Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zwykły trip do lub z pracy

Dystans całkowity:19495.35 km (w terenie 1188.78 km; 6.10%)
Czas w ruchu:906:46
Średnia prędkość:21.37 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:34423 m
Maks. tętno maksymalne:193 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:422939 kcal
Liczba aktywności:348
Średnio na aktywność:56.02 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.60 km 0.00 km teren
02:36 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Nie za wiele. Tak piszą ci, którzy nie wiedzą jak się pisze 'niewiele';)

Piątek, 4 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 8

Nie lubię tak. Kiedy rano muszę być wcześnie w robocie, a wieczorem wynurzyć się z jamy chama późno. O tyle jednak było to miłe pełne wynurzenie, że se zaparczyłam rower u kumpla, przebrałam się w cywil, potuptałam na koncercie Power Of Trinity (Niewe! Ty się zbrój na listopada dzień 27. Gdyż grają wtedy tam, gdzie leją syfne piwo za peelenów dziewięć, po którym to syfnym piwie łeb napiernicza zawsze!)


Singiel podoba mi się średnio, ale promuje nowy krążek:



Lubię jednakowoż to pierdylnięcie, a koleś ma głos, jakby urodził się do śpiewania reggae:)

Mam dylemat, bo 8 piątkowych kilometrów przejechałam już po północy, wracając z koncertu. Jak mam to wpisać? Mam być szczera i skrupulatna oraz rzetelna?:D


Dane wyjazdu:
63.20 km 6.00 km teren
02:51 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Huhu HA hu hu HA, nasza mgła(ha) zła!

Czwartek, 3 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 6

Ależ to był ekstremalny powrót z roboty. Wracając jak ten Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach, czyli wracając po wioskach, czułam się, jakbym w butach próbowała rozróżnić duży palec u nogi.

GÓWNO BYŁO WIDAĆ.

Gówno i ewentualnie jeszcze kierę oraz przednie koło. Od czasu do czasu z mleka rozlanego wokoło dało się wydestylować snop świateł nadjeżdżających samochodów. W zasadzie próba dostrzeżenia czegokolwiek w tej mgle równała się szansom na przybicie TEJ samej mgły do ściany.

Odkryta do połowy łyda przed wejściem do domu nabrała właściwości mrożonego morszczuka. Po wejściu do domu przypominała tego samego morszczuka, tyle że spędzającego wakacje w zepsutym zamrażalniku.

Było zatem zajebiście. Chociaż ruki to mi zmarźli w rękawiczkach wiosenno-jesiennych. Acz te, które mam już wiosny raczej nie doczekają.
Jednakowoż ruki zmarźli nie na tyle, by nie chwycić w nie buteleczki schłodzonego Kasztelana;) Oczywiste, nie?;)

Niezłe to:
&feature=player_embedded



Dane wyjazdu:
55.30 km 0.00 km teren
02:33 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:5.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 954 kcal

Wyścig z taksówką, ą, ą, ą

Środa, 2 listopada 2011 · dodano: 04.11.2011 | Komentarze 27

Znowu mam syndrom niewspółpracującego nadgarstka, dobrze, że lewego, będę mogła nadal dziarsko wstawać z łóżka prawą ręką. Jednakowoż o tyle mnie to martwi, że w sobotę mam sprawdzian techniki i szybkości w Jabłonnie, a trasa jest taka, że przydałoby się móc operować przednią przerzutą. A ja zrzucić jeszcze zrzucę, ale już wrzucić… Uj, najwyżej podjeżdżać będę z blatu. :D

Orteza sreza.

Po pracy musiałam zorganizować powrót PanioMamowy z Dworca Zachodniego na CheEvarowo, na który to dworjec podbiłam rowerem, tam podstawiłam Pani Mamie taksę i ustaliłam z taksiarzem, że u celu będę pierwsza:D.

Gdybym nie musiała zbaczać z trasy, bo zwiewałam przed strażą miejską DOKŁADNIE W TYM SAMYM MIEJSCU, w którym niedawno sprezentowano mi mandat, byłabym równiutko z nim pod chatą. A tak to tylko se pomachaliśmy.

Pani Mama przywieziona i tym sposobem dwa słoiczki marynowanych zielonych gąsek trafiają do mnie, do nikogo innego;).

Jak rano mi się wydawało, że przegięłam ze spodniami na ¾ i kapkie łydy dostały zastrzyku krioterapii, tak wieczorkiem było super.

Gdzie można napisać, żeby w tym roku zima spieprzała do Nowej Zimlandii? Śnieg jestem w stanie lubić max tydzień.
Gnojówki zaś nie zdzierżę.

Fajny klip (zgadnijcie, DLACZEGO?:)) i fajna muza:

serio!


Dane wyjazdu:
56.30 km 0.00 km teren
02:35 h 21.79 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:13.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1019 kcal

A kto to, a kto to, a kto to tak gna?

Piątek, 28 października 2011 · dodano: 02.11.2011 | Komentarze 3

To CheEvara do Faścika!

Uh, nawet udało mi się zarymować i zrytmizować, kto gnA do FaścikA! CheEvarA! Ha HA!
I wiecie, KOGO udało mi się namówić do tego współgnania (do FaścikA)? Samego Niewego. Któren to do ostatniej chwili nie wiedział, czy przypadkiem nie musi pozostać na swych niewiańskich włościach, żeby na przykład okopać dalie, lub też wyłożyć taras otoczakami chińskimi. Mówił też coś o nakarmieniu ogrodowego złotoryjca, no migał się po prostu, na co ja wykonałam szybki telefon do FaścikA i ten w jeden wieczór zorganizował i dalie (do okopania) i taras (do wyłożenia) i ogród dla złotoryjcA.
:)

Zatem piątek mój rowerowy wyglądał tak, że rano pognałam do fabrykA, najszybciej i najwcześniej, jak się dA – a się dało, bo Rockhopperem – żeby wyjść do domA jak najszybciej i rzecz jasna, najwcześniej też.

Jak ja przeklinałam to, że o 15:30 (słownie: pietnastei czydzieści), czyli w pełnym, jesiennym słońcu, muszę wpakować rzyć (jak rzyć, panie prezydencie, panie poruczniku, panie generale, do waszej armii nie podłączam się wcale) do samochodu i postać w korku.

No dobra, tyle tego dobrego, że w towarzystwie Niewego, który po Harpaganie w Lblągu (to takie miasto w Polsce, któremu odcięto internet – jak Łk, Milianów pod Warszawą, i ta piosenkarka Gloria Stefan) wiózł Faścikowi na reanimację swoją Konę. Choć gwoli ścisłości (czy Gwola to taka dzielnica Wawy, która ma dołączony Gaz? I jeśli tak, to jaki ten gaz ma związek ze ścisłością?) dodam, że nie o to Niewemu chodziło, acz trzeba było dokonać pewnych warsztatowych manipulacji, żeby mógł nazajutrz, jak to nam Faścik zaplanował, pojeździć.

O bardzo nieludzkiej porze, a na pewno mocno nieludzkiej dla Faścikowego dziecięcia, które zasnęło zmożone, a nawet zdrożone czekaniem na nas, zajechalim do Gdyni, gdzie chcąc, nie chcąc i strasznie się opierając, daliśmy się napoić. Jeśli ktoś przeczytał „NAŁOIĆ”, przeczytał to zupełnie słusznie.

Przyznam szczerze, że przez ostatnią godzinę naszej z Państwem Faścikami integracji zupełnie godnie reprezentowałam dział warzywny, zamieniając się w dorodnego, acz tępego selera.

Ale wcześniej zdołałam zmolestować Faścikową kotkę Putę, atakując ją doznaniami o charakterze ambiwalentnym – a to karmiąc ją Monte (żarła, aż się cała CZĘSŁA!), a to molestując ja poprzez targanie za ogon, czochranie za futro nagrzbietne, a to próbując ją zmusić do wytworzenia sobie FAŁD NAKĄTNYCH.

Zdołałam ją naprawdę zmolestować udanie;).


Dane wyjazdu:
82.35 km 17.00 km teren
04:16 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 62 m
Kalorie: 1672 kcal

A tym razem kapkie inaczej

Środa, 26 października 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 5

Jaka ja jestem kurna zorganizowana w pracy, jak muszę wyjść wcześniej, huhuhuhu. Samam się siebie zaskoczyła. Tak naprawdę zrobiłam więcej niż przez trzy dni (jeśli czyta to moja naczelna, jak nic dostanę premię:D). W ciągu sześciu godzin. Zaraz mi tu pewnie przylezie ten od Monte Drinka i powie, że jak bym się tyle nie bajkstatsiła, to bym zawsze się tak wyrabiała.

A jest zupełnie odwrotnie. Jak z tym tłumaczeniem z języka obcego – lewą ręką czytam, prawą piszę. Chyba, że odwrotnie tłumaczę – NA język obcy. To lewą ręką piszę, prawą czytam.

Chyba, że to z polskiego na nasze, czyli na język wolski.
Mniejsza o to.

No tak marnej średniej to ja dawno nie miałam. Ja wiem, że może pizgać bardziej, wierzę i nie chcę, żeby mi to udowodnić. Że można bardziej.

Wreszcie jakiś ludzki dystans mi wyszedł. Się ja wybrałam z Wojtkiem do Jabłonny na trening w krzaczorach z jego podopiecznymi i wyszło, jaką jestem techniczną FIZDĄ:). W większości przypadków.
A jakież tam pikne (wszelako, mimo mojej fizdowatości) landszafty xc-owe są!

Tak więc tego fafluna, który do mnie dzwonił w tym czasie i dzwoniąc, rozłączył mi połączenie giepeesowe, gdziem se traskie nagrywała, nabiję na pal. W Azji.
Bo sama z mojej własnej pamięci, która służy do - jak logika nakazuje sądzić - zapominania, tego nie odtworzę.

Przyznam, że mocno dobrze zrobiłam, podmieniając przed treningiem rowery na Dereniowej, czylim zostawiła chłopakom Centka (bezhamulcowego niemalże, bezamortyzowanego takoż) i wymieniła go na wylizanego Rockhopa. Inaczej, Bożesztymój, czaju z melisą musiałabym se naparzyć na pierwszym zjeździe!

Jest nad czym tyrać.

Znacie tego pana i te MĘTY?

&ob=av2n

Fajnie bujają.


Dane wyjazdu:
63.12 km 0.00 km teren
02:54 h 21.77 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:6.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1203 kcal

Wtorek z norek, wtornica-nornica

Wtorek, 25 października 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 4

Ojejuńciu, jak mi brakuje maratonów i potem spisywania z nich relacji. Niech już będzie ten weekend, niech ja już jestem u Faścika, Puchatego, niech ja już integruję się z irmigiem, niech ja zacieśniam sympatyczne więzi z Piotrkiem, którego w Moheruniu poratowałam pompką na maratonie i z którym na pewno się zaprzyjaźnię, bo to chłopak właśnie z takiego sortu –niech już to wszystko będzie, a ja potem z tego CZASNĘ jakiś megawpis.

Tak jakoś literacko niespełniona się czuję.

A jak ja się tak czuję, to mam podstawy do posiadania leków o poziom czytelnictwa na naszej ojczyzny łonie.

Choć tak se bałwochwalczo myślę, że jakbym napisała tu trzynastozgłowiec o nudnym, zwykłym dopraco- i zpracowym wtorku, to i tak byście piali z podziwu.
Albo z żalu. Co jest raczej pewniejsze niejako.

Ale damy radę.



Damy, nie? :)


Dane wyjazdu:
61.22 km 0.00 km teren
03:07 h 19.64 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 44 m
Kalorie: kcal

Doprawdy, kto w epoce lotów na miotłach wierzy w czarodziejskie obrusy??

Poniedziałek, 24 października 2011 · dodano: 25.10.2011 | Komentarze 5

Olaboga, jak to się wszyscy o mnie troszczą. O to, czy ja mogę jechać po oddaniu w pyty płytek na rowerze, czy nie-e.

Bo się umówiłam z kumplem moim Słavciem, który kumplem jest co prawda nie tylko od tego, ale tak jakoś najłatwiej nam się ustawić nie kurna przy piwku, nie na imprezie, nie na rowerze, a właśnie przy oddawaniu krewy czy płytek tejże. Czyli krewy. Płytek.

Samam nie wiem, JAK,
j a k
przy całej mojej niechęci do wstawania, nie tylko porannego, choć tego zwłaszcza, zdobyłam się na czyn heroiczny, żeby wstać RANIUCHNO, ubrać się i pojechać. W ten mróz i w te wilki jakieś. Bo ledwie dniało, gdym z domu wybywała.

No dobra, tak po prawdzie, to było mocno po siódmej, jak startowałam, mrozu już nie było, wilków też, bo pojszły zapewne na drugie tego dnia polowanie, zatem dramatyzuję z premedytaNcją. Celowo, żeby mnie podziwiać i żałować jednocześnie. Ale bardziej podziwiać. Poproszę podziwiać dużo, dużo, dużo!

I co? Mielim być na Saskiej tugeda razem cuzamen o ósmej. O tej ósmej byłam ja, był Centurion i był esesman od Słavcia:

ZASPAŁEM

Tylko tyle. Nic innego. Po prostu ZASPAŁEM.

A gdzie: Evcia, najdroższa, wynagrodzę ci to lelyj bukietem, PARFUMEM renomowanej firmy Brunox, przyniesę na tych oto ręcach wianuszek z Monte!
?
Gdzie?

Cóż mię pozostało. Splułam się ze śmiechu. Tośmy się kurna spotkaly! A i się nagadaly! A cośmy się naoddawalyyyy!

Jako, że byłam już na miejscu, pora była barbarzyńsko wczesna, ZA wczesna by pojawić się w pracy, zwłaszcza w poniedziałek rano, tak wypaść do biurka prosto spod ogona weekendu, to polazłam oddać sama. A skoro nie musiałam jakoś szybko docierać do arbajta, tom się zdecydowała na płytki, co trwa.

Pierwsza wątpliwość swą wyraziła pani w rejestrancji. Czy aby na pewno mogę, bo tak z rowerem to nie bardzo.
TAK – wycedziłam jeszcze z uśmiechem.

Pani w szatni też nie była przekonana.
Na Saskiej zatem panuje zbiorowe nieprzekonanie.
Które udzieliło się i pielęgniarce i lekarce i lekarkom przy donacji oraz innej pani w szatni, gdym przydział czekólad odbierała.

Trochę skojarzyło mi się to z troską dresiarzy na osiedlu, którzy kiedyś zaniepokoili się tym, czy MAM MOŻE JAKIŚ PROBLEM.

Nie no, skąd. Co wy, chłopaki?

A po wszystkiem, gdym już wyjszła ogołocona z płytek, jedną z czekólad opędzlowałam jeszcze w szpitalu, po czym taka nafutrowana se pojechałam do pracy. Rowerem. Z przekonaniem i bez problemu.
Pińć lat się oddaję i przez cztery robię to z rowerem. Więc wiem, na co se mogie pozwolić.

Acz, w sumie, ja też jestem przekonana o zdebileniu społeczeństwa i ponieważ prościej jest założyć, że ma się przed sobą ciemną masę mózgową, warto zapytać, upewnić się, wytłumaczyć, przestrzec.
Niż się potem - za przeproszeniem - EBAĆ z sumienia wyrzutem.
Troszkę jakby rozumiem.

Po pracy dałam się namówić na wieczorny rowerowy powrót z El Mozano, któren to pomykał se z pracy jak ten Sasza. SZOSĄ. Ponieważ mnie indoktrynuje, bym NIE kupowała kolarzówy nówki, a włożyła nieco pracy w tę moją kozę Kogę, chciałam obadać, na czymże on pomyka, bo mówił i utrzymywał, że też na gruzie.

Panie! Jakby u mnie tak klamki chodzili i w ogóle, to by się CheEvary nie zastanawiali, ino by popierniczali jak źli na tym, co mają. Jakby u mnie w tych TAK chodzących klamkach znajdowali się manetki, a nie gdzieś między nogami, to też by się nie zastanawiali!

Z El Mozano zjechalim się przy Maku na Wilanowskiej i stamtąd przez Zentrum uderzylim na Bielany. Takim fajnym tempem, którym Michał chyba chciał przekonać mnie do sensu istoty roztrenowania.

A KTO CI MÓWI O NIEJEŻDŻENIU?? – zapytał, cedząc i imputując mi ironizowanie (istosy sensu roztrenowania). – MASZ TYLKO JEŹDZIĆ WŁAŚNIE TAK.

I jak przez cały dzień życzyłam sobie szybkiej śmierci, na przykład przez utonięcie we wiadrze z Monte, tak na rowerze wszystko mi przeszło. Cud, ludzie, cud. I płacząca Maryjka.
Gdybym się zadławiła SZEJSETNYM czeskim piwem, też mogłabym zejść. Tak tylko przypominam, żeby nie było, że ja tylko to Monte i Monte. Że jest po sezonie nie oznacza, że ja formy nie szlifuję.

A Rockhopper już gotów jest do odbioru. Jutro będę na Dereniowej sypać bławatki dziękczynne.


Dane wyjazdu:
58.31 km 0.00 km teren
02:47 h 20.95 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:6.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: 1019 kcal

Prawdziwa kobieta z niczego zrobi sałatkę i awanturę

Piątek, 21 października 2011 · dodano: 24.10.2011 | Komentarze 18

Nie przeszkadza mi, że zimno, że pizga, że kurna upał żelżał jakby. Zelżał. Ale coraz bardziej rozumiem małe dzieci, które czekając na to, aż ich starzy w końcu zarzucą na siebie pulower, spodnium, paltot (świetne określenia, zwłaszcza PALTOT), drą ryje w wózkach ubrane w siedemset warstw jakichś tam body, na to bluzeczki, na to CWETERKI, na to kurteczka i w końcu kożuch i finalnie jakiś tam kombinezon.

Pogoda naprawdę mnie nie wpierdacza, bo ja wręcz strzygę dupą, że idę na rower. Ale ubieranie się, żeby wyjść, doprowadza mnie do klinicznego przypadku jasnej kurwi… CY. A potem, stoi se taki ludzik Michelin albo nawet i opity kleszcz i jest zmuszon do paru czynności. Niezaprogramowanych.

Bo samo wdziewanie tylu warstw na się nie jest tak wkierwiające, jak:
a) szukanie już w pełnym rowerowym rynsztunku a to okularów, a to kondona na telefon, a to kluczy – nie ma znaczenia, CZEGO się szuka – zawsze to jest rzecz, która uniemożliwia wyjście w końcu z tego pieprzonego domu w tych miliardach pieprzonych trykotów!
b) strasznie mocno odczuwana potrzeba wyszczania się przed wyjściem, zwłaszcza jeśli wdziało się już na dupę radosny wynalazek zwany spodniami z szelkami. A szelki są zarzucone na pierwszej warstwie góry. A na to mamy jeszcze bluzę i kurtkę. PRZYNAJMNIEJ.
c) zdanie sobie sprawy, że to, co przewalamy, szukając a to okularów, a to kondona na telefon, a to kluczy, jest NIEZAŁOŻONYM POD WŁASNE CYCE paskiem od pulsometru. Sytuacja jest dramatyczna w przypadku osób, które nie potrafią już jeździć bez pulsaka.

I do tych wszystkich sytuacji, które mi się przytrafiają – czasem wszystkie jednego dnia – dzisiaj doszło PRZYPOMNIENIE SOBIE (jak już stałam jak ta baryła, sapiąc i dysząc), że może bym wzięła strój APS-owy na wieczorne teamowe zakończonko sezonku w Centrum Olimpijskim, hę?

Wkurw mnie szarpnął szeroki, ale bez teamowych obcisków nie mogę jechać. Teraz tak: zdejmij kask, kurtkę, bluzę, żeby się nie zagotować, sapnij, idź do szafy, namierz trykoty, złóż trykoty, wpakuj do plecaka, zamknij plecak, włóż bluzę, nie, zdejmij bluzę, bo jeszcze obowiązkowe szczanie, gdyż na pewno okaże się pilne, gdy włożę kurtkę; teraz szczanie, po szczaniu włóż bluzę, załóż kurtkę, włóż kask, włóż rękawice, wrrrrróć! Szukaj rękawic, bo oczywiście jestem tajfun i nie mogę wszystkiego desantować z siebie w jednym miejscu, ja się muszę defragmentować i rozpierzchać na całej przestrzeni garsoniery. O, są rękawice, teraz jeszcze tylko kask, znalezienie pingli i mogę jechać.
Jezuńciu.

A spotkanko APS-owe bardzo przyjemne (kto LAJKNĄŁ APS na fejsbuku, se nawet foty może podejrzeć), krótki trening na stacjonarkach w Centrowo-Olimpijskim Zdroficie, potem wyżera, PRESĘTY i niesmak po tym, jak z całej siedmioosobowej ekipy tylko trójka zdecydowała się przedłużyć wieczór o ciąg dalszy. Ma się rozumieć, że partycypowałam w tym dziele następującego po sportowym spotkaniu zniszczenia (się).


Dane wyjazdu:
56.43 km 0.00 km teren
02:37 h 21.57 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:7.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 991 kcal

Zamienię zeszyt A4 na Audi, najchętniej ten sam model

Czwartek, 20 października 2011 · dodano: 24.10.2011 | Komentarze 11

Żebym tak choć kawałek miała dziś z wiatrem w zad. Choć kilometr. O milę (nawet i księżycowego światła) nawet nie śmiem prosić. Prawiem płucotchawki wypluła i te… no… prątki. Za którymś wepchniętym z powrotem mi do oskrzeli wyziewem, który w zamiarze miał być profesjonalnym kolarskim wydechem, rzekłam w stronę wiatru (czyli tak naprawdę dookoła siebie): ty kurwo!, marząc o tym, żeby te słowa jakoś w cudowny sposób nabrały mocy sprawczej i obok huku implozji i przybyłego za jej pomocą dżina z lampy, albo wielkiego nietoperza, albo CHOCIAŻ premiera Iraku pojawiła się możliwość, by szanowny wiatr ułożył dziób w ciup i pocałował mnie w dupę.
Sprawnie to wszystko ujęłam w jednym zdaniu, co? Się umie.


Dane wyjazdu:
54.44 km 0.00 km teren
02:09 h 25.32 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 20 m
Kalorie: 762 kcal

Nie ma nic łatwiejszego od skomplikowania sobie życia

Środa, 19 października 2011 · dodano: 21.10.2011 | Komentarze 37

Tak se czytam o tych paraliżach komunikacyjnych i nie mogę, a wręcz nie chcę INACZEJ myśleć jak o frajerni o tych, co to NAGLE teraz od świata odcięci na dwa lata i kurwią, że metro, że zamknięta Prażka, że nieszczęście, że skandal.

Jakbyście nie zgrywali cwaniaków, ważnych panów, którym się czapka z krokodylkiem z łba obsunie w chwili, gdy wsiądziecie na rower, żeby nie stać jak te chuje w korkach, to by i skandalu, i masakry, i korków nie było.

Och, och, ach, ach, jak mnie uszczęśliwia widok tych wszystkich wściekłych ryjów, gdy im sobie lawiruję między furami. I se mogę rano wstać lewą nogą, obudzona najpierw z lewego oka, zaatakowana brakomagnezowym tikiem w lewej brewce, ale wychodzę na rower i choć zaczynam pedałować z lewej nogi, to gdy widzę, jak ważniacy w furach (SPIESZĄCY SIĘ DO PRACY, OCZYWIŚCIE) korzenie zapuszczają już na Odrowąża, od razu świat robi się taki jakiś piękniejszy.

Chyba napiszę pismo, żeby rozryć tę Warszawę jakoś jeszcze bardziej. Będę miała zagwarantowany dobry humor wiekuiście.