Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2012

Dystans całkowity:1253.09 km (w terenie 329.00 km; 26.26%)
Czas w ruchu:60:17
Średnia prędkość:20.79 km/h
Maksymalna prędkość:54.80 km/h
Suma podjazdów:5095 m
Maks. tętno maksymalne:172 (87 %)
Maks. tętno średnie:136 (69 %)
Suma kalorii:43234 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:59.67 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
45.72 km 42.00 km teren
02:32 h 18.05 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:180 m
Kalorie: 1557 kcal

Akcja „Fulla próbna ujeżdżacja”;)

Niedziela, 14 października 2012 · dodano: 31.10.2012 | Komentarze 11

Marudził i marudził. Rozmyślał i analizował. Jeździł czasem na moim.

Można powiedzieć, że do fulla dorósł.

Niewe.

Nikt inny.

A że zasięgnęłam języka, iż jeden taki osobnik nosi się z zamiarem sprzedania w najlepsze ręce jednego ze swoich rowerów, fulla właśnie, zaaranżowałam spotkanie.

Upiekłam nawet ciasto;).

Oraz wystawiłam je na widok publiczny jako formę łapówki i negocjacyjny czynnik. A raczej coś, co negocjacjom sprzyja. Na naszą korzyść oczywiście.

Ciasto celowo było „pijane”. Też na naszą korzyść;).

Z lekkimi obsuwami przybyły do nas Misiaczki. Te same Misiaczki, z którymi ja jeżdżę na golonkowe maratony. Bartek chce sobie kupić nową zabawkę i musi jej zrobić miejsce. Niewe miał być tej starszej zabawki potencjalnym odbiorcą;)

Pojechaliśmy do Kampinosu na testy.

Niewe gnał i gnal i gnał.

Żeby nie powiedzieć: ZAPIERDALAL.

Skakał po ławkach, pomnikach, przyrody też.

Taki sobie Spec i obłędne nogi Niewe. Tak się robi zdjęcia!:D © CheEvara


Zachwytem reagował na idealne Bartkowego fulla dopasowanie do siebie.

Ja zaś się snułam. Bo raz, że z mocą jestem na pohybel, dwa – jechałam na mojej turlawce ciężkiej w cholerę;).
A geometria mojego fulla ścigaństwu nie sprzyja.

Zatem:
Ja się realizowałam towarzysko;) © CheEvara



Uderzyliśmy do Roztoki i dalej. I z tego dalej z powrotem do Roztoki. A z Roztoki do Domu Złego odrobinę inaczej.

Ściemniało nam się, więc po kilku dłuższych chwilach hulania terenowego wróciliśmy do domu. Gdzie czekało ciasto oraz gdzie UWARZYŁAM krem cukiniowy. Negocjacje idą w dobrym kierunku;).



Dane wyjazdu:
39.91 km 5.00 km teren
01:46 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:31.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1311 kcal

Czas porzucić Speca

Piątek, 12 października 2012 · dodano: 31.10.2012 | Komentarze 0

Bo gdybym miała dżajka (dżajęta), ryłabym nimi w siedzenie. Przy każdej próbie ruszenia – np. ze świateł.
Tyle zostało z napędu.
Czas to najwyższy, bo za tydzień Harp, w związku z którym mam jaskrę analną. Czyli nie widzę na nim swojej dupy.

Wystarczy, że nie mam mocy, niech chociaż rower się sprawuje.

Wycieczka więc była w jedną stronę. Bo tylko do Airbike.

Przy okazji zrobiłam małe zakupy, odwiedziłam Wojtka, ale nie poplotkowaliśmy za wiele, bo gościł Andrzeja Piątka, więc pobrałam tylko fanty za piąte miejsce w dżeneralce Mazoviowej, na dekoracji której obecna nie byłam, bom się taplała w błocie Jury krak-czech i umówiłam się na niespieszny odbiór Speca. Żeby mieli chwilutkę należycie zająć się nim w serwisie.

Doprawdy.



Dane wyjazdu:
67.71 km 7.00 km teren
02:48 h 24.18 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:107 m
Kalorie: 1998 kcal

OBKRAŚĆ Panią Matkę

Czwartek, 11 października 2012 · dodano: 31.10.2012 | Komentarze 7

Z marynowanych grzybków kilku słoików wybyłam.

Nikt nie robi takich marnowanych grzybków – tak idealnie octowych – jak moja własna Mać;)

Przy okazji węszyłam za zakitranymi gdzieś na hacjendzie bonami z Golony, bo tradycyjnie już ich realizację zostawiłam na ostatnią chwilę. To tak jak z corocznym zeznaniem podatkowym. Zawsze robię to chwilę przed majówką.

Na mocy ustaleń z Niewe, który z kolei realizuje się towarzysko z Gorem w Bemolu, wybywam w stronę Bemowa, dzierżąc dzielnie w plecaku wałek do ciasta, pobrany Pani Matce na potrzeby zrobienia tarty cukiniowej.

Miałam plan i chęć wtargnąć do Bemola z tym wałkiem w ręce i z opieprzem na GIEMBIE dla Niewe, brzmiącym „GDZIE SIĘ SZLAJASZ!”, „DO CHAŁUPY, QRVA!”, "ZNOWU POLAZŁEŚ NA LIKIEREK!" ale niestety Niewe wyjechał mi naprzeciw.

Mój występ artystyczny zatem nie wypalił niestety;)
A mogło być tak wesoło;).

Na wioskach, a raczej na prześwitach międzywioskowych rozkoszne półtora stopnia, w związku z czem paluchi w rękawiczkach Foxa mi zmarźli.

Ale na szczęście nie odpadli.


Padły mi BATTEŁRY i w Suunto, i w pasku od Garmęna, więc JA NIE WIM MAKSU I AWERADŻU.


Dane wyjazdu:
44.95 km 6.00 km teren
01:45 h 25.69 km/h:
Maks. pr.:43.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:106 m
Kalorie: 1999 kcal
Rower:

Dziś wymiękam

Środa, 10 października 2012 · dodano: 30.10.2012 | Komentarze 34

I zabieram się razem z Niewe oraz z Aniołże, które przed pójściem do przedszkola studiuje mapy zawodów na orientację.

Szuka punktów po kolei i skrupulatnie.

Szuka z rozmysłem i pilnie.

Na przykład zastanawiając się: „Po dziesięć jest dwanaście czy jedenaście… NIE JESTEM PEWNA”, co rozważa, kręcąc z atencją włosy swymi malutkimi palutkami.

Karci mnie, jak jej podpowiadam.

Opieprza, że „po dziesięć to jest jedenaście, bo przed trzynaście jest dwanaście, jak mogłaś nie wiedzieć EWECZKO??”

Nawet dziecko znajduje to, czego ja nie potrafię:D © CheEvara


Czemu zdecydowałam się zapakować rower do samochodu i startować dopiero z Bielan, nie bardzo pamiętam, być może był to brak mocy, a może to, że wiało wtedy jak na Kamczatce (info mam z pracy „Wiatry na Kamczatce, opracowanie zbiorowe pod red. Zbigniewa Wicherka, 2012).

Bez stetoskopu, prześwietleń, habilitacji i pomocy Buddy śmiało mogę stwierdzić śmierć napędu. No dobra, uprawnień mam na pewno dość, żeby zdiagnozować przedśmiertne rzężenie. Na pewno maczała w nim palce niedzielna orka w jurajskim błocie.

Klocki też wtedy wykończyłam, więc staram się przed każdymi światłami reagować na zasadzie „Jeden przystanek przed wysiadam”.
I ledwie temu jestem w stanie podołać, gdy jakiemuś szoszonowi przede mną, na Nowym Świecie WYLATA lampka. Zatrzymałam się, zgarnęłam, oddałam, bez okupu.

Po robocie mej mało brakowało, a bym przeprosiła się z ofertą Niewe zabrania się z nim do Domu Złego. Zaczęło lać. Ale mój szybki i fachowy LUK w niebiosa pozwolił uczynić wniosek, że PRZECIERA SIĘ i do domu dotarłam na własnych kołach.

Doznając spotkań z kutafonami wyjeżdżającymi z podporządkowanych i paczących tylko na samochody. Ośmiu takich wystarczy, żeby nienawistnie zechcieć wyciąć góry, zalać doły w ramach całkowitej likwidacji systemu będącej drogą do miłości.

W ogóle nie wspomnę o lemingach na Trakcie Królewskim, którzy nie chcą sobie obtłuc na wykopach swojego drogo spłacanego samochodu i napieprzają do końca MOIM pasem, myśląc, że uskoczę na trawę.

Kiedyś trafię na prawdziwego zjeba i tak skończy się moja irytacja.

Czy ja słusznie odnoszę wrażenie, że coraz wcześniej jest coraz ciemniej?


Dane wyjazdu:
60.74 km 12.00 km teren
02:46 h 21.95 km/h:
Maks. pr.:54.80 km/h
Temperatura:17.0
HR max:150 ( 76%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1869 kcal

Żeby było fajnie, to tak jak wczoraj

Wtorek, 9 października 2012 · dodano: 30.10.2012 | Komentarze 0

Czyli podobną trasą. Przez Radiowo, które lubię, bo to najbardziej terenowa opcja mojego przedostania się do stolicy (bym nie uwierzyła, gdyby nie napisy).

A że wieje dość sprawiedliwie, jedzie mi się miodnie w miarę. To znaczy miodnie wtedy, kiedy mam w zad. Bo w nogach nie mam dosłownie nic i trochę analizuję własną głupotę wyrażoną w zgodzie uczestnictwa w Harpaganie, do czego co i rusz namawia mnie Niewe;).

Pojechałam se do resztek mojej pracy, z których to wróciłam (głównie z braku weno-mocy) tą samą trasą, korzystając z tego, że w krzakach mniej duje.

I ślepych CHUJI za kółkiem tam jakby mniej.


Dane wyjazdu:
73.93 km 12.00 km teren
03:19 h 22.29 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:17.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy:141 m
Kalorie: 2407 kcal

Zamieniła Che dynię

Poniedziałek, 8 października 2012 · dodano: 30.10.2012 | Komentarze 2

Na dwa brokuły.

W asyście policji można by rzec.

Ale od brzegu, prawda.

Korzystając z tego, że w pracy wytworzył mi się luz spowodowany najpewniej likwidacją zakładu (fajne słowo, a swoją drogą wreszcie będę mogła zostać rentierką), zrobiłam sobie najazd do Pani Matki, ot tak, w środku dnia. Poprzeszkadzać trochę w jej pracy. Potem namówiłam się z Opis linkaNiewe, że spotykamy się na Marymoncie i dalej robimy dużo rzeczy.

Na przykład Niewe chciał kupić sobie rękawiczki.

I nabył je w Sportsecie na Obozowej.

Potem oboje nabyliśmy głód. Ja mniejszy, a przynajmniej nie tak dokuczliwy, Niewego wręcz zassało. Do głębi.

Padały różne pomysły – że może zjemy w Latchorzewie. A może w Izabelinie. Ale już na Radiowej zdecydowaliśmy, że wciągamy naleśniki na Bemowie. Bo żadne z nas nie dojedzie.

Do naleśników spożyliśmy sakrament w postaci piweczka.

Rzecz jasna, że nam się potem nie chciało pedałować.

W Lipkowie zrobiliśmy zakupy – to moje szóste podejście tam do kupienia dyni, za każdym razem albo nie ma, albo nie chcą udziabać kawałka tak, żebym nie wiozła piętnastu pomarańczowych kilogramów na plecach.

Jak po dynię (a po co innego??) podjechali też panowie w mundurach, zmieniłam kulinarne zamiary i chybkiem wylazłam z dwoma brokułami:D

I butlą wina chyba.


Dane wyjazdu:
52.00 km 30.00 km teren
03:23 h 15.37 km/h:
Maks. pr.:51.30 km/h
Temperatura:14.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy:815 m
Kalorie: 2046 kcal

A jeśli chodzi o drugi dzień Odysei, to

Niedziela, 7 października 2012 · dodano: 30.10.2012 | Komentarze 3

Za wiele do powiedzenia nie mam poza tym, że OJACIE.

Ojacie, ojacie, mokre buty, mokre gacie.

Prognozy na drugi dzień nie były rozkosznie zachęcające. Miało lać. Informowała nas o tym m.in. cała frakcja skierniewicka, trzęsąca kuprami podczas rozważania dylematu, w co by się tu ubrać.

Było dokładnie tak, jak pisał o tym Niewe. Najpierw sobie w miarę przyjaźnie siąpiło. Już podczas odprawy. Potem siąpiło z lekkim zniecierpliwieniem. A na punkt, który uznaliśmy, że zdobędziemy jako pierwszy, dotarliśmy już w regularnym deszczu. W tym momencie zrozumieliśmy, dlaczego organizatorzy skasowali punkty dwucyfrowe i przesunęli metę na dwie godziny wcześniej – z 16-tej na 14-tą.

Ponieważ ja tradycyjnie nie pamiętam, który punkt kiedy robiliśmy, oraz nie chce mi się iść po mapę, skrócę tę opowieść do niezbędnego minimum. I zeznam, że czasem nie warto ignorować intuicji, która mówi, że TAK, punkt umieszczono banalnie, przy edukacyjnej ścieżce (tak zachowaliśmy się przy trójce, do której podjeżdżaliśmy od ośmiu stron, będąc tak naprawdę w ironicznym pobliżu).

Dodam też, że to co organizatorzy nazywają zboczem skały, niekoniecznie musi być zboczem tej skały, którą mamy w zasięgu wzroku i warto brnąć w zaparte (nieskromnie dodam, że JA, J-A! ten punkt znajszłam, tuż przed Pawłem Brudło (hue hue hue).

GDZIE JEST PUNKT?! © CheEvara


Wspomnę również o tym, jaki kompot ma w głowie Niewe. Na mocy jego skojarzenia, że to z myślą o wiosce Frywałd kapela U2 śpiewała „With or FRYWAŁDŹJU”, doznałam takiego obsikania majtów ze śmiechu, że żaden deszcz i brak błotników już mi nie przeszkadzał.

No i podzielę się w tajemnicy tym, że to, co Niewe nazwał ULUBIONYM, czyli klimat w okolicy punktu ósmego, kiedyśmy to w tę i NAZAD („nazad” rozumiem jako udawanie się w stronę ZADU, czyli wracanie się??) przechodzili przez strumyk w kosmicznej ulewie, gdzie mi do oczu leciały łzy pomieszane z deszczem pomieszanym z potem z pasków kasku, ja niekoniecznie zapamiętam jako coś zajebistego.

No dobra, fajnie i całkiem śmiesznie się tam wyjebałam w błocie. To było spoks. Spoksem było też zero odczucia zamoczenia stóp, gdyśmy wpadali co chwilę w rzeczkę (tak mieliśmy zalane buty) – to zaliczam do kategorii transcendentne (jak to doświadczenie z zakresu filozofii, gdzie polecono nam pić, jednocześnie sikając, aby poczuć siłę natury, jaka w organizmie drzemie i tkwi). Najbardziej spoks była obecność Niewe, który w zatrważający sposób nie zważa na to, że leci mu na łeb sześćsetny hektolitr deszczu, nie dostrzega przemoczenia całej garderoby, uparcie szuka punktów, podczas gdym ja przekonana jest, że na pewno ktoś ten punkt wziął i se… wziął. I chcę go już olać.
Punkt, nie Niewe.

Po tejże feralnej ósemce musieliśmy zawijać na metę, bo tego dnia trzeba już było wrócić przed lub o czasie – inaczej kaput i dyskwa.

Jakeśmy wrócili, trzeba było prosić ludzi o odpinanie nam kasków, zdejmowanie Garminów – tak zmarznięte mieliśmy ręce.

Utrzymaliśmy boską jak nasze ciała siódmą pozycję w klasyfikacji drużynowej i poszliśmy to uczcić prysznicem z CIEPŁĄ wodą. To JA zaliczam do kategorii „ulubione”;)


Jadą. Ewidentnie czterej jeźdźcy;) © CheEvara





Dane wyjazdu:
105.68 km 40.00 km teren
06:26 h 16.43 km/h:
Maks. pr.:53.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:1958 m
Kalorie: 4373 kcal

Ponieważ jestem chora, jadę

Sobota, 6 października 2012 · dodano: 29.10.2012 | Komentarze 4

Na Odyseję. Dżurajską.

Tak to już jest, że jak Che raz złapie gila, to tenże trzyma się jej jak pijany płotu. Niestabilnie i chwiejnie, ale z uporem i konsekwencją.

Wiedziałam, że do Nowego Dworu Mazowieckiego na finał Mazovii nie bardzo mam po co jechać, bo ani stanięcie na miejscu za wąskim podium nie jest mi w smak, ani też turlanie się po kartoflach i wysypisku śmieci nie jest tym, co mnie w pedałowaniu cieszy.

A że Bikeholicy rozpętali na południu dwudniową imprezę orientacyjną, zechcieliśmy z Niewe namieszać jej w wynikach i wszędzie.

Między innymi w nazwie teamu (zdecydowaliśmy, że startujemy jako team), bo z debilnym rechotem przyjęliśmy, że w formularzu rejestracji w rubryce z poleceniem „Wpisz nazwę drużyny” wpisaliśmy „Wpisz nazwę drużyny” i z taką nazwologią udaliśmy się do Krzeszowic pod Krakowem. Bo tam działy się te harce.

Ja czułam wszystko inne poza mocą, co zapalczywie oznajmiałam Niewemu, który to mi nie wierzył.

W każdym razie na rowerze nie byłam w czwartek oraz nie byłam też w piątek, dzięki czemu mogłam poczuć tę niemoc, zwłaszcza w sferze nóg i w zakresie motywacji.

Jak ja nie siedzę na rowerze przez dwa dni, to jest to już dla mnie przepaść kondycyjna. Ajmsiory.


Nocleg podjęliśmy w szkole, w tej samej sali do tego samego języka niemieckiego, co frakcja skierniewicka, z którą tośmy częściowo spotkali się w McDonaldzie (Syla & theli) lub też w korku (chrisEM, bartman & Kasia). Wszystko to w tej samej Częstochowie. Było to zatem przeznaczenie i nie mogliśmy spędzić po takim wieczorze nocy osobno przecież.

Jak już narysowaliśmy na tablicy w tejże sali (dlaczego Word z automatu zmienia mi pierwszą literę w słowie „sali” na dużą??) same sprośności – oczywiście w pornojęzyku – wybyliśmy na podbój Krzeszowic, by opróżnić je z zapasu piwa oraz zaznać najpodlejszych zapiekanek w mieście. Jak już się nażarliśmy i wstępnie nastukaliśmy, wróciliśmy do szkoły, gdzie raźno zintegrowaliśmy się także z amigą oraz djk71. Przynajmniej pamiętam tyle, że zaczęliśmy integrację. Na czym ją skończyłam, jak i czy z godnością, niestety nawet nie podejmuję się przypomnienia sobie. Mam nadzieję, że zachowywałam się należycie i z wszelkimi honorami.

Przeto mogliśmy doprowadzić się do stanów ogródkowych (ja konsekwentnie zamieniam się w selera, milczącego, patrzącego tępo w dal selera), że start nazajutrz miał być o 10. Fajnie. Przed startem mieliśmy więc okazję wysłuchać lekcji niemieckiego w wykonaniu Kasi, siostry barta, przy czym bawiliśmy się setnie.

Ponieważ ja nie jestem od nawigacji, tylko od wygłupiacji, nie będę opisywać, które punkty dziergaliśmy i w jakim stylu, bo zrobił to Niewe już dawno temu. Poza tym nie pamiętam;). Ja tylko wspomnę, że na początek wybraliśmy sobie punkt, do którego droga wiodła upierdliwym podjazdowo asfaltem. Jak dla kogoś, kto zmaga się ze skrzyżowaniem grypy z kacem oraz kryzysem kondycji nie jest to szczególnie dobry start.

Nie wiem, gdzie to, ale chyba na początku i przed kopalnią;) © CheEvara


Ale widoki, jakich zaznaliśmy chwilę później, zrekompensowały nam zadyszkę i pulsowy galop.

Tu w przeszłości było przedszkole. A może dopiero będzie? Rozważam. © CheEvara


Co ja sobie zapamiętam to na pewno gleba Niewego, wśród brzózek, którymi próbowaliśmy ominąć piachy dawnej pustyni. Niewe myślał, że jedna taka brzózka jest mniej pewna siebie i że ugnie się pod jego niebotycznym urokiem osobistym, a ta… A ta niestety nie. Jak Niewe pergolnął o nią, to tylko zmienił kierunek jazdy. Wraz z rowerem.

Zapamiętam to dlatego, że strasznie się uśmiałam. Co Schadenfreude, do Schadenfreude;).

Na pewno też zapamiętam, że nie ma co lekceważyć Jury (po angielsku Dżury, po amerykańsku Dżiury). Może i nie wspinaliśmy się po parę godzin, mozolnie młynkując, ale podjeżdżaliśmy co chwilę. Dokładnie chwilę po zjeździe, bo o interwały tu nietrudno.

Tam w oddali ja widzę kadzie. Z piwem kadzie:) © CheEvara


Ubaw Niewe, kiedym podczas odpoczynkowo-popasowego przystanku poszła na zakupy, też mi nie umknie długo z głowy. No bo tak. Choć mieliśmy zapasy żeli, słodkich batonów, a nawet profesjonalny blok czekoladowy, produkcji mej własnej, tymi o małymi ręcyma zagnieciony, to jednak na przykład ja doznawałam na samą myśl, że mam zjeść coś słodkiego, tak zwanego refluksu. No i nasze zakupy wyglądały tak, że najpierw do sklepu wlazł Niewe, kupił starą dobrą bułę oraz starą dobrą parówę, plus piweczko. Dla siebie, bo ja wyjątkowo chęci nie posiadałam.

Ale jak to już bywa, kiedy w butelce zaczyna przeważać powietrze, mnie zachciewa się dołączyć do konsumpcji. Tym, co w butelczynie się ostało, nie byłam całkiem zadowolona i uznałam, że nabędę malucha, czyli piweczko nieduże. Na dwa grzdyle.

Taki rozmiar zadeklarowawszy wlazłam do sklepu, po czym wyszłam z niego z Żubrem 0,66 l.
Do dziś słyszę, jak Niewe się z tego chichra.
;)

Zajebistą pogodę też zapamiętam, prawdopodobnie na zasadzie kontrastu, bowiem drugiego dnia Odysei dostaniemy w dupę. Naprawdę MOKRYM porem.

Tu chyba płaczę nad bolącym plecem. Czy jakoś tak;) © CheEvara


Dla mnie wszelako – przyznam bez ogródek się do pewnej niedoskonałości, bo poza tym jestem piekna, zajebista i bogata – orientowe wyścigi nie stanowią cymesu. Raz, że ja nie umiem się skoncentrować i co chwila coś mnie rozkojarza, zwłaszcza mój własny, durny łeb i przebiegające przez niego coś, co normalnie nazwano by myślami. A jak wiadomo dekoncentracja to nic fajnego wtedy, kiedy trzeba mierzyć, odliczać, pilnować, PACZEĆ. Dwa – to ja podczas jazdy nie widzę na mapie absolutnie nic, mienią mi się te posrane pizdryko-szlako-drogi, wkurwia mnie to, tracę wątek i przestaję wierzyć, że to przez to, iż ów mapnik mam za nisko, a zaczynam myśleć, że to zwyczajnie nie moja bajka. Trzy – ja naprawdę zawsze wybiorę odwrotnie, czyli na pewno nie to, co mi szemrze do ucha intuicja.

Tak więc zupełnie się do tego nie nadaję. Stwierdzam.

A poza tym, w tym roku mam wszystko, co nie jest związane z zajebistą formą. Czyli mam brak nogi, brak szybkości, brak mocy, brak weny. Więc tylko Niewe spowalniam.


Niemniej jednak. Ponieważ każda porażka jest nawozem sukcesu, zupełnie nas nie zraża, że na 10 drużyn jesteśmy siódmi. Na tę okoliczność i pod to konto udajemy się po wszystkim w miacho, żeby znów móc pogadać z innymi warzywami, na początku dzielnie udającymi normalnych ludzi:D


Dane wyjazdu:
64.69 km 10.00 km teren
02:45 h 23.52 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:154 m
Kalorie: 1994 kcal

Chciałam porządnego deszczu, to i se go mam

Środa, 3 października 2012 · dodano: 25.10.2012 | Komentarze 0

Jesień jednak dopada cziełowieka, bo i czemuż by miała nie?

Odwieczne prawa natury tak się prezentują, że czasem musi coś za kołnierz skapnąć i nie mówię tu o marnowaniu alkoholu.

Ja dostałam w czoło kopa od trzystu siedmiu kropel deszczu, jęłam rozmyślać, po com w ogóle z domu wychylała nos.

Po to, żeby wzmóc rozwój zalążka rodzącego się gila? Chyba tylko po to.

Jak jest taka pogoda, to ja zawsze się czuje, jakbym studnię targała na barkach. Ciężko mi podówczas.

Linka, którą zerwałam na Izerskiej Wyrypie, a którą wymieniono potem przy okazji małego serwisowania roweru, znów doznała rozpięciorzenia swej jaźni. Robić z sympatii MMS-a i miło zapytać, co jest kurwa, czy od razu przybyć, by ową linką dusić i batożyć?

Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
69.12 km 9.00 km teren
02:55 h 23.70 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy:116 m
Kalorie: 2082 kcal

Na ploty, na obiad

Wtorek, 2 października 2012 · dodano: 25.10.2012 | Komentarze 2

Pani Matki ujrzeć twarz.

Pojechałam. Wersją trasy najdłuższą. Skoro mam czas. Skoro ładna pogoda. Arkuszowa nie jest w stanie mnie wtedy wkurwić. Arkuszowa w znaczeniu jej pierdolniętych użytkowników, ścinających zakręty, wyprzedzających po to, żeby skręcić przed samym moim ryjem i robiących inne niedozwolone jak dzielenie przez zero rzeczy.

Żeby tak do końca życia chuj wam na buty PACZY Ł!

Mam życzenie takie.

Jakem swoją misję wykonała, napełniłam lodówkę Pani Matce, uwarzyłam jej strawę i obgadałam kwestii ważkich parę, udałam się w drogę powrotną, bardziej śródmiejską, bardziej bemowską bardziej klaudyńską, nabywając po drodze wino. Do kolejnego grzańca.

Nie zmieściło mię się do plecaka, to upchałam w kieszeń bardzo kolarskiej koszulki.

To jest pro, a nie jakieś tak skary i oksy.
Kategoria >50 km