Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:2245.11 km (w terenie 181.74 km; 8.09%)
Czas w ruchu:106:17
Średnia prędkość:21.12 km/h
Maksymalna prędkość:49.85 km/h
Suma podjazdów:1735 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:177 (89 %)
Suma kalorii:39377 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:62.36 km i 2h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.50 km 0.00 km teren
01:11 h 24.08 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:7.0
HR max:141 ( 71%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 668 kcal

Wieczorno-niedzielny lansik na Specku

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 11

Kontrolny, wieczorny bujaning po mieście, miał być drugi dzień testowania Karoliny, ale musiała odpuścić z przyczyn wyższych, więc wyszło na to, że samotnie posłucham buczenia swoich potworów. Choć było już po zachodzie słońca, ja ciągle wystawiałam na widok publiczny odkryte łydki i przedramiona tyż!

trasa: Bródno-Solec-Centrum-Mokotów-Stegny i powrót tymi samymi dzielnicami, ale górą.

Ale do wieczornego czyszczenia Centuriona musiałam sobie otworzyć piwo.

Dane wyjazdu:
116.00 km 36.00 km teren
07:34 h 15.33 km/h:
Maks. pr.:46.36 km/h
Temperatura:12.0
HR max:158 ( 79%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 1919 kcal

Niedzielne kąpiele w bagnie

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 14

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Wylazłam ja z domu po siódmej i już o tej porze Pan Słońce dawał do pieca tak, że mogłam zdjąć nogawki i wystawić łydy do podgrzania. O SIÓDMEJ RANO!! Ciągle w to nie wierzę!

UWIELBIAM ODKRYTE ŁYDENCJE!!

Pogoniłam znów w stronę Łomianek, pościgać się z kumplem, w czym pomógł nam napotkany kolarz. Próbowaliśmy go WZIĄĆ, ale kuuuuurde, przewaga szosy nad emtebe jest bezlitosna. No serce nie sługa, szwagier nie rodzina, a piwo nie wódka. Ale waga jest waga.
Zrobiliśmy swoje i ja zgodnie z planem pojechałam w kampinoskie krzaki, a kumpel na dyżur domowy dziedzica osobistego wystawić na słońce. KTO MA LEPIEJ??

Do KPN wjechałam w Łomiankach ulicą Wiślaną, dalej Kampinoską, a potem, już w lesie przeprowadziłam jedną wielką spontaniczną dywersję i jedyne, co mnie prowadziło, to słońce. Olewałam kolory szlaków i jechałam tak, jak mi się zachciało. Ot, kaprys. No i najważniesze – tam, gdzie było pod górkę. Niestety Kampinos nie jest tak wymagający pod względem podjazdów (taaaak, wiem, że nie od parady jest tam OOŚ Karpaty), jak MPK, ale zdarzył się o taki, kóremu razem z Centurionem nie daliśmy rady. Nie zmieliłam przerzuty i zamiast wspięcia na wzniesienie była gleba na korzeniach.

Tradycyjnie już GPS w komórce odmówił posługi – dzieje się tak zawsze wtedy, gdy MILIARD osób właśnie przypomina sobie o moim istnieniu i dzwoni do mnie. Jadąc w krzaki, zawsze wyciszam komórę i nie słyszę dzwonienia, więc ten miliard ludzi należy jeszcze przemnożyć przez przynajmniej trzy kolejne próby dobicia się do mnie. Więc tracka KURRRRRNA znowu nie mam.

Podłoże w KPN rozmokłe, niektóre dróżki jeszcze pozalewane, ale największa masakra jest w drodze od Palmir do Truskawia. Ożesz, w CO JA SIĘ TAM WPAKOWAŁAM, to do teraz nie wiem, jak to się stawszy. Na kołach zebrałam tyle błota, że korona widelca już je zbierała, a hamulce doszły do siebie dopiero po wieczornym myciu roweru. A Sidiki... Najprościej byłoby poczekać, aż błoto zechcnie się na tych butach, a potem po prostu je zeskrobać. Bo czyszczenie ich mokrą szmatką po prostu rozmazywało breję.
Niestety alternatywnej trasy nie było, a może ja po prostu ciulowo znam KPN. Przez kilometr walczyłam jadąc LASEM. Całe gówno to dało. Niech za info o moim tempie wystarczy fakt, że dogonił mnie gość, tuptający z kijkami do nordica.

Wyjechałam z lasu na Radiową, wyglądając jak yeti z tymi ubłoconymi łydkami. Mijający mnie rowerzyści najpierw standardowo i jakby odruchowo machali, ale dopiero, gdy namierzyli moje upierniczone nogi, prezentowali w szczerym brechcie całą własną galerię zębową.

Przez Bemowo i Żoliborz wróciłam do domu oskrobać się z czarnoziemów i zrobić przesiadkę na Speca. Chciałam przeciągnąć Karolinę przez miacho jeszcze na Las Kabacki, ale coś jej wypadło i mogła tylko dobić do Świętokrzyskiego i tam przekazać mi... SAŁATKĘ od jej najlepszej Pani Mamy:D

Azaliż piękna to była niedziela!
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
34.00 km 0.00 km teren
02:12 h 15.45 km/h:
Maks. pr.:36.55 km/h
Temperatura:6.0
HR max:154 ( 77%)
HR avg:122 ( 61%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: 742 kcal

Sobota miała być inna cz. II

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 0

No i pojechałam ja swoim PAPAMOBILE - nabijam się, że Spec na tych swoich grubaśnych oponach to taki papieżowóz, bo jadę nim nie więcej niż 25 km/h, macham do motłochu łaskawą dłonią, dupy nie podnoszę, bo damper tłumi wszystko - odprowadzić Karolę. Pod domem poinformowałam ją, ile zrobiła kilosów i jak usłyszała, że 60, prawie zszokowana spadła z Wheelera. Bo planowała, że jej początek sezonu to będzie po prostu powrót z Bródna na odebranym rowerze i póki co to styka.
TO SIĘ CHYBA DZIEWCZYNA LEKKO ZDZIWIŁA.

Sama jednak przyznała, że taka jazda poza Warszawą to zupełnie inna bajka, nawet terenem (,,oooooooo, asfalcik, dróóóóóżka, jak milutko'' - wymruczała, gdy z krzaków nadkanałkowych wyskoczyłyśmy na drogę w Nieporęcie:D), bo nie ma tego wkurzającego, cochwilowego zatrzymywania się na światłach.

Odstawiłam dziewczyninę pod dom i pojechałam swoim papieżowozem dalej. Jazda nim jest taka JESZCZETROCHOWA. Niby już zjeżdżam do domu, ale... A! zrobię jeszcze pętelkę. A! Jeszcze trochę pokręcę!

I tym sposobem wyszedł mi tripik: Bródno, Starówka, Centrum, Mokotów, Wilanów, Sadyba i powrót wzdłuż Wisły do Mostu Gdańskiego, a tu już na Bródno. Przez Targówek :D

Dane wyjazdu:
86.00 km 13.00 km teren
04:24 h 19.55 km/h:
Maks. pr.:38.90 km/h
Temperatura:10.0
HR max:169 ( 85%)
HR avg:120 ( 60%)
Podjazdy: 70 m
Kalorie: 1343 kcal

Sobota miała być inna cz. I

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 12

Ale i tak udało mi się stówkę trzasnąć, więc nie psioczę i nie narzekam. Rano zebrałam się na trening z kumplem do CHORYCH Łomianek - na ósmą rano!!! - co oznaczało, że musiałam wstać o jakiejś poronionej – jak na sobotę – godzinie. Ale odbiór tego faktu był dzięki PIĘĘĘĘĘĘKNEJ pogodzie jakby łatwiejszy. Pokręciliśmy ścigając się jak dwoje durnych dzieciaków, w dwie godziny wypociłam zapas toksyn z całego miesiąca i mogłam wracać w stronę Warszawy. Kumpela cisnęła mnie, że chce odebrać rower, który zimował u mnie czas jakiś (Wheelerek, którym jeździłam, gdy Centurionowi po dzwonie odpadła korba) i choć miałam w planach jedynie przelotkę przez Wawę i niewstępowanie do domu, to jednak nie miałam serca uniemożliwić lasce dostęp do roweru. Nie w taką pogodę i nie wtedy, gdy wylizany, wycyckany czekał na zabranie. Wydzwoniłam więc Karolę, ta przybyła do mnie w rowerowym rynsztunku tramwajem, ja zrobiłam szybki przebiering i oznajmiłam, że jedziemy do innej laski i to nad Zegrze. I pojechałyśmy.



Tempo było... no... NIE MOJE. Było takie jakie ma ktoś, kto caaaaaałą zimę nie zaznał roweru. I o ile Karola jeszcze dawała radę na asfalcie, to w momencie, gdy zjechałyśmy na dróżkę terenową wzdłuż Kanałku Żerańskiego, średnia spadła nam do wskazań niegodnych cytowań. Ja jestem wyrozumiała, cierpliwa, ale miałam też z tyłu łba natrętną myśl, że Wiolka tam czeka na nas nad Zegrzem i kwitnie razem ze swoim Canondalem. W końcu dotarłyśmy, Karolina zmachana terenem, ja wciąż w jego ogromnym niedosycie.
Dwie laski, jeden Canondale. A Che cyka fotę © CheEvara


Z godziny czternastej zrobiła się wczesna siedemnasta i po PÓŁ GODZINY postoju i szybkiego pogadania z Wiolką trzeba było się zabierać z powrotem (a ja miałam taki nieśmiały plan, że jeszcze forty w Beniaminowie zaliczę!!). W myślach obstawiałam, czy Karolina wybierze rower, czy powrót Z nim, ale w autobusie. W Nieporęcie zeżarłyśmy jeszcze pizzę i po ciemaku już – jebaną Płochocińską, żeby było szybciej – parodią jej pobocza, które jak na złość było jeszcze dziurawe, wróciłyśmy do mnie na Bródno. Tu już byłam pewna, że Karola wskoczy w tramwaj, ale krótki odpoczyn u mnie podładował jej akumulatory, ja chciałam jeszcze pokręcić, więc zapowiedziałam, że odprowadzę ją NA FULLU do chaty, do centrum i tym sposobem dobiję do setki, do której brakowało mi jakichś piętnastu ka-emów.

I dlatego ten wpis rozbijam na dwie części, bo sobota była dwurowerowa. Nie umiem tylko zdecydować, na którym rowerze bardziej mi się micha cieszyła!

A Zegrze ciągle jeszcze skute lodem!
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
60.50 km 0.00 km teren
02:49 h 21.48 km/h:
Maks. pr.:43.36 km/h
Temperatura:6.0
HR max:166 ( 83%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: 25 m
Kalorie: 954 kcal

Piątkowe integracyjne kręcenie po Łorsoł

Piątek, 11 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 13

Czyli WKOŃCOWE (od zwrotu „w końcu”) przejście na inny wymiar trzech rowerowych czubów (będziem musieli zapałki, a może nawet zapalniczki ciągnąć, które z nas jest największym świrusem, bo merytoryczna dyskusja nic tu nie rozstrzygnie): Izka na swoim Mbike'u, Siwy-zgr na Specu i Che, czyli mua, na Centurionie.

Siwy przybył ze Zgierza (mówi, że pociągiem, ale ja mu nie wierzę, bo na pewno na Specu), Izka prosto ze spinningu, a ja z roboty. Święta Trójca ustawiła się pod Kinem Femina, żeby Izka mogła uzupełnić węgle po treningu (miałam nie wspominać, że w Maku, ale sama to zrobiła u siebie na blogasku, więc...:D) i stamtąd nadwiślańskim bulwarem urody przecudnej pojechaliśmy polansić się i poniekąd też zdobyć Kopiec Powstania. Po drodze napotkaliśmy bajkera z awarią, czyli kapciochem, złapanym gumofilcem, lub też PINCHĄ, jak to mówią nasi hiszpańscy amigos do bicicletas. Pierwsza myśl, jaka mi wpadła do łba była taka, że kurna, jak ja nie złapię flaczora, to ściągnę kogoś, kto dostąpił tego zaszczytu i ten ktoś oczywiście nie będzie posiadał ani połowy zapasowej dętki, ani też ćwierci pompki. Ani też łyżek i umiejętności. Zaofiarowaliśmy pomoc, ja zabrałam się do zdejmowania opony (własnymi ręcyma i ŁYŻKYMA, ale okazało się, że el wentil napotkanego bajkera pozbawiony był łebka, który gdzieś po drodze musiał panu uciec, co dziwne jest, bo jakoś dojechał na tym rowerze, a i posiadał plastikową nakrętkę. Siwy chciał nawet oddać gościowi swoją dęciochę, ale nastąpiła niezgodność rozmiarów (kolo miał rawki wyłącznie pod prestę). Musiał więc chłopaczyna dotuptać do autobusu.

A my pomknęliśmy dalej. Pod Kopcem okazało się, że będą drobne problemy ze wspinaczką (Siwy u siebie na blogasku chwali się, że podjechał na zblokowanym zawieszeniu, tatatatatata:P), bo na górę prowadziły drobne schodki. Ja ze swoim umęczonym widelcem nawet nie podejmowałam tematu (a mogłam kurna przyjechać na fullu, mogłam!!) i razem z Izką, krokiem pełnym godności, podprowadziłyśmy dwukółki na górę, skąd zobaczyliśmy las... nie, nie krzyży. Las światełek! Nocna Wawa to najfajniejsza Wawa, IMHO). Widok rozpościerał się bajerancki – z lewej kominy Siekierek, z prawej multikolorowy PKiN w otoczeniu drapaczy chmur i biurowców, w których pewnie niejeden romans właśnie miał się zawiązać, gdy wszyscy już wybyli do domów, a serwis sprzątający jeszcze nie wkroczył do akcji:D.

Pokontemplowaliśmy chwilę, po czym padło hasło: OKĘCIE (Siwy marzyciel:D) i szumiąc oponami oraz heblując nieco zjechaliśmy całą trójcą tymiż schodkami w dół. Lotnisko zdobyliśmy jadąc Wilanowską i Żwirki, podjechaliśmy nieprofesjonalnie od strony wejścia do Hali Odlotów, skąd mogliśmy się przekonać, że najbliższy taras widokowy znajduje się we Wrocławiu (mogliśmy bujnąć się od pętli kuźwa tramwajowej). Tu jednak cyknęliśmy pamiątkowe zdjęcie – z komórki, bo przecież wiadomym jest, że na spotkanie integracyjne NIKT nie zabierze aparatu:
Z Izką na Okęciu, a Siwy po drugiej stronie obiektywu © CheEvara


– i popruliśmy w stronę Bemowa. Przy Moczydle nastąpił rozjazd – Izka & Siwy w lewo, ja w prawo:D.

I jak w zasadzie znacznie bardziej wolę jazdę samotną, tak piątek podobał mię się bardzo i myślę, że będzie to do powtórzenia. Fajne ludzie to fajne ludzie. Aczkolwiek cholernie i wbijająco w kompleksy MŁODE!! :D [,,No to prowadź MAMO – powiedział Siwy i ma za to u mnie żółtą kartkę!:]
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
20.50 km 0.00 km teren
00:53 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:42.56 km/h
Temperatura:4.0
HR max:164 ( 82%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 483 kcal

A piątek to jednak podzielę na dwa wpisy

Piątek, 11 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 8

A to dlatego, że drugi był długi i nie był zwykło-praco-dotarciowy! ;)

Dane wyjazdu:
47.67 km 0.00 km teren
02:02 h 23.44 km/h:
Maks. pr.:39.89 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 83%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 877 kcal

Centurion to jednak zazdrosna picza jest

Czwartek, 10 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 5

Eh, no taka prawda. Myślałam, że jest tylko złośliwy, ale jemu jednak gul skacze, jak wytaczam Speca, zamiast niego i Speckiem jadę do roboty. I tak było i w czwartek, po Specowej środzie. Bo piękną gumę złapałam rano, w drodze do roboty. Piątą w tym tygodniu. To już mi nawet ręce nie miały siły opaść. A że mokro było, to się utytłałam przy zmianie, że no kuuuuurna! Przemówiłam do niego przy tej okazji mniej lub bardziej ludzkimi słowami, jedenaście razy przejechałam łapami po oponie, namierzyłam mikroszkiełko, wydobyłam je PĘSETĄ i spluwając po trzykroć przerzuciłam je na południowy zachód przez ramię lewe. Giń, przepadnij maro nieczysta.

Zatem droga do-robocza okraszona wkierwem. A z roboty goniłam na łeb, na szyję, na krechę, na łokieć i na staw biodrowy, bo miting na mieście miałam z krakowskim bajkerem (acz przybył bez dwóch pedałów. Dziwny jakiś:D).

Dane wyjazdu:
49.50 km 8.00 km teren
02:17 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:34.56 km/h
Temperatura:5.0
HR max:168 ( 84%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy: 44 m
Kalorie: 939 kcal

Dzień Fulla

Środa, 9 marca 2011 · dodano: 10.03.2011 | Komentarze 10

Przez ten wpis spadnie mi średnia, ale kuuuuuuurde! Na Efeserku jechałam dokładnie jak mój Serwismen (z czego zawsze się nabijałam): nie więcej niż 20 km/h, dostojnie, bez pół ułamka pośpiechu, OMIJAJĄC kałuże, ale zaliczając wszystkie możliwe hopki i krawężniki. I z takim debilnym uśmiechem na ryju, że matko&córko!, spokojnie można było mi wczoraj zrobić zdjęcie i wywiesić w galerii kretynów tygodnia.
Od dłuższego czasu czaiłam się, żeby podjechać do dżoba Specem, ale a to miałam spinning, gdzie zawsze negocjuję z cieciami (pardon: recepcjonistami), jak, gdzie i do czego przypinam rower), a to miałam (i ciągle mam) opory przed robieniem ze Speca ,,do-praco-dorożki''. Jakoś tak W SUMIE nie wiem, dlaczego.

Ale w bujnięciu się jednak nim pomógł mi Centurion, w którym rano - mimo pier*dolenia się z dętką (która spotkała się z rozpiżdżoną butelką) poprzedniego wieczora (i złamania dwóch łyżek) - zarejestrowałam brak powietrza. Rzekłam pod nosem wściekłe ,,kur*wa", o czym zaklęłam szpetnie i przepiąwszy licznik, pulsometr i oświetlenie, pojechałam do robo Efeserem. BUCZĄC OPONAMI;)
Rano miałam jednak pod wiatr, co w zestawieniu z oponami 26x2,20 dało mi nieźle w dupę. A pulsometr błagał o recovery:D

Zawsze mi się wydawało, że taka szeroka kiera robi z roweru krowę. A wręcz przeciwnie, Spec jest tak zwrotny, że hołli fak!

Dane wyjazdu:
65.60 km 0.00 km teren
03:02 h 21.63 km/h:
Maks. pr.:44.55 km/h
Temperatura:4.0
HR max:169 ( 85%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: 42 m
Kalorie: 1372 kcal

A na Dzień Kobiet...

Wtorek, 8 marca 2011 · dodano: 09.03.2011 | Komentarze 15

... dostałam wieczorem złapaną gumę, a Wy, drogie BikeStatsowiczki?:) Co dostałyście?
Na szczęście tylko 3 kilometry od domu i choć nawet zabrałam się w miejscu zdarzenia za robotę, to jednak nie mogłam zmarzniętymi PALCYMA odkręcić śrubki trzymającej wentyl za ryj (swoją drogą, nawet w domu miałam z nią problemy pomógł przyjaciel Brunox). I z planu wyrobienia na wtorek siedmiu kilometrowych dyszek wyszło gówn... yyyyy, plasiam, wyszło kapinkę mniej.
Na spinning nie dotarłam, zrażona hasłem, że jestem na liście rezerwowej. To już wolałam pokręcić w terenie, niż dojechać do Zdrofitu, przebrać się na zajęcia i dowiedzieć, że nie ma wolnego roweru, bo wszyscy z listy podstawowej jak na złość zjawili się. Zresztą - mimo wiatru - za fajna pogoda wczoraj była, żeby darować sobie jazdę na zewnątrz. Inna sprawa, że na spinningu RACZEJ NA PEWNO nie złapałabym gumy:D
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
59.55 km 0.00 km teren
02:38 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:169 ( 85%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1036 kcal

Z rozpędu

Poniedziałek, 7 marca 2011 · dodano: 09.03.2011 | Komentarze 0

W pomazoviowy poniedziałek kręciło mi się przepięknie łatwo, nóżka kontynuowała podawanie, więc jazda do i z roboty była bajką. Amortyzator odżył i coś tam tłumi, ale nadgarstki po niedzieli ciągle mnie bolą. Aaaaaaale! Twardym CZA być!