Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2012

Dystans całkowity:958.15 km (w terenie 34.50 km; 3.60%)
Czas w ruchu:49:30
Średnia prędkość:19.36 km/h
Maksymalna prędkość:49.60 km/h
Suma podjazdów:846 m
Maks. tętno maksymalne:181 (92 %)
Maks. tętno średnie:157 (80 %)
Suma kalorii:25283 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:36.85 km i 1h 54m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
31.12 km 0.00 km teren
01:37 h 19.25 km/h:
Maks. pr.:39.89 km/h
Temperatura:1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1077 kcal

Debiucik na szpinningu, taki legalny. I tradżediczny jednocześnie:)

Czwartek, 16 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 10

Wpis dedykuję wszystkim, którzy mnie nie znają i nienawidzą oraz tym, którzy mnie nienawidzą, bo mnie znają:D Ucieszycie się prawem Che-schadenfreude:D

Bo tu masakra goniła masakrę.

Startu instruktorskiego (na legalu, bo wcześniej prowadziło się kilka zajęć bez papieru) to ja udanego nie miałam. Wzięli mnię bowiem z zaskoczenia. W południe mnię wydzwoniono, że istnieje zapotrzebowanie na zastępstwo na spinningu.

JACIE! BIORĘ! – wyrzekłam.

Miały być dwie godziny pod rząd, to uczyniłam odpowiedni zestaw muzy, jak mnię na szkolonku poczuczono. Na godzinę siły i godzinkę wytrzymałości. Zgrałam to wsjo na pendrajwena, wylazłam rychło z pracy i Centurionem udałam się do dom po rzeczy – UDAŁAM SIĘ to bardzo dużo powiedziane, bo na TYM napędzie można powiedzieć, że powlokłam się do domu, obijając sobie zęby, krocze, kolana, wszystko, co w zasadzie może zostać skrzywdzone przez schędożony, sfatygowany napęd.

Ponieważ ów szpining miał odbyć się w fajtnesklabie na Stegnach, tam, gdzie rok temu wkurwiałam się na ochroniarzy, którym przeszkadzało parkowanie roweru przy klubie, a argumentowali to wyczerpującym BO NIE, uznałam, że Specem nie pojadę, bo nie będę z kutasem kłócić się po to, żeby na koniec tej pyskówki zostawić rower na zewnątrz.
A Centurionem to kurwa chyba nie zdążę? TYM zepsiutym Centurionem.

Szybko obliczyłam pierwiastek z dojazdu rowerem, dołożyłam potęgę pragnienia bycia chociaż kwadrans przed zajęciami, żeby se salę przygotować, przekalkulowałam, ile zarobię na czysto, jeśli pojadę taksą i… zamówiłam taksę.

A co ja się kurwa osłuchałam w tej taksówce, to jezuńciu tralaluńciu.
Można by se darować raczenie klienta historiami rodzinnymi, kłótniami, rozpierduchą biznesową i całym przekrojem swojego życia, o którym się człowiek wyraża -oględnie mówiąc - gorzko.

W tej samej taksie se uprzytomniłam, że ja właściwie nie wiem, czy sprzęt grający szpinningowy ma wejście usb.

Dzwonię upewniająco do menadżerki. – Yyyy, nie wiem, nie chcę ci skłamać, ale raczej płyty… - usłyszałam.

- Panie taksiarzu, wracamy na chatę po kompa, będę nagrywać mjuzik! – zadecydowałam, nie chcąc ryzykować tego, że muszę liczyć na cud i że na koniec GDZIEŚ se wetknę tego pendrajwa, aż rozlegnie się muzyka.

No i na samym wracaniu się do chaty straciłam kwadransik. A w taksie udało mi się nagrać płytę sztuk jeden na nieco ponad godzinę zajęć. Padli bateryje w laptoku.

CZY JA KURRRRWA ZAWSZE MUSZĘ ODGRYWAĆ WIELKĄ IMPROWIZACJĘ?? – zawarczałam sama do siebie, po czym…
UTKNĘLIŚMY W MEEEEEGAKORKU na Wisłostradzie. Mecz Legia vs. Wisła na Łazienkowskiej, nie?

Na zajęcia wpadłam dziesięć minut po czasie i od wejścia czułam się jak odrzucony przeszczep. I ja się tym ludziom nie dziwię. No.

Mało Wam Che-fakapów?
Idziem z koksem daley.

Podłączam się spiesznie do kabelków i okazuje się, że nie działa mi mikrofon. Sala na trzy rzędy rowerów, które SZUMIĄ przy pedałowaniu, do tego daję czadu z muzyką, wszak na pierwszą godzinę muzę mam, a ja muszę DRZEĆ RYJA, co daje niewiele, bo i tak mnie nie słychać.

No to dżajko, będzie pantomima. Podjazd pokazać łatwo. Podniesienie dupy z siodła też. Zmianę uchwytu na kierze również. Przyspieszenia nieco ciężej. Mimo całych swoich zdolności teatrzykowych musiałam wspomóc się DARCIEM RYJA, czego i tak nikt nie słyszał.

KO-SZ-MAR.

Na drugą godzinę został mało kto (ja sama jechałam pierwszą niemal całą w czwartej kurwa strefie), ale dojechał Pan Prezesuńcio, Arek, bo go powiadomiłam. To mi się miło zrobiło.

O ile jeszcze miałam nadzieję, że po pierwszej godzinie nie zostanie nikt i przyjdą NOWE ludzie, to przyszczurzę z muzą, którą mam tylko na jedną godzinę, wszak był to dzień jebiącego się dokładnie wszystkiego, i zapuszczę dokładnie to samo, ale nieeee.

No to znalazłam przy odtwarzaczu JAKIEŚ płyciwo, ze złowieszczym tytułem na niej zapisanym, a brzmiącym DANCE i z rzygiem (na samą myśl o tym, jakie to będzie umc umc) podeszłam do tematu odważnie, wręcz brawurowo, że niby kurwa wiem, co robię i to zapuściłam.
Bobie Marleyu, Purplesi, Stonesi, Metallico, Zeppelini, najmocniej Was przepraszam, ale naprawdę nie chciałam. Nie zamierzałam.
MA-SA-KRA.

I tak zakończyła się moja historia z popem katoli… a nie, to nie ta notka. Ze spinningiem. Przynajmniej na ten tydzień.

Jeden, jedyniusieńki plus i to dodatni całego tego ochujałego TŁUSTEGO CZWARTKU był taki, że Arek odwiózł mnie do domu i mogliśmy sobie pogadać dłużej niż zwykle.

Na całej imprezie – po odliczeniu kosztów taksówkowych – zarobiłam 15 złotych.
Mówiłam, że żyłki do biznesów to ja nie mam.

A jeśli chodzi o drugi motyw przewodni tego dnia, to nie połasiłam się na ani jednego gnieciucha, bo inaczej nie można nazwać tego, co wyprawia się i jak profanuje się pączki właśnie w dzień ich święta.

Ale piosenkę zapodam Wam tłustoczwartkową:





Dane wyjazdu:
28.58 km 0.00 km teren
01:31 h 18.84 km/h:
Maks. pr.:29.27 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:153 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 802 kcal

Poranny opad PACZY na mnie zza okna

Środa, 15 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 0

Zapowiadali, że tak będzie i było.
Dojebać miało i dojebało.

Pogoda patrzyła na mnie, CZASKAJĄCĄ z rana trenażer, bo w takich warunach nie sposób nigdzie indziej wykonać dzisiejszy treningowy TUDU (to z angielskiego) i mówiła do mnie:

Yzostańńńń. Ywydomuuuu. Ynniejjedźźź.

Tak do mnie mówiła. W sumie kuszące. Ale. Zerknęłam na mój najulubieńszy modem i ja już wiedziałam, JAKA to będzie praca. Wdziałam więc obciski w akompaniamencie RELACJI NA ŻYWO Z WARSZAWSKIEJ PŁUGOSOLARKI (serio, było rano coś takiego tefałenie 24) i pojechałam między te samochody, bo wiadomo, że padający śnieg oznacza zanik dróg rowerowych i chodników. I można tylko ulicą.

Nie było to łatwe. Między pasami zbierały się podlodzone muldy z brei, którą samochody se wypędziły spod kół i trochę mi się tańczyło. Ale że auteczka, nawet te najdroższe, nie jechały w ogóle, to sobie mogłam pozwolić na ratowanie się wypiętą z spda nogą. Pomaga też tryb molestująco-migający lampki, bo na ogół widziano mnie, nadjeżdżającą od tylca, w bocznych lusterkach i zjeżdżano, co bardzo Wielkiej Che się podobało.

I jechałam do pracy nagle 10 minut dłużej niż zwykle. Ciesząc się, że jednak wylazłam z domu oraz na widok kurierów rowerowych.

Jęczenie ludzkie, że znowu drogowcy dali się zaskoczyć i nie poodśnieżali na czas, rozczula mnie do ostatniej żyłki odpowiadającej za wkurwienne tętnienie skroni. Powinno się wyłapywać takich maruderów i zaprzęgać do robót uprzątających ulice właśnie podczas ataku śnieżycy. Wszyscy byśmy się chyba pośmiali.

Najlepiej jest wsiąść SAMEMU do pięcioosobowego samochodu i się dziwić. Że taaaaakie korki. I że jest luty, jakiś wyjątkowy w tym roku, bo śnieg spadł.

Z jednym takim, ewidentnie wściekłym na wybryki natury, a zatem na wszystko wokół, chujkiem miałam niewątpliwą przyjemność, bo poinformował mnie, że stwarzam zagrożenie ,,na tym rowerze”, uprzednio oczywiście zajeżdżając mi drogę.

- Zagrożenie to tworzysz pan przez to, że żyjesz i dążysz do reprodukcji – usłyszał ode mnie chujek.

Jakoś nie mam ochoty reformować debili, którzy są niereformowalni, bo są debilami - koło się zamyka. Po co mam se strzępić język na wyjaśnienia, jak mogę zwyczajnie zjebać/obrazić/ubliżyć. Ta sama oręż, powinno do niego trafić. Bardziej niż merytoryczne, kulturalne argumenty
.

Dane wyjazdu:
41.94 km 0.00 km teren
02:12 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.35 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1321 kcal

Ballantines Day, aha, aha

Wtorek, 14 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 4

Ponieważ był to dzień miłości, także do pedałów, cyklistów, masonów i czarnych, którzy jedzą w kiblu, bo są czarni, panowie ochraniacze udostępnili mi w ciepłej piwniczce firmy miejsce na rower. Jest to o tyle plus dodatni, że nie upierdalam sobie miejsca okołobiurkowego. A to istotne jest w czasach złagodzenia zlodowacenia. Czyli CIAPY, jak to się zowie na Podkarpaciu na przykład.

Ja przyjęłam na to nazwę „JEBANA ODWILŻ” i myślę, że wystarczająco oddaje, w czym rzecz.

To raz.

Dwa to w ramach dnia miłości wieczorową porą pojechałam na siłownię, której szczerze nienawidzę. Po drodze, na rondzie Żaba, na wiadukcie kolejowym zoczyłam wywieszone naprześcieradłowe wyznanie kogoś, kto dziękował komuś za trzysta ileś dni razem – nie wiem dokładnie, ile, bo prześcieradło INO FIZGAŁO na wietrze i zaginało się akurat kurna w tym rogu, gdzie była liczba. Do dziś nie mogę zdzierżyć tego, że nie wiem, ILE.

I właśnie na okoliczność tego, tej rozpaczy i niewiedzy zakończyłam ten dzień tak, aby tytuł odnosił się jakoś do treści. ALKOHOLEM.





Dane wyjazdu:
55.19 km 0.00 km teren
03:12 h 17.25 km/h:
Maks. pr.:37.44 km/h
Temperatura:-7.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1564 kcal

Obliczyłam, że jak zrobię dziś 10 wpisów, to nadgonię z nimi

Poniedziałek, 13 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 3

A jak zrobię dziś pięć i jutro pięć, to nadgonienie dokona się jutro. Jak dziś trzy, a jutro siedem, to też jutro. I właśnie dlatego nigdy nie zrozumiem matematyki. Wychodzi na to, że 3 = 5 i 7 też = 5. W dupie z takimi wyliczankami.

Ja wolę opcję, że 2+2= Madagaskar i kto mi zabroni tak myśleć? Może tylko Pani Mama. Zasadniczo się słucham. Zwłaszcza jak prosi mnie, żebym MAJĄC KLUCZE do chaty, nie napierdalała dzwonkiem:D
Otwierając jednicześnie drzwi posiadanymi kluczami.

A nie no. Teraz to wyszło, że się nie słucham. Jeden pies.
Dwa jest dwa, plus jest plus, a Madagaskar to nie Kontiki.

Poniedział, którego dotyczy wpis, był mroźny oraz za siedmioma rzekami, za dwiema górami i zbliżał mnię do pierdolnięcia Specem w rów jakiś. Czy ja we wszystkich rowerach (hue, hue, zaznaczam tu swoje burżujstwo, prawda) muszę mieć zryte napędy NARAZ JEDNOCZEŚNIE? Czy ja na przykład nie mogłabym dla starczej spokojności choć raz doświadczyć tego, że na tym świecie nie tylko chodzi o przerzutki? A na przykład o czyste sumienie?

Bardzo bym prosiła.

Teledyskowo podoba mi się to:






Dane wyjazdu:
35.00 km 32.00 km teren
03:13 h 10.88 km/h:
Maks. pr.:31.24 km/h
Temperatura:-13.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1231 kcal

Nawet ja

Niedziela, 12 lutego 2012 · dodano: 29.02.2012 | Komentarze 9

Nawet ja tnę w człona jak Zorro i idę na łatwiznę. To chyba jedyny sposób na to, bym nadgoniła z notami. Dlatego podaję Wam link, nabijając też w ten sposób statsy Niewemu. Tam jest rilejszon, co robilim, czy pilim, czy się wywalalim, co zrobił Radek, a ja od siebie mogę dodać jedynie, że

Kuooocham Niewe

Kuoooocham Radzia

Kuoooocham Gora
I kuoooocham zlodowacony Kampinos oraz wynalazek w postaci kolcowanych opon.

Tu se poczitata i pooglądata, jak było i jak żyć.
Wpis jest mocno tendencyjny, bo za otwarciowe zdjęcie służy tam fota Che, która taszczy rower, ale zniesę to. W imię, powiedzmy, niedoczasu (sama bym sieknęła taki wpis, że sami anieli graliby mi hymni).

Chciałabym na koniec napisać, że Che AGAIN is back in town, BITCHES & BUSTARDS, ale może być tak, że znowu mi się załączy wpisowa przerwa.

Sława, rozumicie.



Dane wyjazdu:
44.28 km 0.00 km teren
02:19 h 19.11 km/h:
Maks. pr.:36.87 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1484 kcal

Słuchafoneiro, trenażeiro i Wiktoroweiro. O!

Sobota, 11 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 14

A było to tak.
Pomknęłam nasmarować taśmę. W pracy.
Tak, w sobotę.

Po tak zwanej trasie odebrałam wreszcie moje wielkie służbowe słuchafony. Skoro mam pomagać młodym i zdolnym robić kariery… to niech ja dobrze słyszę, że fałszują na nucie z krzyżykiem.

Jak te laski od Kłins Af De Porket. Choć one akurat fałszowały na bemolu.
Albo po wizycie w Bemolu. Jakoś tak.

A potem miałam w planach wyprawę do oczekujących mnię Radzia i Niewe, którzy w dzień robili po lo… JEŹDZILI! Jeździli rozpoznawczo po tym lodzie. Aale aby se na tę przyjemność spotkania z chłopakami pozwolić, zrobiłam zaplanowany trenażeiro i dopiero potem wystartowałam w teren.

Nie przejechałam pięciu kilometrów, gdy zadzwonił do mnię Radziu z propozycją, że po mnie wyjedzie, bo zamarznę.

OCZADZIAŁ??? – se myślę. Tropików nie ma, ale ja wiem, czy mamy jakiś powód do paniki? Do hjustonmamyproblem?

Asieokazuo!

Się okazało to, co Niewe zrelacjonował u siebie na blogu – Radziuńciu złapał gumę i naprawiając ją prawie zamarzł. I jeszcze długo po powrocie do wiktorowskiego (czy wiktoriańskiego?;)) domu złego go CZĘSŁO. Na zasadzie projekcji uznał, że i ja cierpię i prawie umieram z zimna. I że trzeba mnie wyratować.

W tle udzielał się Niewe i wyszło na to, że obaj wyjadą po mnie. SAMOCHODEM, żeby była jasność. No nie dadzą pojeździć, no.

- Dajcie spokój, se przyjadę. Fajnie jest, ciepło mi. – odrzekłam nas ich dictum.

- JAK CI ZMIĘKNIE RURA, TO DZWOŃ – wypalił mi w słuchafona urażony odmową Radzio.
Jadę se zatem. Dobijam na Wrzeciono. Dzwoni mi telefon. ZNOWU.
Tym razem to Niewe.
- I co, namyśliłaś się?

Noszkarwamać! – se myślę. O co im chodzi???

I słyszę w tle Radka: to pojadę po nią.

Za chwilę słyszę Niewe: ja pojadę.
Po czym przemawia Radek: no pojadę, na luzaku.

Poprzemawiali się tak na przemian, w końcu nie zdzierżyłam.
- No dobra, kuźwa. Przyjedź(cie) – zgodziłam się dla świętego spokoju. Bo co, ujadę następne pięć kilo i znowu zadzwonią?

Już poza moją wiedza stanęło na tym, że zziębnięty Radzio zawinął się do siebie, a po mnie przybył Niewe. Z Łąki Łan na pokładzie. A więc i taki będzie song. A że już linkowałam wszystkie moje ulubione łąkiłanowe, zapodaję mniej ulubiony, ale jednakowoż poważany za jego zrytość.

O:


Jakie to jest durne!:D

A w ogóle to…
CO KIC!
TO KLOC!


Dane wyjazdu:
33.15 km 0.00 km teren
01:36 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:36.53 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:163 ( 83%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1098 kcal
Rower:

Jeździłam. Przecież że

Piątek, 10 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 19

Nie ma o czym nawet pisać. Mogłam wczoraj nie wychodzić z robo. O tak chorej godzinie? Ale wyjszłam. I tak to prostu dożynam Centka, można powiedzieć, że posłuchałam Prezesa PiSu i dorżnęłam watahę zębów zębatki średniej. Nie robi. Skacze, dynda, fika, ślizga się.
Nie bójmy się sobie tego powiedzieć, Andrzej.

O panie, niech ja dostanę jakąś premię w pracy, odłożę se na nowe zęby, bo własne ani chybi stracę w kontakcie z kierą. Ruszenie ze świateł nie jest już teraz wcale takie hop siup. A ja nie jestem żaden tam fafa-rafa.

Odrobiłam wczoraj siłownię, zeznawszy wszystko Wojtkowi bardziej szczerze niż na spowiedzi świętej.

I jeszcze kumulację zgarnął ktoś inny niż ja. Wychodzi na to, że zapieprzać do nocy muszę przynajmniej do następnego zwalnienia blokady maszyny losującej pod nadzorem komisji kontroli gier i zakładów (fajni ci dziadziowie byli).

A z innej beczułki... Moim mroźnym losem zainteresowali się zapoznani w Hiszpanii przedobrzy ludzie: Carlos i Kellen. Zobaczyli w telewizji, jakie temperatury posiadamy i zadzwonili zaniepokojeni. Odłożyli słuchafona jeszcze bardziej zaniepokojeni, gdy im wyznałam, że ja taki mróz uwielbiam.
No co?;)

A muzę na ów mój zapierdol pracowy posiadam taką:



O.
I o.


Dane wyjazdu:
45.16 km 0.00 km teren
02:18 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:-13.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1173 kcal

Zrzygacie się kolejnym tego wieczoru wpisem?:D

Czwartek, 9 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 7

Zupełnie niezgodnie z trenerskimi zaleceniami oraz z ZAŁOŻENIAMI TRENINGOWYMI rano kręciłam do pracy mocno niefrasobliwie w tętnie siły.

Super. Naprawdę super. Nie wiem, czy mam sobie wymienić żyły, czy może serce, czy prościej jednak będzie COŚ zrobić z napędem.

Czy ktoś mi może wyjaśnić, jak to się dzieje, JAK TO SIĘ WYDARZA, że każdego roku centurionowy napęd odmawia mi posługi właśnie wtedy, gdy jest schyłek zimy i czekamy na odwilż, a zatem na gnojówkę na ulicach? I na to, że spłynie na ulicę z poboczy to, co zepchnięte zostało z dróg pługami, a zatem cała ta chemiczna pulpa, od której łańcuch robi się rudy.

Porke, HORHE?
Dlaczego akurat wtedy? Dlaczego wtedy zostaje mi blat i z tyłu ten jeden pizdryk zębatkowy, ta najmniejsza tarcza?

Jedyną osobą, która mogłaby odczuć satysfakcję z tego mojego pocinania w strefie siły byłby…

Niiiie. NIE WOJTEK. Nie mój ukuochany pan trener.
Tu czeka mnie raczej zjebka, jak sądzę.

Zadowolony ze mnie byłby sam Robert Burneika.
Jemu moja SIŁA! by się spodobała. Na czym jednakowoż nieszczególnie mi zależy.

A w ogóle to tym razem mnie wy-ten-piździło-tego.
Nakułwiający wiatł spławił, że w dłodze do łobo musiałam nawiedzić trzy miejsca, żeby się ogrzać: aptekę (tu nawet pani złobiła mi heŁbatkę;)), spożywczak, bank (wzięto mnie za łowełową kułiełkę, przedłożywszy mi DOKUMENTY DO ZABRANIA). Inaczej nie dałabym łady. Łęce by mi odpadły.

Sorry, ale pisząc powyższe zdanie, żułam mięsko. Ry mi się wyłączyło.
;)

Ponieważ zrobiłam tego dnia SIŁĘ! na rowerze, odpuściłam siłownię. A tak naprawdę odpuściłam dlatego, iż opuściłam zakład pracy stanowczo zbyt późno. Marzy mi się całodobowa siłownia. Albo doba trzydziestogodzinna i wtedy całodobowa siłownia też. Bo czemu nie?


O, dziś rano czułam się właśnie tak, jakby ktoś żarł moje trzewia. Nawet dobrze strzeliłam, bo pani żre serce:




Czyli zupełnie w temacie.


Dane wyjazdu:
39.50 km 2.50 km teren
01:59 h 19.92 km/h:
Maks. pr.:32.14 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 987 kcal

Stosunki polsko-rosyjskie uległy rozchwianiu

Środa, 8 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 17

No bo.
Jadę se ja z pracy, proszę ja Was, Górczewską (a niektórzy mawiają, że GÓRCZEWSKO). Ale nie ulicą (ULICO), tylko rowerową drogą (ROWEROWO DROGO). Tężę drogą (O) napierają standardowo ludzie. Jak to zawsze. Rzadko zawiązuję z nimi grubszy dialog, zazwyczaj ograniczam się do tych słów, które są uznawane za zwroty grzecznościowe (np. "najmocniej przepraszam, że zakłócam wasze łażenie po drodze rowerowej, proszę zrobić mi kawalutek miejsca, przemknę i już mnie nie ma, piękni, rozumni państwo"), z rzadka ponosi mnie elokwencja i proponuję np. „jak już tędy leziecie, to się kurwa tu połóżcie”, a tym razem NAHLE musiałam użyć wiedzy rodem ze średniej szkoły.

Wjebałam się bowiem w pana Rosjanina.
Lazł i lampił się w coś, a zatem nie przed się. Lazł – nie muszę chyba wyjaśniać? – rowerowo drogo.

Bardzo szczęśliwie przy tej okazji trafiłam na warstwę lodu i zaliczyłam trzymetrowy przejazd po nim. Nie wiem, czy łyżwą, czy klasykiem.
Pan Rosjanin dostał rogiem, a że był postury rosyjskiej, to ten róg wziął i WYGŁ.

- Kurwa no! – rzekłam, już leżąc, zdobywszy się na sięgnięcie pamięcią do tego, czego uczyła mnię w liceum pani Pieńkoś (oprócz fragmentu Jewgjenija Oniegina, który chyba bym nawet dała radę wyrecytować), czyli na zagajenie po rosyjsku.

Pan Rosjanin PANIAŁ, czego ja CHOCZIU.

Zbliżył się, ostrożnie dość, zainteresował się moimi obrażeniami, wyznał, że NIE PASMATRIŁ, na co ja mu wyraziłam swoje zdziwienie i wątpliwość pytaniem „to na chooi ci te oczy?” i rozstaliśmy się, powiedzmy, że z wrażeniem w miarę nienaruszonego światowego miru, acz ja z lekko naddarta kurtką.

I bolącym nagdarstkiem.
I ufajdanymi, wielce praktycznymi zimą, białymi rękawiczkami.

A potem jęły marznąć mnię kolana, więc zrobiłam postój na przystanku autobusowym, by wyjąć z plecaka Szpeckowe ocieplacze kolanowe (wczoraj zanabyte w Erbajuniu, czyli pieszczotliwie mówiąc Airbike'u) i je nałożyć.
Jeden jedyny koleś, który stał na tym przystanku i miał okazję zobaczyć, jak wdziewam, naciągam te ocieplacze, gdym już ruszała przedsię dalej, zagaił:

ALEŻ TO BYŁO INTYMNE.

Uśmiechnęłam się ino rozbrojona spostrzeżeniem, ale zagajenia nie podjęłam i jedynie taka intymna pojechałam dalej.

Jeszcze byśmy się sobie spodobali, i co dalej. Ślub, dzieci i schabowy w niedzielę.

Uciekłam stamtąd, czując skutki tego, iż podczas spotkania MIEŻDUNARODNEGO z panem z Radziecji wbił mię się (może też całkiem intymnie) taczfon w udo. A dlatego, że wożę ten taczfon na udzie. Przyznam, że siniak powstał widowiskowy.

Zupełnie zaś nieintymny. Choć nie mnie to oceniać:D


Muzycznie indokrynacyjnie to mam dla Was songa.

I klip!

&ob=av3e

Interaktywny klip. Można wędrować po pokojach i zobaczyć, jak zryte umysły mają Papryczki.


Dane wyjazdu:
43.18 km 0.00 km teren
02:04 h 20.89 km/h:
Maks. pr.:28.17 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1569 kcal

A podobno w nocy...

Wtorek, 7 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 3

… ktoś na Szczęśliwicach użył koksownika i rozpalił se na nim grill:D Pomysłowość ludzka (chyba, że to był Lucjan, to wtedy pomysłowość lucka) nie ma granic. Ewidentnie to był ktoś bliski mojemu sercu i ktoś znający twórczość Jana Niezbendnego. Słuchał kawałka „Letni grill” i załkał, obejrzawszy prognozę na następne dni mówiącą, iż mrozu jeszcze będzie trochę, potem odwilży hektolitry i… I o. I se upiekł kiełbaskę, czy co tam właśnie wyniósł z Wierzejek. Z tego żalu wyniósł.

Ja tylko chciałabym zobaczyć, czego użył jako kratki grillowej. Standardowej kratki nie spodziewam się po kimś tak kreatywnym.

Brakuje mi takiego szaleństwa w moim życiu:D

I właśnie w ramach tego braku zabrałam Jacuniunia mojego, kolegę redakcyjnego do Airbike. Ja jechałam się obkupić, Jacuniuniu obkupić i kółeczka naprawić. Tam się nawyzłośliwiałam z chłopakami, nauśmiechałam do Wojtka i mogłam uznać dzień za udany. Jak i Dżackowe kółeczka za zrobione.

Wieczorem jeszcze tylko siłownia oraz spotkanie narowerowego Janka, który mnie doganiał, doganiał, doganiał, acz jakoś tak bez przekonania, aż w końcu dogonił i na bazie tego dogonienia odholował pode same DŻWI (są ludzie, którzy mówią bardzo wyraźnie DŻWI).

Choć nie jestem przekonana, czy to było wtedy, bo z tych zaległości już mi się wszystko POMAKLASIŁO:D

A z muzycznej beczki to jak ci panowie tak będą grać na Openerze jak tutaj:



a będą grać, bo przyjadą, to ja proszę Państwa, cały ten koncert spędzę jak nastolata. Bez T-shirta.