Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

NA trening

Dystans całkowity:4583.25 km (w terenie 420.25 km; 9.17%)
Czas w ruchu:210:04
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maksymalna prędkość:51.60 km/h
Suma podjazdów:11127 m
Maks. tętno maksymalne:182 (99 %)
Maks. tętno średnie:174 (88 %)
Suma kalorii:123846 kcal
Liczba aktywności:69
Średnio na aktywność:66.42 km i 3h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
120.25 km 17.40 km teren
05:09 h 23.35 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy:186 m
Kalorie: 3547 kcal

Jak na razie jest niesprawiedliwie

Środa, 13 czerwca 2012 · dodano: 19.06.2012 | Komentarze 9

Uwaga, ten tekst będzie zawierał lokowanie próby żalenia się i jęczenia!

No bo w poniedziałek rano zmokłam, wczoraj nie, dziś zmokłam. Jak nie nawilży mi dupy jutro, uznam, że sprawiedliwość jednak istnieje.
Na razie człon w oko.

A może to taka nowa jednostka treningowa.Jazda w kompensacji i w deszczu. Zapytam.

I jeszcze, żebyśmy mieli obraz, że chuj w oko to prawdziwy chuj w oko, to mam o to:

Przecieram ci ja zalepialce, a to nie sen © CheEvara



A ja dziś mam zapiertalać pięć godzin w wytrzymałości, co wszak na slickach byłoby znacznie przyjemniejsze zawżdy.

Nie to nie – strzeliłam rano focha i pojechaliśmy moczyć swee narządy oraz podzespoły wespół z Centurionem. W przypadku którego – zauważyłam i odnotowałam – amortyzator podczas deszczu pracuje jakby spokojniej się zachowuje, nie drze ryja, nie kopie i nie tłucze. Mnie po nadgarstkach.

TAK, JESZCZE GO NIE WYMIENIŁAM.

Czyli odpowiednie nawilżenie potrafi zdziałać cuda.

No i o. Z powodu stanu zwanego lekutkim zajebem w miejscu zarabiania pieniędzy nie zdążyłam zajechać na posesję swą i oddać jej mój plecak, który – jak się okaże – będzie miał w planach i skrupulatnie je wypełni, te plany, – wkurwiać mnie swoją obecnością podczas moich najukochańszych sprincików.

Muszę se jakąś traskie jak najmniej samochodową na te 4-5 godzin wymyślić, bom tym razem niemal herzklekotu dostała. Macie kurwa cały tydzień na jazdę tędy, ale nie, musicie jechać wtedy, kiedy ja, tak?


Jedyne, co fajne dziś było, to wczesna noc pachnąca – dokładnie w Kazuniu – truskawkami. Potem już było mniej fajnie, bo wjebałam się w OFROŁDY, ciemne jak brownie zeżarte przez Kameruńczyka wzdłuż siódemki (te ofrołdy wzdłóuż siódemki, nie brownie i nie Kameruńczyk, choć nie wiem, ciemno było, nie zauważyłam żadnego murzyna w rogu) i wytłukło mnie – na tym niby nawilżonym – widelcu tak, że szukam plomb. Pewnie gdzieś w okolicach dwunastnicy są.


Bardzo bym chciała zastosować się do polecenia mojej naczelnej, które wywiesiła na plakacie w kołchozie. Brzmi se ono CARPE THAT FUCKING DIEM, ale ja bym pokusiła się o maluśką parafrazę, na mocy której pójdę i prześpię jeden ów fucking diem.

Na koniec dnia załatałam se slicka i o. Patrzcie go, jaki skurwysyn:


Winowajca nawet nie postarał się o należyty kamuflaż © CheEvara



Pewnie z PZPNu.


Dane wyjazdu:
97.96 km 0.00 km teren
04:41 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:22.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy:359 m
Kalorie: 2970 kcal

A gdy gramy z Rosjanami, ja zapie…trenuję

Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 16

Na slickach po mieście i to jest fantastiś!


Trochę wyłamuję się z konwencji i wtedy, gdy wszyscy zbroją się w te debilne szaliki, czapki, malują se pyski, ja wolę popedałować.

I pieprzycie głupoty z tym olewaniem Euro i chodzeniem na rower – podczas popołudniowych kilka godzin na Specu spotkałam TRZECH rowerzystów, a reszta wylęgła dopiero po ostatnim gwizdku. Nie mówię, że mi to nie leży. Wolę jak jest pusto. Tyle że ten hejt pilkoszałowy jest jakby kapkę dwulicowy.

Ale, ale. Zrobiłam moje sprinty, zrobiłam WYCZYMAŁOŹDŹ i późnym... przedpółnocem mogłam powrócić do domu.

I se tak wyjeżdżałam z Dewajtis w sumie zaciekawiona mocno wynikiem, w ciemnościach przy podjeździe natknęłam się na radiowóz. Se myślę, że nawiążę transmisję i dowiem się, zaspokoję ciekawość:

- Panowie pewnie wiedzą, ile nam do jaja wrzepili?
- Eeeeee, gdzie wrzepili! Wygraliśmy 1:1! – usłyszałam.

No proszę. Człowiek przeżył prawie trzy dichi i się dowiaduje nowych rzeczy jeszcze. Zwycięski remis.
A to ci!

A w radiowozie standardowo pachniało kebabem;).


Jednakowoż… superekstramega lansiarskim trendem Ojro jest teraz wrzucenie se na ŁOLA FB foty z sobą i murawą Narodowego w tle. Ja jebię. I pewnie wydaje się tym wszystkim „złolowanym”, że są absolutnie wyjątkowi. Na pewno jesteście. Jak tysiąc wam podobnych.



A jak się człowiekowi chce jednocześnie i spać, i jeść, to co jest wyżej w piramidzie potrzeb?

Earl pewnie wie;)





Dane wyjazdu:
43.34 km 6.20 km teren
02:07 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1293 kcal

Dziś zasłużona

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 2

LA KOMPENSASJĄ.
Nawet gdybym nie miała jej w planie i tak bym ją zrobiła, bo mnie troszeńkę giry pobolewają po wczoraj.

Zrobiłam ją nawet POMIMO deszczu, który rano mi wsiąkał w dupę, w zęby, potówkę i DŻIULERY rowerowe.

Ale czymże to jest przy osobie mojego ulubionego ochroniarza w pracy, który od drzwi zaatakował mnie nowym Aktivistem, w którym znalazł tekst o rowerach.

DOBRZE, ŻE NIE PYTA MNIE O FORMĘ, bo musiałabym mu dać w ryj.

I o.


Muszę odszczekać moje na-Eurowe psioczenie, bo wieszczyłam, że pozamykają wszystko, co się da, łącznie z niektórymi DDR-ami, a póki co jest całkiem znośnie. A zmiany, które są wrzucam do segregatorka z plusem. Bo na przykład (szkoda jednakowoż, że potrzebna do tego była tak wielka impreza) na bulwarach wiślanych po trzech latach (trzech, bo trzy lata temu przeciągałam tamtędy Panią Matkę moją, z którą żarłyśmy jakąś paszę i chciałyśmy nie po chamowatemu wywalić śmieci do kosza. Bardzo to było niemożliwe na odcinku od mostu Gdańskiego do Świętokrzyskiego) pojawiły się kosze na śmieci. Co prawda ewidentnie prowizoryczne i ohydne, ale lepsze takie, niż fruwające plastiki.

Nie mam trochę czasu na zoczenie czegokolwiek innego związanego z OJRO, ale na ten przykład podobają mię się piłkarskie syrenki rozlokowane przeróżnie i podoba mi się też cotygodniowa kontrola BORu w Centrum Olimpijskim, dokąd zmierzam pielęgnować swoją tężyznę fizyczną.

Czepią plecaki, znaczy prześwietlają.

Celebryty jeżdżą na rowerach. Ja na przykład doznałam dziś Kuby Wojewódzkiego usiłującego skitrać się pod czapką z daszkiem jak restauracyjna markiza.

Bardziej jednak podoba mi się Hanka Bakuła w sukience i na amsterdamie;).


A jeszcze w temacie piłkarskim, to ja mam uczucia ambiwalentne. Nasi grają fajnie (i w sumie trzymię te moje poorane kciuksy za wejście do ćwierćfinału) i to mnię cieszy, ale to, co się stało z Oranje sprawia, że kuuuuurna! Spalę to Euro, jak nie wyjdą z grupy.

Żeby nie było, mam też rzyga w stronę ME, ale o tym kiedyś tam, dziś mam skierowanko na pozytywanko;)


Bardzo, ale to bardzo jęłam poważać tę grupę. Jeśli Vavamuffin nie nagra żadnej płyty, tracą u mnie pierwszą lokatę.





Dane wyjazdu:
102.94 km 6.44 km teren
04:19 h 23.85 km/h:
Maks. pr.:41.08 km/h
Temperatura:19.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:317 m
Kalorie: 3344 kcal

A więc Che jest w grze

Wtorek, 5 czerwca 2012 · dodano: 06.06.2012 | Komentarze 14

Czyli skończyliśmy snuć się jak cioty, jak miękkie wacki, jak pielgrzymka na Jele... yyy... JASNĄ! Na Jasną Górę, jak przelew z wypłatą, jak ja na imprezę na miacho.

Dystansowo i wysiłkowo było grejt. Wysiłkowo nawet było tak, że se w końcówce już troszeńkę umierałam, ale ponieważ też całkiem dawno temu se po rowerze umierałam, to się tym zdychaniem napawałam.

Póki co z roboty do domu pociskam terenową ście nad Wisłą, jest to jeszcze w miarę wykonalne. O ból białka oka przyprawiają mnie ohydne budy Coca-Coli i Carlsberga wystawione na wysokości naszego narodowego koszyka. Zapowiada to szereg kolejnych miejskich UPIĘKSZEŃ, po spojrzeniu na które zwiewać będę do kibla lub też w krzaki, skąd dobiegnie Was wydobywana przeze mnie ścieżka dźwiękowa z filmu Godzilla kontra Hedora. Czyli womit będzie ścielił się gęsto.


Ja wiem, że w efekcie i tak wszyscy będą tak najebani, że nawet nie będą pamietać niczego poza nalewakiem do piwa, ale mnie taki syf razi.

Z jednej strony plastik nad Wisłą, z drugiej strony MALUJĄ TRAWĘ na stadionie.

I żeby nie było, że ja nie lubię futbolu. LUBIĘ. Ale to, co robi wokół niego Warszawa trochę przypomina mi łatanie dupy smalcem i zakrywanie pudrem wielkiego ropnego pryszcza.

Ale.

Pyknęłam se wieczorkiem trening, w czym (w jednej czwartej) towarzyszył mię obcy17, który rower ma (nie sprzedał), jeździ (choć jaki ktoś jeździ i wpisów nie robi, to znaczy, że jednak nie jeździ – na zasadzie pics or didn't happend;)), szczelył ze mną kilka podjazdów i se pojechał (czyli jeździ). A ja zostałam i dalej cięłam te GÓRKIE w trupa.

Acz mimo że w trupa i że co i rusz miałam przed óczmi śmiertelne koncentryczne kręgi, to JAK PRZED LADĄ Z SERAMI debil cieszyłam się, że jeżdżę.

I tak jednak w kwestii formy mam jaskrę analną i nie widzę po prostu mojej dupy w niej. W formie, nie w jaskrze.

A ten PAN z wczoraj chyba jednak do ICMu WESZED.
Rześkość jakby zelżała. A ja go od naci od buraka!
Cipa żem.

Nowe Gossip jest takie, że albo ja się nie znam, albo za mało darcia Ditto w tym wszystkim. Jak posłucham 700 razy, to może mi się spodoba. Jak Mamoniowi.

&ob=av2e





Dane wyjazdu:
56.88 km 0.00 km teren
02:44 h 20.81 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:15.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy:151 m
Kalorie: 1764 kcal

Początek czerwca, a ja w bluzie, heloooou!

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 12

Gdzie to się pisze, żeby ktoś coś z tym zrobił?

Może w sumie władny byłby ten (pełen miłości, sympatyczny bardzo) gość, który rano próbował mnie straszyć jakąś blachą – z długości czasu, w którym mi ją prezentował wnioskuję, że mogła to być odznaka ZBOWIDu lub plakietka od dentysty, wydana (ZUPEŁNIE SŁUSZNIE) w ramach programu „Szkorbut naszym przyjacielem”.

Bo gdyby naprawdę była jakimś atrybutem władzy, to miałabym pewnie czas przyjrzeć się jej, a nawet z nazwy tejże władzy dokonać wielu anagramów.

A straszył mnie, bo ruszyłam ze świateł na wczesnym zielonym, czyli sekundę przed zapaleniem się światła zielonego (odcień trawa Amazonii). Zobaczywszy to, uznał za konieczne dogonić mnie, prawie wgnieść w krawężnik, zatrzymać samochód na dwóch pasach ruchu (z użyciem awaryjnych, to w sumie chwalebne) i pouczyć mnie o tym, JAK WIELKIE WYKROCZENIE POPEŁNIŁAM i że teraz to mam problem.

Machając mi tym blaszakiem przed oczami i śmierdząc z paszczy, oraz tykając, czego w takich sytuacjach nie trawię infernalnie (śmierdzenia z ryja też, ale walenie per 'ty' szczególnie mnie podkurwia), próbował ustalić, co ze mną jest nie tak.

A że ze mną jest wszystko tak, wyszczerzyłam ryj w fałszywym, szerokim uśmiechu i zaprosiłam gościa do konwersacyjnego walca, w którym to raz, że zapytałam, czy wyjmie też Paszport Polsatu i harcerski proporczyk, co mogłoby bardziej mnie odstraszyć niż odznaka Strażaka Sama (czy cholera co tam miał w łapach, migał nią tak zaciekle, że prawie dostałam herzklekotu), dwa to wymusiłam ustalenie tego, czy się znamy, skoro sobie nie jedziemy po godności, po trzecie poprosiłam, żeby swoje teksty w stylu „młoda, ładna, a takie rzeczy robi” zostawił dla koleżanek w pracy, w tym całym odznaczonym ZBOWIDzie, bo tam może to jeszcze zadziałać, dla mnie to ociera się o seksizm. I z tym na przykład mogę mieć wielki problem, nie śmiem nawet zaprzeczyć.


Po tym moim monologu troszkę chyba odstaliśmy od siebie poziomami, a na pewno mogliśmy to stwierdzić oboje, bo wąsaty pan (z żarciem na tychże wąsach), zniechęcił się do dalszego edukowania mnie w zakresie tego, jak karygodne było to moje ruszenie ze świateł i to edukowania w ryku klaksonów tych, których przyblokował swoim zatrzymaniem się na dwóch pasach ruchu.


Lubię tę naszą polską moralność, gdy karci mnie ktoś, kto chwilę później na pełnej kurwie i PÓŹNYM żółtym przecina Waryńskiego.

Czuję się naprawdę pouczona.

I widzicie, zapomniałam go poprosić o tę pogodę. Machając tą odznaką w ICMie, mógłby zdziałać cuda.

Na czas Euro wejście do Zdrofitu w Centrum Olimpijskim przypomina przeprawę na lotnisku. Co prawda nie obmacują, ale skierowanko na z dowodu spisywanko i prześwietlanko wydają.

Dlaczego ja coraz bardziej „kocham” tę imprezę:).


P.S. A raczej wielkie proszalne P.S.:) Potrzebywam na weekend pożyczyć kamerkie na kierę roweru/kask. Mój dotąd niezawodny kontakt operacyjny w tej materii wziął i się wysypał, w sensie wyjeżdża świnia z tą kamerką i wyjątku dla Che zrobić nie chce:)

Uratuje ktoś? Jakoś?

W zamian mogę, nie wiem, ZNIŻKĘ W AIRBIKE ZAŁATWIĆ :D:D:D





Dane wyjazdu:
89.04 km 11.47 km teren
03:46 h 23.64 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:242 m
Kalorie: 2816 kcal

Centi znów w grze

Czwartek, 24 maja 2012 · dodano: 29.05.2012 | Komentarze 14

Głównie dlatego, że Mezcal na Specowych obręczach trzyma tak, że nie jestem kuźwa w stanie zdjąć tej gównianej opony. Albo inaczej. Nie jestem w stanie jej zdjąć przy pomocy jednej łyżki (drugą w akcie szału złamałam).

W sumie tak jak z tymi kulkami.

Tajemnica uchodźctwa powietrza z podarowanej mi przez Niewe dętki (wielokrotnie przełatanej jak matka przełożona) do Centka tkwiła w tym, że w najstarszej z łatek, tuż obok łatki nieco młodszej i łatki ewidentnie świeżej istniała sobie dziura, sukcesywnie wypuszczająca dech. Suka, no.

Uwalając się jak salceson w piachu, zmieniłam na nówkę sztukę nigdy niełataną i lecieńko wkurwiona pojechałam do pracy. Napotykając na drodze przy ZOO, takiego fiutka:

Tak wygląda pojazd prowadzony i parkowany przez jełopa © CheEvara


Kierowca zapytany przeze mnie, czy myśli głową, czy jednak dupą, ze spokojem odparł mi, że chuj mi do tego, w związku z czym uznałam, że ten jeden raz do pracy mogę się spóźnić i zadzwoniłam do straży miejskiej. Wsparł mnie – czasem okoliczności potrafią ułożyć się pięknie – chłopak, który próbował tamtędy przecisnąć się, poruszając się na wózku. I zapewnił, że ma czas i że na służby poczeka. Finału nie znam, oddelegowałam się, uznając, że jeśli chujka sprawiedliwość nie dosięgnie, to może sparzy go wzrok kogoś przez niego załatwionego na cacy.

Obyś, kutasie, nie musiał się przekonywać na własnej skórze, jak to jest. Ci mimo wszystko życzę.


Dane wyjazdu:
83.46 km 11.30 km teren
03:39 h 22.87 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:272 m
Kalorie: 2311 kcal

Klocki mi się, ten tego...

Wtorek, 22 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 3

wykasztaniły. Znowu.

Wzięły i se wyjszły ze sprężynki (dodawać, że znowu?). Przy wyjęciu koła (ponownie – że tak pozwolę se nadmienić, prawda).
Chyba se kupię starą Ukrainę i w ten sposób niniejszym pierdolnę tą nowoczesnością.

Rano niemalże zmiotła mnie z Wisłostrady karetka, jadąca do kogoś. Jadąca chodnikiem. A gdy jej się ten chodnik skończył (przy wjeździe do ASP), wjechała na ulicę, po czym bez żadnego mrygnięcia, wjechała mi przed ryj ponownie na chodnik.
Kurwa, rozumiem ratowanie życia, ale może tak bez strat w innych? Senkju.

Po robo zajechałam na Dereniową, żeby se termin na restaurację Centka zaklepać, oczywiście nie obeszło się bez drobnych złośliwości, wszak czymże by była wizyta u chłopaków. Przy tejże okazji wykorzystałam nieodparty mój urok osobisty, wdzięk i naturalny glamór, dzięki czemu klocki wróciły – rękami Sławka – na swoje miejsce. A raczej wstawiły się nowe, bo tamtymi to se już można pięty zdzierać.

Widziałam dziś kolesia na Stumpjumperze tak pięknie malowanym jak, nie wiem, dzięcielina pała, no tak zajebistym, że oficjalnie przyznaję mu (temu STUMPU) złoty medal w wywoływaniu ślinotoku na olimpiadzie im. Pawłowa. Kolesia nawet nie obadalam.


Dane wyjazdu:
83.31 km 3.31 km teren
03:35 h 23.25 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:11.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:324 m
Kalorie: 2620 kcal

Test charakteru, że fest

Wtorek, 15 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 10

Dobrze, żem nie niskociśnieniowa, bo dziś to by mnie ten cham METEO rozdżebał. A i tak pełzałam se jak taka flanelowa szmata. Przepełzłam tak dzień cały, zaliczając po drodze konferencję organizacyjną Ursynaliów, w które zamierzam się wyskakać, wydrzeć japę i ogólnie takie takie na koncercie.

Liczę na fotę w rodzaju „ja z Fredem Durstem w Centrum Wodnym”.

Fred też by dzisiaj pełzł, gdyby tu był. Michał Jelonek, który reprezentował wszystkich artystów najwyraźniej nie pełzł, o czym mogła świadczyć oficjalna deklaracja i chętnej współpracy wszystkich muzyków z głównym partnerem imprezy, browarem Lech.
W sumie chłopa polubiłam;).

I tego, że pełzł, kapinkę mu zazdrościłam.

Meteo dziś naprawdę łaskawe dla mua nie było, z pracy wróciłam do domu zmoknięta jak kurzy kuper i to niestety nie było na dziś ostatnie słowo. W butach chlupotało, ale co? Na trening trzeba było pojechać. Uściślając, wolałam nadal obrzydliwie moknąć, niż odkopać zakitrany posttraumatycznie trenażer.

I na mocy tego, zanim dojechałam na Dewajtis, gdzie CZASKAM podjazdy, w butach miałam Parsętę, w rękawiczkach Ren, a w spodenkach Niagarę. Niniejszym jedynym wyjściem było robić górki na największej koorvie, żeby do mnie nie dotarło, jak jest mi zimno.

Bardzo zacnie do tego nadaje się takaż nuta:

&feature=relmfu

Koncertowe granie to jest jednak dokładnie TO.

Po powrocie do chaty nie wiedziałam, czy istnieje taki magiel, który byłby w stanie WYŻĄĆ moje trykoty.


Dane wyjazdu:
68.89 km 31.00 km teren
03:32 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:19.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:167 ( 85%)
Podjazdy:603 m
Kalorie: 2283 kcal

A na naszej rundzie w Jabłonnie pani sadziła kasztany

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 35

I dobrze napisałam – nie kasztanowce, a KASZTANY. Ja się tam zarzynałam, starając się podjeżdżać na maksa, a pani (rowerzystka – dodam) srała w krzakach.

Wycięłam zatem z pętli ten fragment, żeby mnie wątpliwego bukietu woń nie doszła.

Nie wiem, kurważ, czy to przez moje niespanie, ale nie umiem wleźć w tętno powyżej 180 ud/min. Przynajmniej na treningu. Zasadniczo sześć razy zrobiłam rundę i tylko raz mi Garmin zapikał CZY ABY NA PEWNO?

A jechałam jak zła.

I jak zła dwa razy się wyglebiłam, raz TYKNĄWSZY kierą drzewo na zjeździe, pozostawiając tym samym rower wyżej, a samej koziołkując trochę w dół (ten orzeł ubawił mnie najbardziej) a potem na tych sztucznie zrobionych schodkach, które cykałam się pokonać na Centurionie, a że dziś byłam na Specu, postanowiłam se je zjechać za każdym razem na maksa.

Aha. Dobrze, że kask na łbie jest. Jak przydzwoniłam w drzewo, to aż zadudniło.
Ale tu też się uchachałam.

Myślałam se nawet, że podjadę na chwilę do Legionowa, gdzie się Mazoviaki ścigały, ale pora była już taka, że pewnie bym na tombolę może zdążyła.

To dałam się ino zoczyć na obwodnicy Mikołajowi, który wracał już z miasteczka Mazy ERBASEM, ponoć mi z Przemem machał, albo inne faki pokazywał i trochę usyfiona w piachu powróciłam do stolicy (bym nie uwierzyła, gdyby nie napisy).


Dane wyjazdu:
59.12 km 0.00 km teren
02:30 h 23.65 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:21.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: 1845 kcal

Oto jest dzień, w którym Dżanek się zastanawia

Piątek, 11 maja 2012 · dodano: 17.05.2012 | Komentarze 10

Na którą to ja jadę do pracy:D

A zastanawia się ów Dżanek, bo mnie przyuważa na rondzie z palemką, jak czekam na zmianę świateł, o godzinie takiej, w której niektórzy już są prawie REDI STEDI GOŁ do WYJŚCIA z fabry.

Se jadę tak, jak se ustalę, gdyż
JA
JESTEM
WŁADZĄĄĄ!

:D

W ogóle to był dzień przylukiwania Che, bo wieczorem na Bielanach, jakem zasuwała na Dewajtis podjazdy, przyuważył mnię Zygfryd, niestety niezbajkstatsiony, więc nawet podlinkować Wam go nie mogę, ale mogę jednakowoż zdradzić, że całkiem niedawno wziął i zasilił szeregi APS w dystrykcie Giga po tym jak jedna Brutuska (czyli mua) je transferem osłabiła;)

Ponoć cuś do mnie zakrzyknął, ale kto przebije Lipę, którego słucham teraz dużo dużo yes yes na rowerze...

No i jednak nie nadgonię z wpisami przed weekendem.

Szanowna brać bikestatsowa będąca w sobotę na maratonie w Wałbrzychu proszona jest o nieuciekanie do domów, jak skończą wyścig, tylko o poczekanie na Che, aż po dziewięciu godzinach walki z giga zjedzie na metę, by wylizać gary po makaronie:D

Zaś cieszy mnie, że ujrzę wytęsknioną facjatę Faścika - to wiem na pewno:)