Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
38.62 km 0.00 km teren
01:40 h 23.17 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 746 kcal

No to ja już dzisiaj wiem, że będzie bolało

Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 18.12.2011 | Komentarze 6

Właściwie to wiedziałam już wczoraj, zawijając po bieganiu do domu.

Ledwiem dziś pedałami kręciła. Tym bardziej ledwiem, że było pod wiatr. Wściekli się, czy co?

Ale udało mię się wykonać planik treneirningowy, choć z trzymaniem się w tętnie nie pojszło mię już tak łatwo. No bo pod wiatr.

W ogóle nie czuję, że jakieś święta za tydzień – gdyby nie objawy ludzkiego zajoba w okolicach centrów handlowych, w ogóle bym się nie skapowała (,,przyjechałem do stolicy, byłbym nie rozpoznał, gdyby nie napisy”) – ale to dobrze, bo jakbym teraz zgłosiła panu Mikołajowi, że chcę kieszonkowego seryjnego mordercę, mógłby się do soboty nie wyrobić. A ja średnio znoszę rozczarowania związane z otrzymaniem po raz kolejny jebanych kosmetyków czy skarpetek. Zwłaszcza, jeśli wyczekuję seryjnego zabójcy.


Dane wyjazdu:
28.64 km 0.00 km teren
01:22 h 20.96 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 409 kcal

No i poniedział też spiszę na straty

Poniedziałek, 5 grudnia 2011 · dodano: 06.12.2011 | Komentarze 7

Przez caaaaały weekend nie jeździłam na rowerze. Dacie wiarę? CAŁY WEEKEND!
Się szkoliłam ze Spinningu, a że szkoliłam się do 17-tej, a potem to po prostu chciałam się napić (i plan wykonano), poza tym albo DUŁO (jakby ktoś miał się powiesić), albo lało, albo mnie suszyło.

A że Wrocław jest miastem godnym, by załatwić się na dorodnego selera (plan wykonałam w sobotę, konkretnie w Spiżu), czasu na bajsikla nie stykło. W sensie, że na bajsikla w terenie, bo na spinningowym rowerze to się ujechałam, wkraczając przy okazji boleśnie, acz celowo w strefę beztlenową.

I tak o.

Myślałam, że więcej kilometrów nadrobię w poniedział, ale raz, że jestem przedostatni dzień w dżobie i muszę wszystkie moje rzeczy spakować, dwa, że mam zadżeb, trzy, że lało (jakby ktoś miał się nie tyle powiesić, co jeszcze autozgwałcić). Nydyrydy. A raczej ny dyło rydy.

Jak już się spakuję i wyniosę, to zamierzam przenieść się na jacht.


Dane wyjazdu:
25.60 km 3.40 km teren
01:12 h 21.33 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:150 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 609 kcal

Umrę kurna z takim kilometrażem!

Piątek, 2 grudnia 2011 · dodano: 05.12.2011 | Komentarze 9

A skazanam na niego, na ten kilometraż, była, bo wieczorem, a raczej jeszcze po południu, tuż po pracy udałam się ja na Wrocław, podszkolić się, popedałować (co prawda pod dachem, ale Szpecka zabrałam).

Szpecek ów niebawem dostanie niu amor, co implikuje fakt, że Centek też dostanie amor, może nie nju, ale dostanie. Ale amor.

A tymczasem będę – TADAAAAAMMMM – lobbować za tym, by słuchać i klikać w owoc, w wytwór pracy tego chorego, zrytego umysłu.

Przez całą drogę do Wro katowaliśmy z Niewe płytę tegoż jegomościa:



No ja bym go wpuściła.

CZEGO PAŁN SOBIE ŻYCZY?


Dane wyjazdu:
45.62 km 2.80 km teren
02:03 h 22.25 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 989 kcal

Chyba stanę się taka bardziej alternatywna

Czwartek, 1 grudnia 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 8

Odesłali mnie bandyty. Nie pozwolyly dać. W sensie, że płytków. W sensie, że krwi.
CHAMY!
No ale dobrze. Zapamiętam to sobie (jak w "Seksmisji": JUTRO TEŻ WAM UCIEKNIEMY!).


Pan Czarek Zamana z lekka ochujał. Pakiet max za 550 zyla? Bez szopingu w sklepiku?? A w zamian za podwyżkę co, nadal makaron aro? Polany wyrobem oliwopodobnym (aro)? I to wszystko posypane seropodobnym szitem (prawdopodobnie aro)? Wolne szkurwa żarty.

A potem na koniec człowiek się dowie – jak ja w tym roku – że koszulka Finishera, jaka mu przysługuje za wszystkie starty jest w rozmiarze L. Bo się nie chce ich wydawać według najprostszego porządku, tylko jak leci. Tak było na zakończonku sezonku w Łomiankach. Nikt mię nie skontrolował, czym faktycznie wszystko przejechała.

Mazovia srazovia.


Nie mogę powiedzieć, że się dziś najeździłam. Zwykła do- i zpracowa dojazdówa.
I w weekend też się nie najeżdżę. Chyba wrócę z tego Wro na rowerze.

--
Gunsi przyjadą do Polski w 2012 roku, a mnie się jednak ostatnio podoba to wcielenie Axla:





Dane wyjazdu:
49.33 km 3.60 km teren
02:29 h 19.86 km/h:
Maks. pr.:40.65 km/h
Temperatura:4.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1007 kcal

Statystyki mi padają, muszę to zreskjować

Wtorek, 29 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 3

Zapomniałam Wam napisać, że tydzień temu śnił mi się BIAŁY kot na jęzorze lodowca. Totalnie biały kot. Skąd zatem wiem, że to kot?

No nie był to niedźwiedź. Niedźwiedzie nie miauczą. A zwłaszcza białe.

Miauczą natomiast Centurionowe kółeczka przerzutki. [A nie są białe.]

SmarowaNcja nie pomogła, zamierzam je zatem usmażyć na głębokim oleju. lepiej z pączkami, czy z frytkami (podle upodobań imć rootera wrzucę karbowane) może? Hę?

Znów mam zacier w robocie, stąd dystans gówniany.
Nie mam nawet czasu siedzieć na koniu.


--
Muszę przyznać, że całkiem zacny ten kawałek wyszedł temu KaCeZetu:





Dane wyjazdu:
48.50 km 0.00 km teren
02:24 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:128 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1311 kcal

Niedziela będzie...

Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 14

No byłaby właściwie dla mnie, dla nas, dla wszystkich, dla diabła, dla ogarka, ogórka, patisona i kumkwatu, gdyby nie dwa czynniki. Niby miałam nigdzie nie wychodzić, bo Pani Mama zachorzała – dokładnie na ten sam sziteks, co Che w środę – i raczej wolałam jej doglądać i nawet właściwie ZNOWU odmówiłam tomskiemu wspólnego rajdowania po MPK (z tego, co czytam u niego, znowu wybrał Zalesie), gdy słońce tak mi wlazło do chaty przez okno (jakoś się przebiło przez te, no… szyby), że aż zaniemówiłam.

- Wyskoczę na trzy godzinki, cooo??? - oznajmiłam bardziej niż zapytałam, piszcząc przy tym jak mały labrador, pozostawiając przy Pani Mamie baterię leków osłonowych, nieosłonowych, słoniowych, zasłoniętych, słonych, wszystkiego, co się kurna da na to kurestwo zastosować, wdziałam obciski i dałam dzidę na to słońce, na to 13 stopni.

Nastąpiła zaraz synchronizacja zegarków z Niewe i Goro, którzy nacierali na stolicę z Wiktorowa, mielim się – co wyjszło w drodze negocjacji – spotkać w legendarnym Bemolu. Dojechałam do nich i do towarzyszącej im Bikergonii, Goro miał wdziane na siebie swoje madżentowe trykoty (kłuuuuoooocham go w nich:D, kuoooocham jak biskupa;)), Niewe oczywiście powitał mnię ze szklenicą piwa, którą prawiem do dna osuszyła.

Prawie, bo mię szuja nie pozwoliła wychłeptać reszty. Wszyscy jednakowoż widzieli, w jakim jestem kryzysie, zgodniem zatem uchwalili, że wbijamy do środka legendarnego Bemola i robimy to, co potrafimy najlepiej: integrujemy się.
Było oczywiście wesoło, szkoda, że Goro z Gonią tak szybko się zmyli (wyszli razem, ja bym to przeanalizowała!), uznaliśmy z Niewe, że musimy trzymać poziom, dzierżyć honor nasz wszystkich, Bikestatsowych Alkoholików.

I zdzierżyliśmy go naprawdę godnie. Cieszyłam się, że nie mam do chaty tak przez lasy jak Niewe.

Ja nie wiem, jakim cudem znalazłam się jeszcze na koncercie My Riot w Stodole. Mam w kieszeni tajemniczy wydruk z kasy fiskalnej taksówki. Może to być tak zwana poszlaka.


Dane wyjazdu:
49.00 km 43.00 km teren
03:44 h 13.12 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy:1065 m
Kalorie: 1688 kcal

Lans wśród chochołów, czyli Zakopanex dej pierwszy!

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 18.11.2011 | Komentarze 20

Wszystko byłoby pięknie i cudownie i tak jak to sobie wymarzyłam, gdyby nie to, że w tym wyjeździe nie chodziło o zepsucie Gorowi i jego przyległościom urlopu. Tego brakowało mi najbardziej. Tego, że wracamy z terenu i niszczymy miłe, rodzinne pożycia.
No kurna, dziwnie tak jakoś.

Ale i tak, mimo to było zajebiście, a nawet ZAJEBIŹDZIE.

A zaczęło się od tego, że nie wiedzieliśmy z Niewe, jaki mamy plan. Znaczy się, plan mieliśmy – najpierw pojedziemy do Wojtka i prowadzonego przez niego AirBike’a (chyba pogadam z Mikołajem na temat dofinansowanie mnie za permanentną reklamę tu u mnie, na blogasku), a potem SIĘ ZOBACZY.

Prosty plan? Prosty jak wyprostowana motyla noga.

Prosty jak zasada działania ZACISKU TRZY ÓSME.

No to po obfitym, zupełnie niekolarskim śniadaniu i na pewno WZBOGACONĄ o pewien ustrojowy płyn jajecznicą (tak życzliwie tam na mnie spoglądano) ubraliśmy obciski – Niewe swoje i ja swoje – i skierowaliśmy nasze rowery w stronę Krupówek. Nie tylko po to, żeby pokręcić zadami przed oczami wylaszczonych turystów, ale też dlatego, że inaczej do AirBike nie dało się dostać.

Dupatamniedałosię. Dało. Ale być w Zakopcu i nie zakręcić zadem przed innymi na Krupówkach to jak być w Pizie i nie zjeść pizzy. Albo być ciotą i nie pić Monte Drinka. Albo być morsem i nie mieć kompleksu Niewego.

Wojtek poradził nam, abyśmy se podjechali Dolinę Chochołowską, Gubałówkę i wskazał nam swoim palcem na naszej mapie, gdzie można, a gdzie naaaaaat.
- A Murowaniec? Słyszałem, że zajebisty – zagaił z zapałem Niewe, na co Wojtek spojrzał na nas jak na dwoje debili, którzy dzień zaczęli od piwa. Słusznie tak na nas spojrzał.
- Eeeee, tragedia, męczarnia i kamole, bez sensu.

No to my już wiedzieliśmy, że tam pojedziemy.

Pożegnaliśmy się z Wojtkiem, dostawszy od niego wizytówNkę, która może i by się przydała parę razy, gdybyśmy byli w zasięgu i mieli pole dookoła.

No i pognalim pod Krokiew w te tłumy, gdzie Niewe nawiązał pierwszy kontakt ze swoim sprzętem, a mianowicie z…

ŁAŃCUCHEM, prosiaki, z łańcuchem.

Który WESZED w bliski kontakt z kasetą i tam postanowił pobyć. To użyliśmy kolektywnie argumentu siły, zrobilim porządek i podążylim pomęczyć się interwałowo. Bo prawdą było, co nam rzekł Wojtek. Będzie sporo podjazdów i zjazdów też, fajnie będzie. I taka też była ta traska pod Reglami.

"Lejowa w lewo!" - skomentował mi tę fotę Wojtek na fb © CheEvara



Tu sobie Niewe podjeżdża, se też świeci słońce, a ja pod to słońce nieprofesjonalnie focę;) © CheEvara



I kto tu kogo foci? © CheEvara




Troszkę nas strzelał chuj, bo ludzi było od cholery, a my ludzi nie lubimy (chyba ja bardziej, a zwłaszcza nie lubię tych ludzi, których nie lubię, bo ich nie znam i powodów, dla których zechcę ich lubić też nie znam). Postanowiliśmy zatem Dolinę Chochołowską podjechać najszybciej jak się da, równie szybko zjechać, ku przestrachowi rzesz ludzkich, napierdalających całą szerokością duktu. To my też mieliśmy plan napierdalać.

Zakazu dla rowerzystów nie ma? Nie ma. To napinamyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy!

O, jak cudownie oni wszyscy się rozstępowali! O, jak czmychali na pobocza!
Nie jestem fanką i zwolenniczką takiego kretyńskiego nawalania na rowerze między krowami, które nie myślą o niczym. Ależ nawet moja cierpliwość i wyrozumiałość dla ludzkiego zdebilenia ma swoje granice.

Zatem zjechaliśmy se. Buff i kominiarka na twarzy oraz przejmujący szum opon na żwirze zrobiły swoje.

Jedziemy zatem rozpieprzyć system na Gubałówce. Świetny podjazd, sporo terenem, trochę asfaltem, trochę polem z rozrzuconą gnojówką, o takim, o na Butorowym Wierchu:

Piękna okoliczność flory i bukiet gnojówy:D © CheEvara



gdzie uczynny górolnik, czyli skrzyżowanie górala z rolnikiem, palcem swojem pokazał nam, że ŁO TAM ŁOJ wiedzie szlak. No to jak tak, to niech będzie ten szlak. Chwilę później byliśmy już na zatłoczonej w pipę Gubałówce. Spotkaliśmy kocurkę, z którą ja zaprzyjaźniałam się, gdy Niewe pomknął po piwo, a która mnie troszkę zlekceważyła i przeniosła się na nasłonecznione kamienie.

Wysprzęglić ci, oprawco ty?? © CheEvara



Tam wykonała imponujące leniwe przeciągnięcie, po czym dokonała doskonałego susa POD PUBLICZKĘ. Zero zaangażowania, po prostu absolutne minimum tego, czego ta tępa gawiedź może oczekiwać. Skok był naprawdę mistrzowsko na odpierdol.

Właśnie dlatego uwielbiam koty.

Aby zjechać szlakiem niebieskim, nie dla downhillowców (o którym mówił Niewemu napotkany przy schronisku w Dolinie Chochołowskiej emtebowiec, który tłukł tam podjazdy), a tym następnym, musieliśmy przemierzyć całą jebaną Gubałówkę. A wszyscy wiemy, JAKIE SZTUKI ludzkie tamtędy łażą. Niewe, jak mu powiedziałam, że to typ taki „donczjunołpamperap”, zrozumiał od razu. Wy powinniście też.

Białe kozaczki, rajbany, żeliki, kapturki z futerka, szpile, podróbki torebek LuiWitąu. Uwielbiam taki sort. Każdy facet, który jest donczjunołpamperap, gdy pochyli się, żeby zasznurować swoje białe laczki z krokodylkiem, ukaże światu gacie z gumką KelwinaKlejna. Każda pańcia ma kolorowy tips i niesie torebkę w zgięciu łokcia (jak te babcie, co na różaniec poranny dymają) i wszystkie w getrach i spodenkach, jeśli aktualnie taka konfiguracja jest modna. Tacy to tam fajni ludzie są. I potem se wszyscy po takim pobycie na Gubałówce wrzucają na nk.pl słitaśne focie z niedźwiedziem.

NO TO MY KURWA NIE BĘDZIEMY GORSIEJSI!

I o:

"Ty, Che, dawaj, SZCZELMY se fotę z misiem" - rzekł był Niewe © CheEvara



A gdyby się komuś wydawało, że to fotomontaż, to jest i ujęcie pod rękę z misiem:

Zmiana ujęcia oraz pozycji. Miś pozostał niewzruszony... ciota;) © CheEvara


A potem mieliśmy już tego towarzystwa pod hasłem DONCZUNOŁPAMPERAP dość, że jajebe! To i zjechalim tym niebieskim. Założę się, że ten szlak downhillowy był o niebo lepiej przygotowany. Tutaj można było z hukiem i widowisko spierdaczyć się do skarpy. Prawiem to zrobiła.

No i stawiliśmy się z ufajdolonymi rowerami w bazie, gdzie naprawdę brakowało nam Gora i jego przyległości, by jak w Dżałorkach zepsuć im urlop;).
Ale zupełnie jak w Dżałorkach po rowerowaniu postąpiliśmy zupełnie niesportowo.

I tylko ja wiem, że przez cały dzień wielce radowałam się tym brakiem zasięgu, bo istniało wielkie zagrożenie, że będę musiała wykonać tu, na wyjeździe jedną do roboty rzecz. Dobrze, że madżenta sieć nie dociera wszędzie;).


SIEDZĘ NA KONIU, BĘDĄC NA JACHCIE!


Dane wyjazdu:
26.30 km 0.00 km teren
01:14 h 21.32 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Górex, Zakopanex, Niewex, rowerex, czyliex weekendex w Zakopanex!

Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 15

Aż wstyd robić taki wpis, w sensie, że z takim kilometrażem. Ale na tylko tyle mogłam sobie pozwolić, bo Warszawę zamknęły niepodległościowe blokady, manifestacje i biegi, a na wyjazd w teren nie miałam czasu, bo późnowieczorny wczorajszy powrót nie pozwolił mi jakoś konstruktywnie się spakować. A przecie… wybierałam się ja (nie tylko ja) w nasze polskie góry. I aby spakować się z nieco większym rozmysłem niż do Faścikowa, potrzebowałam czasu. Na przykład na sprawdzenie, czy w aparacie, który będę tachać znajduje się karta pamięci. Na ten przykład. Bo jak wybierałam się do Faścika, to zabrałam i aparat, i ładowarkę do akumulatorków, i akumulatorki, ale karty to nieeeee.

Jak zwaj lata temu leciałam ze wszystkimi gratami rowerowymi do Hiszpanii, to w samolocie se przypomniałam, że nie zabrałam zapięcia rowerowego. I już na starcie byłam dwadzieścia euro do tyłu.

Na którąś moją imprezę urodzinową robiłam sałatkę z kurczakiem i ananasem, po czym zapomniałam dodać i jedno, i drugie. Ale to była sałatka także z winem, które również zapomniałam dodać, może dlatego, że już nie było co dodawać, bo wszystkom wychlała w atmosferze gotowania.

I jako, że wiem, iż potrafię zapomnieć o mnóstwie rzeczy (najczęściej o tych najważniejszych), zatem dziwnym nie jest, że wolałam skoncentrować się piątkowym niepodległym popołudniem na pakowaniu, a nie na jeżdżeniu.

No to se tylko wyczmychnęłam na Bielanki, zaliczyć – za przeproszeniem – po drodze podjazd na Podleśnej (fjir mal). A Bielanki dlatego, że wszystko, co prowadziło w stronę centrum, było – że sobie tak pozwolę użyć metafory – zajebane policyjnymi obstawami.

A jakem wróciła, Pani Mama zapytała „CO TAK SZYBKO??”.

Nawet Pani Mama się dziwowała. Że sobie tak pozwolę użyć metafory.

Spakowałam graty (uważając przy tym, aby karta utkwiła w pamięci i w aparacie), po czym wpakowałam się do Niewowego dyliżansu. Bo to właśnie z Niewe jechaliśmy rozpieprzyć system, polskie góry, zniszczyć Gubałówkę i w trasie stwierdzić, że nawet gdyby jakaś (najbardziej pierdolnięta) stacja radiowa pozwoliła nam prowadzić audycję, Rada Etyki Mediów zdjęłaby nas po godzinie. Głównie za hermetyczność.

Ja obiad, ty obiad, on ona ono obiad, my obiad, wy obiad, oni one obiad.


Dane wyjazdu:
48.30 km 0.00 km teren
02:22 h 20.41 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Szybciuchno, bo grafik napięty jak gumka od onuc

Wtorek, 8 listopada 2011 · dodano: 09.11.2011 | Komentarze 10

Chciałam wreszcie zabrać Centuriona, bo się stęskniłam i jakoś tak za łatwo mi się jeździ na Rockym. Jednocześnie nie chciałam jechać do roboty komunikacją, bo wtorek to kiepski dzień na rozpoczęcie procesu mordowania mas ludzkich (ciemnych mas) – a kiepski dlatego, że idealnym dniem tak do picia, jak i do wyrywania ludziom flaków przez uszy są tylko e dni, które mają w nazwie literę D. Czyli poniedziałek (jak najbardziej), środa, niedziela i...

DZISIAJ.

Zatem do arbajtu jak i z arbajtu przemieściłam się Rockym. Plan napięty jak guma od majtów opiewał marzenie o zdążeniu dojechać metrem z domu na Dereniową, tam przebrać się osiemset warstw na górze i trzysta trzy na dole, zabrać Centuriona, słuchając niezmiennie złośliwości i stamtąd pojechać po Marcina na KEN, z którym to miałam razem wracać. I właściwie jest to już wpis do drugiej noty z dzisiaj (bo innym rowerem), której nie chce mi się robić, ale zrobię, bo jestem praworządnym, rzetelnym, szanującym regulamin BS i użytkowników tegoż BS chędożonym GRAFOMANEM.


Próba zorganizowania (pożyczenia) sobie na fejsie opaski do pulsaka, coby ustalić, czy moja zasłużyła całym swoim jestestwem na widowiskowe jebnięcie nią o parapet skończyła się tym, że dostałam garść hiperkurwaważnych porad. Od sugestii wymiany baterii, poprzez podpowiedź tekstylną, kończąc na fizjologii.

A opaskę pożyczy mi mój ulubiony mazoviowy fotograf. Bez pierdolenia o tym, że opaska nie działa mi, iż... (i tu miliard podpowiedzi).


Szqrwa.

Fajna muzaaaaaaa, takie brudne śpiewanie:

&feature=player_embedded



Aha. SIEDZĘ NA KONIU.


Dane wyjazdu:
32.16 km 0.00 km teren
01:13 h 26.43 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:11.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 664 kcal

No i długi weekend wziął i mi się zesrał

Niedziela, 30 października 2011 · dodano: 03.11.2011 | Komentarze 6

Musiałam wracać. Z Gdyni! Musiałam rozstać się z takim towarzystwem! FOK!
No dobra, o tym, że pewnie będę musiała wracać wcześniej niż w najbliższy wtorek, wiedziałam już w piątek, kiedyśmy z Niewe wyruszali na Gdynię.

Bo w poniedział czekał mnię rozmów o pracę. Acz ciągle łudziłam się, że dostanę maila przekładającego ten interwiu.

Faścik mnie pewnie nienawidzi.
Tym bardziej, że mogliśmy jeszcze NAWET przed tym wcześniejszym odjazdem moim do Wawy jeszcze pojeździć, bo los nam ofiarował godzinę ekstra (zmiana czasu, nieprawdaż).
- Ej, a dlaczego nie cofa się zegarów o sześć godzin? – zapytałam w temacie tego podarunku, zapytałam o poranku, zapytałam ZDUMIONA, no bo właściwie dlaczego? Byłoby bardziej po amerykańsku, gdyż zrównalibyśmy się czasowo przynajmniej z naszymi przyjaciółmi z Bronxu.

Nic jednak z tego rowerowania nie wypaliło. Mimo zmiany czasu. I tego godzinnego prezentu.

Udało się natomiast pożegnanie z irmigiem, który także u Faścika nocował, zupełnie przy tym nie wykorzystując właściwości materaca dmuchanego (ani go nie przedmuchał należycie, ani na nim nie spał, spał dokładnie na skos, prawdopodobnie usiłując utworzyć z materacem trójkąt prostokątny) udało się także śniadanie (Faścikowa jajecznica (bez jajek niemalże), kawa, pakowanie (no, powiedzmy, że się ta operacja powiodła, ktoś bowiem zostawił w Gdyni plecak) i trza było wracać na Mazowsze. Na Mazowsze płaskie jak czoło Mongoła. Na Mazowsze płaskie jak dziunie z TapMadl.

Szkurwa.

Żądam wygrania kumulacji w lotto TAKIEJ, abym nie musiała skracać zadżebistego wyjazdu TYLKO dlatego, że mam rozmowę o dżob.
I tego śmigłowca i jachtu na Karaiby też żądam. Oraz morza i piwa. Pożądam również i Faścika, i irmiga, i puchatego, Elci pożądam takoż!! Aaaaargh!

Jakeśmy już wrócili do stolicy (PRZYKORKOWANEJ mocno), postanowiłam nie rozpakowywać się, nie tracić na to czasu i poczłapałam na symboliczne pedałowanie. Aby cokolwiek pojeździć dnia tego. I co? Nokarwamać, odcięly mnię od świata z każdej strony. Ani dostać się Odrowąża do Żaby, ani karwa od Wincentego. Święto Zimnych Stópek (by Elcia) jest też świętem zakazu ruchu. Przynajmniej w okolicach cmentarzy, a ja przynajmniej w takiej okolicy mięszkam.

Ledwiem co się z Bródna wydostała i równie ledwie co na nie wróciła. Po marnych NIEWIELU przejechanych kilometrach.