Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
151.34 km 85.00 km teren
07:14 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:29.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:191 m
Kalorie: 5276 kcal

Nowe wymiary czasu i przestrzeni czyli o tym, jak bajkstats do Łodzi mknął

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 11.05.2012 | Komentarze 22

No dobra. Nastał ten dzień, że i ów wpis trzeba zrobić. Niespodzianek i szału nie będzie, bo już wszyscy zdradzili, o co chodziło w święceniu pierwszego maja.

A nie, nie wszyscy. Goro chyba ciągle CZEŹWIEJE, a chrisEM ma od dawna wylane na robienie wpisów. I pewnie przy okazji też CZEŹWIEJE. A mają jakby chłopaki po czym;).

W pierwszej kolejności po wspólnym Harpaganie, a raczej po imprezie integrującej w jakimś tam pachnącym mchem i paprocią (a po wyjeździe panów pewnie także dłuuuugo piwem) domku w Czarnej Wodzie, gdzie to zapewne zrodził się w chorych umysłach pomysł tegoż wyjazdu. Nie wiem, co sobie panowie w tym domku, integrując się, wyczyniali, ale pewnie poczynali dobrze, skoro zatęsknili i zaledwie tydzień później chcieli się ze sobą spotkać, nie wnikam, być może ma to coś wspólnego z końmi.

Ale do tego jeszcze – za przeproszeniem – dojdziemy.

Impreza była otwarta, bo taką ją uczynił Goro na facebuku. Zrobił wydarzenie, nakazał wpisywać miasta i przelać walutę na jego konto, wszak prestiż kosztuje, zaprosił fajnych ludzi oraz cioty (te wymigiwały się jakimiś planami lub też nie odezwały się wcale) i tymże sposobem wykształciła się wtorkowym porankiem elitarna jednostka do spraw dziwnych.

U zbiegu ulic zaplanowanych przez Gora spotkałam się o wyznaczonej godzinie ja ze swoim cieniem, bo ktoś czekał na kogoś i kogoś gdzieś wcześniej. I się nie spotkał. Lubię takie ustalenia:D Kwadrans później po moim smsie (,,jest ósma TRZY, spóźnialskie cioty”) u zbiegu ulic stawili się wszyscy. Czyli ja (i mój cień), Goro, Ania i Maciek.

Ruszylim zatem wyławiać z krajobrazu Niewe, co by w mazowieckiem uzyskać komplet – znów za przeproszeniem – CZŁONKÓW tejże ekspedycji.

Napomknę może jeszcze, że rano przed wyjściem z chaty spożyłam pierwszą tego dnia orzeźwiającą i – to warto zaznaczyć – reanimacyjną Łomżę. Skoro tak dzień zaczęłam, dziwnym nie jest, że po dwudziestu kilometrach (a kapkię ponad tyle miałam na szafie w momencie spotkania z odbiorcami sms-a) mój organizm pragnął kultywować tę tradycję. W tym konkretnym momencie jeszcze nie wiedziałam, jak doprowadzę do następnego PIW-stopa, ale jednocześnie byłam pewna, iż nie pozwolę, aby taki przystanek za chwilę się nie odbył.

Goro, nasz wstępny nawigator-penetrator-perlator, miał nas przetransportować w miejsce spotkania z Niewe. Teoretycznie miały mu w tym pomóc jego doświadczenie (ponoć już kiedyś z Niewe robili tę trasę) oraz zaprawa orientowa. To wszystko poskutkowało tym, że na przedmieścia Pruszkowa dotarliśmy przełajem, przez pola, wilcze doły i rowy, w których niektórzy utaplali se stopy.

Pewnym uczestnikom spotkania miny zrzedły. Najbardziej chyba nie spodobała się przeprawa przez te łąki, ale przecież zawsze jest gdzieś jakiś cel, trzeba go se tylko zwizualizować.

Ja – jak już rzekłam – za cel postawiłam sobie drugie tego dnia piwo. Nasłuchałam się prognoz, że będzie to dzień upalny, a ponieważ słucham swojego organizmu, spełniam jego potrzeby. I żeby napić się kolejnego piwa, mogłabym się czołgać przez mrowisko. I ani bym nie pisnęła;). Wilcze doły uznałam za motywator i już.

Moje potrzeby jak najbardziej zrozumiał Niewe, któregośmy za chwilę złapali. Podchwycił moje hasło (wyrażane długo, przeciągle i głośno, a brzmiące „PIIIIIIWAAAAAAAAAAAAA!”) i wiedziony pewnym szlakiem bojowym, w którym towarzyszył mu niegdyś Radziu, skierował nasze koła do Komorowa, gdzieśmy mieli upodlić się i upaść pod stół po raz pierwszy, w knajpie u Michała.

Którą to spalę, bo tegoż dnia zamkniętą była. To nie Michał, to wilki jakieś. Na deszczu.

Szczęśliwie nieopodal działał sklep i TAMÓJ nastąpił wstęp do pierwszego przystanku.

Ten przystanek, tę stację naszej drogi browarowej nazwijmy, ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO, „Końska laga”.

Absolutnie nie ma to związku z tym, że piwo spożyliśmy przy kucyku, który okazał się być miejscowym ekshibicjonistą i który na zmianę prezentował albo swoje uzębienie albo swoją PYTĘ. Pyta owa działała jak most – za przeproszeniem – zwodzony, co z radością nam ów KUC przedstawiał. Należy podkreślić, że uzębienia nie miał tak imponującego.

Pokaż kucyku, co masz w środku, ekhem... © CheEvara


Chciałam wygłosić, że z koniem jest jak z aktorem porno. Koń se żyje, żyje, żyje, pokazuje faję, a gdzieś potem umiera. I tak samo aktor porno. Ale zamiast gadać, wolałam pić piwo i pałeczkę konwersacji oddałam bardziej gadatliwym.

No i wolałam nie przegapić czegoś, o czym kiedyś napiszą książkę. Niemal doszło do zbliżeń między kucykiem z okazałym KORZENIEM, a jednym z uczestników naszej ekskursyi. Pili sobie obaj niemal z dziubków, było głaskanko, czułe wyznania… Ania powinna mieć się na baczności:D

Goro pełnił jakby funkcję strażnika naszej wyprawy i starał się za każdym razem bombardować nasze debilne pomysły. Najpierw debilnym pomysłem był przystanek u zamkniętego Michała, nie wiem, czy równie źle nie ocenił mojej chęci wypicia drugiego piwka tu PRZY KUCU, podczas gdy inni kopaliby się w spokoju z koniem, czy co tam im marzyło się razem porabiać.

Wracając do Gora, to ponaglał nas. Poczuwał się jako kontakt operacyjny, bo to do niego wydzwaniał albo theli albo chrisEM, co było szczególnie interesujące, bo żaden z tej trójki nie miał ponoć do siebie numeru.

Ale. Jedni zakładają podstawową komórkę społeczną z koniem – w oparciu o dość niskie (acz DŁUGIE) instynkty, inni do siebie dzwonią, nie wiem, zębami na przykład. Możliwe jest wszystko.

Zgnietliśmy zatem wyssane do ostatniej kropli puszeczki i pojechalim przed się.
Co my jechaliśmy, już mi się DŻEBIE. Jechaliśmy wszelako jednakowoż dobrze. Trochę błądziliśmy, trochę jak cioty próbowaliśmy omijać bagna (ja bagno w bucie wiozłam już z Pruszkowa, nie wiem zatem, co mnie powstrzymywało), niektórzy zaś kleili dętkę na podmokłym terenie, używając do pompowania niedziałającej pompki i dość długo nie zauważając, że ona nie robi.
Można?

O, a takie pytanie mam – na tych torach o ten drut to mnie wydarło z spdów przed randką z kucem, czy po? Chłopaki i dziewczyno (i koniu też) – jak to było??

Niezależnie od tegoż – jebłam była fikołka, gdyśmy jechali nasypem kolejowym. Z winy kabla. I swojej. Swojej chyba bardziej. Dokonałam lotu nad Centkową kierą, dokładając do i tak już obitego lewego kulasa krwawą dziurę na kolanie.

Chwilę wcześniej miałam zdarzenie seksualne z ptakiem, czyli wyjebałam orła © CheEvara


Najwidoczniej raz na tydzień wypada się wyjebać i nie mówię tu o tym, co potencjalnie mógłby Maciek robić z tym kucykiem, nikomu do stajni zaglądać nie mam zamiaru.

No. Jechalim se dużo i przyjemnie, raz tylko nieprzyjemnie musielim wkroczyć na asfalt, co zniosłam tylko dlatego, że miał nas zaprowadzić do sklepu w Janówku chyba, jeśli mnie pijacka pamięć nie myli. W tym Janówku zaopatrzyliśmy się w odpowiednie napitki i wstępnie namówieni ze skierniewicką hajfibandą, pojechaliśmy spożyć dary od samego Pana Boga dobrego do lasu. Ja chciałam wypić od razu, jakeśmy w ten las wjechali, ale zostałam spacyfikowana, że może jednak rozgościmy się głębiej.

Mówił to Maciek i pewnie pił do tej swojej komorowskiej miłości.

Zasiedlim zatem. Ania poszła niby sikać, ale myślę, że nie chciała pić i w ten sposób poszła oszukiwać. Padły też nieśmiałe domniemania, że może akurat robi sobie test ciążowy, a co to, gorsza okolica?

Podczas gdy cała brygada chlała przykładnie i według przykazania „Pij piwo jak ostatnie swoje”:

Hejnału uczyliśmy się od najlepszych, których niestety z nami nie bylo, pili gdzie indziej;) © CheEvara


Goro EYPACZAŁ na drodze jeźdźców niewątpliwej Apokalypsy.

Zaszumiało, zabuczało, jęknęły klamki hebli i zjawili się: reprezentująca frakcję łódzką SylaNaRowerze, oraz skierniewickie rzezimieszki: bartman, chrisEM i theli. Przywitaniom nie było końca! A nie… to opijaniu nas z naszego piwa nie było końca.
Rozumiecie? Przyjechali spotkać się z nami i przyjechali na pusto.

W końcu nadjechali. Oni, a nie jakieś sarenki, których Goro WYPACZAJĄC obawiał się © CheEvara


Bartmana kojarzyłam mazoviowo, jak i thelego, którego namiętnie objeżdżałam tu i ówdzie:D. chrisEM sprostał moim aparycjowym oczekiwaniom, zrazu przypominając swoją osobą niejakiego Chrisa Cornella. Ale, ale! NASZ chrisEM lepszy;).

Ruszylim dupy zatem, skoro zaistniał zakontraktowany na ten dzień komplet.

Jednym z zaplanowanych elementów gry dalszej miało być doprowadzenie – he he – nas do knajpy, gdzie barmanka eksponuje bufet. Mieliśmy tam opierdolić coś na ciepło i wypić po milion piw na głowę. Jako pierwsza – zupełnie orientacyjnie zapytałam, ile nam pozostało kilo do tego przybytku UCIECH CIELESNYCH.

To tak jak na Mazovii lubię za każdym razem, jakieś 20 km przed metą pytać wszystkich wyprzedzanych ,,Koleżko, nie wiesz przypadkiem, ile jeszcze dzieli mnie od alkoholu, który wypiję na mecie?”.
Lubię takie rzeczy wiedzieć i już. Tu też chciałam sobie zaplanować, za ile następnym razem mam zakrzyknąć, że chce mi się PIIIIIWAAAAA, w obawie, że mogłabym to zakrzyknąć za rzadko.

Jeden z kierowników frakcji przybyłej, niejaki theli – dziś poszukiwany przez CIA, FBI, HIFI, Wi Fi i DVD – uświadomił mnie, że jeszcze tylko 5 km.

Przez pięć kilo nawet człowiek się nie spoci, dojedzie i wypije i mu dobrze. Myślałam se, ja idiotka.

Wszystko przestało się zgadzać po jakichś nadprogramowych piętnastu kilometrach.
Zostałam – a raczej ja i mój organizm – troszeńkę zrobiona w chuja. Thelego zatem jako przewodnika stada zignorowałam i dopedałowałam, by zasięgnąć języka u chisEMa.

- Jeszczeeeee… Jakieś 5 kilo – usłyszałam.

Może być jeszcze i pół kilo, ale ja chcę piwa już – pomyślałam i bucząc jak transformator, jęłam manifestować swoje pragnienie.

Na takie moje wewnętrzne marzenie natenczas znalazł się i sklep.
Stąd JESZCZE TYKLO 5 KM do żarcia! Jupijajej!:) © CheEvara


Narobiliśmy rumoru, zrobiliśmy zaopatrzenie, które to wlaliśmy w siebie teraz zaraz, czyli pod sklepem. Jeszcze raz frakcja warszawska próbowała wybadać, ile nas dzieli, od tej JEBANEJ KNAJPY z żarciem i bufetem jak u Horpyny i jeszcze raz usłyszała od frakcji łódzko-skierniewickiej, że

JESZCZE TYLKO 5 KILOMETRÓW

Mówili to raczej z wewnętrznym rozdarciem, a wyrazili je wpieprzaniem bananów i wszystkiego co tam mieli ze sobą. Czyli chuja tam, a nie pięć kilo mieliśmy przed sobą.

Na ten widok jęłam węszyć, że chuja, a nie pięć kilo;) © CheEvara


JAK ZRESZTĄ DOTYCHCZAS.
Wyrzekłam ino, że jeśli za przepisowe 5 km będzie kolejny PIW-stop, to ja mogę tak jechać i mnie to nie boli.

Frakcja łódzko-skierniewicka NIE DO KOŃCA mówi tym samym językiem, co warszawska. Ja mówię o nawilżaniu od środka, a oni nas kurwa wiozą po trasie nad rzekę.

Acz nie mówię, że nie było fajnie;).

Troszkę ti się działo, mniej więcej jak w Dynastii. Mnóstwo intryg © CheEvara


We w tej wodzie niektórzy sikali, inni skakali, jeszcze inni spychali thelego do wody, ktoś kręcił podwodny filmik, można powiedzieć, że uzupełnialiśmy się wszyscy.

Ale umówmy się, że te harce w wodzie to była taka ledwie próba ułagodzenia nas swoim słodkim pierdzeniem. My chcieliśmy jeść (to mniej) i pić (no naturalnie, że to więcej:D).

I ja to tu thelemu komunikuję:D © CheEvara


I za jakieś 5 kilo mieliśmy się znaleźć w knajpie. JAKIE TO PROSTE:)

No dobrze. Tym razem po kilku – ALE NIE PIĘCIU – kilometrach rzeczywiście dotarliśmy do knajpy, gdzie byli wszyscy ci, którzy nie wleźli z powodu zatłoczenia do Złotych Tarasów we Warszawie. I troszkę mam wrażenie, że tu zaczęła się nasza prawdziwa przygoda, rzekłabym, że nawet szkoła życia.

Przy czwartym podejściu do baru z pytaniem CO JEST KURWA z tym obiadem? rosła we mnie nienawiść do całej gawiedzi gastronomicznej. Nie dość, że bufetów jaki takich nie było – jakby były, to bym se na szymś wzrok zawiesiła, tym samym ZAWIESIŁABYM się i gówno by mnie obchodziło, ile czekam na żarcie – to jeszcze te cip… te mało ogarnięte kelnerki ŁGAŁY mi w żywe oczy. I wiecie, co mówiły?

JESZCZE TYLKO 10 MINUT.

Od tego, aby mnie (i ich) mój wkurw nie rozniósł, uratowali NAS wszystkich bartman i chrisEM, którzy dołączyli do mnie, w efekcie zakwitniętej przy barze i skończyło się to tym, że wychlaliśmy na miejscu piwko, nie jestem zaś pewna, czy tylko jedno.

Na tyle ono pomogło, że zasiedlim przy stole i nie mogłam stamtąd piorunować wzrokiem tych ci… tych kelnerek, co z zapałem robiłam chwilę wcześniej, stercząc przy bufecie, którego nie było.

Nie rozpisując się zanadto wspomnę, że żarcie dostaliśmy jakieś dwie godziny od złożenia zamówienia. Operacja dostania obiadu też była skomplikowana, bo my – w dobrej wierze – usiedliśmy w miejscu, gdzie te cip… gdzie te panie NIE BIEGAJĄ (jak w reklamie Stoperanu) – i musieliśmy być wyczuleni na tajemniczy znak sygnał od kelnerki ze strefy, w której do stołu przynosiły:D, żeby do tej kelnerki po to żarcie podtuptać.


Żremy. Wystarczy nam to na kolejne 5 km i żremy w sumie tylko 10 minut © CheEvara


Wiecie, jak to jest na imprezach polskich? Prawdziwy Polak najpierw pije to, co chce, potem to, co musi, a na końcu pije to, co zostało. My tak mieliśmy z jedzeniem. Bo operacja złożenia zamówienia wyglądała tak, że zrobiłam listę, z którą pobieżyłam do baru, po to, żeby na miejscu laski mi wykreśliły to, czego nie ma, z tą korektą wróciłam do stołu, tu nastąpiła kolejna korekta, przy barze następna i w efekcie w sumie wpieprzaliśmy to, co zostało.

Bo na ilości piwa w sumie nie mogliśmy narzekać. Ja samiuśka wypiłam, czekając te 10 MINUT, 4 piwa.
No.

Skracając już ten wywód (poziomowi thelego jednakowoż nie dorównam, bo ten wydał światu wpis, przy którym telegraficzny skrót jest epopeją Mickiewicza, zawierającą przepis na bigos wierszem) rzeknę, że zeżarliśmy i po moim żądaniu, aby trasa PIJAKÓW wiodła możliwie przez teren, a nie asfaltem co niektórzy nazwali u siebie we wpisie fochem, ja myślę, że to jednakowoż jakaś namiastka odpowiedzialności, bo ja na przykład na swoje motocyklowe prawko jazdy SRAM, nie używam, ale niektórzy tu mają dziedzictwo swoje, które wożą samochodami i nawet mnie najebanej wydawało się, że głupio byłoby się tego przywileju pozbawiać.

Zajechalim do Skierniewic na dworzec, z którego – i te ustalenia już mi umknęły, pewnie dlatego, że w tym czasie byłam w knajpie… NA PEWNO DLATEGO – frakcja warszawska miała wpakować się do pociągu, bo dotarcie do Łodzi, która miała być punktem docelowym tej wyprawy nieco nas przerosło, a tak po prawdzie – i tej wersji będę się trzymać – gdyby nie to czekanie w knajpie siedemset godzin, nie tyle, co dotarlibyśmy do Łodzi, to kto wie, czy Szczecin nie był w naszym zasięgu.

Gdym ja robiła zakupy na drogę w sklepie, przy którym PONOĆ głosiłam, że będę pokazywać cycki, Goro nabywał bilety na szynolot. Piwko wypiliśmy – chcę wierzyć – na smutno, w końcu przecie rozstawalim się, a było tak fajnie! I wszędzie tak blisko! ;)

Wyglądamy na zdrożonych, a przecież do Łodzi niedaleko © CheEvara


No ja tu się wyraźnie smutam © CheEvara


Jakaś taka zaduma we mnie. Te nowe jednostki czasu i odległości. Jak żyć z tym? © CheEvara


Ciągle Łódź pozostaje do zdobycia, wszak ŁÓDŹ TO JEST WIOSKA;), ale nie wiem, czy nie trzeba będzie jechać do niej mniej więcej tak, jak kierują do miast grających Euro znaki urzędowe – z nadłożeniem jakichś dwustu kilo. To by się akurat w sumie zgadzało, my nadłożyliśmy TYLKO 5 km.
Było megazajebiście.

I na pewno w jakiś sposób zostaliśmy bohaterami na swoich rowerach.



Komentarze
CheEvara
| 08:59 poniedziałek, 14 maja 2012 | linkuj U mnie DŻABŁKOWY:P
CheEvara
| 21:44 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Kasztelana PAMIĘTAM, w wersji fikuśnej także:D
Jednakowoż czuję się zaproszona na poprawkę:D
chrisEM
| 21:41 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Oj tam, oj tam. Niewe nie narzekał.
Te 4 to był kasztelan - zapraszam możesz jeszcze raz sprawdzić, i to 5 w bączku przy barze to też kasztelan był (chyba). Mina twa gdy zobaczyłaś bar z lanym kasztelanem bezcenna.
No a Harnaś, a czego oczekiwałaś wieczorem w taki dzień i w tak spragnionym mieście jak Skierniewice?
CheEvara
| 21:40 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Akurat w tym wypadku w ogóle Cię nie skrzywdziłam :P
chrisEM
| 21:36 piątek, 11 maja 2012 | linkuj No i muszę sprawdzić co to za ciota ten Krzycho Cornell , czy aby nie będę musiał wysprzęglać ;)
CheEvara
| 21:34 piątek, 11 maja 2012 | linkuj :D:D:D
Nie wiem, jakie barmanki preferuje Niewe, ale miały być cycate. No sorry, zgłaszam w imieniu Niewe protest i zaraz zasiądę do napisania protest-songa. Mam już nawet zaśpiew: MEJO, NEJO, NEEEEEZ - tak się będzie zaczynał i zapewne kończył.

To raz.

Piweczka LANEGO szklaneczka zacną jest i tu, proszę ja Ciebie, korzę się przed Tua.

Co do Kasztelana zaś, niestety na fotach wodać jak spożywam jakiegoś Książa (księdza? księża? ksiondza?:D) i Harnasia, a to niejako zbrodnia. Zmilczę;)
chrisEM
| 21:26 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Che a jednak chyba poproszę o korektę tego wpisu. Bo jak chcieliście szybko zjeść to w Żyrardowie był MC. Mnie przy wyborze lokalu przyświecały inne priorytety.
A. Barmanki dla Niewe
B. piwo zimne z kija lane ( nie z pyty) - dla wszystkich
C. Piwo marki Kasztelan! - dla Che, która we wpisie własnym jawi się jako głodomór jakiś, a nie koneser złotego nektaru
I spróbuj mi zanegować priorytety! :D
A jak to było z Twoją deklaracją zdjęcia trykotów to opiszę u siebie :)
CheEvara
| 21:14 piątek, 11 maja 2012 | linkuj bartman, zajebista to będzie dopiero, jak zamieszczę Twój filmik!;)

tomekoko, pójdziesz na karnego jeżyka (czy też mięsnego, już mi się mieszaką te dwa byty) za niebycie w temacie! Prawdą jest bowiem, co rzecze chrabu:D

KrzysiekM, wygrałam w Olsztynie? Wygrałam:P

Aniuta, chcieli to mają!:D

theli, Ty mój najulubieńszy germański oprawco!:P Do całowania jeszcze doj(e)dziemy. To taka wioska w Polsce, zgadnij, ile do niej jest od Was i od nas?:D

Niewe, no nie? Aż ciśnie się na klawiaturę staropolski epitet, a brzmi on CIOTA:D

[b}Fascik[/b], może tylko tak Ci się wydaje, skoro czytasz to - poniekąd wiem - jednym okiem, lub też - w najlepszym wypadku - półtorej oka?;)

k4r3l, a dlaczego? Lekcja biologii (końska laga), fizjologii (sikanie do wody), chemii (związek Maćka i kuca) jak znalazł:D
k4r3l
| 16:17 piątek, 11 maja 2012 | linkuj mam nadzieję, że tu dzieci nie zaglądają :P
Niewe
| 11:55 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Szczwany lis :)
theli
| 11:24 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Kolo: pewnie że tak :) Ale nie tylko ja znałem tajemnicę, prawda? :D
theli
| 11:09 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Niewe: zapytałem z grzeczności i nie sądziłem, że pozbawicie mnie zimnego browaru...oczekiwałem odpowiedzi "wypij samemu", o ja naiwny :) A browarek przyjemnie chłodził. Nie widziałeś jak zapieprzałem nad rzekę, żeby go wypić??
Niewe
| 10:48 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Dla mnie jesteś podejrzany typ. Jak można mieć za pazucha zimny browar, nie wyłoić go natychmiast i jeszcze się niem podzielić na koniec?
Zgroza.
theli
| 10:32 piątek, 11 maja 2012 | linkuj Che: Chciałem sprostować, że na tej focie nad wodą to Ty mnie chciałaś całować za ten uchowany browar, który wyciągnąłem zza pazuchy a którym to się z ciężkim sercem podzieliłem z Wami :) Drugi raz byłaś mi wdzięczna za potop w butach, prawda? :D
Do zobaczenia...za 5km :D
KrzysiekM
| 08:21 piątek, 11 maja 2012 | linkuj więc to tak się trenuje do giga? przy piwie i żarciu? chyba muszę zmienić metody treningowe :P
chrabu
| 07:35 piątek, 11 maja 2012 | linkuj on chyba już wcześniej siadł... ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa miesc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]