Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
64.64 km 0.00 km teren
03:16 h 19.79 km/h:
Maks. pr.:56.70 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:965 m
Kalorie: 1462 kcal

Śladami dziecięctwa czyli dej tu na Rzeszowszczyźnie

Poniedziałek, 26 grudnia 2011 · dodano: 29.12.2011 | Komentarze 25

Wczoraj odreagowywałam – po powrocie z pedałowania – stresy wigilijne związane z ratowaniem mojego ulubionego ciasta (na Podkarpaciu mówi się na to PLACEK), które Pani Mama spiertoliła, a które jest tak w sumie jedynym czymś słodkim, co żrę z tak zwaną rozkoszą. Ratowałam też wynalazek zwany łososiem pieczonym z mango i melonem. Cała ta presja sprawiła, że drugo-dnio-świąteczny poranek - po TAKIM WIECZORZE - do najłatwiejszych nie należał. Musiałam odreagować.

I gdyby nie reanimacyjne piwko spożyte jeszcze przed śniadaniem, BŹDZIĄGWIŁABYM SIĘ jeszcze długo.

A tak to JUŻ O dwunastej zaczęłam startować na rower.

To dymam na Dynów – pomyślałam se wielce przyszłościowo. A dlatego tam, że kiedyś mnie – jako gówniarę – Pani Mama zabrała na wycieczkę kolejką wąskotorową z Przeworska właśnie do Dynowa. Kolejka owa stawała co i rusz w polu, można było se sieknąć szybkie ognicho. Pamiętam też przejazd tunelem o długości SZEJSET dwóch metrów i pamiętam także, jak mój kuzyn w euforii uwiesił się na dźwigni hamulca ręcznego;). Nie mogłam nie ruszyć w taką oto podróż sentymentalną.



Po wyjeździe z wiochy tym razem – inaczej niż wczoraj – kieruję się na południe, co skutkuje w-ryj-zefirem. Delikatnie rzecz ujmując, nie była to bryza. Szybko przestałam nawet chcieć starać się jechać w moim treningowym tętnie.

Docieram sobie do Manasterza, który ciąąąąągnie się i ciąąąąąągnie, gdzie ciągle wieeeeje i wieje i gdzie napotykam młodocianych kolędników. Chciałam GNOJOM zrobić zdjęcie, ale sugestywne nadziewanie kawałka ziemi widłami i łakome spojrzenia w moim kierunku sprawiły, że strasznie pociagająca stała się perspektywa dalszej jazdy.

Srał was pies. Też.



Coś mi majaczy, że ma też fazę na punkcie kotów, a tu trafiam na wąskotorowego kota. Szedł se w kierunku mym i nie, nie miauczał. On poszczekiwał. Serio. Na tym zdjęciu idzie i szczeka, czego niestety zdjęcie nie odda. Ale jakby co, mogę zademonstrować i podczas ewentualnego widzenia wydam dźwięk paszczą w ramach pokazu.

Tu se o człapie po szynie takie małe rude coś:
Uwierzcie mi na słowo. Ten kot tam jest;) © </div>

W ogóle Podkarpacie kotami stoi. Co chwilę jakiś sierściuch mi przemykał a to w poprzek, a to równolegle. Ten jednak był najbardziej kontaktowy.


No i razem z tymi torami docieram sobie aż do Jawornika Polskiego i usiłuję se przypomnieć, gdzie jest ten cholerny tunel – ponoć jedyny na trasie kolei wąskotorowych w Polsce. Raczej nie mogłam go nie zauważyć – w końcu mnie zdarza się nie dostrzegać JEDYNIE maratonowych oznaczeń na Giga, które są jebutnie czerwone, a przecież tunel jest raczej w kolorze TUNELOWYM.

Zamiast na tunel napotykam znaczek:

[img title="Niebieski szlak. By to trafił, jak, to niektórzy mylą;)" width="600" height="450" author="</div>

Ale. Co następuje!
Do owego tunelu - stwierdzam - jednak dziś nie dotrę, bo raz, że mi pada jakieś mokre (i niestety nie białe) gówno, dwa, że czas mnie bezlitośnie nagli, trzy – stopy zaczynały bawić się ze mną w „pojawiamy się i znikamy, mamy czucie, nie mamy czucia” – summa summarum, sacrum profanum, kuala lumpur decyduję się w Szklarach na olanie Dynowa, od którego dzieli mnie jedynie 9 km, co może nie jest dramatem o 10-tej rano, ale na chwilę przed 14-tą jest względnie I W MOJEJ SYTUACJI ryzykowne.

Teraz wkierwiona czytam, że ów tunel jest właśnie w Szklarach i strasznie mi się chce mieć jakieś towarzystwo tu i teraz, TYLKO PO TO, żeby się na nim wyżyć;).


[img title="Patrzę na ten śnieg, na tych ludzików w oddali i widzę wędrówkę ludów;)" width="600" height="450" author="</div>

No to znów ziu na Łańcu
T (tak ma być!)

Tu jest! Tu jest krzyż!

[img title="Krzyż ci w d... A nie! Wrrrrróćć. Krzyż na drogę. Tak to miało być;)" width="450" height="600" author="CheEvara


W Szklarach jest on, a nie na Krakowskim, tępe katole!;)

Wydawałoby się, że będę miała teraz z górki, ale nieeeee. Znowu podjeżdżam, ale tym razem za to czekać mnie będzie piękniutka nagroda – przed Dylągówką droga zaczyna wić się rozkosznymi serpentynami w dół. Do tego nie jedzie nic („specjalnością kierowców jest tu ścinanie zakrętów, więc uważaj i jakby co – DO ROWU!” – mówił Dyl), zatem odważam się nie heblować. Zresztą na tej wysokości, przy tym lekkim opadzie najlepiej i najrozsądniej pozwolić rowerowi się toczyć. Ślisko było PIERUŃSKO (jak to się mawia na Podkarpaciu).

Ignoruję zjazd na Hyżne, choć dociera do mnie refleksja, że se można z takiej Sieteszy wyskoczyć na rowerze, żeby pośmigać na nartach, choć – jak się dowiedziałam w Hyżnem jest raczej ośla łączka, za to górka niezła jest w Błędowie Tyczyńskiej (ale czad, guglam właśnie Błędową, i co? O górce ani słowa, za to wyskakują mi informacje o agencjach towarzyskich w Błędowie oraz linki do dyskretnekobiety.pl:D).

Jest pięknie;)

Szkurna, zdjęcie z komórki ma się do zdjęcia tak jak zdjęcie wybuchu do samego wybuchu! © CheEvara



Fajne wiu zostawiam w tyle... © CheEvara



Niemniej przyjemnie jest przede mną:) © CheEvara


Dalej fot nie budjet, bo wolałam nagrać całego tracka i nie LECHMANIĆ baterii:).

Coś podejrzanie sprawnie mi idzie ta pętla – myślę se w niejakiej Albigowej, gdzie oto frajerzę się na całego. Mam bowiem tak, że jak nie myślę i nie kombinuję, i nie usiłuję sobie uprościć, wszystko bierze w łeb. Właśnie dlatego maratony na orientację są nie dla mnie, bo tam myśleć i planować trzeba na bieżąco. Dla mnie to nie jest wskazane. Kieruję się instynktem – dobrze. W każdym innym przypadku – kurewsko źle.

Otóż. Spozieram na mapę w padającym taczfonie i se myślę, że eeeee, nie będę dymać do Łańcuta, wracam się do odbicia na Handzlówkę, stamtąd powinnam dotrzeć do Husowa, a stąd mam już tylko niecałe 10 km do chaty.

Wracam się. Do tego skrętu na Handzlówkę. Przy cmentarzu pytam miejscowego pijaczka o drogę na Husów, a ten mi kurwa mówi, że mam skręcić DO GÓRY przy jakimś grzybku. Cała cudowność tej sytuacji polega na tym, że – wbrew temu, co sobie pomyślałam (iż zapytam zaraz jeszcze kogoś) – spotykam w Handzlówce dokładnie nikogo. I nie ma kogo dopytać o tego grzybka (może to chałopa niejakiego Stacha/Zdzicha/Jaśka Grzybka?).

Jadę zatem główną drogą do końca (w Handzlówce wyciąg narciarski jest także!), tu stwierdzam, że do dupy mnie to PO CIEMKU doprowadzi i decyduję się, że jednak wracam i szukam tego SKRĘTU DO GÓRY. Za niejaką podpowiedź posłużył mi skręcający DO GÓRY samochód, pomknęłam zatem za nim.

O, jaki to był fajny podjazd! Fajny długi podjazd. W leżącym na drodze śniegiem:).

Na tak zwanej krzyżówce, jeszcze przed Husowem, decyduję się skręcić w lewo – a raczej INSTYNKTOWNIE chcę skręcić w lewo – i dobrze robię, bo wypadam na znaną z wczoraj trasę, którą teraz robię w drugą stronę, czyli w dół, a poznaję ją po domu z dziwacznymi PRZYPORAMI, o których miałam powiedzieć Niewemu.

Przez to błądzenie w Handzlówce NIE ZDANŻAM pożegnać się z Panią Mamą, jestem spóźniona o całe 12 minut.

Ale satysfakcja i radocha i zmęczone, łaknące o rozciąganko mięśnie były pewną rekompensatą.

Zajebisty dzień.
OK. W całej swojej niekatolickości lubię Święta. Żarcie lubię umiarkowanie. Rodzinkę, do której jadę uwielbiam. Ale nie znoszę siedzenia. Mogę zasiąść z kawą, spoko. Ale zasiądę i myślę o tym, że zaraz pójdę na rower. Wielce zatem zadowolonam, że kupiłam ten pieprzony torebson na rower i że ten rower ze sobą wzięłam. Jak zawsze z trwogą spoglądam na wagę po świętach nierowerowych, tak teraz satysfakcję mam cholerną. Dwa kilo w dół.

Przed wyjazdem przeglądnęłam BS pod kątem cyklomaniaków mieszkających w tych okolicach. Kilku trafiłam, ale na trasie nie napotkałam nikogo. Pewnie byłoby inaczej kiedy indziej. A ja lubię spotkać kogoś miejscowego, kto by może nie tyle oprowadził, co po prostu udzielił wskazówek.

No i brak normalnego aparatu – taczfonowy aparat raczej nie radzi sobie o zmroku – oraz mapy analogowej to nauczka na przyszłość;).


Raz, dwa, trzy, próba wstawienia mapy:


https://maps.google.com/maps/ms?msid=217243462649017022615.0004b540b35998d93ae28&msa=0&ll=49.951883,22.337608&spn=0.117963,0.338173






A w ogóle to był dzień, kiedy można ówczesnego solenizanta zapytać: „Co robisz Szczepanie?”, a przy odrobinie zabawy, m.in. z interpunkcją pytanie zawarłoby też odpowiedź na nie;)
Co robisz? Szczę, panie :D
Kategoria >50 km, krajoznawczo



Komentarze
Petroslavrz
| 19:18 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj "Grupa podkarpacka istnieje, ale jest zakamuflowana" - Kundello ma rację, ostatnio szczególnie często kryją się w lasach pod osłoną nocy.
O tunel mogłaś tubylca zapytać, ewentualnie jechać po torach - takie akcje już niektóre podkarpackie chłopy odstawiały :P http://miciu22.bikestats.pl/322546,Jak-pech-to-po-calosci.html
WuJekG
| 18:19 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj I pojechałem i było fantastycznie: goniłem ambulans, jechałem z zawrotną prędkością po serpentynkach i nawet piłem Pałerrejda wiśniowego! :P
CheEvara
| 17:39 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj klosiu, niechaj zatem nasze życzenia się spełnią. Nie wiem, jak to się zadzieje i jakim cudem odbędzie się to naraz, ale medżik is medżik!;)

WudżekDżi, i pojechałeś, i co??:P I nie było na pewno tak fajnie, jakby było ze mną :D

kundello, przyjęłam do wiadomości:). Nikomu to nie wyjdzie na zdrowie:)
kundello21
| 14:49 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Następnym razem to się odezwij :D bo my wiemy gdzie jest ta wielka dziura...
Grupa podkarpacka istnieje, ale jest zakamuflowana
WuJekG
| 14:33 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj pffff...nie to nie, se rób girlandy, pojechałem sam :P :P :P
klosiu
| 13:18 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj W takim razie życzę Ci, żebyś mnie dogoniła, a sobie, żeby jednak nie ;D
CheEvara
| 13:14 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Faścik, wzułam, żeby po wszystkim ZEZUĆ!:D

limit, widzisz, mój Mikołaj(ah) dał swej grubej, czerwonej dupy i nie wysłuchał uważnie, czego pożądam. Muszę zatem na razie ZADOWOLIĆ się czem innem. Czem prędzej;)
limit
| 12:02 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj "Taczfołn" do nawigacji na rowerek to się nie nadaje. Nie ma takiej baterii co by to pociągnęła dostatecznie długo. Jeśli już jakaś elektroniczna nawigacja to typowo turystyczna. Osobiście używam Garmina. 24h na dwóch "paluszkach" pociągnie. Choć małe i lekkie to to nie jest ale za to niezawodne.
kosma100
| 10:17 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Che Jak sobie przypomnę co się tam działo... to możliwe, że palec mi się omcknął :-)
CheEvara
| 10:02 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj A ja Ci klosiu życzę, żeby taka jedna nie dogoniła Cię u Golonki w 2012. Życzę Ci, mimo iż zamierzam dogonić;))
klosiu
| 09:53 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Jak ktoś jest tak przezorny jak ja to nawet trzy razy ;)
Do tego, no... siego roku! :)
CheEvara
| 09:35 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj k4r3l do siego się mówi!:)
Placki, placki, placki! Idę po INGREDIENTY na popisowe ciasto mojej Maci (popisowe, bo ostatnio popisowo je zyebaua!:D)!

klosiu, czyli dwa razy zakluczacie? :D
klosiu
| 09:05 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj ...ale przed wyjściem zawsze zakluczamy drzwi ;P
klosiu
| 09:03 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj ...ale przed wyjściem zawsze zakluczamy drzwi ;P
klosiu
| 09:03 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj My są państwo i wychodzimy NA DWÓR! :)
k4r3l | 08:52 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj no to Podbeskidzie melduje, że u nas i na pole, i na placki :) a jak ktoś lubi placki w ilości przekraczającej wszelkie limity zwie się zwyczajnie plackorzem :D hapi nju jer!
CheEvara
| 08:35 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj mors, Ty - nie wiem czemu - okrutnie chciałbyś widzieć mnie rozmnożoną:D
Z tym dociągnieniem druta jest jakaś prawda, nie męczyłabym się z tym jebanym blukonektem!:D
O, BTW, nie mam siły dziś poprawiać wyświetlanie fot, klikjajta, a obejrzyta!:D

WuDżekDżi, Monte jest NADSŁODYCZEM!:P
I taaaaaaa, teraz, jakem wróciła I GIRLANDY robię na sylwajstra, to ten mnie zaprasza:P

kosma, na pewno był to DyNów? Czy może kawałek w prawo (na klawiaturze w prawo...:D)?

kundello21, no nie. Che wyjechała, nagle wszyscy na rowery ruszają!:D

klosiu, ale w WLKP nie mówi się ''idę na pole'' - w sensie, że na zewnątrz?:D:D
klosiu
| 08:27 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj No proszę, jednak Wlkp i Pdkrp mają coś wspólnego - placki! :)
kundello21
| 07:41 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Akurat dzisiaj tam jedziemy z ekipą:D szkoda że nie wybrałaś się dzien później heheh
kosma100
| 07:40 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj Dynów... :-) byłam tam na koloniach... dawno temu ;-)
Oj działo się...
WuJekG
| 00:11 piątek, 30 grudnia 2011 | linkuj ejj, nie bluźnij, a monte to nie opitalasz z rozkoszą? !!!??

Jutro możemy się spiknąć na ten tunel. Alebo - wpadnij w B.Niski popatrzeć co to pagórki są a nei marnujesz się tam gdzieś :P
mors
| 23:37 czwartek, 29 grudnia 2011 | linkuj Wyobraziłem se, jak to Ewka, wiejska dziEWKA, wciąż mieszka w pod-karp-iu, ma 7 dzieci, jeździ składakiem od I Komunii (głównie do sklepu i na wywiadówki), mąż pije więcej od niej, w lokalnym sklepie nie mają Monte (ale za nim nie tęskni, bo nie zaznała), a na BS pojawi się za naście lat, jak dociągną druta. ;)
I pierwszy wpis :
Cześ, Gęślara jezdem...

Thumbs to eyes if you agree ;)
CheEvara
| 23:25 czwartek, 29 grudnia 2011 | linkuj Nie PO CO, tylko ZA CZYM;)
ZA CHLEBEM (i solą, i Monte, i za AirBike i za Wojtkiem, którego KUOOOOOCHAM, i za... I w ogóle:D)
mors
| 23:22 czwartek, 29 grudnia 2011 | linkuj Fajnie, łacnie, tylko po co się wyprowadzała z podKARPacia? ;p
Thumbs up if you agree! ;D:D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ewarz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]