Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.58 km 0.00 km teren
01:31 h 18.84 km/h:
Maks. pr.:29.27 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:153 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 802 kcal

Poranny opad PACZY na mnie zza okna

Środa, 15 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 0

Zapowiadali, że tak będzie i było.
Dojebać miało i dojebało.

Pogoda patrzyła na mnie, CZASKAJĄCĄ z rana trenażer, bo w takich warunach nie sposób nigdzie indziej wykonać dzisiejszy treningowy TUDU (to z angielskiego) i mówiła do mnie:

Yzostańńńń. Ywydomuuuu. Ynniejjedźźź.

Tak do mnie mówiła. W sumie kuszące. Ale. Zerknęłam na mój najulubieńszy modem i ja już wiedziałam, JAKA to będzie praca. Wdziałam więc obciski w akompaniamencie RELACJI NA ŻYWO Z WARSZAWSKIEJ PŁUGOSOLARKI (serio, było rano coś takiego tefałenie 24) i pojechałam między te samochody, bo wiadomo, że padający śnieg oznacza zanik dróg rowerowych i chodników. I można tylko ulicą.

Nie było to łatwe. Między pasami zbierały się podlodzone muldy z brei, którą samochody se wypędziły spod kół i trochę mi się tańczyło. Ale że auteczka, nawet te najdroższe, nie jechały w ogóle, to sobie mogłam pozwolić na ratowanie się wypiętą z spda nogą. Pomaga też tryb molestująco-migający lampki, bo na ogół widziano mnie, nadjeżdżającą od tylca, w bocznych lusterkach i zjeżdżano, co bardzo Wielkiej Che się podobało.

I jechałam do pracy nagle 10 minut dłużej niż zwykle. Ciesząc się, że jednak wylazłam z domu oraz na widok kurierów rowerowych.

Jęczenie ludzkie, że znowu drogowcy dali się zaskoczyć i nie poodśnieżali na czas, rozczula mnie do ostatniej żyłki odpowiadającej za wkurwienne tętnienie skroni. Powinno się wyłapywać takich maruderów i zaprzęgać do robót uprzątających ulice właśnie podczas ataku śnieżycy. Wszyscy byśmy się chyba pośmiali.

Najlepiej jest wsiąść SAMEMU do pięcioosobowego samochodu i się dziwić. Że taaaaakie korki. I że jest luty, jakiś wyjątkowy w tym roku, bo śnieg spadł.

Z jednym takim, ewidentnie wściekłym na wybryki natury, a zatem na wszystko wokół, chujkiem miałam niewątpliwą przyjemność, bo poinformował mnie, że stwarzam zagrożenie ,,na tym rowerze”, uprzednio oczywiście zajeżdżając mi drogę.

- Zagrożenie to tworzysz pan przez to, że żyjesz i dążysz do reprodukcji – usłyszał ode mnie chujek.

Jakoś nie mam ochoty reformować debili, którzy są niereformowalni, bo są debilami - koło się zamyka. Po co mam se strzępić język na wyjaśnienia, jak mogę zwyczajnie zjebać/obrazić/ubliżyć. Ta sama oręż, powinno do niego trafić. Bardziej niż merytoryczne, kulturalne argumenty
.

Dane wyjazdu:
41.94 km 0.00 km teren
02:12 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.35 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1321 kcal

Ballantines Day, aha, aha

Wtorek, 14 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 4

Ponieważ był to dzień miłości, także do pedałów, cyklistów, masonów i czarnych, którzy jedzą w kiblu, bo są czarni, panowie ochraniacze udostępnili mi w ciepłej piwniczce firmy miejsce na rower. Jest to o tyle plus dodatni, że nie upierdalam sobie miejsca okołobiurkowego. A to istotne jest w czasach złagodzenia zlodowacenia. Czyli CIAPY, jak to się zowie na Podkarpaciu na przykład.

Ja przyjęłam na to nazwę „JEBANA ODWILŻ” i myślę, że wystarczająco oddaje, w czym rzecz.

To raz.

Dwa to w ramach dnia miłości wieczorową porą pojechałam na siłownię, której szczerze nienawidzę. Po drodze, na rondzie Żaba, na wiadukcie kolejowym zoczyłam wywieszone naprześcieradłowe wyznanie kogoś, kto dziękował komuś za trzysta ileś dni razem – nie wiem dokładnie, ile, bo prześcieradło INO FIZGAŁO na wietrze i zaginało się akurat kurna w tym rogu, gdzie była liczba. Do dziś nie mogę zdzierżyć tego, że nie wiem, ILE.

I właśnie na okoliczność tego, tej rozpaczy i niewiedzy zakończyłam ten dzień tak, aby tytuł odnosił się jakoś do treści. ALKOHOLEM.





Dane wyjazdu:
35.00 km 32.00 km teren
03:13 h 10.88 km/h:
Maks. pr.:31.24 km/h
Temperatura:-13.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1231 kcal

Nawet ja

Niedziela, 12 lutego 2012 · dodano: 29.02.2012 | Komentarze 9

Nawet ja tnę w człona jak Zorro i idę na łatwiznę. To chyba jedyny sposób na to, bym nadgoniła z notami. Dlatego podaję Wam link, nabijając też w ten sposób statsy Niewemu. Tam jest rilejszon, co robilim, czy pilim, czy się wywalalim, co zrobił Radek, a ja od siebie mogę dodać jedynie, że

Kuooocham Niewe

Kuoooocham Radzia

Kuoooocham Gora
I kuoooocham zlodowacony Kampinos oraz wynalazek w postaci kolcowanych opon.

Tu se poczitata i pooglądata, jak było i jak żyć.
Wpis jest mocno tendencyjny, bo za otwarciowe zdjęcie służy tam fota Che, która taszczy rower, ale zniesę to. W imię, powiedzmy, niedoczasu (sama bym sieknęła taki wpis, że sami anieli graliby mi hymni).

Chciałabym na koniec napisać, że Che AGAIN is back in town, BITCHES & BUSTARDS, ale może być tak, że znowu mi się załączy wpisowa przerwa.

Sława, rozumicie.



Dane wyjazdu:
33.15 km 0.00 km teren
01:36 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:36.53 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:163 ( 83%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1098 kcal
Rower:

Jeździłam. Przecież że

Piątek, 10 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 19

Nie ma o czym nawet pisać. Mogłam wczoraj nie wychodzić z robo. O tak chorej godzinie? Ale wyjszłam. I tak to prostu dożynam Centka, można powiedzieć, że posłuchałam Prezesa PiSu i dorżnęłam watahę zębów zębatki średniej. Nie robi. Skacze, dynda, fika, ślizga się.
Nie bójmy się sobie tego powiedzieć, Andrzej.

O panie, niech ja dostanę jakąś premię w pracy, odłożę se na nowe zęby, bo własne ani chybi stracę w kontakcie z kierą. Ruszenie ze świateł nie jest już teraz wcale takie hop siup. A ja nie jestem żaden tam fafa-rafa.

Odrobiłam wczoraj siłownię, zeznawszy wszystko Wojtkowi bardziej szczerze niż na spowiedzi świętej.

I jeszcze kumulację zgarnął ktoś inny niż ja. Wychodzi na to, że zapieprzać do nocy muszę przynajmniej do następnego zwalnienia blokady maszyny losującej pod nadzorem komisji kontroli gier i zakładów (fajni ci dziadziowie byli).

A z innej beczułki... Moim mroźnym losem zainteresowali się zapoznani w Hiszpanii przedobrzy ludzie: Carlos i Kellen. Zobaczyli w telewizji, jakie temperatury posiadamy i zadzwonili zaniepokojeni. Odłożyli słuchafona jeszcze bardziej zaniepokojeni, gdy im wyznałam, że ja taki mróz uwielbiam.
No co?;)

A muzę na ów mój zapierdol pracowy posiadam taką:



O.
I o.


Dane wyjazdu:
45.16 km 0.00 km teren
02:18 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:-13.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1173 kcal

Zrzygacie się kolejnym tego wieczoru wpisem?:D

Czwartek, 9 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 7

Zupełnie niezgodnie z trenerskimi zaleceniami oraz z ZAŁOŻENIAMI TRENINGOWYMI rano kręciłam do pracy mocno niefrasobliwie w tętnie siły.

Super. Naprawdę super. Nie wiem, czy mam sobie wymienić żyły, czy może serce, czy prościej jednak będzie COŚ zrobić z napędem.

Czy ktoś mi może wyjaśnić, jak to się dzieje, JAK TO SIĘ WYDARZA, że każdego roku centurionowy napęd odmawia mi posługi właśnie wtedy, gdy jest schyłek zimy i czekamy na odwilż, a zatem na gnojówkę na ulicach? I na to, że spłynie na ulicę z poboczy to, co zepchnięte zostało z dróg pługami, a zatem cała ta chemiczna pulpa, od której łańcuch robi się rudy.

Porke, HORHE?
Dlaczego akurat wtedy? Dlaczego wtedy zostaje mi blat i z tyłu ten jeden pizdryk zębatkowy, ta najmniejsza tarcza?

Jedyną osobą, która mogłaby odczuć satysfakcję z tego mojego pocinania w strefie siły byłby…

Niiiie. NIE WOJTEK. Nie mój ukuochany pan trener.
Tu czeka mnie raczej zjebka, jak sądzę.

Zadowolony ze mnie byłby sam Robert Burneika.
Jemu moja SIŁA! by się spodobała. Na czym jednakowoż nieszczególnie mi zależy.

A w ogóle to tym razem mnie wy-ten-piździło-tego.
Nakułwiający wiatł spławił, że w dłodze do łobo musiałam nawiedzić trzy miejsca, żeby się ogrzać: aptekę (tu nawet pani złobiła mi heŁbatkę;)), spożywczak, bank (wzięto mnie za łowełową kułiełkę, przedłożywszy mi DOKUMENTY DO ZABRANIA). Inaczej nie dałabym łady. Łęce by mi odpadły.

Sorry, ale pisząc powyższe zdanie, żułam mięsko. Ry mi się wyłączyło.
;)

Ponieważ zrobiłam tego dnia SIŁĘ! na rowerze, odpuściłam siłownię. A tak naprawdę odpuściłam dlatego, iż opuściłam zakład pracy stanowczo zbyt późno. Marzy mi się całodobowa siłownia. Albo doba trzydziestogodzinna i wtedy całodobowa siłownia też. Bo czemu nie?


O, dziś rano czułam się właśnie tak, jakby ktoś żarł moje trzewia. Nawet dobrze strzeliłam, bo pani żre serce:




Czyli zupełnie w temacie.


Dane wyjazdu:
39.50 km 2.50 km teren
01:59 h 19.92 km/h:
Maks. pr.:32.14 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 987 kcal

Stosunki polsko-rosyjskie uległy rozchwianiu

Środa, 8 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 17

No bo.
Jadę se ja z pracy, proszę ja Was, Górczewską (a niektórzy mawiają, że GÓRCZEWSKO). Ale nie ulicą (ULICO), tylko rowerową drogą (ROWEROWO DROGO). Tężę drogą (O) napierają standardowo ludzie. Jak to zawsze. Rzadko zawiązuję z nimi grubszy dialog, zazwyczaj ograniczam się do tych słów, które są uznawane za zwroty grzecznościowe (np. "najmocniej przepraszam, że zakłócam wasze łażenie po drodze rowerowej, proszę zrobić mi kawalutek miejsca, przemknę i już mnie nie ma, piękni, rozumni państwo"), z rzadka ponosi mnie elokwencja i proponuję np. „jak już tędy leziecie, to się kurwa tu połóżcie”, a tym razem NAHLE musiałam użyć wiedzy rodem ze średniej szkoły.

Wjebałam się bowiem w pana Rosjanina.
Lazł i lampił się w coś, a zatem nie przed się. Lazł – nie muszę chyba wyjaśniać? – rowerowo drogo.

Bardzo szczęśliwie przy tej okazji trafiłam na warstwę lodu i zaliczyłam trzymetrowy przejazd po nim. Nie wiem, czy łyżwą, czy klasykiem.
Pan Rosjanin dostał rogiem, a że był postury rosyjskiej, to ten róg wziął i WYGŁ.

- Kurwa no! – rzekłam, już leżąc, zdobywszy się na sięgnięcie pamięcią do tego, czego uczyła mnię w liceum pani Pieńkoś (oprócz fragmentu Jewgjenija Oniegina, który chyba bym nawet dała radę wyrecytować), czyli na zagajenie po rosyjsku.

Pan Rosjanin PANIAŁ, czego ja CHOCZIU.

Zbliżył się, ostrożnie dość, zainteresował się moimi obrażeniami, wyznał, że NIE PASMATRIŁ, na co ja mu wyraziłam swoje zdziwienie i wątpliwość pytaniem „to na chooi ci te oczy?” i rozstaliśmy się, powiedzmy, że z wrażeniem w miarę nienaruszonego światowego miru, acz ja z lekko naddarta kurtką.

I bolącym nagdarstkiem.
I ufajdanymi, wielce praktycznymi zimą, białymi rękawiczkami.

A potem jęły marznąć mnię kolana, więc zrobiłam postój na przystanku autobusowym, by wyjąć z plecaka Szpeckowe ocieplacze kolanowe (wczoraj zanabyte w Erbajuniu, czyli pieszczotliwie mówiąc Airbike'u) i je nałożyć.
Jeden jedyny koleś, który stał na tym przystanku i miał okazję zobaczyć, jak wdziewam, naciągam te ocieplacze, gdym już ruszała przedsię dalej, zagaił:

ALEŻ TO BYŁO INTYMNE.

Uśmiechnęłam się ino rozbrojona spostrzeżeniem, ale zagajenia nie podjęłam i jedynie taka intymna pojechałam dalej.

Jeszcze byśmy się sobie spodobali, i co dalej. Ślub, dzieci i schabowy w niedzielę.

Uciekłam stamtąd, czując skutki tego, iż podczas spotkania MIEŻDUNARODNEGO z panem z Radziecji wbił mię się (może też całkiem intymnie) taczfon w udo. A dlatego, że wożę ten taczfon na udzie. Przyznam, że siniak powstał widowiskowy.

Zupełnie zaś nieintymny. Choć nie mnie to oceniać:D


Muzycznie indokrynacyjnie to mam dla Was songa.

I klip!

&ob=av3e

Interaktywny klip. Można wędrować po pokojach i zobaczyć, jak zryte umysły mają Papryczki.


Dane wyjazdu:
43.18 km 0.00 km teren
02:04 h 20.89 km/h:
Maks. pr.:28.17 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1569 kcal

A podobno w nocy...

Wtorek, 7 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 3

… ktoś na Szczęśliwicach użył koksownika i rozpalił se na nim grill:D Pomysłowość ludzka (chyba, że to był Lucjan, to wtedy pomysłowość lucka) nie ma granic. Ewidentnie to był ktoś bliski mojemu sercu i ktoś znający twórczość Jana Niezbendnego. Słuchał kawałka „Letni grill” i załkał, obejrzawszy prognozę na następne dni mówiącą, iż mrozu jeszcze będzie trochę, potem odwilży hektolitry i… I o. I se upiekł kiełbaskę, czy co tam właśnie wyniósł z Wierzejek. Z tego żalu wyniósł.

Ja tylko chciałabym zobaczyć, czego użył jako kratki grillowej. Standardowej kratki nie spodziewam się po kimś tak kreatywnym.

Brakuje mi takiego szaleństwa w moim życiu:D

I właśnie w ramach tego braku zabrałam Jacuniunia mojego, kolegę redakcyjnego do Airbike. Ja jechałam się obkupić, Jacuniuniu obkupić i kółeczka naprawić. Tam się nawyzłośliwiałam z chłopakami, nauśmiechałam do Wojtka i mogłam uznać dzień za udany. Jak i Dżackowe kółeczka za zrobione.

Wieczorem jeszcze tylko siłownia oraz spotkanie narowerowego Janka, który mnie doganiał, doganiał, doganiał, acz jakoś tak bez przekonania, aż w końcu dogonił i na bazie tego dogonienia odholował pode same DŻWI (są ludzie, którzy mówią bardzo wyraźnie DŻWI).

Choć nie jestem przekonana, czy to było wtedy, bo z tych zaległości już mi się wszystko POMAKLASIŁO:D

A z muzycznej beczki to jak ci panowie tak będą grać na Openerze jak tutaj:



a będą grać, bo przyjadą, to ja proszę Państwa, cały ten koncert spędzę jak nastolata. Bez T-shirta.


Dane wyjazdu:
36.46 km 0.00 km teren
01:55 h 19.02 km/h:
Maks. pr.:33.69 km/h
Temperatura:-16.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1005 kcal

Jak ktoś ma dedlajn, to na rowerze nie pojeździ [z młodego archeo]

Poniedziałek, 6 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 18

Ja mam tych dedlajnów SZEJSET, czyli – podług logiki – nie pojeżdżę na rowerach sześciuset? Jakoś tak.

Nie będę się tu pruła, jak zimno, bo jest zimno i nie ma co nad tym się modlić. Jasne, można się dziwić, że w lutym. Kto to widział? Pierwsze słyszę.
Wręcz dziwne. Ja bym z tego materiał zrobiła. Anomalia pogodowe, czy coś.

Pocinałam wieczorem do domu, Nowym Światem i gonił mnię inny ROWERZYZDA. Krótko gonił, bo zaraz odbił w Chmielną, ale pozdrowienie sobie SZCZELILIŚMY.

Drugie namaszczenie rowerowe w rodzaju BĄDŹŻE POZDROWIONA, otrzymałam pod mostem Gdańskim od innego, uszczelnionego po samiuśkie oczy bajkera. Miło.
Milej. Najmilej [sprawdzam stopniowanie przymiotników, czy mi działa na klawiaturze ten przycisk:D]

I co? Nic. Ciągle każdy PACZY współczująco na dziewczynkę z zamarzniętymi łezkami. Żeby oni wiedzieli, jak JA im współczuję. Jakbym miała stać na przystanku i uprawiać ten aerobik, albo, nie wiem, to stepowanie na mrozie, w oczekiwaniu na autobus, to senkju. Za cięęęężkie – umówmy się – pieniąse.

Dodaję ów zaległy wpis w Dzień Kota, półtora tygodnia później, więc song będzie z kotem:D



Któren to kot jest zajebczy [pije bro]:D


Dane wyjazdu:
20.85 km 0.00 km teren
00:57 h 21.95 km/h:
Maks. pr.:30.64 km/h
Temperatura:-20.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 412 kcal

Dwajścia. Kilo. Plus dwa. Razem dwajścia kilo dwa [wpis z archiwów:D]

Niedziela, 5 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 8

Ten dzień przywitałam trenażerem. Niestety. Potem przywitałam ten dzień, tę niedzielę zerknięciem na termomierz i zoczeniem minus dwudziestu.

No to by wypadało zrobić ze dwadzieścia kilo, prawda?

Na zewnątrz, a nie w środku. Zaraz po tym, jak w środku.

Kiedyś trafiłam na wpis kolesia, który zrobił wpis trenażerowy, oczywiście zliczył z niego kilometry, a potem napisał: mroźno i wietrznie, do tego sypie śnieg.

No ja ebie.

Zwracam honor, jeśli ma trenażero-symulator. I mu nawala wiatr w ryj, sypie na niego, ślizga się, wywala na oblodzonej śmieszce rowerowej. Albo jeśli kręci na tym trenażerze NA BALKONIE.
Ale tak? Że się tak grzecznie i racjonalnie nawet zapytam, a także ku popieprzeniu serc tych, którym przeszkadza moje słownictwo: po chuj mi te wieści pogodowe?
Ale wolnoć Tomku, w jego podświadomku. Nie skomentowałam, ino zamknęłam kartę i wyszłam. Jak z kibla jakiegoś. ]

Do czego zachęcam i tu - nie pasi Ci, teleportuj się tam, gdzie wszystko będzie po Twojej myśli światopoglądowej.

Ale nie o tym.
A o tym, że OK, dupa mi zmarzła, linki zamarzły, łzy mi zamarzły, nawet rękawiczki mnie bolały, ale i tak było zaebiście. Bo na zewnętrzu. Co prawda własne tętno chce mnie zabić, własne płuca kurczą się na tym zimnie i zapadają, co skutkuje tym, że – jak mawiała moja babka – BOLI MNIE W SOBIE. Ale jadę, muza mi lata w uchu, zamrażam zęby z zadowolenia, a na każde pytanie o to, czy nie za zimno na rower, odpowiadam pytaniem: a panu/pani jest zimno? I dodaję: Mnie też.

Bo czy ja wyglądam jak jakaś jeżdżąca farelka? Jak ma mi być przy minus ośmiuset?
Tak na logikę?

A to jest całkiem fajny kawałek (z całkiem fajnej płyty - "Odd Soul")



Z całkiem fajnego jutuba


Dane wyjazdu:
41.18 km 0.00 km teren
02:08 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:31.08 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1369 kcal

Piękne zaległości treningowe mi się robią [archeo,eo, eo, eo:D]

Sobota, 4 lutego 2012 · dodano: 15.02.2012 | Komentarze 19

A tak fajnie mi się nie pracowało. I mogłam zrobić wszystko wtedy, na kiedy to było zaplanowane. A tu proszę, jakie przesunięcia. W czwartek robotę skończyłam o 23, w piątek podobnie. Ogłaszam zatem skandalem to, że żadna siłownia nie jest dostosowana do moich potrzeb.

Dziś natomiast upiekło mię się, bo podążyłam do Centrum Olimpijskiego uczynić właśnie zaległą siłownię. I na recepcji poczęstowałam dziewczyny kartą płatniczą zamiast kartą Multisportu.
Krasnoludki, kurwa, podmieniły?? No bo niemożliwe, żeby to mnię się coś pomyliło.
Ja bym na pewno takiego babola nie SZCZELŁA.

Szczęśliwie były urodziny Zdrofitu, to mnię wpuszczono, powiedzmy, że darmoszkowo. I nie musiałam się wracać. Zresztą i tak by mnie niczego to nie nauczyło. Jakem zamotana przyjszła na ten świat, taka prawdopodobnie go opuszczę.

Rozpierdacza mnie mnogość porzuconych samochodów, które postanowiły zastrajkować w mróz. Nie mówię, że nie widziałam nigdy porzuconych rowerów, ale porzucić rower to jak kopnąć szczeniaczka.

Trzeba być ostatnim chujem.

Światło w zapierdoleniowo-pracowym tunelu jest po prostu reflektorem nadjeżdżającego tira z nowym załadunkiem rzeczy do obchędożenia.

No dobra, koniec spamu na dziś!