Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:2245.11 km (w terenie 181.74 km; 8.09%)
Czas w ruchu:106:17
Średnia prędkość:21.12 km/h
Maksymalna prędkość:49.85 km/h
Suma podjazdów:1735 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:177 (89 %)
Suma kalorii:39377 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:62.36 km i 2h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.44 km 0.00 km teren
02:13 h 24.11 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:167 ( 84%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy: 47 m
Kalorie: 997 kcal

Na luzaku

Poniedziałek, 21 marca 2011 · dodano: 23.03.2011 | Komentarze 11

Korciło mnie, żeby Rockhopperem do pracy pojechać, ale przednia przerzutka dostała luzów na maratonie, pewnie złapałam nią jakiś krzaczor i trochę dyga. I tarcze popiskują. I pojechałam Centim. Choć i on też ma już dedlajn na wizytę w serwisie, przydałoby się podmienić ten zimowy pseudonapęd na coś bardziej słusznego. No i siodełko do wymiany zupełnie. Kurde, jak teraz się zastanowiłam, to i całe tylne koło do wyautowania (od grudnia ciągle jeżdżę na serwisowym, a nowe zaplecione czeka na Dereniowej). Znowu się trochę uzbiera PIENIĘSY do wydania. O widelcu już nawet boję się pomyśleć. A kurna, CIĄGLE nie wygrałam kumulacji!

INNA SPRAWA, ŻE TO MOŻE DLATEGO, ŻE NIE GRAM.

Jak przystało na pierwszy dzień wiosny, słońce nie wylazło.

Mimo że wstałam rano połamana po tej niedzielnej dwurowerowej stówce, to i tak traskę do pracy wykonałam nadłożoną. A z powrotem dostałam takiego EPO w nogi i powiał mi też taki wiatr w zad, że tylko włochaty stwór za uchem zwany sumieniem nakazał mi zjechać do domu i trzepać chałturę. Czasem myślę, że ja źle pracuję.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
31.66 km 0.00 km teren
01:15 h 25.33 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 85%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 478 kcal

Wieczorne rozjeżdżanie wku*wa

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 12

Po prostu musiałam wyjść na rower – już po ogarnięciu Speca. Centurion strzygł gripami, nie mogłam mu odmówić. Wkurw pomazoviowo-wynikowy stłumiłam trasą na Bielany i z powrotem. Po czym wypiłam dwie wymarzone małe Łomże i zasnęłam PADNIĘTYM zewłokiem nad laptopem z odpalonym serialem „Lie To Me”.

Jednakowoż zsumowując wszystkie niedzielne kilometry, znowu wyszła mi ponad stówka!:D

Dane wyjazdu:
78.00 km 36.00 km teren
04:08 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:187 ( 94%)
HR avg:177 ( 89%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1444 kcal

Northtec Mazovia MTB Maraton Mrozy 2011 & powrót z niej

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 48

Wpis zawiera - jak mówi tytuł - i kilometry z maratonu i ka-emy z powrotu z Mrozów.
Nie wierzę, że dystans Mega liczył 40 km, wydaje mi się, że było to 38-39 km i tak wpisuję.

Co do maratonu.
Niby awans, niby lepiej niż w Józefowie, ale satysfakcji to ja wielkiej nie mam. Zaczynając od dupy strony podam wyniki i z piątego miejsca w K2 z Józefowa wczoraj skoczyłam na czwarte (z ósmego w open kobiet na siódme). Pierwszy sektor zimowy utrzymany. Acz nie będę ukrywać, że z powodu samej atmosfery w nim panującej oddałabym z niego start na rzecz jakiegoś piątego. Natężenie kijów (a może po prostu gołych sztyc??) w dupach takie, że kruk krukowi oko by wydziobał, człowiek człowiekowi wilkiem, kiwi kiwi kiwi, a zombie zombie zombie.
Zdecydowanie bardziej podobał mi się ambient w Józefowie w dziesiątym sektorze.

Ale może od początku, co?

Wpakowaliśmy raniuśko Speca do Karolinowej Landryny, w gie-pe-esy wstukany został adres i pomknęliśmy. I tak nas ten jebany dżi-pi-es wysterował, że dojechaliśmy. O 9:25 (czyli pół godziny przed startem) na ulicę Szkolną (to się zgadzało), przy szkole (to też się zgadzało), ale kurrrrrrrrrrva, w jakimś JERUZALU!!!
No kyrie elejson!!
Drajwer Piter kątem oka dostrzegł moją minę oraz usłyszał kilka soczystych dynamizatorów werbalnych, jakie posłałam pod adresem wszystkich nawigacji-sracji i uspokajająco, zawracając Landrynę, powtarzał: NIE JEST ŹLE, DAMY RADĘ...
Ale!
Jakoś tak bez przekonania.

A ja tylko spoglądałam na zegarek.

Tempem bolidu przejechaliśmy te 13 km dzielące ten „jakiś kurrrrrrrva Jeruzal” od Mrozów, na spięcie roweru i dołączenie do pierwszego sektora miałam dziesięć minut, zdążyłam jeszcze koło rozgrzać, a Piotrek zmienić fuchę z drajwera na fotografa i ustawić się w dogodnej pozyszyn.

Na starcie wszystko było pod kolor © CheEvara



Jedyne, co mi się podobało przy starcie z tymi na czele to buczenie opon na odcinku asfaltowym i tempo. Na dobiegające z prawa, lewa i z tyłu kurwienie spuszczę łaskawie i litościwie zasłonę milczenia. SPORTOWCY.

Trasa fajna, choć błota od zaj... od zatrzęsienia znaczy się, chwilami wydawało mi się, że toczę się po jakimś glucie. Przez cały dystans czułam się, jakbym jechała na połowie baku i normalnie jak na kacu - nic mi nie szło. Wkurw narastał, tętno też mi wskoczyło zabójcze, na siódmym kilometrze licznik odmówił posługi – no brakowało mi jeszcze kija w oko i noża w plecy do tego wszystkiego. A jak jeszcze chwilę po rozjeździe Fit i Mega napotkałam – jak się potem okazało - niewdzięcznego melepeciarza, którego poratowałam skuwaczem, podczas czego objechał mnie chyba cały sektor od drugiego do siódmego z ósmym kurna włącznie, to już opadło mi wszystko i do końca jechałam w jakiejś furii.
Ale prawdziwy gniew suta włączył mi się, jak go spotkałam już w biurze zawodów – miał zgłosić mojego helpa orgom, co oczywiście „patrz pan, ze łba mu wyszło”. Obiecałam sobie (acz publicznie jemu), że dzięki niemu na następnych maratonach będę największą nieużytą suką, jaką ziemia nosiła. Oprócz tego będę też jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, ale tego gość już nie musiał słuchać.


Na mecie

A na metę wjechał rozczochrany łeb;) © CheEvara


(z czasem gorszym niż w Józefowie o dwie minuty) powitał mnie mój komitet fanklubowy z TRANSPARENTEM. O takim o:

Transparent dla CheEvary © CheEvara


który Czubki malowali w tajemnicy przede mną na strychu:D

Pompa mi się załączyła taka, że jasna ciasna! Zajebiście wjeżdża się na metę, na której ktoś czeka. A jeszcze bardziej zajebiście wjeżdża się, gdy ktoś czeka w TAKIM STYLU!

Podczas oczekiwania na myjkę wydzwonił mnie Panzer, a wypatrzył Pijący_mleko, przywitał się, obfocił i zdał relację, dlaczego na miejscu nie ma Babci.
Poznałam też Oktana;)

Potem szama (ta zupa to jakieś nieporozumienie, choć ta kiełbasa w niej to już zupełny MISTEJK), obadanie wyników (CZWARTA, koorva, CZWARTA!! Jebany skuwacz!) i zlukanie dekoracji. Część obejrzałam z Karolą i Piotrkiem, których odprawiłam potem do Wawy, bo sama postanowiłam wracać do chaty rowerem, a resztę z, jak się dzisiaj okazało, innymi bikestatsowiczami: Niewe i Goro oraz z Jackiem. Czekanie na rozlosowanie fulla Jamisa było znośne tylko dzięki nim, bo obśmialiśmy dosłownie wszystko.

A rower trafił do Darka Laskowskiego z APS Polska (tak jakby mój team:D). Swoją drogą, Darek też zajął czwarte miejsce (w swojej kategorii wiekowej).



Powrót rowerem (obtrąbiony przez niemal każdy samochód z rowerami na dachu) był masakryczny (bo pod wiatr). I ze schizą, że nie mam nawet centymetra odblasków i ani światła połowy. Przejechałam niecałe 40 km (z Mrozów do Nowego Konika) i tam zgarnęli mnie wydzwonieni wcześniej w ramach wyżej wspomnianej schizy Karolina z Piotrkiem. No kurna nie lubię być i czuć się rowerowym matołem bez świateł.

„Zdążyliśmy zaledwie polać sobie drinki i wypić po łyku” - słyszałam całą drogę do domu tę śpiewkę pełną wyrzutów.

A tak naprawdę niech się cieszą, że nie zażyczyłam sobie jedynie przywiezienia świateł:D


No i piękny był ten dzień!;)

Chociaż to czwarte miejsce to mnie podkurwia.

Dane wyjazdu:
14.44 km 0.00 km teren
00:37 h 23.42 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max:164 ( 82%)
HR avg:124 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 211 kcal

Szybki wieczorny wymyk do Deca po parę pierdół

Sobota, 19 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 0

Okulary, rękawiczki, opona, dętki i pomniejsze duperele WZIĘTE! Mogłam wieczorem zmienić w Rockhopperze gumy z 2,0 Captainów Specializeda na Geaxowe Easy Ridery (1,95), jakie mam w Centurionie i z których nieziemsko zadowolona jestem. Spec przestał wyglądać jak full (a postawiony obok FSR-a prezentował się bliźniaczo). Zmienię też raczej kierownicę z giętej na prostą, bo do tej przysiadam jak do Efesera i czekam aż mnie ktoś popchnie. A tu się ścigać trzeba!;)

Wieczorem na moich włościach stawił się mój dzielny fanklub w składzie: pięknotka Karolina i przystojniak Piter. Przybyli podrażnić mnie piciem niepasteryzowanej Łomży oraz przenocować i następnego ranka zawieźć zawodnika i jego pojazd do Mrozów!;)

Dane wyjazdu:
24.67 km 0.00 km teren
01:03 h 23.50 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:168 ( 84%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 473 kcal

Skromna SŁABOŚCIOWA sobota

Sobota, 19 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 2

Z wielkim bólem wpakowałam się rano do komunikacji miejskiej, no ale czego nie robi się, by przygarnąć do siebie wyczekanego Specka. I to tego NAJSZYBSZEGO (bo czerwonego, prawda:D).

Chłopaki – ponoć dla mojego dobra, a dokładnie, dla dobra NAJWIĘKSZEGO ZNANEGO IM NISZCZYCIELA SPRZĘTU (takiego to przydomku dorobiłam się na Dereniowej) zrobili przekładkę hamulców. Cenowo wyszło tak samo. A mają mi służyć i w ogóle nie powinnam ich jakoś szybko zajechać. Taaaaaaa, ludzie wielkiej wiary.

Marcin oczywiście hoduje na mnie focha, bo choć od początku Rockhopper otagowany był jako rower maratonowy, to jednak nie może przeżyć, że wytargałam ten rower na błoto w Mrozach. I nawet cieć jeden nie zapytał mnie o wyniki.

Wróciłam z Airbike'a do domu tempem ośmieszająco ślimaczym, nie wiem, czy to za sprawą opon (Captainy Speca, 2,0), czy tego, że pod wiatr, w każdym razie Omatkojedynanaszegosyna!, wlokłam się kompromitująco. Na Puławskiej dojechał mnie dobry znajomy, Jarek – jak się potem okazało, także znajomy <a href="">tomskiego</a> i co chwilę wbijał mi szpilę pod adresem mojego toczenia się. A mnie jakby ktoś wyjął akumulator.

Nigdy z taką ulgą nie dojeżdżałam na rowerze do domu. Wstyd.

Dane wyjazdu:
88.19 km 0.00 km teren
03:48 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:44.52 km/h
Temperatura:2.0
HR max:165 ( 83%)
HR avg:122 ( 61%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1604 kcal

Tak mi się tamten piątek z Izką spodobał...

Piątek, 18 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 5

Że go wzięłam i powtórzyłam;)
Izka celowała w Airbike'a na Dereniowej, gdzie chciała sobie zabukować kask Speca, a dla mnie to baaaaaardzo dobrze składało się z moją dziecięcą ciekawością, bo ogłoszenie parafialne W KOŃCU dostałam i to w formie MMS-a, w którym na focie ujrzałam białe logo Speca na czarnej ramie.
Znakiem tego, jak nic
MÓJ ŚCIGACZ SPECOWY WZIĄŁ I DOTARŁ!!

Ledwiem na dupie w pracy usiedziała do tej siedemnastej. I choć planowałam, że odbiorę go dnia następnego, czyli w sobotę, to MUSIAŁAM już, teraz, zaraz, pojechać go zobaczyć, pomiziać przy klameczce i w ogóle.

Najpierw jednak pojechałam pod Kino Femina, gdzie z Izką byłam namówiona, tam – jak już do mnie dojechała – nie mogłam przetrawić jej „nieokaskowionej” głowy, no nie konweniował mi ten widok i okrutnego miałam żylaka w żołądku, gdy parokrotnie w drodze na tę Dereniową wbijałyśmy się na ulicę.

No i nażarłam się tego błota. A Ty, Izka?:))

Usyfione jak dwa trolle (czy jakie tam inne stworzenia mieszkają w błocie... Aaaaaa, już wiem! FORFITERY!!) wbiłyśmy na styk do sklepu, wcześniej po drodze zaliczając na Puławskiej spotkanie z Batmanem tomskim, który poginał z naprzeciwka W PELERYNIE, ale bez świateł. Zdążyłam jedynie Izce powiedzieć, że wkurwiają mnie takie nieoświetlone niemoty, gdy tomski zawinął i nas dogonił. Bo rozpoznał CheEvarę po Centurionie:D

Szybka wymiana zdań i w sumie słów upomnienia za brak kawałka lampki (coś jak żółta kartka) i musiałyśmy pożegnać szybko tomskiego, żeby zdążyć przed ZATVORENEM (jak mawiają Czesi) sklepu.
Tam na miejscu okazało się, że mój nowy Specyk wcale czarny nie jest.

TYLKO CZERWONO-BIAŁY!!!

Po raz kolejny dałam się nabrać Marcinowi (dwa tygodnie temu przy składaniu zamówienia, napisał do mnie: „Niestety Specyk będzie czarny, bo Czesi ten czerwony sprzedali”). Umie wkręcić, co? No kurna, kto by nie uwierzył?

Fotę i w ogóle rower do lansu (i oceny też:D) załączę we wtorek!.

Uchachana, zaspokojona i w ogóle na pełnym HAPINESIE mogłam wyjść ze sklepu z wiedzą, po co jutro do niego wracam.

Izka też zadowolona, bo upatrzony kask był, został odłożony, cena ustalona, więc radośnie, acz w mokrych rzeczach pojechałyśmy dalej (moje trykoty w strefie pampersa nadawały się do przepuszczenia przez magiel, przez co caaaaaałą drogę do McSyfu na Puławskiej, gdzie zaplanowyśmy pit stop, jechałam na nogach). Zjadłyśmy kanapsa, ja wypiłam kawę, zostałyśmy podsłuchane co do zdania przez kolesia, który siedział za nami i mogłyśmy jechać dalej.

Ależ było kurna zimno! Przez pierwsze pięć kilometrów nasz plan zdobycia Podleśnej topniał. Marzły mi ręce, stopy i mokra doopa. Ale jechało nam się tak dobrze, że plan w końcu wypalił, a jeszcze po drodze zdobyłyśmy Starówkę, gdzie nastąpiło też focenie (fota Las Ninjas u Izki:)).

Rozstałyśmy się na rogu Marymonckiej i Maczka. Ja do domu wbiłam mając 88 km zrobione tego dnia. Niby mogłam dokręcić te dwanaście ka-emów (żeby stówkę zaliczyć:D), ale mokre rękawiczki zrobiły swoje z moimi dłońmi.

Dzięki Izka za fajny ustaw!
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
57.41 km 0.00 km teren
02:43 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:34.34 km/h
Temperatura:3.0
HR max:174 ( 87%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1125 kcal

Jak jest?

Czwartek, 17 marca 2011 · dodano: 18.03.2011 | Komentarze 32

Doooooooobrze jest!

Oczywiście pomijając drobniutkie szczegóły, jak ten, że NADAL qrva nie Spec nie dotarł (a miał być wczoraj, już na tip top), z którego to powodu oko ze złości mi lata. Nie lubię, jak coś MA być, a nie jest. A może inaczej: nie lubię, jak coś idzie nie po mojej dyktatorskiej myśli.


Anyway. O ile rano do pracy miałam pod taki pioruński wiatr, że wydawało mi się, iż nigdy kurna do tej roboty nie dotrę i tak samo było z popołudniowym docieraniem na spinning, tak już do domu to miałam milutkie, radosne, lekkie ziuuuuuuuu!;) No takie, że zębów z radości w paszczęce nie chowałam. Jest kurna jednak jakaś sprawiedliwość dziejowa. No dobra, może nie jest zawsze, ale BYWA.

Na spinie jedna godzina super (z Kingą na prowadzeniu, polecam laskę, bo nie ma mięTkiej gry!), ale druga... Dziewczę prowadziło pierwszy raz, miało ściągę, co i kiedy zapodać. Okkkkk, rozumiem, że się uczy, że stresik, ale kurna, nie lubię, jak ktoś ściemnia. Bo już jak instruktor mówi, że obciążenie w górę, a sam tylko jedzie łapami po gałce, żeby zamarkować ruch, to mnie już i witki opadają i rzęsy i sut... no wszystko mi opada. A w momencie, gdy dziewczę powiedziało (po ośmiokrotnym podkręceniu obciążenia), że MAMY JUŻ BARDZO CIĘŻKO, a sama nożynami przebierała jak po płaskim, to ja już chciałam pisać do jakiegoś Trybunału w Hadze. Po co taki teatrzyk, no po co?
[czas: 2:07, HR max: 189, HR avg: 144, kcal: 1087]



Śnił mi się niedzielny maraton. Tyle, że biegłam. OBOK roweru. I tylko ja miałam rower, wszyscy inni po prostu biegli. Sprawdziłam w senniku: biec obok roweru na maratonie ROWEROWYM, gdzie inni są jednak bez rowerów – na pudle stanąć w najbliższym maratonie.

:D:D

Tak, sama ten sennik pisałam! :D


Mjuzik na dziś:

;)

Dane wyjazdu:
46.66 km 0.00 km teren
02:09 h 21.70 km/h:
Maks. pr.:36.54 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 86%)
HR avg:138 ( 69%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 818 kcal

To tak aby rowerzysta wziął i docenił

Środa, 16 marca 2011 · dodano: 17.03.2011 | Komentarze 17

Bo innej opcji nie widzę. Ten wiatr na sto procent ma wyłącznie wartość edukacyjną, nie ma w nim ani ćwierci złośliwości, haka w smak bajkerom, patyka w szpryszki, piachu w ślizgu TEŻ NIE! Na pewno to chodzi o to, żebyśmy sobie nie wyobrażali, że nam się należy, dla nas będzie miło i że kurde manetka, będzie ŁATWO. On, ten pan wiatr jest po to, żebyśmy potem, gdy ten ucichnie i nastanie pogoda piękna (jak nie przymierzając, lelyja), docenili ją i przywitali z honorami pełnymi.
I otóż nachetałam się jak kulawy koń wystawiony na Wielką Pardubicką, zarówno w drodze do jak i z pracy. Chwilami tak mnie rzucało na boki, że mogłabym o tym napisać dytyramb. Albo w najmniej oczekiwanym momencie zejść z roweru, położyć się obok niego i wykonać rozpaczliwe rozdzieranie trykotów na własnym tułowiu.

Ale OK. Niech sobie wieje dziś. I jutro też niech napiernicza. W sobotę? W sobotę też względnie mogę na to przystać. Ale w Mrozach w niedzielę to ma być z tym już spokój. Do ścigania się pod wiatr podchodzę bowiem z takim samym entuzjazmem jak przeciętny osobnik do wyrywania zęba bez znieczulenia. Senkju wery macz, DOPRAWDY.

P.S. Jak tu się filmiki Youtubowe wstawia, bo bym nie tylko piosenkę pana Koracza (który tak się akurat składa, że jest z nami na sali) zapodała, ale też zindoktrynowała Was muzycznie?;)

Dane wyjazdu:
46.87 km 0.00 km teren
02:04 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:49.85 km/h
Temperatura:4.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:128 ( 64%)
Podjazdy:115 m
Kalorie: 746 kcal

Zmarzłam, znowu kurde zmarzłam!

Wtorek, 15 marca 2011 · dodano: 16.03.2011 | Komentarze 8

O ile jeszcze rano przyfikałam z odkrytymi łokciami do pracy, to już z powrotem nie było tak krotochwilnie. Wmordęwind sprawił, że jesienne rękawiczki nie wydoliły i musiałam po pracy odpuścić sobie nadkładkę w kilometrach. Nie dałam rady i zawinęłam do jamy chama, ogrzać gnaty.

Ale jakże mile mnie Centurion zaskoczył – prędkość (w porównaniu do poniedziałkowego turlanka na Specu) podskoczyła mi o 15 km/h. Jasne, trochę pomógł wiatr w zad, ale też nóżka śmielej podawała niż na fullu.

Ciągle kurde nie wiem, czy Spec-Ścigacz dojedzie do mnie przed mrozowskim maratonem.

Dane wyjazdu:
57.87 km 0.00 km teren
02:53 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:44.25 km/h
Temperatura:6.0
HR max:157 ( 79%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 989 kcal

Poniedziałkowy full. Bayer full:D

Poniedziałek, 14 marca 2011 · dodano: 16.03.2011 | Komentarze 7

Po niedzielnym taplaniu w szlamie, czarnoziemie, brei i błocie, postanowiłam dać Centurionowi odpocząć i poturlałam się Speckiem do pracy. Rzymianin jakoś lepiej znosi ostatnio moje przesiadanie się na fulla, nie grymasi, może dlatego, że usłyszał, jak kilkakrotnie zapewniałam towarzystwo swoje, że Centurion zawsze będzie dla mnie tym pierwszym, najważniejszym, najukochańszym rowerem. I żyjemy sobie w harmonii. Ja go sumiennie myję, smaruję, on odwdzięcza mi się szatańskim odejściem na starcie.
Ciągle się docieramy:D

A fullik... Też rower bajka, choć po moich wskazaniach z pulsaka widać, że to zupełnie inny tryb jazdy. Choć można pocisnąć na tych oponkach. Jak się chce, af kors. Mnie jednak najbardziej bawi, gdy naród idący przede mną słyszy mnie już z odległości dwudziestu metrów i rozstępuje się niczym Morze Czerwone przed wiadomo kim. Bo buczę jak przyzwoity tranzystor!