Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
101.40 km 80.00 km teren
04:39 h 21.81 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:158 ( 80%)
Podjazdy:1003 m
Kalorie: 3295 kcal

Może bym o Łolsztynie słów parę, bo noc mnie zastanie! [Mazovia na Warmii]

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 14

Humor mię się już był naprawił, tym bardziej, że pisząc to, wtranżalam arbuz, a ten dla mnie stanowi piękny stymulator dobrego flow. Być może dlatego, że przypomina mi którąś moją urodzinową imprezę i to, jakeśmy z towarzystwem przybyłym ów arbuz wydrążyli, nalali tam wódki i... narąbali się inną, a ten arbuz se samotnie w lodówce wytwarzał własne kolonie żyjątek.

Dupa tam prawda, bo przecie w wódce nie ma prawa zaostnieć żadna kultura, także bakterii;)

A tą wódką w tym arbuzie nawarzyłam się ja sama dzień później, jak nic w ramach poprawin.

Ale do portu, do portu, marynarzu.

To będzie historia o tym, jak jedzie się giga może po dwóch godzinach JĄKANEGO snu.
Jąkanego, bo co ócz zmrużyłam, to zaraz ODEMKŁAM.

Im bardziej człowiek czuje, że POWINIEN się wyspać, tym bardziej ma oczy jak te u tarsjusza.

Nie, myślę jednak, że moje gały były kapkę większe © CheEvara



Im bardziej wiedziałam, że zaraz muszę podnosić zad z wyra, tym większe baila baila robił mój mózg.
Stanowczo za bardzo podjarałam się dniem poprzednim i mną te... no... EMOŁSZEN, pozytywne WAJBREJSZEN miotały jak szatan jakiś.

Fajny jest ten stan, taki haj trochę, ALE NIE KURWA PRZED MARATONEM, noooo.

Budzik – zwany o poranku różnie, zazwyczaj ,,Kurwa, juuuuż?” - wyrwał mnie z półsnu o – teraz oszczegam, żebyście nie pizgli czołem o spację – 3:45.

TRZE-CIEJ SZTERZIEŹDZI BIĘDŹ.

Czyli tak trochę na drugą piekarnianą zmianę.

Wszystkom miała spakowane już z wieczora (wstaję rano, CZECIA czterdzieści pięć, latem to już widno. Śniadania nie jem, bo jadłam na kolację. I tak dalej), to teraz tylko wdziałam obcisk, zeżarłam cuś (ciężko nazwać to śniadaniem. O czwartej nad ranem, to żre się, zazwyczaj na mieście, szukając szczęścia na imprezach i próbując ułożyć sobie życie na jedną noc) i ledwie kumając oraz ledwie na oczy PACZĄC, pobimbrowałam pod Ołszo na Modlińskiej, gdzie miałam przekonać się, czy słusznie zawodnicy Airbike LKS Lotos Dżabłonna robią zakłady na FB dzień wcześniej o to, ILE WOJTEK SIĘ DZIŚ SPÓŹNI.

Nie wiem, o co to całe helloł, bo dla mnie był punktualnie.

Więc może se to przemyślcie, MŁOKOSY;)

Zapakowaliśmy mojego ściganta i wymieniając się wrażeniami z wczoraj, pojechaliśmy po resztę ekipy – cała nasza teamowa szarańcza jechała WE CZY AUTA – pod GCKiSem w Jabło.

To, jaki skład wykształcił się w ERBASIE (AirBus), sprawiło, że trasa tam i trasa stamtąd... Nie wiem, nie ma to chyba nazwy:). Staram się za to nie odpowiadać, ale zasadniczo to współtworzyłam ten kyrc (bo cyrk to może to był w drodze DO Olsztyna, z powrotem wszystko stranęło do góry kolanami.
I to, jaki Wojtek jest zryty... Matko jedyna, kto mnie trenuje!:)

Niektórzy mieli w podróży uczyć się do matury z matmy (Robert), inni próbować pospać (ja). Nic z tego się nie udało.
Nie oznacza to jednak, że humory mieliśmy złe;).

Ponieważ Airbike się – można powiedzieć, że za przeproszeniem – wystawia w miasteczku Mazovii, bylim już na miejscu o rzeźnickiej godzinie. O ósmej.

Wydaje mi się, że nie ma takiego granitu, takiego marmuru, który byłby wart odnotowania tak doniosłego wydarzenia. Ja jestem TAK WCZEŚNIE przed startem! Olaboga lolipop!

Następnym razem CZA zabrać dętki na sprzedaż, złoty biznesik byśmy uczynili © CheEvara


To był czas na wygłupy (Robert zyskał na kierownicy swojego ścigacza DZWONEK – w Wojtka wstąpiło istne szataniątko i tylko szukał, co by tu spsocić), także czas na jedzonko, a nie zwyczajowe szybkie żarcie połączone z pospiesznym połykaniem powietrza, bo zaraz już trza lecieć w sektory, a jeszczo to, a jeszcze tamto, a jeszcze tiry na sektory, różne take, take.

Fotki z miną Roberta, jak zobaczył dzwonek na swojej kierze, niestety nie mam, mam jednak coś takiego:

Najpierw ten dzwonek wylądował na kierze teamowe tytana fita :D © CheEvara


I to też jest robota Wojtka!;)

Mogłam w sumie w tym czasie próbować pospać, ale trochę bałam się, że wstanę z domalowanymi wąsami na twarzy. Co najmniej.

Tak wszystkim odwalało.

Miałyśmy się z Kurką razem rozgrzać, ale mi spindoliła gdzieś © CheEvara


Się konsekwentnie wychładzało, słońce zdezerterowało, a ja się miotałam, JAK tu się odziać, żeby było profeszjonal (czy założyć łyul, czy katn, czy może silk. Ewa Minge twierdzi, że ma być naczural end ekolodżi, to starałam się sprostać trendom) I na rozgrzewkę wdziałam bluzę z katn, czyli z kotonu. Z syntetik katn, takiego sportowego (se państwo poszukają na jutubie, jak nasza projektanka spika po ingliszu – bez tego ten akapit będzie dla Was niezrozumiały.)

To jadę na rozgrzałkę sama, samiuśka! W te wilki i w ten deszcz jakiś! © CheEvara



Się ugotowałam w tej bluzie obrzydliwie. Mimo że rozgrzewę zrobilim z napotkanym przypadkowo Zetinho normalną, bez szału, szaleństw, bez pierwiastka zwariowanej Kasi Dowbor. Normalna przejacha połączona z wymianą wieści, co u niego, co u mnie.

Choć może powinnam się zagotować, gdy Zeti szczał w krzaki:D

Nic to. Wróciłam do Wojtka (któremu ciągle te oczka wesoło knuły, co by tu jeszcze ten tego), spotkałam chłopaków (Niewe, Gora, Radzia, gdzieś tam mnie przyhaczył mtbxc, tak jak i cons) i atmosfera ścigania zagęściła się.

Towarzyszył mi też, jak zwykle skromnie i dyskretnie oraz jak zwykle gdzieś w tle, mój niezawodny, nadworny fotograf, dzięki któremu mam parę – całkiem nawet zacnych fot (a nie jak z Chorzeli nagle dwa!):)

Mua postanowiła się do wyścigu rozebrać. Oddałam bluzę Wojciowi i wlazłam se do mojego sektora, numero quatro, w którym się kiszę i z którego wyleźć nie mogę i który bym już chętnie zostawiła.

Także dlatego, że w Olsztynie przed startem spadł na niego deszcz. Podobno na inne sektory też, ale nie mogę stwierdzić, stałam w czwartym, wiem o czwartym. Że tam na niego padało. Tak więc chętnie zamienię sektor czwarty, na nie wiem, może trzeci?

[Niewe opowiadał mi po maratonie, że całkiem ekstremalnie jest jechać z jedenastego, jeszcze to przemyślę:D]

Ale do brzegu, do kei! W moim sektorze towarzyszył mi w nim Sajmon z Legionu, którego Che lubić bardzo, bardzo. Na starcie wypierniczył tak, że nawet smug wody spod jego bieżnika nie zaznałam. Uznał, że tym razem fituje, bo dystans giga mu przyjemnościowo NIE WESZED [paczę teraz w cyklo i widzę, że opłacało się – pierwsze miejsce w kategorii. No no:)].

Ale ja znów tematycznie tu dryfuję!
Ów start pokazał, że ten mój czwarty sektor to jest póki co dla mnie maks. Jak dla niektórych wcielenie kaczki, jeża, żuka gównojada w drugim życiu. Jakby za mną jechał na rowerze glonojad, to i tak na pewno by mnie wyprzedził. Tak samo sprawa ma się z żółwiem, nosorożcem, i panią z mojego osiedlowego sklepu, która ma na wszystko tak drastycznie wyjebane, że moment przekazania gotówki z ręki do ręki podczas koniecznych manipulacji płatniczych trwa, jakby mieli na jego cześć pisać hymn potomni. Nie wspominam o tym, z jaką czcią skanuje kody produktów (że ja jej jeszcze nie zajebałam, to se państwo do księgi cudów wpiszą).

No. To ona też by mnie wyprzedziła.

Jestem pewna, że jakby miała zjebaną piastę, zaciśnięte heble i poprzebijane kapcie, TEŻ BY MNIE WYPRZEDZIŁA.

Macie obraz, w jakiej Wasza ulubiona, dostojna i nadobna Che była formie tegoż dnia? Macie.
Jak jeszcze nie, to odpalcie se dowolny film ze sceną typu the bullet time i tempo to podzielcie jeszcze przez dwa.

Mniej więcej z taką prędkością poruszałam się po asfalcie ja.

Niby wygląda to na profeskę, ale za mną jedzie chyba już tylko sektor 190-ty © CheEvara



Tu też wygląda to profeszonal © CheEvara


Szczęśliwie wjechalim w teren. Tam to jednak swoje robię, a ci wszyscy sprinterzy trochę się gubią w gąszczu – jakby nie było – techniki. Pierwsze 30 km, do rozjazdu dystansów było bajeranckie, wyciągające jęzor i płuca z wnętrza, bo interwałowe należycie i ja miałam co tam robić. Ponadto na tablicy w miasteczku wisiała groźna tabliczka, że limit czasu do wjazdu na giga traci swój majestat o 12:30, więc jęłam nakyrwiać. Zbędnie zupełnie, bo informacje swoją drogą, realia swoje. Limit chyba przestał istnieć jakoś w trakcie, samoistnie.

No bo jeśli dogonił mnie szósty sektor...

Bo dogonił.

A ja tak. Ciśnie mi się – jak już napisałam - zajebiście przez te pierwsze 30 kilo, po czym puchnę, dostaję efektu tarsjusza, wywala mi gały z oczodołów i w efekcie kończy się power. Zamiast nóg mam dwa kloce żelbetowe, zamiast krwi toczy się we mnie smoła, lawa wulkaniczna, a w głowie nawet nie ma siły na wkurw.

Wciągnięcie żela styka mi na kolejne 10 minut, potem zamuła powraca. Kręcę tak, jakbym była w takim kokonie, który odgradza mnie od świata. I wyglądam tak:

Jakby nie było widać, jestem tu zjebana jak spała dwie godziny © CheEvara


No to żrę następnego żela.

Dostaję 10 minut premii i wracam do mojego CHUJOSTANU. Czyli implementuję swoją postać w kokon. Ponownie.

Baton nie pomaga też. Picie? Mooooże gdyby to było piwo...

„Pomogło” mi to, że dolazł mnie Goro. Pomogło w sensie WKURWIŁO, bo choć Gora lofciam, to jednak jedzie on z SZÓSTEGO sektora, czyli udowadnia mi to, że ja jadę jak pizda.

Jednakowoż dokładnie o ten wkurw mi chodziło. Przez paręnaście dobrych kilo dał mi Goro koło i pomagał, a przecie mógł odsadzić, rujnując psychicznie. Realny zaś chuj mnie strzelił, jak dogonił mnie Grzesiek Witkowski z Airbike (też szósty sektor). Ja wiem, że to ten sam team, ale szósty sektor!


NO PRZECIEŻ MUSZĘ JECHAĆ JAK JA, A NIE JAK CIOTA! - se pomyślałam i wskoczyłam na koło Sławkowi, z którym kończyłam giga w Chorzelach, a którego tu zgubiłam już na pierwszych kaemach, acz potem dopadłam na trasie. I nie dzięki mojemu nagłemu przypływowi siły. Sławek miał awarię, potrzebował ampulaków, to go w trakcie nimi poratowałam.

- Tak właśnie myślałem o tobie, że kto mi pomoże jak nie ty – powiedział, gdy mnie już dogonił po swoich awariach.

PopaCZcie, jednak są ludzie, którzy myślą o mnie ciepło [są też ludzie, których uwieram, czemu bardzo z KLASĄ dają wyraz na swoich blogach, prawdopodobnie zaraz po tym, jak wpieprzą wiadro pasztetu podlaskiego z bułą, ale na nich dżenereli mogę łaskawie jedynie NIE SPOJRZEĆ, turbować się nie mam chęci, tak tylko nadmieniam, żeby czuli moje – że tak powiem – emocje].

Doznałam zatem przypływu mocy i odsadziłam między innymi Grześka, a Gora niestety zgubiłam na tej górce, gdzie była premia Autolandu. Tyle że już w drugą stronę, bo do mety. Nie wiem, czy się chłopak tam zatkał, ja zjechałam z niej na największej możliwej dzidzie, na jaką byłam w stanie się zdobyć. Dupa za siodło i naginam.

Ciągle motywująco wściekła

Tym razem z naszego duetu to Sławek wpada na metę pierwszy, mnie zatrzymuje wsysająca kałuża błotna na ostatnich dwóch kilometrach. Tam topię swoje meszty, łowiąc w nie trochę bagna.

W końcu finiszuję i ja o to z jakimś sympatycznym panem (można by też z panią, ale żadnej nie było:D).

W końcu finisz, nawet się kurna szczerzę!:) © CheEvara


Zaraz dopada mnie Radziu, dołącza do nas Goro i powoli krystalizuje się ten fajny czas na maratonie, kiedy już nic nie trzeba.

A zimno jest jak sam uj!

Poleciałam więc po bluzę do Erbasa, przy którym Wojtek mnie wyściskał, reszta Erbajków wygratulowała, bo na metę z GIGITEK wpadłam pierwsza.

Zrzuciłam wszystko, co targałam balastowego na sobie i polazłam po żarcie. Dobrze, że mój najulubieńszy prezesuńciu, Arek odpowiada za paszę, bo głodna byłam okrutnie, a gdybym wiedziała, że makaron jest syfny, to bym wolała UMRZEĆ z głodu (aniżeli na przykład żreć coś, co smakuje jak „pasztet podlaski z dowolnym serem”.

Nie dali mi wpierniczyć tego spokojnie w towarzystwie Goruńcia, bo mnię wywołano do wywiada radiowego.

Trochę mało czerwonego dywanu i kwiatów oraz dziwek na tym zdjęciu... © CheEvara


Ja wiedziałam, że to się tak skończy. Jeszcze tylko wizyt w zakładach pracy mi brakuje (jestem na Mokotowskiem 4/6, jakby co:D)

A potem była już dekorancja, na którą zdążył jedenastosektorowy Niewe tak, jakby se to obliczył.

Podiumik jest, w sumie jęzor też;) © CheEvara


No.

Ponieważ pogoda była dla zimorodków i telepało mnie strasznie, po dekoracji schowałam się w busie.

GDZIE DOSTAŁAM JESZCZE GRATULACYJNEGO CMOKA OD WOJTKA!:)

Na na na naaaaaa:D

Zadowolona z siebie nie jestem, ale czego można oczekiwać po tygodniu w którym się zapierdalało na wysokich obrotach i się do tego nie spało.

Myśleć o mojej chujowej formie nie pozwolili mi moi współpasażerowie. Powiedzieć, że było nam wesoło, to jak nie wiem. Porównać FB Barcelonę do Syrenki Babiś Roźwienicy (IV liga podkarpacka).
Nigdy nie zapomnę Wojtka – powiedzmy, że szukającego nowej pozycji w fotelu kierowcy – i prowadzącego bus albo jak dresik (w rodzaju donczjunołpamperap) leżący w fotelu albo jak starsza pani z krótkimi rączkami i krótkimi nóżkami i równie krótkim wzrokiem. Z nosem przy klaksonie.

DO DZISIAJ LEJĘ Z TEGO, JAK SE TO PRZYPOMNĘ.

Równie mocno zapadł mi w pamięć Robert, który imitował gadanie przez RADYJKO, używając do tego samochodowej ładowarki. Ja powoli zaczynałam wierzyć, że on przez to CB nadaje.

No i streszczona przez niego historia psa, który zamieszkał przy którejś z polskich tras szybkiego ruchu sprawiła, że PŁA-KA-ŁAM ze śmiechu.

Troszeńkę nie mogę doczekać się dłuuuuugiej wyprawy na Golonę do Wałbrzycha:D


Ale syf z wynikami na mega zrobił się cudowny, co?



Na koniec mam naprawdę, ryly, zajebczą fotkę:

Będziem psocić!;) © CheEvara



Pijący_mleko
, jesteś NAJLEPSIEJSZY!


P.S. Wpis zawiera lokowanie rozgrzewki i dojazdu pod OSZO na Modlińskiej. Według orga dystans na giga mierzył 93 km - mnie na Garniaku wyszło 90. Mój czas na maratonie to 4:18. Howgh;)




Komentarze
Zetinho
| 17:44 środa, 16 maja 2012 | linkuj Buhahah...dobre ;)
cons
| 11:01 środa, 16 maja 2012 | linkuj No oczywiście mam mega, bA nawet giga parcie na fejm & lubie być e staaar ;)
CheEvara
| 09:49 środa, 16 maja 2012 | linkuj Opierdziesrała!:P
Przyznaj, że cisnąłeś o ten wpis TYLKO dlatego, żeby o sobie przeczytać :P
cons
| 08:29 środa, 16 maja 2012 | linkuj No w końcu Pani dziejku!
Żeś się troszkę opierdzielała. Gratulejszyn za karton.
CheEvara
| 06:43 środa, 16 maja 2012 | linkuj Nie wiem, czy mruganiem można nazwać to:
http://www.youtube.com/watch?v=b0MaZ1rdwwU
:D
Jurek57
| 22:32 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj Che - czy ten "Alf" z pierwszego foto może mrugać ?
Bo jeśli nie , to on i Ty w nocy macie równo przechlapane !
pozdrawiam
CheEvara
| 21:14 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj tomekoko, no kontynuuj ten zaczepny komentarz :P

Zetinho, ale musiałam strasznie mrużyć oko :P
Zetinho
| 18:53 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj Dobra, dobra...widziałem jak podglądałaś :)
CheEvara
| 17:10 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj WuJekG, no pewnie, że stęskniłam się.
Ale w ryj też bym Ci przylutowała, dla zasady:D

wilk, Wujek tak lubi, w końcu to wujek!;)
wilk
| 15:30 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj Taki ładny komplement i taka reakcja ;))
WuJekG
| 15:15 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj Ba, nawet drugiego do ręki..... ..... ... :(

(Przyznaj, tęskniłaś za mną i docinkami :P )
CheEvara
| 14:36 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj A w ryj panu dawno nikt nie dał? :P:P
WuJekG
| 14:35 wtorek, 15 maja 2012 | linkuj ooo kurde, ależ ten lori jest podobny do Ciebie! NIE!! To Ty jesteś do niego! NIE! to On do Ciebie! NIE!! jak syjamskie bliźnięta rozcięte dwa tygodnie po urodzeniu!! :P
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa emumi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]