Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
71.50 km 0.00 km teren
03:37 h 19.77 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zasadniczo to nie mam nic do powiedzenia

Środa, 9 listopada 2011 · dodano: 10.11.2011 | Komentarze 6

Zatem napiszę to.
Albo nie.

Albo... aaaaaaa, sama nie wiem.

No dobra. Coś skrobnę. Choć widzę, że bajstats umiera kapeńkę, nie jeździcie, hę? Roztrenowujecie się, hę?

Acz ciężko mi w to uwierzyć, bo – jak na porę roku – rowerzystów, a nawet rowerzyzdów widzę sporo. Niektórzy nawet piknie MACHAJOM z sympatią. Fajnie.


Centurion popiskuje mię czemuś z okolic napędu i nie wiem, czego się szuja domaga, zdjęcia hamulca? No to, proszę – zdjęcie hamulca:

Zdejm swetr lub też zdejm tarcz © CheEvara



A piśnij mię, kurna teraz zaraz!


Się zmówiłam z El Mozano na spotkaning & jeździńg, bo mielim do pogadania i El Mozano wymyślił początek spotkania we w Powsinie, pod Mrówką, tym centrum (brzmi dumnie) konferencyjnym.

No to pobieżyłam jak pasterze do Betlejem (o, właśnie mię się przypomniało – z witryn znikli zniczy, a pojawili się bombki!). Mżyło, siąpiło, paćkało mi po okularach, ale se myśle

NIE PODDAM SIĘ!

O dalej jechałam i dalej se mżyło, siąpoło, paćkało mi po! Okularach paćkało.

Oczywiście, ja byłam przed czasem. A że strasznie nie lubię oczekiwać, bo tą porą łączy się to nierozwerwalnie ze stygnięciem i marznięciem, kręciłam się to tu, to ówdzie.

Ponoć Kantele mnie gdzieś po drodze zarejestrowała, ale ponieważ wywróżyłam sobie z pohukiwania płomykówki zwyczajnej (Tyto alba) że będę obrażona na jej wpis, zignorowałam jej nawoływanie. Jak mam być wredna, niech chociaż coś sobą reprezentuję.

Mozana mojego MIMO WSZYSTKO najulubieńszego doczekałam się i razem w tempie szybkiej rozmowy (bo szybko jechaliśmy, gdyż ktoś cwaniakowato podążał szoską) pojechalim w stronę Centruma, Bemowa, a finalnie wyszło nawet, że i Babic. Co i rusz nazywał mnię Brutusem – ze względów, które niebawem ujawnię – a ja dramatycznie na to siąkałam nosem.

MIMO WSZYSTKO jechało mię się z El Mozanem moim MIMO WSZYSTKO najulubieńszym fantastiko!

Narzekałam, że mi się za lekko na Rockym jeździ, to teraz chetam się na grubasie Centurionie. Jest ciężko, niemal ciężarnie.

SIEDZĘ NA KONIU.


Dane wyjazdu:
51.80 km 0.00 km teren
02:27 h 21.14 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Noł, senkju, senkju, baj

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 6

Malutkie wahanko o poranku – fullik czy Rocky, Rocky czy fullik? Oto jest pytanie.
Wyjszłam do sklepu po Monte i dowiedziałam się kolejno, iż:
- bez łapacza wiatru nie ma w ogóle co wychodzić
- skoro nie mam łapacza, to jednak raczej Rocky'm pojadę
- mam zakwasy od skakania na koncercie
- jestem niewyspana (po koncercie)
- ajm gonna spalić ten sklep, gdzie na półce jest tylko jedno Monte

Żarty jakieś.

Zakwasy mam takie, że ani nie dałam rady pozapierniczać sobie rano, podjeżdżając Agrykolę, ani WOGLE jakoś spektakularnie pojeździć.

Chodzenie na koncerty powinno być częścią treningu uzupełniającego kolarza. Widzę je nawet jako element CEGŁY. Pojechać na rowerze podbiec poskakać na koncercie.

Nie jest to głupie.
A kwestię alkoholu rozwiązuje klub Stodoła, w którym leją rozwodnionego szczocha, na widok którego to odechciewa się spożywać.


Teraz strzygę uszami, bo 17. lipcopada gra Vavamuffin, a trzy dni później nie kto inny jak sam Glaca.

I ja zamierzam tam być. Ajm gonna bi der.

SIEDZĘ (z zakwasami) NA KONIU (z zakwasami).


Dane wyjazdu:
67.20 km 8.00 km teren
03:19 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

A to wszystko ci dam, tylko padnij, złóż mi pokłon

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 4

Poooolska, mieszkam w Poooolsce, mieszkam w Pooooolsce, mieszkam tu, tu, tu!

Dzień był piękny tak, że aż pękały oczy. Słońce, mua i fullik. A na wieczór czekały wejścia na Kulcik, na któryśmy to podążyć to z kumplem mieli.

Zanim jednak wieczór NADEJSZEDŁ jak ta wiekopomna chwiła-chwila, ja się ujechałam na podewietrze, no kurna, nie można by trochę mniej?? Na ścigancie jeszcze chce mi się z tym halnym walczyć, bo inna pozycja, ale na fullu to ja siedzę jak na koniu (reklama Old Spice mnie rozwala – SIEDZĘ NA KONIU) i biorę cały wryjwind na klatę. Ta może nie największa, ale aby opór poczuć STYKA.

I nie wiem, co dziś bardziej za mną chodzi.




czy
&feature=related

Jeśli jeszcze nie widziałeś Pearl Jam Twenty

&ob=av2n

TO WIEDZ, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE)


A po koncercie, o 23:57 musiałam jeszcze dosiąść rower i powrócić do domu. Teraz już mi dupy nie wywiało, a wymroziło.
A i tak wróciłam z Woli na Bródno PRZEZ OCHOTĘ I CENTRUM.

Siedzę na koniu


Dane wyjazdu:
84.60 km 22.00 km teren
04:33 h 18.59 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:189 ( 98%)
HR avg:168 ( 87%)
Podjazdy:157 m
Kalorie: 1955 kcal

Lawli dej:)

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 17

Wolna sobota zaczęła się od tego, że NIEWYSPANA, zjechana po piątkowym dedlajnie i jeszcze do tego po koncerciku wstałam żwawo i radośnie o świcie (i dnieniu, i brzasku, i zorzach niemalże nawet), żeby dotrzeć na sprawdzian do Jabłonny oraz na sesyję foto oraz po to, żeby mieć fan w ten piękny słoneczny dzień.

Wszystko poszłoby super, gdyby mój pulsak nie wziął i nie ochujał, zerując mię wskazania z drugiej rundy. Typuję na to, że to opaska nie styka i muszę pożyczyć od kogoś jakąś, żeby to ustalić, czy to moja potrzebuje kopa w dupę, czy może ona i zegarek też.
To widowoskowo wywalę i jedno i drugie i przy okazji spalę siedzibę firmy Sigma.


Foty wyszły świetne, a wielokrotnie powtarzany w tym celu (aby foty wyszły należycie) zjazd stał się dla mnie mniej straszny, choć i tak zwykle zjeżdżam go z psalmem pt „Jakoś to kuźwa zjadę” na giembie.

O tu zjeżdżam na ten przykład:
Pikne okoliczności flory i być może fauny :) © CheEvara


i podjeżdżam:
I podjeżdżam. I mogłabym tak w kółko:) © CheEvara



Plan miałam na ten dzień taki, że jeszcze podjadę do Airbike po mojego Centka, który stoi względnie zapdejtowany już od prawie dwóch tygodni na Dereniowej („Zamknęliśmy go w komórce, bo zaczął nas lżyć z tęsknoty za tobą” – dostałam info od chłopaków), ale i przez zebranie kamieniczne, i przez nowy interwiu pracowy, nie zdążyłam.

Cóż...
MOŻE JESZCZE CHŁOPAKI NIE WYSTAWILI GO NA ALLEGRO :D

A tak - betewu - czy ja naprawdę muszę zajechać każde urządzenie? Już pal sześć ten pulsak, ale wyprany kiedyś tam razem z bluzą rowerową licznik (po wymianie baterii działał nawet:D) zgubiłam na rundzie. Do tej pory zasada była taka, że jak coś łatwo pozyskuję (czyli coś od kogoś dostanę), zaraz to a) gubię, b) psuję, c) psuję widowiskowo.

Teraz, widzę, że nawet gadżety kupione za własne, ciężko zarobione DUTKI nie mają u mnie większych szans na przetrwanie.

Ale i tak – podsumowując – treningo-sprawdzian rewela.
Może jeszcze będą ze mnie ludzie i kolarze.


A wieczorem – bo przecież zasłużyłam, nie? – pojechałam do chłopaków na makaron z krewetkami.
No dobra.
Pojechałam po prostu, nie wiedziałam, że się na paszę załapię. Tak po prawdzie, to wolałabym zamiast żarcia piwo (które chamy spożywali, zupełnie nie bacząc na to, że ja nie mogę, karwa!).

Czekam na to, co z chłopaków wyrośnie:



Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
53.60 km 0.00 km teren
02:36 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Nie za wiele. Tak piszą ci, którzy nie wiedzą jak się pisze 'niewiele';)

Piątek, 4 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 8

Nie lubię tak. Kiedy rano muszę być wcześnie w robocie, a wieczorem wynurzyć się z jamy chama późno. O tyle jednak było to miłe pełne wynurzenie, że se zaparczyłam rower u kumpla, przebrałam się w cywil, potuptałam na koncercie Power Of Trinity (Niewe! Ty się zbrój na listopada dzień 27. Gdyż grają wtedy tam, gdzie leją syfne piwo za peelenów dziewięć, po którym to syfnym piwie łeb napiernicza zawsze!)


Singiel podoba mi się średnio, ale promuje nowy krążek:



Lubię jednakowoż to pierdylnięcie, a koleś ma głos, jakby urodził się do śpiewania reggae:)

Mam dylemat, bo 8 piątkowych kilometrów przejechałam już po północy, wracając z koncertu. Jak mam to wpisać? Mam być szczera i skrupulatna oraz rzetelna?:D


Dane wyjazdu:
63.20 km 6.00 km teren
02:51 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Huhu HA hu hu HA, nasza mgła(ha) zła!

Czwartek, 3 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 6

Ależ to był ekstremalny powrót z roboty. Wracając jak ten Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach, czyli wracając po wioskach, czułam się, jakbym w butach próbowała rozróżnić duży palec u nogi.

GÓWNO BYŁO WIDAĆ.

Gówno i ewentualnie jeszcze kierę oraz przednie koło. Od czasu do czasu z mleka rozlanego wokoło dało się wydestylować snop świateł nadjeżdżających samochodów. W zasadzie próba dostrzeżenia czegokolwiek w tej mgle równała się szansom na przybicie TEJ samej mgły do ściany.

Odkryta do połowy łyda przed wejściem do domu nabrała właściwości mrożonego morszczuka. Po wejściu do domu przypominała tego samego morszczuka, tyle że spędzającego wakacje w zepsutym zamrażalniku.

Było zatem zajebiście. Chociaż ruki to mi zmarźli w rękawiczkach wiosenno-jesiennych. Acz te, które mam już wiosny raczej nie doczekają.
Jednakowoż ruki zmarźli nie na tyle, by nie chwycić w nie buteleczki schłodzonego Kasztelana;) Oczywiste, nie?;)

Niezłe to:
&feature=player_embedded



Dane wyjazdu:
55.30 km 0.00 km teren
02:33 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:5.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 954 kcal

Wyścig z taksówką, ą, ą, ą

Środa, 2 listopada 2011 · dodano: 04.11.2011 | Komentarze 27

Znowu mam syndrom niewspółpracującego nadgarstka, dobrze, że lewego, będę mogła nadal dziarsko wstawać z łóżka prawą ręką. Jednakowoż o tyle mnie to martwi, że w sobotę mam sprawdzian techniki i szybkości w Jabłonnie, a trasa jest taka, że przydałoby się móc operować przednią przerzutą. A ja zrzucić jeszcze zrzucę, ale już wrzucić… Uj, najwyżej podjeżdżać będę z blatu. :D

Orteza sreza.

Po pracy musiałam zorganizować powrót PanioMamowy z Dworca Zachodniego na CheEvarowo, na który to dworjec podbiłam rowerem, tam podstawiłam Pani Mamie taksę i ustaliłam z taksiarzem, że u celu będę pierwsza:D.

Gdybym nie musiała zbaczać z trasy, bo zwiewałam przed strażą miejską DOKŁADNIE W TYM SAMYM MIEJSCU, w którym niedawno sprezentowano mi mandat, byłabym równiutko z nim pod chatą. A tak to tylko se pomachaliśmy.

Pani Mama przywieziona i tym sposobem dwa słoiczki marynowanych zielonych gąsek trafiają do mnie, do nikogo innego;).

Jak rano mi się wydawało, że przegięłam ze spodniami na ¾ i kapkie łydy dostały zastrzyku krioterapii, tak wieczorkiem było super.

Gdzie można napisać, żeby w tym roku zima spieprzała do Nowej Zimlandii? Śnieg jestem w stanie lubić max tydzień.
Gnojówki zaś nie zdzierżę.

Fajny klip (zgadnijcie, DLACZEGO?:)) i fajna muza:

serio!


Dane wyjazdu:
82.60 km 19.00 km teren
04:24 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 44 m
Kalorie: 1877 kcal

Ajć kurna, noooo

Wtorek, 1 listopada 2011 · dodano: 04.11.2011 | Komentarze 13

Miały być Gassy, Konstancin, Chojnowski PN, ale z rytmu wybił mnie zaś poranny trening, a potem zupełnie niepotrzebnie dokonany powrót do domu, gdziem się rozsiadła kolejno przy: kawie, Monte, i a-co-mi-tam-jeszcze-jednej-kawie. No i raczej stanęło na Fortach Bema, na Lesie Bemowskim, zapierniczaniu na piętnastą w okolice centrum, bo taka jedna rura miała się odezwać, a że się nie odezwała, to ja sobie przystanek na cmentarzu wojsk radzieckich przy Żwirki zrobiłam, po czym, zapętlając na Czerniaków wbiłam się na moją ulubioną ściechę terenową (Obcy, gdzie jesteś???). I jakoś tak zacnie mi wyjszło nawet.

A porą wieczorową polazłam potruchtać.
Całkiem ciekawe obszczymury siedzą w lesie bródnowskim. Muszę poćwiczyć sprinty:).

A fot cyknęłam dziś mało. Bo mi się nie chciało:)

Skromnie i symbolicznie © CheEvara



Tu leży numer 530 © CheEvara


Wołod długo nie pożył © CheEvara


Ale przynajmniej wiadomo, jak wyglądał.

I na koniec krzak:

On zbladł czy spąsowiał? :) © CheEvara


Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
86.13 km 0.00 km teren
04:03 h 21.27 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:13.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:135 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1789 kcal

Filetowanie nożem fiskarsa

Poniedziałek, 31 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 6

No i o. Ciągle bez jachtów, Karaibów, morza i piwa. Na rekrutacyjny interwiu stawiłam się zupełnie nieprzepisowo, nie kodeksowo, niezgodnie ze standardami w ałturażu rowerowym, nie chcąc zgrywać kogoś, kim potem nie będę.

Na pewno nie będę pańcią w garsonce.
Się okaże, czy to jest trendi i dżezi i zgodne z transcendencją białka jajka kurzęcego.
To, że nie będę pańcią w garsonce.

I czy da się pracować z kimś (czy w ogóle ktoś zechce!) z kimś, kto wie, że nie będzie pańcią w garsonce.

Po czym se pojechałam objazd po stolicy zrobić. Taki zwyczajny errałnd trip, taki mój, taki o.
Nie odwiedzam grobów, nie zaglądam na cmentarze, bo nie. Być może dlatego, że wkurwia mnie ten bazar, który temu wszystkiemu towarzyszy. Przy Cmentarzu Bródnowskim można na przykład kupić se nawet cyckonosz i hotdoga.

No nie trawię tego oszukaństwa. Zresztą pisałam już o tu, porke.

Lubię zaś to uczucie, kiedy dopada mnie przekonanie o powszechnym zdebileniu społeczeństwa. Tych wszystkich jeleni, którzy własne dupy na cmentarze dowożą samochodami. Żeby było szybciej. A potem przez godzin osiemset szukają miejsca do parkowania. Te – zaś tak uważam – powinny być płatne nawet i po trzy dychy. Po to, żeby potem doprowadzić do porządku te porozjeżdżane trawniki, gdzie jaśniepaństwo postawiło swoje hiperważne fury.

Piękna pogoda, co? Piękny wieczór, co? Na tyle piękny, że do Karolajny na domówka-party też pojechałam rowerem, zupełnie tym samym rezygnując z picia piwa i piłam BEZALKOHOLOWE.
Bowiem u Faścika wyznaczyłam sobie maxa (w piątek wypijając piw dziewięć, w sobotę dziewiętnaście) i jakby na chwilę miałam dosyć alkoholu.

Taki żarcik.
Przyznać się, kto uwierzył i niemal herzklekotu dostał??

Piłam to bezalkoholowe tylko dlatego, że do domu chciałam wrócić niezatrzymana przez któryś z tych miliardów patroli policyjnych. Może i było to dziwne, ale kurwamać odpowiedzialne i będę sobie pomysłu owego gratulować.
Bo pod samym domem drogę zagrodził mi pan w mundurze pilnujący zakazu ruchu przy Odrowąża.
Ma się tego nosa, co?
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
56.30 km 0.00 km teren
02:35 h 21.79 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:13.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1019 kcal

A kto to, a kto to, a kto to tak gna?

Piątek, 28 października 2011 · dodano: 02.11.2011 | Komentarze 3

To CheEvara do Faścika!

Uh, nawet udało mi się zarymować i zrytmizować, kto gnA do FaścikA! CheEvarA! Ha HA!
I wiecie, KOGO udało mi się namówić do tego współgnania (do FaścikA)? Samego Niewego. Któren to do ostatniej chwili nie wiedział, czy przypadkiem nie musi pozostać na swych niewiańskich włościach, żeby na przykład okopać dalie, lub też wyłożyć taras otoczakami chińskimi. Mówił też coś o nakarmieniu ogrodowego złotoryjca, no migał się po prostu, na co ja wykonałam szybki telefon do FaścikA i ten w jeden wieczór zorganizował i dalie (do okopania) i taras (do wyłożenia) i ogród dla złotoryjcA.
:)

Zatem piątek mój rowerowy wyglądał tak, że rano pognałam do fabrykA, najszybciej i najwcześniej, jak się dA – a się dało, bo Rockhopperem – żeby wyjść do domA jak najszybciej i rzecz jasna, najwcześniej też.

Jak ja przeklinałam to, że o 15:30 (słownie: pietnastei czydzieści), czyli w pełnym, jesiennym słońcu, muszę wpakować rzyć (jak rzyć, panie prezydencie, panie poruczniku, panie generale, do waszej armii nie podłączam się wcale) do samochodu i postać w korku.

No dobra, tyle tego dobrego, że w towarzystwie Niewego, który po Harpaganie w Lblągu (to takie miasto w Polsce, któremu odcięto internet – jak Łk, Milianów pod Warszawą, i ta piosenkarka Gloria Stefan) wiózł Faścikowi na reanimację swoją Konę. Choć gwoli ścisłości (czy Gwola to taka dzielnica Wawy, która ma dołączony Gaz? I jeśli tak, to jaki ten gaz ma związek ze ścisłością?) dodam, że nie o to Niewemu chodziło, acz trzeba było dokonać pewnych warsztatowych manipulacji, żeby mógł nazajutrz, jak to nam Faścik zaplanował, pojeździć.

O bardzo nieludzkiej porze, a na pewno mocno nieludzkiej dla Faścikowego dziecięcia, które zasnęło zmożone, a nawet zdrożone czekaniem na nas, zajechalim do Gdyni, gdzie chcąc, nie chcąc i strasznie się opierając, daliśmy się napoić. Jeśli ktoś przeczytał „NAŁOIĆ”, przeczytał to zupełnie słusznie.

Przyznam szczerze, że przez ostatnią godzinę naszej z Państwem Faścikami integracji zupełnie godnie reprezentowałam dział warzywny, zamieniając się w dorodnego, acz tępego selera.

Ale wcześniej zdołałam zmolestować Faścikową kotkę Putę, atakując ją doznaniami o charakterze ambiwalentnym – a to karmiąc ją Monte (żarła, aż się cała CZĘSŁA!), a to molestując ja poprzez targanie za ogon, czochranie za futro nagrzbietne, a to próbując ją zmusić do wytworzenia sobie FAŁD NAKĄTNYCH.

Zdołałam ją naprawdę zmolestować udanie;).