCZAŁ w powietrze!!
Tym razem całkiem widocznie wywaliło oponę z obręczy i dotarło do mojej CKM (Ciężko Kapującej Mózgownicy), że o cuś innego chodzi.
Miałam jeszcze dwie dętki ze sobą, ale co mi po nich, jak w oponie dziursko??
O take, o:

Geax Easy Rider wcale nie nie jest taka easy © CheEvara




Kucnęłam, odliczając powoli do stu dziewięćdziesięciu dwóch, wstałam, rozejrzałam się, gdzie jestem, całkiem rzeczowo skonstatowałam, że w głębokiej rzyci i przełykając dumę, wyjęłam telefon i zadryndałam po sąsiada mojego najlepszego. Który – gdy wybywałam rano z chaty, ogarniał ogródek i minę miał ku temu niechętną. Jak nic, uratowałam go z niedoli.

I tak – można powiedzieć – zakończyła się moja historia z kręceniem sobotnim. Wieczornego wypadu do Decathlonu po parę pizdryków i oponę do Centa nawet nie ujmuję w zestawieniu, bo wyszło tyle, co bym se siadła przy odwróconym do góry kołami rowerem i pokręciła przednim przez pół godziny;)
Kategoria >50 km, trening