Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
83.00 km 0.00 km teren
03:51 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zaległy wpis. Ważny jak sama nie wiem co. Jak coś ważnego na pewno

Piątek, 26 sierpnia 2011 · dodano: 18.10.2011 | Komentarze 5

Z kapownika nie wynika, skąd, dokąd i po co, poza tym, że do i z pracy jechałam, ale przejechałam (a to wynika z kapownika, bom skrupulatnie, jak ten Żyd u Bolesława Prusa, odnotowała w buchalterze) 83 kajlometry.

Na własnej pamięci wolę nie polegać.
Na kapowniku też - jak widać - nie ma co, ale przynajmniej dystans się zachował.
Na pewno zatem strzeliłam sobie przedmaratonową REGENERACJĘ. Zupełnie w moim stylu.
Na to zżyma się i Maciek i El Mozano z APSu. Że ja nie odpoczywam.
Niedzielna (czyli ta co będzie za dwa dni na maratonie w Skarzysku) forma żaświadczy, że prawda i jasna strona mocy jest po mojej stro… yyy… jakoś w ten deseń.

Dane wyjazdu:
70.84 km 6.00 km teren
02:58 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:21.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: 1242 kcal

Ale się najeździli!

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 11

Znowu. Znowu, kuźwa znowu, znów! Miało być TAKIE jeżdżenie, TAKIE pedałowanie, TAKIE Zegrze, ja już se myślałam, że będę mogła wpisać sobie stówencję. TAKĄ stówencję!

A tu hui.

Doszliśmy z Niewe do wniosku, że to wszystko przez zbyt prosty plan.
Zbyt prosty plan zawsze kusi swoją wizją zjebania się w swojej prostocie.


Na tak zwanym grupowym czasie ustawili się na późniejsze popracowe jeżdżenie DŻANEK, Niewe, Goro end Aj.

Ile z tych ustaleń wyjszło, zara Państwu wyperoruję.

Miało być tak, że Niewe jedzie po Gora, potem obaj jadą po mnie. Czyli po Che, która po pracy udała się na górkie agrykolową popodjeżdżać se.
I w tak zwanym międzyczasie też pozjeżdżać.

Deszcz, który według ICMu spaść miał wszędzie, tylko nie w Warszawie, ale jednak spadł w Warszawie, zamiast we wszędzie, nie odstraszył mnie. I choć zmokłam już w drodze z pracy na Agrykolę oraz w trakcie katowania podjazdów, ciągle chciałam jechać nad Zegrze, na które to ŻEŚMY się z chłopakami namówili.

Plan się obsrał już na etapie ustawki Niewe z Gorem.

Epicko.

Na skutek tego deszczu, który według ICMu wiecie, gdzie padał Niewe przysiadł w knajpie zwanej Grappa przy Górczewskiej i jął tam przy piwku czekać na Gora. Napisał mi nawet mesydża zwanego krótką wiadomością tekstową, gdzie właśnie się znajduje.

Ja tego smsa, czyli tej tak zwanej krótkiej wiadomości tekstowej odebrać nie mogłam będąc w ciągłym ruchu, jak ta woda, która napotykając otwór, wypływa, bo albo właśnie podjeżdżałam, albo też właśnie zjeżdżałam.

Inna sprawa, że jebany taczfon z mokrym ekranem odmawia współpracy w zakresie odblokowania ekranu. Mokrego.

Chwilę później więc zadzwonił do mnię Niewe, aby zawiadomić o zmianie lokalizacji z Grappy na pizzerię na Barskiej. Dzwonił długo i cierpliwie, bo mój jebany taczfon z mokrym ekranem odmawił współpracy w zakresie odblokowania ekranu. Mokrego. i odebrania tym samym połączenia.
Zanim się do mnie DO... DO... DO... dzwonił, zdążyłam do połowy podjechać Agrykolę, spotkać zjeżdżającą w dół Izkę, zjechać z nią na dół i tam dowiedzieć się od Niewe, że gówno będzie dziś a nie Zegrze.
I gówno będziemy mieć, a nie kanoe!

Chłopaki bowiem już zamówili pizzę.

Nie mogło nas zatem tam zabraknąć:).

I pojechałyśmy. W deszczu, mokrymi Alejami Ujazdowskimi, potem wcale nie suchszymi Jerozolimskimi.

Ja odmówiłam posługi i pizzy nie tknęłam (nie było piwa, a ja nie jestem ciotą, żeby jeść coś bez piwa), nawet mimo że Niewe zamówił tę zajebistą z orzechami i SPINACZEM. Goro, który ględził, że znowu żarcie zamiast jazdy, znowu żarł zamiast jeździć, Niewe wciągał też, Izka też.

A ja na nich patrzyłam ze zgrozą, jak to tak można się spotkać i usiąść I JESZCZE DO TEGO JEŚĆ bez alkoholu.

Bez piwa.

BEZ PIWAAAAAAAAAAAAAA!!!!

Goro jeszcze jak Goro. Ale NIEWE??

Gdyby Niewe był na fejsie, wywaliłabym go z moich znajomych z NK.

Ale.

Pizze zostały wtrząchnięte, deszcz nakurwiał srodze, sowicie i SUTO i tematy naszych rozmów WRESZCIE zeszły na te fachowe: czyli picie, dupy i suty właśnie.

Dialog namber jeden. Izka do Che:

- a od czego masz zepsuty ten nadgarstek?
- jak to od czego? Od porannego drągala!

[tuuuututututuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!]


Dialog, a raczej monolog, a raczej PYTOLOG namber dwa.
Goro do Che:
- Che, a ty obtarłaś sobie kiedyś suty?

[tuuuuututututuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!]

Pozostałe dialogi nie nadają się – jakby kurna te powyższe się nadawały:D – do publikacji.

Ale przynajmniej deszcz przestał nakurwiać. Sroka, która przez niemal całą naszą posiadówkę POŻERAŁA GOROWE SIODEŁKO, też przestała rozkurwiać to pożeranie.

W końcu mogliśmy pojechać. Co nie oznacza, że POJEŹDZIĆ.

Ustaw się z Niewe i Goro, a twoje statystyki pójdą się ebadź.

Wyszło mi tylko 70 km. Zgroza!

Dane wyjazdu:
52.60 km 0.00 km teren
02:48 h 18.79 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 993 kcal

Ja już chcę do tego Grójca!

Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 31.08.2011 | Komentarze 19

No i wróciła do roboty.
Choć najchętniej wróciłaby na taki urlop.
Na przykład na RODOS - Radosne Ogródki Działkowe Obok Spożywczego.
Uruchomiłam Centuriona, z którego dobył się jeden wielki zgrzyt. Litości.
Przysmaruję go Monte. Bo mi na przykład Monte pomaga. Nie wiem, co na to powie Faścik lub też Marcin lub też Bartek, który dostanie Centuriona do odpicowania, no ale jak mi Monte pomaga? To Centurionu nie pomoże?

Jeszcze nie zdecydowałam, gdzie wleję piwo. Oczywiście oprócz własnego gardła.


Ooooo, szybkie pytanko, kto z Was jest fejsbukowy? Bo mnie doszczętnie rozpierdala lubienie se tego, co się samemu wrzuciło na tablicę. A Was?


Ale jak już w temacie to lubcie to:

&feature=channel_video_title

Bo przyjdzie Buka i zje Wam wszystkie rodzynki. Serio! Poważka!

Dane wyjazdu:
86.30 km 0.00 km teren
03:26 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:49.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy:207 m
Kalorie: 1451 kcal

Keep calm and Hakuna Matata!

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 10

Jakem już zbłaźniła się takim dystansem jak poranne 20 kaemów, poczynione do pewnej firmy dostarczającej prąd, która twierdziłą i tak miała w systemie, że ja, CheEvara od 2009 roku nie posiadam tegoż prądu w swoim domu, jakem już się uspokoiła, powstrzymała się od chęci zabicia każdego, kto stanie na mojej drodze, osiągnęła ZEN, a kakaowy czakram zabłysnął nad moją ajurwedą gwiazdą zaranną, mogłam sobie hycnąć wieczorem na rower. Luźny wieczorny rower.

Bo ten poranny to był raczej wkurwienny.

Jak już sobie hycnęłam na ten luźny wieczorny rower, to se pomyślałam, że se popodjeżdżam. I sobie podjechałam. Górkie AgrykolowO razy pięć.

Ależ mnie zajebiście paliły uda.

Ależ mi się potem zajebiście jechało.

I weszło mi wtedy 86 zajebiście fajnych kilometrów. I zajebiście mi z tym fajnie.

Strasznie jednak sobie dałam wycisk. Ale z tym też mi fajnie.
Fajnie, nie? :)

Dane wyjazdu:
52.16 km 0.00 km teren
01:56 h 26.98 km/h:
Maks. pr.:45.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 840 kcal

Oto jest dzień, oto jest dzień, który daaaał nam... dniodawca;)

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 3

Dzień, w którym przejadę tylko 40 km – zapamiętajcie se to – jest dniem, w którym obsunie się jądro ziemi i jądro ogiera ze stajni przy Wisłostradzie, tuż przy moście Grota. I będzie to katastrofalna w skutkach katastrofacja, jak sama nazwa wskazuje.

Dlatego też nie mogłam sobie pozwolić na te szkody w jądrach i jak tylko skończył padać ekspresowy deszcz, włożyłam w obciski najpierw giczołę prawą, a potem lewą, czy też odwrotnie: odwrotnie prawą (czyli lewą) i potem odwrotnie lewą (czyli prawą), no chyba, że patrzeć na to w lustrze, to wracamy do punktu wyjścia i pojechałam zmierzyć się z kolacją, sprawdzić, czy Obcy nie apdejtował może swojego wyznania, zapoznać na Puławskiej pewnego bajkera na czarnej jak noc Konie i w ciuszkach Felta i z poczuciem przeraźliwej pustyni w ryju sieknąć taką traskę o długości lekutkich ponad 50 km.


Korci mnie, żeby wrócić do biegania, ale tak: po twardym biegać nie mogę, bo moje sztuczne kolana mogą tego nie zdzierżyć, a po miękkim to niezbyt jest gdzie, no chyba, że zmienię swoje nastawienie na bardziej przyjazne dla usianych psimi kasztanami parkowych trawników.

I tak – biegać nie, bo gówna, pływać nie – bo szczochy i picze kłaki.

To równanie łatwo da się rozwiązać, że tylko rower. I może jeszcze ergometr, od którego nabawiam się hardkorowego bajcepsa jak po tylko stejkach.

Dane wyjazdu:
62.60 km 0.00 km teren
02:39 h 23.62 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:22.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1093 kcal

Ta ostatnia niedzieeeeeelaaaaaa...

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 0

Ostatnia urlopowa, oczywiście, ja wracam do pracy, a nadchodzi nakurwiający front atmosferyczny z upałami.
Szkoda tylko, że przez pierwszy tydzień mojego wolnego chodziłam śnięta jak czterodniowa fryta znaleziona za piecykiem, bo albo wiało, albo padało, albo wiało i padało jednocześnie kuźwa mać. Zaraz chwilę po tym jak ustała ulewa.

Na rower wylazłam dziś porą ulubioną, czyli nocną, bo w dzień najpierw włączył mi się aktywny alkoholik i pod akompaniament GUL GUL GUL, serwowany przez jednego takiego szlachcica na etykiecie browaru wysprzątałam chatę. Pani Mama zerkała wtedy na „Najdziwniejsze zwierzęta świata” na Animal Planet i uznała, że to co widzi w chacie jest o wiele dziwniejsze. Własna matka. Do tego biedaczka, co się po szosie wozi.

Jak już posprzątałam, włączył mi się aktywny alkoholik spacerowicz, postanowiłam się oraz Panią Mamę wyprowadzić na spacer. Operacja oficjalnie zwała się „lody u Grycana”, stanęło jednak na babilońskim lansie na Starówce z drugą Panią Mamą Karolajny i Karolajną. Panie Mamy dostały do opędzlowania lody, a dziewczynki, jak przystało na szanujące się chlorzyce, piwo. Zasiadłyśmy zatem przy, za przeproszeniem, Kolumnie Zygmunta w knajpie jakowejś.

Jak już zdążyłam zbajerować pana jadłopodawcę, pana jadłoczyńcę i prawie zapoznać trzech odganiających się od osy Hiszpanów, oraz z kolei odgonić zakusy starszego pana, jak się potem okazało, uczestnika powstania warszawskiego, który zaplanował sobie, że wyswata mnie z towarzyszącym mu wnukiem, który przybył do Warszawy z Belgii, Panie Mamy ogłosiły rozejście się i pojechałyśmy do domów. Ufffff. Człowiek wyjdzie po cywilu w miacho i od razu takie mecyje.

Poczekałam jeszcze na Niewe, który siekał dziś terenową stówkę z Gorem i wiózł mi mój pulsometr, w którego posiadanie WESZED nie wiem zupełnie, jakim cudem.
Przyjechał i zupełnie nie wyglądał na takiego, który by przeżywał stany, które opisał tu, bardziej sprawiał wrażenie wielce spragnionego. Ale to akurat łatwo odczytać, bo Niewe spragniony jest zawsze;).

No i gdy już odzyskałam pulsaka, a Niewe obfocił blondynę z bańkami, nasz babski, panio-mamowy babiniec, czyli Babilon rozjechał się do domów.

W moim na przykład czekały trzy skomlące rowery. Na wypadek ustawki ze zfullonym Sławkiem, już prawie wystawiłam eFeSeRRRA z chaty, po czym dostałam sygnał, że jednak nieeeee, chłopak ujechał się w ciągu dnia i już nie reflektował.

Nooooooo jak nie full, to ścigacz, który z dwóch pozostałych rowerów najgłośniej piszczał o wyprowadzenie na szpacer. Centurion piszczy, owszem, ale w wersji ledwie zipie, zaś moje nadgarstki ledwie zipią też od jazdy na tym przełaju. NO więc MUSIAŁAM użyć Rockhoppera.

No to pokrążyłam sobie. Od siebie z Bródna poprzez Targówek, hyc na Most Gdański, potem Żoliborz, Bemowo, Wola, Ochota, Centrum i sruuuuu w dół na Służew. Matko, jak cudownie pusto, jak inaczej niż wczoraj, nikogo do bezsensownego wymijania. Cała jebana lanserska wawka oglądała w telewizorniach, jak gwiazdy tańczą, robiąc po lodzie.

Mam plan taki, że wynajmę wyjebanie wielką powierzchnię w Warszawie do pokazania jej całego mojego kciuka, którego wystawię na znak, że LUBIĘ TO.

Taką pustą Warszawę lubię zdecydowanie.

Dane wyjazdu:
66.68 km 0.00 km teren
02:58 h 22.48 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: kcal

Wieczorning sobotning

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 8

Niby urlop wzięłam dlatego, żeby wykończyć jedną rzecz, która nade mną od roku wisi, a która doprowadzi mnie do sławy, bogactwa, blichtru, Kasztelanociągu podciągniętego do mojej willi z basenem, sauną i dżakuzą w dżakuzi, kontraktu na dożywotnie reklamowanie za ciężkie pieniądze Monte (jestem w stanie podczas każdego nagrania spotu doprowadzić się do orgazmu, jedząc Monte, mogę nawet powtarzać do zajebania - nomen omen - każdą scenę) oraz na kanapę u Wojewódzkiego.

Nie miałam w planach póki co wyjeżdżania na wekejszen, bo szanowny pan skurwysyn franciszek szwajcarski niweczy wszelkie moje starania w zakresie jebnięcia polskiej rzeczywistości malowniczo szeroko i z ułańskim rozmachem przynajmniej na tygodni cztery. Miałam po prostu zapomnieć o pracy, porozpieszczać Panią Mamę, trochę się poopierdalać (tu akurat wyrabiam normy 550%) i skończyć rzecz pewną.

Tak się jednak kurwa składa, że nie umiem. Co przycupnę przy kompie, to tak: ktoś zadzwoni. Jak już skończę gadać, to jeden z rowerów zapiszczy tęsknie z kuchni i poprosi o malutką przejażdżkę, a temu niestety odmówić nie umiem. Jak już wrócę, to strasznie zachciewa mi się WŁAŚNIE W TYM MOMENCIE, kiedy zamierzam pokończyć, co mam do pokończenia, jeść.
Jak już się najem, to strasznie chce mi się pić, jak już się napiję, to muszę iść wyjszczać się, potem znów ktoś zadzwoni i takim sposobem umiejętnie przejebałam calutkie dwa tygodnie.
Moja głupota przerosła mnie, ja mam 159 cm wzrostu, ona ma 220.
Łatwo przeliczyć, że przerosła mnie o całą mnie.

Co nie zmienia faktu, że przestałam czuć temat, co z kolei nie zmienia faktu, że jestem chędożonym leniem.
No i zamiast posadzić dupę na czymś posmarowanym klejem i zrobić, co mnie nużna, to ja oczywiście przetarłam wyścigówkę i jazda! Jak gwiazda.
Przetarłam, czyli co zrobiłam?
Odkręciłam hałasujący hak przerzuty, który od ostatniej wizyty u Marcina posiedział cicho dni dwa, po czym jął odpieprzać swoje.
Tym razem hak odkręciłam se sama.
Brunox zrobił porządek i te „łożyska”, na które tak lubię zwalać całą odpowiedzialność za hałasy w Rockhopperze, uciszyły się.

No i potem zjechałam się z Karolajną, która wykonała przez cały dzień wielce skomplikowaną operację przyjechania do mnie samochodem, zostawienia tego samochodu u mnie pod domem, wrócenia do swojego domu, wtargania się na rower, pojechania ze mną na tym rowerze z Centrum przez Stegny na Bródno, pozostawienie u mnie roweru tegoż (jestem przekonana, że liczy na małą usługę serwisową, sprytnie) i wrócenie do domu samochodem.

Maryjko nadobna, ile to kurwa aktywności jest. Od samego pisania o tym mam zmęczeniowy bezdech i sapię umęczona jak wielbłąd.

Jak już Karolajna zaparkowała u mnie w kuchni swój pojazd dwukołowy i pojechała do się pojazdem czterokołowym, ja udałam się jeszcze poprawić wynik mojego wieczornego rowerowania. Gdyby nie stado najebanych yeti, które snują się każdą możliwą arterią, w końcu sobota jest, czyli dzień pijanego ruchania się w brokacie, zapierniczałoby mi się całkiem superancko. Ale tak: przy Wisłostradzie jechać się nie da, bo właśnie skończył się pokaz fontann i te pół całego świata, które tu przylazło, właśnie rozchodzi się cielęco bezmyślnym krokiem do domu. Nad Wisłą jechać się nie da, bo pijane nastolaty spierdalają filuternie, a zatem niespiesznie przed swoimi ziombalami, którzy starają się złapać je za cycki albo za biżuterię typu BROCHA. Z Cudu nad Wisłą wytacza się ostra lanserka w różowych koszulkach i na holenderkach, a po całej długości trasy nadwiślańskiej odbywają się lowcoastowe randki, więc nie ma jak się rozpędzić.
A przy zoo jechać nie da się też, bo tam akurat najebka odbywa się w LaPlayi. Takoż sobotę ogłaszam najgorszym dniem DO... DO... DO... (powtarzać w rytmie forfitera, który "płynie mi do... do...") nocnego roweru.
Jako tako jeszcze wygląda Żoliborz.

A najgorszym mostem do wracania na prawą stronę stolicy wieczorową porą jest Most Gdański. Przez całą długość jego odbywa się jakaś paranoidalna orgia schizofrenicznych ślubnych sesji fotograficznych.
Most ten jest moim ulubionym, tym większy rzyg odczuwam, mijając te żeno-scenki. No to dziś wróciłam sobie Śląsko-Dąbrowskim, który też uwielbiam.
Dżenereli mam mocno ciepłe uczucia do dzisiejszego nocnego pedałowania.

Dane wyjazdu:
52.17 km 0.00 km teren
02:39 h 19.69 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 16 m
Kalorie: 1014 kcal

Piątek po raz drugi, czyli jak nie załatwia się spraw

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 2

No bo ludzie ustawili się tego wieczora po coś. Po to, żeby Goro mógł za mym wstawiennictwem kupić se suport do swojej już latającej na boki korby.
Po to, żeby zagrać na palcach i na nosie burzy, która przetoczyła się nad miachem.
Po to, żeby pojeździć.
Najeść się.
Napić.
No i w tym składzie jeszcze się pośmiać.

A skład był taki: Niewe, któremu burza wyniosła z domu i prąd i zasięg, Goro, który przeczekiwał opad atmosferyczny i mój dojazd w pracy i ja czyli JA.

NIE KTO INNY.

W zasadzie załatwilim całe gówno. Bo w eXie na Śniegockiej było całe gówno, na dodatek było późno, na dodatek temu Goru niby zależało na nowym suporcie, ale nie aż tak, żeby zapierniczać z Solca na Ursynów, zamiast tego zachciało mu się jeść i tym sposobem wylądowaliśmy w Centrum, gdzie Goro wtrząchnął kebaba. No to i mnie głód przyssał. Niewe ponoć też. Łatwo można wydedukować, że 15 minut później byliśmy na Ochocie, na Barskiej i przy skomplikowanej operacji zaopatrzeniowej wypiliśmy po izobro i wciągnęliśmy pizzę (jedna była przewykurwiaszcza, bo z orzechami!). Potem już tylko przystanek Bemol, gdzie przestrzegliśmy Goro przed Pawłem mtbxc, czyli opowiedzieliśmy, jak nas tenże wydymał w Euko-Olecku, wydoiliśmy po piwie (niektórzy nie poprzestali na jednym;)) i następnie przystanek dom. Dla niektórych ciemny, do którego też "A DROGA CIEMNA JEEEEEEEST".




Armagiedon i babilon. I tradżedy!

Dane wyjazdu:
59.60 km 0.00 km teren
02:47 h 21.41 km/h:
Maks. pr.:40.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:185 ( 96%)
HR avg:128 ( 66%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1127 kcal

Nie bo nie

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 0

Urrrrrwaaaaaaa, znowu cuś trzeszczy mi w ramie ścigacza. Wygląda na to, że Rockhopper aż prosi się o rozkręcenie co do śrubki i co do podkładki. No i ze względu na te odgłosy, znowu dystans marny. Marny jak na dzień urlopowy. Marny jak na całkiem znośną pogodę.
I wreszcie marny jak na mnie.

A poza tym nie chce mi się pisać. Mnie. Nie chce się. Nie. chce. się.

Dane wyjazdu:
74.68 km 0.00 km teren
03:36 h 20.74 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:121 ( 63%)
Podjazdy: 22 m
Kalorie: 1355 kcal

Powrót-srowrót

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 0

Kuuuuuurna, dlaczego, dla-cze-go trza z fajnych miejsc wracać?

Nigdy nie dowiem się tego, ale wracać muszę zawsze.

I trzeba było wrócić tym razem też. Z Euku do Uorsou. Niestetyż.
A tak chciało się jeszcze pojeździć. Walnąć następną stówkę, wypić kilka piwek, ehhhhhhhhhhhhhh.
Ja tenże plan wypełniłam. Co prawda nie pękła stówka, a 70 km, co prawda nie po Mazurach, a we Warszawie. No i co najgorsze – bez piwka.
Ale spotkałam turlającego się na swoim kolorowych krążowniku Czarnego i też było zajebiście.

Jednakowoż mierzi mnie to, że znam tę rowerową stolicę już na wylot. Każdy krawężnik, dziurę, koci łeb. Chyba czas sprzedać wszystko i spieprzać w Bieszczady. Te hiszpańskie na przykład;).