Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
47.76 km 17.00 km teren
02:45 h 17.37 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy:666 m
Kalorie: 1219 kcal

Ojcowski Park wita maszyn buntem;)

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 11

No i o.
Żeby czas w pracy tak zapierdalał, jak ten podczas wolnego.

A tu proszę, pięć dni i KUNIEC. Równie spektakularny jak podsumowanie rozprawki na temat wpływu długości dyszla na skręcowywalność konia w prawo.

Jakeśmy se w niedzielę wieczorem z Niewe postanowili, że zanim spożyjemy ostatnie piwo do ostatniego łynia, pakujemy graty, żeby rano były już w postaci zezwalającej na nierobienie z nimi nic innego poza wniesieniem do samochodu, takeśmy plan zrealizowali.

Chyba w całym swoim życiu nie byłam tak konkretna i zorganizowana jak tego jednego wieczora.

No i dzięki temu udało się wybyć z Dżałorek – westchnąwszy na wyjeździe z rozrzewnieniem – o porze planowanej. Rankiem. Prawdziwym rankiem, a nie tym świtem w samo południe (lub później), jak cztery poprzednie dni pod rząd.

Niedowiary, że aż anbeliwebol.

Oczywiście CAŁĄ trasę z Dżałorek do Wierzchowia, pod Ojcowskiem Parkiem Narodowem nakurwiał dla Szatana deszcz. Demotywujący deszcz. Demotywująco-zniechęcający. Mimo niego jechaliśmy jednak na te Wierzchowie z bardzo jasno określonym planem, że SIĘ ZOBACZY NA MIEJSCU.
Czy nam chce się w ogóle jeździć w tej zalewie.

Bo w trakcie dojazdu chciało się nieszczególnie.


Ale gdyśmy zjechali na parking we w tym Wierzchowiu, okazało się, że nam się naprawdę nie chce – zwłaszcza, że deszcz lał nadal, żeby nie powiedzieć: ciągle. Nawet ba! Nie boję się użyć metafory, że deszcz ów lał wciąż.
Zgodnie zatem z logiką tego niechcenia, wystawilim rowery z samochodu, przebralim się w trykoty i taksowani wzrokiem przez miejscowych, wskoczyliśmy na szlak, by przedrzeć się przez Dolinę Będkowską, a potem wbić na szlak wzdłuż malowniczej i zjawiskowej – wg Niewe – Doliny Prądnika. Czyli, by – krótko mówiąc – pojeździć.

I tak. Doliną Będkowską – choć pora roku na to nie wskazuje – jechało się jak po lodzie. Nie znam się na rodzaju gleb (poza tymi wykonanymi przeze mua z któregokolwiek z rowerów), ale tam NIE DAŁO SIĘ przyspieszyć, bo oba koła tańczyły jak na trenażerze (panie rezyseze). Jeszcze bym zrozumiała, gdyby tańczyły takiemu Niewe, który tylną oponę doprowadził do stanu HiperSlick. Ale i mnie rzucało z lewa do prawa i odwrotnie.

- Będzie piknie kuźwa, jak ostatniego dnia rozjebię sobie któryś z gnatów – myślałam optymistycznie. I przeto zrezygnowałam i z zapierniczania i z hamowania. Pomyślałam, że nie będę przeszkadzać memu fullu w radzeniu sobie z przeciwnościami terenu (w tym przypadku ze zlodowaceniem). Ufałam, że sam on wyprowadzi mnie i siebie bez uszczerbku i na mnie i na sobie. Zmrożoną trasą, mrożącą krew wszędzie (nawet w tak zwanej przetoce) dotarliśmy tam, gdzie się dało śmigać. Na asfalt.

Tam odetchnęłam z ulgą. Jak miech kowalski. Znaczy się odetchnęłam jak miech. A z ulgą jak kowalski. Przeciętny, statystyczny Kowalski. Zwykły, szary zjadacz kajzerek z serem typu gouda i pasztetem podlaskim.

Stąd, czyli z tego ulgowego asfaltu plan był jechania na szlak wzdłuż Doliny Prądnika. Plan powstał w głowie Niewe, który pamiętał – apeluję o niebranie na poważnie tego słowa w przypadku Niewe – że jest zajebisty, długi, cętkowany, kręty i PRZEJEZDNY.
Na pewno PRZEJEZDNOŚCIĄ można nazwać pierdyliard zwalonych drzew, wyrobione przez wodę (a raczej, jakby powiedział Goro: WYDRĄŻONE) korytka w czymś, co kiedyś ewentualnie mogłoby szlakiem być i nachylenie łaskawie pozwalające nie tyle pchać rower, co TRZYMAJĄC SIĘ LEWĄ RĘKĄ CZEGOŚ PRZED SOBĄ (żeby się nie zsunąć w dół), WCIĄGAĆ ROWER POZOSTAŁĄ RĘKĄ, CZYLI PRAWĄ.

Uszliśmy (uwspięliśmy się:D) tak kawałek, który konkretnie określę jako „Nie wiem, ile” i znów podjęliśmy dojrzałą (to ja), odpowiedzialną (znów ja) i męską (no bez dżaj, serio przyszedł Wam do głowy Niewe??;)), że:

PRDlimy to, schodzimy i zostajemy Tap Madels.

Zejście natomiast wyglądało tak, że tym razem rowery służyły jako podpieradełka. Bez nich jechałoby się na butach – gdyby się miało technikę – ewentualnie na dupie. Tu już technika nie ma znaczenia. Jak to, czy wielkość pokoju wpływa na wielkość kupowanych do nich drzwi. Tak samo nie gra roli, czy będą to prawe drzwi czy lewe.

Czy lewe.

Zjechaliśmy/zeszliśmy/sturlaliśmy się/wszystkie te trzy rzeczy naraz z tego wielce przejezdnego szlaku rowerowego i ponownie wylądowawszy na asfalcie (cywylyzacjaaaaaaaaaa!) udaliśmy się grzecznie zeksplorować tenże Oycovsky Park Narodnyj.


Ani to brama, ani Kraków. Ważne, że jest tu Che!;)
Brama tak zwana Krakowska © CheEvara




Moja droga... asfaltowa © CheEvara


Jakież to jest dziwne miejsce! Średnio łatwe do zaakceptowania jest to, że normalnie ludzie mają tam pobudowane hawiry („- Szczała, gdzie mieszkasz? - A wiesz, jestem taki trochę zwariowany, więc w Ojcowskim Parku Narodowym”). Ale nie przyjechaliśmy se tu akceptować. Tylko zdobyć coś, co Niewe określa Kastel of Peskowa Skala i wrócić do samochodu, a w efekcie już do stolicy.

Ów zamek był celem:

Jak to mówi Niewe, Kastel of Peskowa Skala:D © CheEvara



Aaaaaa! Po drodze, lajtowym i przez to NUDNYM asfaltem, przychodziły nam (biorę na siebie winę częściowo, żeby nie był to całkiem AntyNiewowy wpis;)) do głowy różne pomysły wbijania się na szlaki pieszo-rowerowe TERENOWE, ale pierwsze 50 metrów skorzystania z takiej opcji pokazywały dobitnie, jak wielce posrane są to idee. Błoto, ślisko, błoto, kałuże, rozryte, WYDRĄŻONE korytka. Gdybyśmy nie musieli tego dnia wracać do miasta stołecznego Warszawy, to może i byśmy się pobawili z tymi trudami ekskursji. A tu plan opiewał na wsad zadów do samochodu o godzinie 16-tej i tego należało się trzymać. Zatem zdobylim zamek... yyyy, PRZEPRASZAM, kastel, pod niem ustaliliśmy sensowny powrotnej gry plan i jęliśmy rozky-urwiać powrót, dla Szatana rzecz jasna.

I koniec końców (po łacinie: slalom alejką, co z kolei po irańsku oznacza szalej olejku) – sama w to nie wierzę – z Wierzchowia, już po przebraniu się w cywilne rzeczy, wykąpawszy się w wodzie z bidonów – wyjechaliśmy o PLANOWANEJ godzinie.

Źle się czuję z tym, że wszystko poszło tak, jakeśmy to ustalili.


O, a to niech będzie foto podsumowujące te pięć dni chla... yyy... rowerowania! ROWEROWANIA!:)


Dla kogo te podjazdy? Wiadomo!;) © CheEvara



I choć wycieczka ta stała pod znakiem niełączącego licznika (mojego) oraz niekonweniującego Garmina (Niewowego) – czyli zapewne przewyższeń było więcej, tak wersja owa mi się podoba;). I tegoż właśnie buntu maszyn dotyczy wpis ów;).


Komentarze
Niewe
| 06:15 piątek, 12 sierpnia 2011 | linkuj Nieprzejezdna i zawalona drzewami była Dolina Kluczwody. A właściwie wejście do niej :)
CheEvara
| 10:59 wtorek, 2 sierpnia 2011 | linkuj obcy17, widzę, że perspektywa wysprzęglenia Ci/Tobie przez fotografa, nie dotarła do Ciebie w całej swojej grozie :D

mors, już nie słychać, bo łożyska przysmarowały się błotem:P

kondzios230, właśnie z tego powodu WIENCY znajomych nie PRZYJMNE:D

mtbxc, OPN to OPN, Błonia to Błonia - że tak merytorycznie podejdę do tematu:D
mtbxc
| 17:38 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Fajny ten park, taki miejski. To te słynne Błonia Krakowskie?
kondzios230
| 16:41 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Albo jakieś lewe skały podstawili, bo wydawały mi się one mniejsze :) Jak w temacie przeróżnych cyfr jesteśmy, to proponuję na liczbę znajomych luknąć :) Niby nie to samo, ale prawie ;)
mors
| 16:37 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Na zdjęciach z rowerem słychać szczały... z LEWEGO łożyska. ;)
obcy17
| 15:16 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj no to przeca mówię że to nie wina obiektu (i roweru ..... (zaś zajebistość Che jest bezdyskusyjna)) tylko fotografa.... No bo ktoś winny być musi :)))))
Hipek
| 15:07 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Obcy, tutaj warto też zauważyć, że obiekty wyglądają na większe, jeśli zmniejszy się kadr oraz liczbę obiektów o zauważalnej i porównywalnej skali. Czyli na przykład nie na tle wielkich skał, ale na przykład... nie wiem... z biedronką, z ratlerkiem, z ropuchą...
CheEvara
| 14:59 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Oooo, Obcy! Skoro tu już jesteś, to przekaż Hipkowi oraz sobie moje wiecznie serdeczne pozdrowienie: ssijciewory:P:P:P
obcy17
| 14:58 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj W moim aparaciku jest program tematyczny "miniatura" :)
Fucktycznie troszkę nieszczególnie Niewe dobrał kadr bo, gdyż obiekty fotografowane OD DOŁU sprawiają wrażenie WIĘKSZYCH :)))
CheEvara
| 14:46 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Przekaż Obcemu oraz sobie również moje wiecznie serdeczne pozdrowienie: ssijciewory:P:P:P
Hipek
| 14:44 poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | linkuj Chyba Obcy strzeli mnie po łapach za pchanie się w jego działkę, ale zanim przeczytałem podpis pod zdjęciem, byłem przekonany, że na pierwszym obrazku pojawia się jakimś cudem obecny na wycieczce Goro-lub-Rooterowy potomek na dziecięcym rowerku.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa miona
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]