Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

NA trening

Dystans całkowity:4583.25 km (w terenie 420.25 km; 9.17%)
Czas w ruchu:210:04
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maksymalna prędkość:51.60 km/h
Suma podjazdów:11127 m
Maks. tętno maksymalne:182 (99 %)
Maks. tętno średnie:174 (88 %)
Suma kalorii:123846 kcal
Liczba aktywności:69
Średnio na aktywność:66.42 km i 3h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
86.52 km 7.00 km teren
03:57 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:46.31 km/h
Temperatura:-6.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1644 kcal

W Dzień Kobiet możesz se uszkodzić nogę

Czwartek, 8 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 13

Możesz też zaznać wkurwa i zelżyć kogoś na przejeździe rowerowym, uprzywilejowanym dla cię zielonym światłem. Zelżenie polega na tym, że doganiasz gościa, który nadużywa swojej zielonej strzałki, ale jednocześnie niedoużywa mózgu, doganiasz go na jego czerwonym świetle, uświadamiasz w kilku żołnierskich, powiedzmy, że uprzejmych, słowach, konstatujesz, że nie dość, że jest tłusty jak locha, to jeszcze ślepy jak kret i w poczuciu tego, że jesteś zwykłym chamem, ale chamem z uczuciem ulgi pocinasz dalej.

Czemu nie ma tygodnia bez wkurwa na bezmózgich samochodziarzy, no czemu?

Możesz też prawie zgubić czujnik prędkości Suunto, stosunkowo nietani, a wszystko dzięki poprzecieranym TRYTYTKOM. W porę się zorientowałam, że mi coś hula po szpryszkach i że tylko chwila dzieli mnie od wyskoczenia z dwóch Jagiełłów za nowy szpej.


Po robocie śmignęłam na Dewajtis, a raczej na tamtejsą trasę rowerową nadwisłową, gdzie zwykle szczelam mój, jak już kiedyś nadmieniłam – niekoniecznie ulubiony – trening. Mam se tam taką pętlę, która mi idealnie wchodzi w ZAŁOŻENIA treningowe, napiertalam ją okrągłą godzinę i mam przy tym chęć albo się zrzygać, albo umrzeć. Tym razem jednak wiem, że dziś, tego dnia czeka mnie nagroda. Robiąc trzy ostatnie okrążenia wyczuwam, jak nieopodal, por Rurą leje się dla mnie świeżuśki izobronik, sponsorowany przez Niewe i Radzia:)

Piękny jest świat:).

Jak mi się tam spieszyło! Jakże bardzo przestał smakować mi ubogi izotonik z bidonu!

Trzymając się nakazanej strefy (mam zadatki na zawodnika albo na leszcza, jeszcze nie zdecydowałam, co wybiorę), dojechałam pod Rurę, gdzie chłopaki-krzyżaki czekali na mua. Został mi udzielony dniokobietowo tulipan sztuk jeden, którego w ramach wszystkich prawideł florystycznych umieściliśmy w szklanicy pełnej Królewskiego. Niewe gdzieś ma fotę tej nowoczesnej sztuki pielęgnowania roślin.

Świat jest piękny:).

Chłopaki w atmosferze owego święta i piwa (na jedno wychodzi) snuli plany zorganizowania kameralnego i cholernie trudnego maratonu (nie znam osoby, która zaliczy wszystkie punkty kontrolne i zdoła przyjechać na metę;)), izobronki mnożyły się na stole, w Radku jął budzić się coraz większy dzik, wobec czego stwierdzilliśmy, że czas się zbierać. Nie dlatego, że nam coś nie smakuje. Nie dlatego, że nam w takim towarzystwie źle.
Nie, nie, nie.
Dlatego, że pod Rurą znajdował się jeszcze jeden tulipan, konkretnie niemal uduszony w plecaku Radka („ciepło mu tam”) dla Dżulii, którą Radziu miał PO TRASIE cmoknąć, dniokobietowo we wukadce.

No to ruszamy [celowo zmieniam używany czas dla dynamizacji opowieści;)].

Z Radka robi się prawdziwy demon. Hamuje, zarzuca kołem, kołuje zarzutem, kopie napotykane kosze na śmieci i prawdopodobnie testuje twardość butów oraz napięcie sprężyny w pedale, no robi wszystko, czego sztuka nudnej jazdy na rowerze zakazuje.

Ku mojemu zaniepokojeniu rozstajemy się na Woli, Radek jedzie zrównać swoje namiary geograficzne z namiarami wukadki, która wiezie Dżuli, my jedziemy do Domu Złego.

Mnie potem całą drogę siedzi w głowie, jak ten szajbus dotarł tam, gdzie miał.

Pewną osobę za Lipkowem podkusza jazda do domu pożarówką. Tak ładnie sunęliśmy asfaltami, że musieliśmy to spierdolić. Pożarówka w Kampinosie jest podmarznięta, nas na niej rzuca, zatem prędkości rozwijamy żadne.

A mnie w wiosennych Foxowych rękawiczkach kostnieją łapy, pieką też uszy (bez rękawiczek) i dociera do mnie, że jest pan mrozik.

I bardzo dobrze, że jest.

Bo

Jedziemy mooooże 23 km/h. Max 24. Zatem nikt nie kozaczy, nie fika, nie zgrywa giero... NIE ZGRYWA RADKA. Może jednak trzeba było? Może trzeba było wypić więcej?

Bo.
Na zmrożonej, wyżłobionej koleinie Niewe wykurwia takiego kujawiaka, że ja wstrzymuję w mojej zajebistej klatce (uwaga, zdanie zawiera lokowanie produktu) oddech. Próbuję ogarnąć, co się stało i JAK, na miłość boga (wstawcie sobie tego, który Wam pasuje) się stało. Mija dobra chwila, jak Niewe przemawia do mnie i równie dobra chwila, jak ja wreszcie wypuszczam powietrze.

- Kurwa, mój kciuk – słyszę.

Kciuk? Ky-ciuk??? - se myślę, podświetlając lampiczką (Cat Eye – uwaga, zdanie zawiera lokowanie produktu) Niewowe kolano, radośnie odkryte przez rozdarte spodnie.

Podświetlam i oczom mym ukazuje się... Nie, nie Nokia (uwaga, wpis zawiera wiecie co wiecie czego). Ukazuje mi się płat skóromięsa, który stracił integralność z resztą kolana, otworzył się jak okienko, by zaprezentować światu łękotkę i inne skarby. Na chwilę zrobiło mi się błogo, ale zobaczyłam lekkie oszołomienie na twarzy Niewe i stwierdziłam, że jak ktoś ma tu być w szoku, to lepiej, żebym nie była to ja.

Proponuję wobec tego, żebyśmy przeszli ten brakujący (i niemały) dystans z buta, jednak ujemna temperatura sprawia, że jucha nie sika z kolana, mam nawet wrażenie, że znieczula to siedlisko bólu, dzięki czemu Niewe wsiada na rower i powoli kuśtykamy, pedałując, do domu.

Nie wiem już, ile telefonów wykonałam, ile miałam pomysłów, jak to załatwić, a dodam, że pomysłów niekoniecznie realnych, bo doświadczenia to ja wielkiego nie mam. Z państwową służbą zdrowia mam tyle do czynienia, co z produktem krajowym brutto Trynidadu i Tobago i totalnie nie posiadam pojęcia, od czego zacząć i gdzie jechać. I czym, bo przecież nie po piwie samochodem.

Szczęśliwie przyszedł mi do głowy Rooter, to którego dzwonię porą nieodpowiednią i który kwadrans później prowadzi do- i zeszpitalny dyliżans. Jesteś, Człowieniu, de best Człowień in da łorld!

Co działo się na oddziale, napisał u siebie Niewe, ja tylko dodam, że po powrocie do domu złego piliśmy z Rooterem za zdrowie Niewe, które teraz jest mu bardzo potrzebne. Piliśmy do samiuśkiego rana (o 6:30 otwierałam rooterowi bramę i sprzedawałam cmoka dziękczynnego) i do samego wykończenia zapasów.

Nie wiem, czy pomogło, ale przynajmniej próbowaliśmy:)

A kciuk bolał dlatego, że jakimś fantazyjnym, nieodgadnionym sposobem, Niewe ma pokruszoną kość paliczka. Pod samym paznokciem.

Przez jazdę z prędkością marną. Nie ogarniam tego.

Jeździ się bowiem Istebne, jakieś Dżałorki, zjeżdża z kamienistego Murowańca, a sprawność traci się na płaskim odcinku Kampinosu. Przekorne, nie? Przekorne.


Dane wyjazdu:
44.63 km 0.00 km teren
01:57 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:38.84 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 974 kcal

Dobrze, że jak cuś zapominam, to mogę się wrócić po to rowerem

Poniedziałek, 5 marca 2012 · dodano: 20.03.2012 | Komentarze 6

Bo z buta to SZCZELIŁABY mię lekka kjurwica.
A ja po całym mocno zorganizowanym dniu – w moim przypadku mocne zorganizowanie to wstanie z wyra tylko 10 minut po tym, jak na dźwięk budzika wyrzekam poirytowene "szkurrrwa, już?” - wybrałam się wieczorem na siłownię po to, żeby 5 km od chaty zrobić sobie pamięciowy skan plecaka i zorientować się, że butów, to ja nie spakowałam na pewno.

I gdybym ja miała cofać się do tyłu (to nie jest błąd, a raczej wzmocnienie siły wyrazu słowa i dokładne zobrazowanie tego cofania się) po te buty jakimś komunikantem miejskim, to dziękuję, trening umieszczam sobie dokładnie tam, gdzie u dołu pleców zaczyna się taki rowek sarkazmu i kontestacji.

Dzięki całej tej operacji CAFANIA SIĘ z siłowni wyszłam ostatnia, prawie wyproszona (a i czułam się jak wypatroszona).

Zasadniczo z tego dnia naukę mam dla Was taką, że miejcie ajs szeroko ołpen, jeśli nie chcecie zginąć. Na styku Bielan i Żoliborza grasują pudła i to nie jest śmieszne:

Uwaga na kartony na Bielanach! © CheEvara




No. Słońce załadowało się na dłużej, a radochę z niego potęguje we mua coś, co se wzięłam i odgrzałam. O to:



Zamiennie z Mamą Selitą.


Dane wyjazdu:
48.18 km 0.00 km teren
01:57 h 24.71 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1134 kcal
Rower:

Mgła sprawcą ogólnoludzkiego ochujenia

Czwartek, 1 marca 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 5

Naprawdę. Mam do roboty kilometrów około 15, a już na czwartym myślałam, że oto jest dzień, w którym ktoś wskoczy na mój stołek, bo ja zwyczajnie do robo cała i zdrowa nie dotrę. A to jakiś kutas wielgus wymusi na mnie pierwszeństwo ze swojej wyraźnej podporządkowanej, a to mi się jakaś franca korpotaksówkowa nagle zatrzyma tuż przed kołem, centralnie, bez krępacji i niefrasobliwie na pasie ruchu, inny chujas włącza lewy migacz, a odwala kichę i skręca z lewego pasa w prawo, noż ja je-bię.

Sprawdzam w kalendarzu, w grafiku, w przepowiedniach niejakiego Nabuchodonozora, w horoskopie w „Angorze” i nie! Nigdzie nie napisano, że mam dziś umrzeć.

Dobra, OK, owszem, jadąc do pracy, napotykam wymalowany na jednym z osiedli konkretny nakaz brzmiący: UMRZYJ CHUJU, ale nie biorę go do siebie personalnie, bo po pierwsze, nie mam na to czasu, po drugie, tego dnia, kiedy wszyscy chcieli mnie unicestwić, miasto spowijała mgła, a w nakazie o tym ani słowa, że mam umrzeć w mgłę, co trochę wyklucza mój osobisty koniec świata dnia pierwszego miesiąca trzeciego roku bieżącego.



Po co wam wolność, jak macie te swoje samochody, a potem utykacie w nich w drodze do wolnej pracy, na której to drodze was bez wysiłku opykuję moim kolarzówo-superśmigaczem. Hę?


Dane wyjazdu:
66.74 km 0.00 km teren
02:44 h 24.42 km/h:
Maks. pr.:44.66 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1664 kcal
Rower:

Kolorki na zakwasiorki znów [nie napalajcie się, wpis mocno archeo;)]

Wtorek, 28 lutego 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 6

Powyjazdowe i ponartowe. Ogólnego BOLENIA nabawiłam się od upadków, od wstawania, a raczej napinania mięśni przy próbach SUKCESYWNEGO wstawania, od pizgnięcia na stoku na zjazdówkach, a od tego ostatniego weszłam też w posiadanie sińców w liczbie TRZYSET, ale w największe osłupienie wprawiły mnie BOLENIA pleców i tricepsów – zapewne od nowicjuszowskiego szarpania za orczyk.

BTW leżanko pod orczykiem zaliczyłam i leżąc, widziałam już jak te czerwone talerze walą mnie po łbie, takim PAU, PAU, PAU.

No nic. Miałabym jeden ból więcej, o ile bym w ogóle dowiozła głowę po tym strzeleniu z orczyka.

Ponieważ Specka mam zakolcowanego, a zmiana opon to jest coś, do czego podchodzę z takim samym entuzjazmem, jak do rwania zęba, gastroskopii, polskiego komercyjnego kina, zaś Centi w serwisie jeszcze, robotę najechałam Kogą, czyli moją hipsterską kolarzówą. Rano się dało nią jechać, bo – jak wyrzekłam do Niewe: ,,zobacz, gównianą warszawską odwilż przetrwalim w górach – o dnieniu świeciło słońce, po którym to ślad pozostał po południu żaden, a wręcz sypnęło śniegiem, o czym od razu nadworni fejsbukowi sprawozdawcy pospieszyli donieść. Chyba se zamuruję okna, po co mi one, jak o wszystkim przeczytam na fejsie.

Najbardziej jednak krotochwilny okazał się mój Możan najulubieńszy, któren to też na cienieńkich oponkach wybył z chaty, a który to namawiał mnie do wspólnego powrotu z pracy, w ramach towarzyszenia se w niedoli. Wyzwał mnie bowiem w esemesie od ciot, które wystraszyły się śniego-deszczu, jak już se w domu suszyłam gacie, lacze i suty też, do kórych to przemokłam, a może mi zawilgły se strachu, bo parę razy kółeczko mi na ulicy poleciało.

Ja nie z tych, co z rowerem w komunikację wsiądą.

Ale z tych, co wysuszą lacze i pojadą na wąskich oponeczkach na siłownię, bo trza. Aha, aha.

Lajtowy mjuzik, co nie oznacza, że banalny:

&ob=av2e



Dane wyjazdu:
16.89 km 0.00 km teren
00:37 h 27.39 km/h:
Maks. pr.:33.64 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 730 kcal

To jest tak, jak się cały dzień tyra

Sobota, 18 lutego 2012 · dodano: 02.03.2012 | Komentarze 3

Wtedy całe howno (czyli po czesku GÓWNO) z planów wynika.
Zrobiłam to, czego dokonanie uniemożliwił mię czwartkowa masakra rowerem spinningowym i piątkowy żywy trup napędu.

Pomkłam na siłkie.

Ponieważ mówiłam długo, jeździłam krótko.

Na razie panuję nad własnym czasem dokładnie tak jak wtedy, kiedy nie miałam na to czasu.

Młócę teraz ten serial (wolę wersję brytyjską, bo potem Amerykance zrobili remake i to raczej już popłuczyny):



Jest grubo:).


Dane wyjazdu:
41.94 km 0.00 km teren
02:12 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.35 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1321 kcal

Ballantines Day, aha, aha

Wtorek, 14 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 4

Ponieważ był to dzień miłości, także do pedałów, cyklistów, masonów i czarnych, którzy jedzą w kiblu, bo są czarni, panowie ochraniacze udostępnili mi w ciepłej piwniczce firmy miejsce na rower. Jest to o tyle plus dodatni, że nie upierdalam sobie miejsca okołobiurkowego. A to istotne jest w czasach złagodzenia zlodowacenia. Czyli CIAPY, jak to się zowie na Podkarpaciu na przykład.

Ja przyjęłam na to nazwę „JEBANA ODWILŻ” i myślę, że wystarczająco oddaje, w czym rzecz.

To raz.

Dwa to w ramach dnia miłości wieczorową porą pojechałam na siłownię, której szczerze nienawidzę. Po drodze, na rondzie Żaba, na wiadukcie kolejowym zoczyłam wywieszone naprześcieradłowe wyznanie kogoś, kto dziękował komuś za trzysta ileś dni razem – nie wiem dokładnie, ile, bo prześcieradło INO FIZGAŁO na wietrze i zaginało się akurat kurna w tym rogu, gdzie była liczba. Do dziś nie mogę zdzierżyć tego, że nie wiem, ILE.

I właśnie na okoliczność tego, tej rozpaczy i niewiedzy zakończyłam ten dzień tak, aby tytuł odnosił się jakoś do treści. ALKOHOLEM.





Dane wyjazdu:
33.15 km 0.00 km teren
01:36 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:36.53 km/h
Temperatura:-14.0
HR max:163 ( 83%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1098 kcal
Rower:

Jeździłam. Przecież że

Piątek, 10 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 19

Nie ma o czym nawet pisać. Mogłam wczoraj nie wychodzić z robo. O tak chorej godzinie? Ale wyjszłam. I tak to prostu dożynam Centka, można powiedzieć, że posłuchałam Prezesa PiSu i dorżnęłam watahę zębów zębatki średniej. Nie robi. Skacze, dynda, fika, ślizga się.
Nie bójmy się sobie tego powiedzieć, Andrzej.

O panie, niech ja dostanę jakąś premię w pracy, odłożę se na nowe zęby, bo własne ani chybi stracę w kontakcie z kierą. Ruszenie ze świateł nie jest już teraz wcale takie hop siup. A ja nie jestem żaden tam fafa-rafa.

Odrobiłam wczoraj siłownię, zeznawszy wszystko Wojtkowi bardziej szczerze niż na spowiedzi świętej.

I jeszcze kumulację zgarnął ktoś inny niż ja. Wychodzi na to, że zapieprzać do nocy muszę przynajmniej do następnego zwalnienia blokady maszyny losującej pod nadzorem komisji kontroli gier i zakładów (fajni ci dziadziowie byli).

A z innej beczułki... Moim mroźnym losem zainteresowali się zapoznani w Hiszpanii przedobrzy ludzie: Carlos i Kellen. Zobaczyli w telewizji, jakie temperatury posiadamy i zadzwonili zaniepokojeni. Odłożyli słuchafona jeszcze bardziej zaniepokojeni, gdy im wyznałam, że ja taki mróz uwielbiam.
No co?;)

A muzę na ów mój zapierdol pracowy posiadam taką:



O.
I o.


Dane wyjazdu:
43.18 km 0.00 km teren
02:04 h 20.89 km/h:
Maks. pr.:28.17 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1569 kcal

A podobno w nocy...

Wtorek, 7 lutego 2012 · dodano: 17.02.2012 | Komentarze 3

… ktoś na Szczęśliwicach użył koksownika i rozpalił se na nim grill:D Pomysłowość ludzka (chyba, że to był Lucjan, to wtedy pomysłowość lucka) nie ma granic. Ewidentnie to był ktoś bliski mojemu sercu i ktoś znający twórczość Jana Niezbendnego. Słuchał kawałka „Letni grill” i załkał, obejrzawszy prognozę na następne dni mówiącą, iż mrozu jeszcze będzie trochę, potem odwilży hektolitry i… I o. I se upiekł kiełbaskę, czy co tam właśnie wyniósł z Wierzejek. Z tego żalu wyniósł.

Ja tylko chciałabym zobaczyć, czego użył jako kratki grillowej. Standardowej kratki nie spodziewam się po kimś tak kreatywnym.

Brakuje mi takiego szaleństwa w moim życiu:D

I właśnie w ramach tego braku zabrałam Jacuniunia mojego, kolegę redakcyjnego do Airbike. Ja jechałam się obkupić, Jacuniuniu obkupić i kółeczka naprawić. Tam się nawyzłośliwiałam z chłopakami, nauśmiechałam do Wojtka i mogłam uznać dzień za udany. Jak i Dżackowe kółeczka za zrobione.

Wieczorem jeszcze tylko siłownia oraz spotkanie narowerowego Janka, który mnie doganiał, doganiał, doganiał, acz jakoś tak bez przekonania, aż w końcu dogonił i na bazie tego dogonienia odholował pode same DŻWI (są ludzie, którzy mówią bardzo wyraźnie DŻWI).

Choć nie jestem przekonana, czy to było wtedy, bo z tych zaległości już mi się wszystko POMAKLASIŁO:D

A z muzycznej beczki to jak ci panowie tak będą grać na Openerze jak tutaj:



a będą grać, bo przyjadą, to ja proszę Państwa, cały ten koncert spędzę jak nastolata. Bez T-shirta.


Dane wyjazdu:
41.18 km 0.00 km teren
02:08 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:31.08 km/h
Temperatura:-17.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1369 kcal

Piękne zaległości treningowe mi się robią [archeo,eo, eo, eo:D]

Sobota, 4 lutego 2012 · dodano: 15.02.2012 | Komentarze 19

A tak fajnie mi się nie pracowało. I mogłam zrobić wszystko wtedy, na kiedy to było zaplanowane. A tu proszę, jakie przesunięcia. W czwartek robotę skończyłam o 23, w piątek podobnie. Ogłaszam zatem skandalem to, że żadna siłownia nie jest dostosowana do moich potrzeb.

Dziś natomiast upiekło mię się, bo podążyłam do Centrum Olimpijskiego uczynić właśnie zaległą siłownię. I na recepcji poczęstowałam dziewczyny kartą płatniczą zamiast kartą Multisportu.
Krasnoludki, kurwa, podmieniły?? No bo niemożliwe, żeby to mnię się coś pomyliło.
Ja bym na pewno takiego babola nie SZCZELŁA.

Szczęśliwie były urodziny Zdrofitu, to mnię wpuszczono, powiedzmy, że darmoszkowo. I nie musiałam się wracać. Zresztą i tak by mnie niczego to nie nauczyło. Jakem zamotana przyjszła na ten świat, taka prawdopodobnie go opuszczę.

Rozpierdacza mnie mnogość porzuconych samochodów, które postanowiły zastrajkować w mróz. Nie mówię, że nie widziałam nigdy porzuconych rowerów, ale porzucić rower to jak kopnąć szczeniaczka.

Trzeba być ostatnim chujem.

Światło w zapierdoleniowo-pracowym tunelu jest po prostu reflektorem nadjeżdżającego tira z nowym załadunkiem rzeczy do obchędożenia.

No dobra, koniec spamu na dziś!


Dane wyjazdu:
56.86 km 0.00 km teren
02:55 h 19.49 km/h:
Maks. pr.:33.54 km/h
Temperatura:-12.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1679 kcal

Skierowanko na odgruzowywanko

Wtorek, 31 stycznia 2012 · dodano: 14.02.2012 | Komentarze 13

O boziuńciu. Tego zadżebu w pracy nie da się opisać, nie ma określeń na to. Byłaby to SODOMIA I GOMORIA, gdyby był na to czas. A nie było.

Ale piknie dziękujuję tym, którzy się martwili, pisali, błagali, bym ja coś napisała. Byli też tacy, którzy błagali, żebym już nie pisała, pewnie i znalazły się też takie szuje, które ucieszyło, że ta NIEUPRZEJMA suka wreszcie przestała jeździć.

Nie ma kurwa tak łatwo, nie liczcie na to.
;)

Szkoda, że muszę o tych zajebistych mrozach pisać już w czasie przeszłym, ale w dzień, którego dotyczy ów wpis z porządnej, JEDYNEJ TAKIEJ zimy, z mrozów pozostała tylko tęsknota do nich. Minus cztery to jest taki mróz jak z obklaskiwania zabobonnie wszystkich kątów w mieszkaniu magia.

Dobrze, że przez te dwa tygodnie zapierdolu mój hiperinteligentny laptok zgrał cały internet na dysk, będę wiedzieć, co się działo.
I że mam mółwscałnta. W tym całym internecie i teraz na dysku. To wiem, że w ten wtorek, o którym szczelam właśnie wpisa, na pewno byłam w robocie i również nawiedziłam siłownię. Dobrze, że przemieszczam się niemal wyłącznie rowerem, to nie mam wątpliwości, czy jeździłam nim dwa tygodnie temu, czy nie.

Co więcej, mam Suunto, a ten nie kłamie (chyba mu założę fajnopejdża na fejsie).

Che is back in town, BITCHES!:D