Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
44.28 km 0.00 km teren
02:19 h 19.11 km/h:
Maks. pr.:36.87 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1484 kcal

Słuchafoneiro, trenażeiro i Wiktoroweiro. O!

Sobota, 11 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 14

A było to tak.
Pomknęłam nasmarować taśmę. W pracy.
Tak, w sobotę.

Po tak zwanej trasie odebrałam wreszcie moje wielkie służbowe słuchafony. Skoro mam pomagać młodym i zdolnym robić kariery… to niech ja dobrze słyszę, że fałszują na nucie z krzyżykiem.

Jak te laski od Kłins Af De Porket. Choć one akurat fałszowały na bemolu.
Albo po wizycie w Bemolu. Jakoś tak.

A potem miałam w planach wyprawę do oczekujących mnię Radzia i Niewe, którzy w dzień robili po lo… JEŹDZILI! Jeździli rozpoznawczo po tym lodzie. Aale aby se na tę przyjemność spotkania z chłopakami pozwolić, zrobiłam zaplanowany trenażeiro i dopiero potem wystartowałam w teren.

Nie przejechałam pięciu kilometrów, gdy zadzwonił do mnię Radziu z propozycją, że po mnie wyjedzie, bo zamarznę.

OCZADZIAŁ??? – se myślę. Tropików nie ma, ale ja wiem, czy mamy jakiś powód do paniki? Do hjustonmamyproblem?

Asieokazuo!

Się okazało to, co Niewe zrelacjonował u siebie na blogu – Radziuńciu złapał gumę i naprawiając ją prawie zamarzł. I jeszcze długo po powrocie do wiktorowskiego (czy wiktoriańskiego?;)) domu złego go CZĘSŁO. Na zasadzie projekcji uznał, że i ja cierpię i prawie umieram z zimna. I że trzeba mnie wyratować.

W tle udzielał się Niewe i wyszło na to, że obaj wyjadą po mnie. SAMOCHODEM, żeby była jasność. No nie dadzą pojeździć, no.

- Dajcie spokój, se przyjadę. Fajnie jest, ciepło mi. – odrzekłam nas ich dictum.

- JAK CI ZMIĘKNIE RURA, TO DZWOŃ – wypalił mi w słuchafona urażony odmową Radzio.
Jadę se zatem. Dobijam na Wrzeciono. Dzwoni mi telefon. ZNOWU.
Tym razem to Niewe.
- I co, namyśliłaś się?

Noszkarwamać! – se myślę. O co im chodzi???

I słyszę w tle Radka: to pojadę po nią.

Za chwilę słyszę Niewe: ja pojadę.
Po czym przemawia Radek: no pojadę, na luzaku.

Poprzemawiali się tak na przemian, w końcu nie zdzierżyłam.
- No dobra, kuźwa. Przyjedź(cie) – zgodziłam się dla świętego spokoju. Bo co, ujadę następne pięć kilo i znowu zadzwonią?

Już poza moją wiedza stanęło na tym, że zziębnięty Radzio zawinął się do siebie, a po mnie przybył Niewe. Z Łąki Łan na pokładzie. A więc i taki będzie song. A że już linkowałam wszystkie moje ulubione łąkiłanowe, zapodaję mniej ulubiony, ale jednakowoż poważany za jego zrytość.

O:


Jakie to jest durne!:D

A w ogóle to…
CO KIC!
TO KLOC!


Dane wyjazdu:
33.15 km 0.00 km teren
01:36 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:36.53 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:163 ( 83%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1098 kcal
Rower:

Jeździłam. Przecież że

Piątek, 10 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 19

Nie ma o czym nawet pisać. Mogłam wczoraj nie wychodzić z robo. O tak chorej godzinie? Ale wyjszłam. I tak to prostu dożynam Centka, można powiedzieć, że posłuchałam Prezesa PiSu i dorżnęłam watahę zębów zębatki średniej. Nie robi. Skacze, dynda, fika, ślizga się.
Nie bójmy się sobie tego powiedzieć, Andrzej.

O panie, niech ja dostanę jakąś premię w pracy, odłożę se na nowe zęby, bo własne ani chybi stracę w kontakcie z kierą. Ruszenie ze świateł nie jest już teraz wcale takie hop siup. A ja nie jestem żaden tam fafa-rafa.

Odrobiłam wczoraj siłownię, zeznawszy wszystko Wojtkowi bardziej szczerze niż na spowiedzi świętej.

I jeszcze kumulację zgarnął ktoś inny niż ja. Wychodzi na to, że zapieprzać do nocy muszę przynajmniej do następnego zwalnienia blokady maszyny losującej pod nadzorem komisji kontroli gier i zakładów (fajni ci dziadziowie byli).

A z innej beczułki... Moim mroźnym losem zainteresowali się zapoznani w Hiszpanii przedobrzy ludzie: Carlos i Kellen. Zobaczyli w telewizji, jakie temperatury posiadamy i zadzwonili zaniepokojeni. Odłożyli słuchafona jeszcze bardziej zaniepokojeni, gdy im wyznałam, że ja taki mróz uwielbiam.
No co?;)

A muzę na ów mój zapierdol pracowy posiadam taką:



O.
I o.


Dane wyjazdu:
36.46 km 0.00 km teren
01:55 h 19.02 km/h:
Maks. pr.:33.69 km/h
Temperatura:-16.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1005 kcal

Jak ktoś ma dedlajn, to na rowerze nie pojeździ [z młodego archeo]

Poniedziałek, 6 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 18

Ja mam tych dedlajnów SZEJSET, czyli – podług logiki – nie pojeżdżę na rowerach sześciuset? Jakoś tak.

Nie będę się tu pruła, jak zimno, bo jest zimno i nie ma co nad tym się modlić. Jasne, można się dziwić, że w lutym. Kto to widział? Pierwsze słyszę.
Wręcz dziwne. Ja bym z tego materiał zrobiła. Anomalia pogodowe, czy coś.

Pocinałam wieczorem do domu, Nowym Światem i gonił mnię inny ROWERZYZDA. Krótko gonił, bo zaraz odbił w Chmielną, ale pozdrowienie sobie SZCZELILIŚMY.

Drugie namaszczenie rowerowe w rodzaju BĄDŹŻE POZDROWIONA, otrzymałam pod mostem Gdańskim od innego, uszczelnionego po samiuśkie oczy bajkera. Miło.
Milej. Najmilej [sprawdzam stopniowanie przymiotników, czy mi działa na klawiaturze ten przycisk:D]

I co? Nic. Ciągle każdy PACZY współczująco na dziewczynkę z zamarzniętymi łezkami. Żeby oni wiedzieli, jak JA im współczuję. Jakbym miała stać na przystanku i uprawiać ten aerobik, albo, nie wiem, to stepowanie na mrozie, w oczekiwaniu na autobus, to senkju. Za cięęęężkie – umówmy się – pieniąse.

Dodaję ów zaległy wpis w Dzień Kota, półtora tygodnia później, więc song będzie z kotem:D



Któren to kot jest zajebczy [pije bro]:D


Dane wyjazdu:
20.85 km 0.00 km teren
00:57 h 21.95 km/h:
Maks. pr.:30.64 km/h
Temperatura:-20.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 412 kcal

Dwajścia. Kilo. Plus dwa. Razem dwajścia kilo dwa [wpis z archiwów:D]

Niedziela, 5 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 8

Ten dzień przywitałam trenażerem. Niestety. Potem przywitałam ten dzień, tę niedzielę zerknięciem na termomierz i zoczeniem minus dwudziestu.

No to by wypadało zrobić ze dwadzieścia kilo, prawda?

Na zewnątrz, a nie w środku. Zaraz po tym, jak w środku.

Kiedyś trafiłam na wpis kolesia, który zrobił wpis trenażerowy, oczywiście zliczył z niego kilometry, a potem napisał: mroźno i wietrznie, do tego sypie śnieg.

No ja ebie.

Zwracam honor, jeśli ma trenażero-symulator. I mu nawala wiatr w ryj, sypie na niego, ślizga się, wywala na oblodzonej śmieszce rowerowej. Albo jeśli kręci na tym trenażerze NA BALKONIE.
Ale tak? Że się tak grzecznie i racjonalnie nawet zapytam, a także ku popieprzeniu serc tych, którym przeszkadza moje słownictwo: po chuj mi te wieści pogodowe?
Ale wolnoć Tomku, w jego podświadomku. Nie skomentowałam, ino zamknęłam kartę i wyszłam. Jak z kibla jakiegoś. ]

Do czego zachęcam i tu - nie pasi Ci, teleportuj się tam, gdzie wszystko będzie po Twojej myśli światopoglądowej.

Ale nie o tym.
A o tym, że OK, dupa mi zmarzła, linki zamarzły, łzy mi zamarzły, nawet rękawiczki mnie bolały, ale i tak było zaebiście. Bo na zewnętrzu. Co prawda własne tętno chce mnie zabić, własne płuca kurczą się na tym zimnie i zapadają, co skutkuje tym, że – jak mawiała moja babka – BOLI MNIE W SOBIE. Ale jadę, muza mi lata w uchu, zamrażam zęby z zadowolenia, a na każde pytanie o to, czy nie za zimno na rower, odpowiadam pytaniem: a panu/pani jest zimno? I dodaję: Mnie też.

Bo czy ja wyglądam jak jakaś jeżdżąca farelka? Jak ma mi być przy minus ośmiuset?
Tak na logikę?

A to jest całkiem fajny kawałek (z całkiem fajnej płyty - "Odd Soul")



Z całkiem fajnego jutuba


Dane wyjazdu:
41.18 km 0.00 km teren
02:08 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:31.08 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1369 kcal

Piękne zaległości treningowe mi się robią [archeo,eo, eo, eo:D]

Sobota, 4 lutego 2012 · dodano: 15.02.2012 | Komentarze 19

A tak fajnie mi się nie pracowało. I mogłam zrobić wszystko wtedy, na kiedy to było zaplanowane. A tu proszę, jakie przesunięcia. W czwartek robotę skończyłam o 23, w piątek podobnie. Ogłaszam zatem skandalem to, że żadna siłownia nie jest dostosowana do moich potrzeb.

Dziś natomiast upiekło mię się, bo podążyłam do Centrum Olimpijskiego uczynić właśnie zaległą siłownię. I na recepcji poczęstowałam dziewczyny kartą płatniczą zamiast kartą Multisportu.
Krasnoludki, kurwa, podmieniły?? No bo niemożliwe, żeby to mnię się coś pomyliło.
Ja bym na pewno takiego babola nie SZCZELŁA.

Szczęśliwie były urodziny Zdrofitu, to mnię wpuszczono, powiedzmy, że darmoszkowo. I nie musiałam się wracać. Zresztą i tak by mnie niczego to nie nauczyło. Jakem zamotana przyjszła na ten świat, taka prawdopodobnie go opuszczę.

Rozpierdacza mnie mnogość porzuconych samochodów, które postanowiły zastrajkować w mróz. Nie mówię, że nie widziałam nigdy porzuconych rowerów, ale porzucić rower to jak kopnąć szczeniaczka.

Trzeba być ostatnim chujem.

Światło w zapierdoleniowo-pracowym tunelu jest po prostu reflektorem nadjeżdżającego tira z nowym załadunkiem rzeczy do obchędożenia.

No dobra, koniec spamu na dziś!


Dane wyjazdu:
35.19 km 0.00 km teren
01:49 h 19.37 km/h:
Maks. pr.:27.84 km/h
Temperatura:-18.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 859 kcal

I nie trzeba hekatomby, wystarczy mróz! [to też wpis archiwalny!:D]

Czwartek, 2 lutego 2012 · dodano: 15.02.2012 | Komentarze 14

Nooo tak COŚ mi się wydawało po wyjściu z roboty wczoraj i powróceniu do domu na rowerze, który caaaały wtorek przestał na zewnątrz, że jedzie mię się koorevsko ciężko.

A jak ma mi się jechać, skoro wszystko, co na ogół jest lepkie, półstałe, teraz pozamarzało i ledwie pozwala się kręcić? Kołom na ten przykład. Smar w piastach na przykład.

Wzięłam se do serca lamenty Masłowira z Airbike, że przecie on te zajebane piasty będzie serwisował i bym okazała litość (oraz admonicję i serwilizm – nie uwłaczając) i z rańca zaparkowałam zziębniętego Centuriona w siedzibie, na MAKATAŁSKA STRIT. W sensie na redakcji. Blisko mnie, żebym go mogła czule MIŹNĄĆ tu i tam.

Mizianie tu i tam jest fajne.

Ocieplacze na kolana też są fajne. Moje to raczej ochraniacze, takie puszki żółwiowo-nindżowe, ale funkcję swą wypełniają. Ochraniają, ocieplając. Zarazem. Fajnie.

Innymi słowy WYJMNĘŁAM je. By użyć.

Ustosunkowując się do tytułu, to mróz pięknie odmienia ludzi. Nie napotkałam ani pół takiego samochodu, który by się nie zatrzymał przede mną, chcącą pokonać drogę w poprzek, na przykład na jakimś eleganckim przejeździe rowerowym.

Przepuściło mnię dziś wszystko. I wczoraj też.

Mogłam choć raz poczuć się jak Mojżesz. Tak mi się wszystko dziś pięknie rozstępowało.

I żaden z panów OCHRANIACZY słowem nie pisnął na taszczenie roweru do mojej jamy chama.

Zatem trwaj mrozie, jesteś piękny;)

To też jest piękne!



W sensie choreo, bo muza trochę nuży pod koniec.


Dane wyjazdu:
32.76 km 0.00 km teren
01:33 h 21.14 km/h:
Maks. pr.:34.64 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 788 kcal

No nareszcie jest! Przyjszedł! Pan Mróz! [wpis archiwalny:D]

Środa, 1 lutego 2012 · dodano: 15.02.2012 | Komentarze 5

Genialnością istną są zamarznięte rzęsy. Te kropelki od chuchania. Fajnie się tym lodem samobiczuje człowiek po własnym fizysie.

Zboczeńców proszę o zaprzestanie komentarzy na temat powyższego zdania. Apeluję o spokój, zmiłowanie, pokój na ziemi i przedpokój na Marsie.

Zanim dałam sobie oblepić te naoczne okolice, strzeliłam se trenażer. Wpis nieuwzględniający kilometry niby na nim PRZEJECHANE dedykuję wszystkim tym, którzy z tego wpisy robią. To prawie tak samo ciekawe jak książka Krzysztofa Ibisza o tym, jak urodził się stary, by potem w młodości łomotać łbem kretyńsko w reklamie Head & Shouders.

Głupi ten David Fincher, że zrobił film o Benjaminie Buttonie z Bradem Pittem, nie poczekawszy na tak zjawiskową postać jak Kristof Ajbisz.

No ale enyłej. Póki co przy minus piętnastu nie ma tragedii z dłońmi i stopami. Trochę, ale tylko troszeczkę! posługi odmawia mi napęd i linki (cięlinki, jak tłumaczy w komentarzach irmig), ale dżeneralnie jest fajnie. Jest suchutko i świeci słońce.

A jak komuś nie pasuje, to niech idzie się wytarzać w zatopionych w żółtym śniegu psich kupach.


Dane wyjazdu:
42.18 km 20.00 km teren
02:26 h 17.33 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1233 kcal

Ten dzień przejdzie do historii jako…

Niedziela, 29 stycznia 2012 · dodano: 05.02.2012 | Komentarze 20

… jako dzień, w którym zbliżyliśmy się do granicy, kiedy warto zastanowić się nad zainstalowaniem sobie metodą wszycia tak zwanego SIM LOCKA.

Ponieważ Radzia nie ma na BS, z radością czynię go winnym całej sytuacji, temu zgorszeniu, degeneracji i degrengoladzie. Zresztą nie ma argumentów – przyjechał z Pruszkowa, na rowerze co prawda, ale przyjechał na pewno szlakiem tropiciela anakondy. Z Gorem, który go holował swoim wozem, udostępniając w ten sposób Radziowi tunel aerodynamiczny, przywitał się najporządniej, pewnie dlatego, że miał go najbliżej. Mnie też dostał się całkiem porządny garnitur atrakcji przytulasowych, ale z Niewe nie zdążył wejść w strefę prywatną, a już zażądał:

- DAWAJ BROWARA.

Jak kogoś takiego nie uczynić naczelnym gorszycielem trójcy pozostałych ROWERZYZDÓW??

No dobra, Goro opierał się temu zepsuciu najbardziej profesjonalnie, Niewe i ja profesjonalnie zaś UDAWALIŚMY, że się opieramy. Może dlatego, że nie mieliśmy tak przesrane jak Goro, który miał terminy i jeszcze do tego musiał wrócić furą.

Nie ociągając się zatem, po chyba zaledwie drugim piwku, jęliśmy wypakowywać swoje bicykle. Każdy cuś tam przypinał do ram/kier i był już myślami w chrzęszczącym śnieżnie Kampinosie, gdy Radzio wypalił:

- Oooooo, CZUJĘ, JAK BUDZI SIĘ WE MNIE DZIK, UUUUUUH!


Nooooo to wiadomo, że na trasie mamy Roztokę, jak nic!;)


A, zaraz, zaraz! Nie napomknęłam, iż wiktorowski Dom Zły nawiedził jeszcze - przed naszym wyjazdem w las - rooter z Burzym Synem, któremu to ROOTERU nigdy (zapamiętaj to se raz na zawsze tak jak to, iż prawa ręka to jest ta, że jak się śpi na brzuchu , to od ściany) nie wybaczę przemówienia do mnie per CIOTKA CHE.
Ciotka Che.
No karwa mać!!
DYS IS SPARTA!!

Nie mogę odeprzeć wrażenia, że rooter nam wyraźnie zazdraszczał. I bardzo dobrze. To za tę CIOTKĘ CHE.
Dziecko tak od maleńkości uczyć!
Uhhhhh.

Ubraliśmy się na znacznie niższą temperaturę i chwilę po tym, jak wyglebiłam w oblodzonej rynnie (Niewe to ma wyczucie. Jak tak, to napiertala z przodu i nie da rady go dogonić, a tu musiał być za mua i uszczelić fotę orzełka Che), zrobiło się W PEŁNYM ZIMOWYM SŁOŃCU wręcz gorrrąco. Przynajmniej mua.

A se śmigaliśmy na otwartej przestrzeni. Powinno pizgać i smagać. Na tej otwartej przestrzeni. Niewe napisze, gdzie, bo ja nie zważałam, napawając się pięknością landszaftu.

Che miała w planach zrealizowanie swojego treningu, potrzebowałam ku temu kawałka nieoblodzonego asfaltu i świętego spokoju. Chłopaki pojechali zatem sobie w krzaki, a ja zostałam robić te rzeczy, na które Możan mój najulubieńszy przewraca oczami. Już po kwadransie nienawidziłam tej wiochy, nienawidziłam asfaltu i marzyłam, żeby chłopaki już po mnie wrócili.

Wrócili. Robiąc wiochę, jak to na wiosce. Jak ja się cieszyłam, że zaraz znowu zdobędę teren. Ciul tam, że w naszym rozstrzelonym peletonie zawsze jadę ostatnia (oni kurwa nie rozumieją, co to znaczy jazda W STREFIE!:D), dobrze, że już teren.

Goro chciał mnie agitować, abym stanęła okoniem do koncepcji Radzia, by zaliczyć Roztokę, ale rozumiecie: przystanek. Roztoka. TA Roztoka. Z tą zawsze nieuprzejmą babą, ale pies tam obsikiwał babę. Z PIWEM!

Sorry, Goruńciu-Tralaluńciu!

Jaki nas – ale chyba najbardziej jednak Radzia, w którym obudził się największy z dzików – spotkał zawód, to dajcie spokój. Ta suka – przepraszam najmocniej, nie zdzierżyłam! – TA SUKA nie miała piwa. Ani w beczce, ani w szkle! I jeszcze oznajmiła nam to z kretyńskim, irytującym uśmieszkiem, wielce zadowolna z siebie.

Powinniście zobaczyć wtedy załamko-wkurwa Radzia. Powinno mu się strzelić zdjęcie i rozesłać po gminie ku przestrodze. Nie daj temu BROWERZYŹDZIE piwa, a spali wszystko w obrębie tysiąca hektarów.

Ja se spożyłam lodzika w czekoladzie (co zresztą namiętnie robię w mrozy podjeżdżając pod firmę. Stoją se na papierochach pracowe największe nieroby i ćmią, dygocząc z zimna, a ja se przypinam rower z Magnum – za przeproszeniem – w paszczy. Choć nie, największym hitem były zimą KOLORKI NA JĘZORKI;)), ale Radka mierził mój widok. On chciał piwo.

Wtedy na ratunek pospieszył mu Niewe.
- Słuchaj. Stąd do mnie NAJKRÓTSZĄ DROGĄ jest 10 kilo. A wiesz, że u mnie browarów jest moc.
- I właśnie taką drogę obierzemy – odparł Radosław, będący od historycznych Dębek je*anym oszustem, po czym zwrócił się do mnie – Che, kończ tego loda – nie zdając sobie sprawy ZUPEŁNIE z brzmienia rozkazu.

No to skończyłam.
I podążyliśmy na Wiktorów.

Goro – chwilę po wyjściu z Roztoki – niby pod drzewami dostrzegł bobra (ładne ma się zwidy z tej trzeźwości), przyłączyliśmy się do tego DOSTRZEGANIA (ja tam nic nie widziałam), nie chcąc mu, GORU, i w sumie BOBRU też, robić przykrości i jęliśmy se go, tego bobra, pokazywać palcami. Było śmiesznie, ale i tak znów hit dnia wykonał Radek, który do bobra zakrzyknął:

- E!

W sumie nie zdziwiłabym się, gdyby ten bóbr mu odpowiedział.

Jak już przestaliśmy ryć ze śmiechu, śmignęliśmy. Najkrótszą drogą, rzecz jasna, aby ulżyć Radziowi czem prędzej.

W końcu znaleźliśmy się W DOMU ZŁA. Radek dostał to, o czym marzył, nakarmił swojego dzika. Ja też, ale ciągle czuję niedosyt towarzyski związany z Gorem, bo zawsze go mało na tych ustawkach (może gdybym tak nie snuła się z tyłu, to by mi Gora wystarczyło, a tak…;)) i musiał zaraz się zmywać (acz jeszcze został wykorzystany do uzupełnienia zapasów WIADOMO JAKICH).

Musimy, Goruńciu, jakieś Dżałory znowu przyatakować. Mnie się podobało:D

I tak o. Dobrze, że Radek rano zdążył opowiedzieć nam o swoim rowerowaniu po Tunezji w ramach Afryki Nowaka, bo jak tylko zjechały na Dom Zły nowe płyny (a zatem nowe możliwości), dzik Radka splątał mu mowę. Zdołał on – Radek, w porozumieniu z wewnętrznym dzikiem – zorganizować sobie jednakowoż transport, by nie musieć z tej jaskini zepsucia wracać – powiedzmy sobie to WYMIJAJĄCO WPROST – nawalony rowerem. A po rowach wilki i Buka, oraz Antek Macierewicz.

Tak więc tak.

„Zorganizowany Transport” zastał nas w ogniu walki na gibanie biodrami, bo graliśmy w DanceStar’a. I na szczęście, że Dżuli przyjechała, bo ona jedna była w stanie ograć w denszeniu Niewe, który układy zna na pamięć, szuja.

W temacie dalszego ciągu tego kolarskiego wieczoru zamilknę. Mogą tu zaglądać dzieci, a te – zupełnie kretyńsko – staramy się w naszym kraju wychowywać w trzeźwości.
A z nią obudzone w nas DZIKI nie miały za wiele wspólnego.


Dane wyjazdu:
36.44 km 0.00 km teren
01:56 h 18.85 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 965 kcal

Se zainstalowałam czujkę prędkości Suunto i jara mnie to strasznie

Piątek, 27 stycznia 2012 · dodano: 02.02.2012 | Komentarze 23

Musiałam se jakoś zrekompensować to, że jakaś menda ruska zajebała mi czujnik kadencji. Żeby cię tak, kurwozwęko, ogień gołego z łóżka wygonił we w ten mróz, ty cepie.

No i ta czujka Suunto wysyła info o dystansie i prędkości do mojego pulsaka, którego liżę z lubością i uwielbieniem i fascynacją, gdyż tylko patrzeć, jak się okaże, że w tych wszystkich swoich funkcjach posiada też opcję łupania orzechów (dostałam ich pięć kilo, a nie mam DJEDA DO NATSÓW) oraz cyklinowania podłogi. Nie potrzebuję na razie, ale kto wie, czy nie trza będzie kiedyś dorobić se.

Wkarwia mnie to, że mam blisko do tej pracy, ale jeszcze bardziej mnię wkarwia, że nie mam czasu nadkładać traski. I niby jadę do roboty na dzień jeden, a wieczorem czuję się jakbym wyszła w piątek i wróciła w niedzielę.

Troszeczkę nie rozumiem tej masy zaproszeń do znajomych, tu, na Bajkstatsie. Mam na myśli tych, którzy ani razu, ani raziczku, nie skalali się choć skomentowaniem któregoś z moich intelektualnych, prawda, wytworów tu. To po co? Kolekcjonerstwu takiemu mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE!:D

Chyba tylko Kraśko i Kurzajewski mnie denerwują bardziej.


Dane wyjazdu:
46.55 km 0.00 km teren
02:24 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:-4.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 930 kcal

Wyrobię się z wpisem w cztery minuty?:D

Czwartek, 26 stycznia 2012 · dodano: 01.02.2012 | Komentarze 14

Se zrobiłam wczoraj SIŁĘ!

A dziś se szczelyłam siłownię.

Wczorajszej SIŁY zrobionej na trenażerze NIE WPISUJĘ tu, bo taka z tego wycieczka rowerowa, jak z koziego zada Predator.

Spalę Bajkstats zaraz po tym, jak umieszczę tu wpis z kilometrami z trenażera. Zresztą – jak W OGÓLE zrobię wpis trenażerowy, też spalę Bajkstats. Wielka mi atrakcja dla klikającego, przeczytać o WYCIECZCE NA TRENAŻERZE.
I o.
No cóż. Nową-starą arbajtownię mam bliżej, zdecydowanie bliżej. Mokotowska SZTRASE STRIT. Centrum, nie? A stojaka ani pół. Tylko znaki drogowe, latarnie. Czemu ze wszystkim to jest taka jebana praca u podstaw?
Czemu muszę guglać oferty stojakowe, podstawiać pod nos, prosić?

Otwieram katalog Lyreco i szukam kieszonkowej hekatomby. Zewsząd sygnały, że bez roz-ebania systemu nie obędzie się.

Ale, ale. Jest nadzieja. Mój Pan Ciągle Ulubiony Prezes Z APS Polska i jego firma Good Taste obsłużą w tym roku kateringowo MAZOVIĘ. Żegnaj gówniany wyrobie makaronopodobny polany syfem oliwopodobnym.
Wreszcie nie będzie lipy.
Coś jednak się w tym świecie zmienia.