Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
33.26 km 3.60 km teren
01:29 h 22.42 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 932 kcal

Dlaczego wczoraj nie jeździłam, nie wiem

Piątek, 24 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 16

A może jeździłam, ale bez Garmęna?
A może z pieskiem?
Lub też może bez pieska?

A może nie jeździłam, bo głupio tak z dziurą zamiast gardła?

Tyle pytań...

Skromnie dziś kilometrażowo, bo taka jedna Violka, do której Wudżek Dżi-jaj-dżoł strzyka ze swoich ślinianek, a przynajmniej do jej zdjęcia, wzięła i wreszcie z sukcesem wyszukała sobie dżob, co należało uczcić.

Zatem ja po robocie porzuciłam rower na Bródnie, tamże czekała już w swojej cytrynie Vajola i pojechałyśmy do Domu Złego zniszczyć zdrowia nasze, ale z całkiem szlachetnej okazji;)


Dane wyjazdu:
43.01 km 15.00 km teren
03:07 h 13.80 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:1370 m
Kalorie: 1972 kcal

To ja dodam treści więcej niż Niewe:) O tych Karkonoszach

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 18

Bo nawet pamiętam;) I śmiało mogę robić uzupełnienie do wpisu Niewe:)

Postanowilim wykorzystać instytucję długiego weekendu oraz to, że w sobotę zawierającą się w nim, dzieje się Izerska Wielka Wyrypa. Niewe jest maniakiem orientowym, ja ich dziewicą, tak więc mieliśmy to ostatnie zmieniać:D


Znowu zapakowani w samochód jak Cyganie wyruszylim przebyć te pińcet kilometrów dzielące nas od niejakiej Szklarskiej Poręby (węszę, że może mieć ona coś wspólnego z niejakim mtbxc;)), gdzie KTOŚ wymyślił, że będziem mieć bazę.

Jak już zajechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, że tam są wszyscy ci, którzy normalnie są nad Zegrzem, w Auchan i na Krupówkach, spierdoliliśmy stamtąd oby rychło.

Nie znoszę kuźwa tłumów. I tych wszystkich wpierdalających na ulicy na zmianę: lody, watę cukrową, kebab, zapiekanki, chodzących bez celu, snujących się jak bezmyślne jełopy, które nie myślą o niczym.

Zapragnęliśmy stamtąd zwiać CZYM DUCH!

Wystarczyło przejechać granicę i nadłożyć 12 kilometrów, żeby znaleźć się nie tylko w piwnym raju (acz to okaże się wielce istotne i kuszące), ale też w raju rowerowym. W Harrachovie bowiem.

Dodatkową atrakcją był brak tłumów, jak i domostwa pozbawione ogrodzeń. Urzekało mnię to. I – choć na szczęście nie musimy się z tym liczyć, bo jesteśmy obrzydliwie bogaci – jak nam pewna pani w Szklarskiej zakrzyknęła za nockę dwie paki, obraziliśmy się śmiertelnie ze skutkiem korzystym, gdyż z kolei przemiła harrachovianka, do której trafiliśmy w ciemno, zaśpiewała nam całe 6 dyszek, zatem pozostałe 140 złotych mogliśmy przepuścić na alkohol.


A ten sprawił (w miejscowym browarze, czyli świeżyzna!), że dzień, w którym przybylim w góry, ostał się nierowerowym;)

Zresztą. To była całkiem zdrowa aklimatyzacja, wszystko na świeżym powietrzu!;)

Ale następnego dnia już było rowerowo. Miałam wyCZymywać wyCZymałość, co pod górę mogło być całkiem niełatwe. Ale kto przed się nie bierze takich wyzwań, ten torba!

Wyruszylim zatem zaliczyć sobie czeskie cyklotrasy, żeby potem wieczorem móc spokojnie wtranżolić wyprażany syr;)

Jak tylko wjechaliśmy na te ich szlaki, tośmy żałośnie załkali. Kurwa, nooooo! Uprzątnięte, czyste, ładne, oznakowane. Ubodzy krewni, my, Polaczki jesteśmy. Serio. Niestety, serio.

No to lecę fotami. Czyli idę na łatwość.

Nie wiem, jaką walutą ci ludzie nawozili ogród przy chacie, w kórej dostąpiliśmy noclegu, ale wyglądał zjawiskowo. Nie wiem też, ile czasu ci ludzie mają do dbania o każdy roślinny pizdryk, ale obstawiam, że mieli go całkiem w pytkę.

Można mieszkać fajnie, gdzie strymuk płynie z wolna?;) © CheEvara


I tak! Ma być STRYMUK!


Jak już się ponapawaliśmy i widokiem z okna (foto u Niewe), i brakiem ogrodzeń, i kocurami, pojechaliśmy JEŹDZIĆ.


Heja ho! Jedziem po ZUO!;) © CheEvara


Na powyższym zdjęciu jadę na przykład ja:).


A na poniższym jedzie na przykład Niewe:)

I wcale a wcale nie pozuje!;) © CheEvara


I znowu ja, żeby nie było, że jadę tyle samo. Jadę WIENCY!;):

To jest w innym miejscu! Naprawdę się przemieszczamy! © CheEvara


Minę mam taką, bo zobaczyłam, jak podjazdy pokonują dzieciaki (zjazdy zresztą też). To się nazywa robić nogę od szczeniaka!;)

I tak sobie oraliśmy (Orane, panie Konery!) pod górkę i pomykaliśmy w dół. I orka w górkę, a potem nieorka w dół. Fajna sprawa.
Jakeśmy zdobyli fajną przełęcz i ustalili, że trzeba by jakoś zaraz zjeżdżać, bo i chłodem po rajstopach ciągnie, i głód nas lekki dosięga, natrafiliśmy na budkę, w którym kopcący faję Czech ratował życie Holbą (ryzi pivo z hor!). Trzęsło nas, zapowiadało się, że cieplej już nie będzie i napytamy se biedy zjeżdżając tacy wychłodzeni siedzeniem przy piwku do Harrachova. Ale legenda jest legenda, obowiązkiem jest jej sprostać:

Na koniec zaspokajamy nasze potrzeby życiowe © CheEvara


W temacie naszego dosięgającego nas głodu próbowałam coś zdziałać, ale niestety zanosiło się, że będziem musieli wpitalać jednak ten SYR. Jak małpa kit.

Ja jeszcze walczę o jakieś jedzenie, ale obiad słabo reaguje na kicianie © CheEvara


Głupi TOT myślał, że chcę go pogłaskać. Nie po to wożę ze sobą dwie pajdy chliba, żeby potem nie przełożyć tego kotem, nieprawdaż.


I zjechaliśmy po tym wszystkim w dół. Dystans może nie szałowy, ale nałapaliśmy przewyższeń, pojeździliśmy, nawodniliśmy nasze boskie organizmy, wszystko po to, żeby jutro, czyli przed sobotą zrobić sobie całodniowy regen, a w sobotę zniszczyć rywali na Wyrypie. O.


Dane wyjazdu:
39.79 km 4.40 km teren
01:41 h 23.64 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:135 m
Kalorie: 1311 kcal

Co ja se wyobrażałam, to ne wem

Wtorek, 14 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 1

Się mię zaś wydawało, że jakem zmieniła miejsce zamięszkania, to teraz będę tłuc te kilometry bez litości. Po ryju, po nerach, bez opamiętania tłuc.

A póki co to jak nie przestoje weekendowe w jeżdżeniu, to jakieś takie li jedynie pizdryki kilometrażowe. Aż żal wpis robić;).



Dane wyjazdu:
43.46 km 10.00 km teren
02:16 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:22.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:175 ( 89%)
Podjazdy:214 m
Kalorie: 1377 kcal

Nowy sprawdzian, nowe możliwości. Jakby się dało.

Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 2

Nie wszystko złoto, co... na zębach świeci, że sobie tak pozwolę krotochwilnie z nowoczesnego przysłowia Wam wyjechać, jak z czachy jakiejś.

Nie każdy test wydolnościowy robiony przez fachowców to cud, miód i orzeszki ziemne. Tak Wam zagaję.

Ja na przykład prawdopodobnie zyskałam na takim nietanim teście źle rozpisane zakresy tętna, w związku z czem kariera sportowa od jakiegoś czasu idzie mi jak mniej więcej po zastygającej smole.

Naradziliśmy się zatem z Wojciem, że wracamy to the roots i testy robimy sobie sami.

Znalazłam się więc w poniedziałek rano (weekend kapinkę mi zginął gdzieś w czeluściach pamięci, co urodziny, to urodziny;)) w Dżabłonnie, na mojej LAWLI rundzie, gdzie ja se strzelałam dwa dwupętlowe sprawdziany, a Niewe zapisywał moje zeznania.

A sprawdzian to ja jadę o tak O! © CheEvara



Po tym wszystkim już w Warszawie przypomniało mi się, że ustawiałam się gdzieś na jakiś wywiad, co bardzo konweniowało z tym, że Niewe podrzucił mię do roboty. Na bicyklu z Jabłonny bym nieszczególnie zdążyła.

Na wywiadzie zaś usłyszałam od dwóch śpiewających młodzieńców, że mam OSZAŁAMIAJĄCE TRYKOTY, co zaprogramowało mnie wesołością na resztę dnia.

Powiedzmy.


Dane wyjazdu:
47.21 km 6.20 km teren
02:06 h 22.48 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:
HR max:155 ( 79%)
HR avg:126 ( 56%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1594 kcal

Aaaaaaby porzucić rower!

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0

Wybyłam z rańca do robo wariantem bielańskim, czyli dystansowo najdłuższym, bo wiedziałam, że dziś to ja się nie najeżdżę. Się miałam utowarzyszać z nierowerową Wiolką i to na zakupach, na szczęście spożywczych, więc i ja musiałam rower odstawić.
W związku z tem nawet pięć dyszek mi nie wstuknęło się TUDEJ, czyli żal i nędza oraz rympał.


W kolanach mi CZESZCZY jakby galeon walczył se tam ze szkwałem.


Dane wyjazdu:
18.65 km 12.00 km teren
01:29 h 12.57 km/h:
Maks. pr.:37.20 km/h
Temperatura:19.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:116 ( 59%)
Podjazdy:536 m
Kalorie: 754 kcal

Dziś też za wiele nie napstrykalim, pedałami oczywiście

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 7

Najsamwpierw oświadczam, że ja ZBIERAM SIĘ NA ROWER w kwadrans.

No bo co trzeba więcej zrobić niż umyć ryj, zęby, zeżreć, znowu umyćzęby, w międzyczasie żarcia ubrać obciski, nalać treści do bukłaka, założyć toto na plecy, kask na łeb i wyjść?

Nic.

A no widzicie.
A ja mogłabym jeszcze zabić.

Ale ale.

Od brzegu.

Na 7:30 powstała pomysła na pobudkę po to, żeby o ósmej wyturlać się na rowery. I strzelić całodniową wycieczkę, może stówcynę? Skoro góry, wszystko względnie podjeżdżalne... Aż korci!

Problem w tym, że zaczęliśmy od grzebania się. A potem od puszczających na dętkach łatek. Wielokrotnie.

I nie mówię o sobie.

Bo sobie, czyli ja siedziałam se w kasku (dla wywołania większego napięcia), pinglach, rękawiczkach, butach i CZEKAŁAM. Gotowa ku wpięciu się w pedały, ku przygodzie!

Czekałam, aż Misiaki będą po dobrej godzinie od wstanięcia z wyra względnie gotowi do wyjścia.

Jestem następna w kolejce do beatyfikacji i żadne tam uzdrawianie ślepaków niech nie waży się być większą kartą przetargową!

Niezależnie od beatyfikacji jednak.
Nie dam się obudzić nigdy więcej z takim wyprzedzeniem.



Zaś wycieczka nie wyszła w ogóle, bo rozpadał się pieprzony deszcz. LA-Ł! Nakurwiało z nieba tak, jak to tęcza robi całą sobą kolorami. I tam, gdzieśmy się wdrapali, nie zanosiło się na to, że przestanie, że się – jak to mówią – PRZETRZE. Mieliśmy dylematy jak ten pijak na deszczu: stać na zewnątrz i moknąć, czy wejść do środka i się zalać?

Zjechaliśmy stelepani zimnem, skonfundowani, niekontenci i zarządziliśmy, że spadamy w takim razie do stolicy.

A jakeśmy pakowali samochód, wylazło słońce. Goń się, ty cieciu mandaryński!


Jedno co dobre, tośmy wczoraj doznali koncertu... Kaśki Groniec w GÓRKACH WIELKICH. Z szacunkiem przyznaję, że jest przyjemnie artystycznie... pierdolnięta.


Mam lekkie wrażenie, że coś mię z tym Ustroniem nie po trasie.


Dane wyjazdu:
34.09 km 20.00 km teren
02:14 h 15.26 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max:167 (%)
HR avg:111 ( 56%)
Podjazdy:543 m
Kalorie: 1104 kcal

No to my już w okolicach Ustronia, aa-a!

Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 6

Na wstępie muszę zaznaczyć, że Misiaczki to oprawcy, terroryści i ZBOWIDOWCY! Żeby zmuszać mnie do tak zwanego wstanięcia o srogim przedświcie TYLKO PO TO, żeby w okolicach Ustronia być, zaistnieć jeszcze przed 10-tą. Poprzedniego wieczoru wahałam się, czy opłaca się w ogóle kłaść. Mogłabym na przykład w tym czasie pograć w grę. Albo zobaczyć powtórkę Trudnych Spraw. Albo w ogóle PERGOLNĄĆ to wszystko i wyjechać w Bieszczady.


Metę mieliśmy agroturystyczną klimatem w Górkach Wielkich. I stamtąd mua wraz z Bartkiem pojechaliśmy rozruszać dwugłowy kapinkę. Dlaczego drugi Miasiaczek z nami nie pojechał, kapkę nie pamiętam.

Pierwsze paręnaście kilometrów nieco mnie rozczarowało, bo jechalim po płaskim, wzdłuż smródki jakiejś, ale wiedziałam, że Bartek zna te rejony i wie, gdzie mnie wie...dzie:). No i wreszcie zaczęliśmy się piąć jak trzeba, po luźnych kamulcach pod górę.

Na wstępie landszaft bardzo przyjemnościowy © CheEvara


Przy obecnym stanie mojego roweru, a raczej jego ochamien... a nie! Ohamulcowaniu!:D bardziej byłam jednak fanką pięcia się w górę, a nie zjeżdżania. Bo jak zjeżdżałam, to... - ja wiem? - na pełniutkiej kurewce. Nabieram nieśmiałego wrażenia, że właściwie nie powinnam posiadać hampli żadnych, bo i tak wszystkie doprowadzam do stanu potocznie nazywanego „a na chuj mi ten kaktuuus?”

Robiłam w trykoty na każdym co szybszym zjeździe – niniejszym obwieszczam.

Jeszcze nie wie, że będzie łatał:) © CheEvara



Ale warto było wjechać na górę, choćby po to, żeby rozpocząć epokę świadkowania pękającym permanentnie Misiaczkowym gumom. Chociażby. Na jednym ze zjazdów Bartek po raz pierwszy podczas tego wypadu złowił snejka. Gdy on się łatał (po raz pierwszy), ja napawałam się jego widokiem i tym, że to ja nie mam tutaj hamulców, a zatem nie zajmuję sobie głowy takimi pizdrykami jak zmiana DYNTKI.

Mówiłam, że będzie łatał?;) © CheEvara




Jakem się już ponapawała, wjechaliśmy na przełęcz, gdzie spotkaliśmy kota-górala, żwawo gderającego do nas o tym, co jadł, co by zjadł i o tym, że po tym co-by-zjedzeniu dałby komu w mordę. Najchętniej temu, co mu się zasadza na jego upatrzoną kociczkę.
I mówię ci, Che, jak mnie tak wpienili! Myślałem, że nie ZWYCZYMIĘ! © CheEvara




No i o.

Fajnie było.

Lubię takie górskie ułamańce:) © CheEvara



Dystans krótaskowy, ale trochę do zrobienia mieliśmy jeszcze z rowerami. Zwłaszcza Bartek, który jeszcze nie wiedział, że się zobowiązał obtoknąć hamulce me.

I jeszcze nie wiedział, że to i tak na cały chuj;).


Dane wyjazdu:
35.70 km 9.87 km teren
01:30 h 23.80 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:34.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1023 kcal

O panie na niebiesiech!

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 14

Bloga się mię zachciało założyć. I jeszcze go pisać. I potem go jakoś aktualizować (tu się proszę nie rozbrykiwać i nie zagalopowywać).
Albowiem.
Z aktualnościami wpis z ostatniej soboty lipca ma tyle wspólnego co ja z Belwederem. Poza tym drobnym didaskalium, że obok czasem przejeżdżam, czego zaś nie można powiedzieć o wpisie z ostatniej soboty. Nie sądzę, żeby TAMTĘDYK przejeżdżał (czy też przejeżdżywał albo nawet robił te dwie rzeczy na raz)


Ta ostatnia sobooooootaaaaa oznaczała dla mnię nadobnej i wiotkiej wprowadzenie przed nazajutrznym maratonem w Supraaaa(j)ślu, a że zmieniły mi się lokalowe okoliczności flory (lub też floty) i fauny (albo i sauny), wprowadzonko czyniłam u wrót Kampinosu (info dla Niewe: KampinosA, jeśli ma oczy).

Wszystko przebiegło nader git, a standardy tegoż git wyznaczył krótki czas treningu. Powyżej CZYdziestu CZEch stopni odmawiam posługi w zakresie aktywności fizycznej dłużej niż to konieczne. Chętnie za to poleżę niczym flanelowa ściera na komodzie (porzucona przez nieferasobliwą, cierpiącą na sen napadowy służącą).

Coś mi mówi, że taka flanelowa szmatka też nie przepada za zagotowanym w bidonie izotonikiem.




Dane wyjazdu:
19.96 km 5.50 km teren
00:54 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:29.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 600 kcal

Już niewiele mi zostało do zepsucia, ale ciągle stawiam sobie nowe cele

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 07.08.2012 | Komentarze 0

Miał być trening.

Nie wyszło.

Miało być normalne pedalenie, żeby dojechać na trening.

Też nie wyszło.

Wydżebałam orła tytułem – jak mi się wtedy wydawało – spierdaczonej piasty. Chwilę po tym, jak skończyłam gadać z Wojciem i wysłuchać instrukcji, co mam ja dziś tłuc.

Poprzez owo wydżebanie orła piasta się nie naprawiła. Musiałam godnie powrócić na nogach do domu.

Potem się okaże, że to nie piasta. Ale to okaże się dopiero jutro.

I dziś z jazdy taki chuj.


Dane wyjazdu:
40.62 km 0.00 km teren
01:43 h 23.66 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:230 m
Kalorie: 1236 kcal

I na dziś niech to będzie koniec

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 0

A w treści se karygodnie i niefrasobliwie nie napiszę nic.

I nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz?