Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:1776.26 km (w terenie 172.00 km; 9.68%)
Czas w ruchu:80:48
Średnia prędkość:21.98 km/h
Maksymalna prędkość:49.60 km/h
Suma podjazdów:1473 m
Maks. tętno maksymalne:183 (95 %)
Maks. tętno średnie:164 (85 %)
Suma kalorii:29346 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:59.21 km i 2h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
59.74 km 0.00 km teren
02:23 h 25.07 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:13.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 1012 kcal

Zmokła rzyć

Poniedziałek, 10 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 5

Pustkami świeci rowerowa Warszawa, przynajmniej w tych godzinach, kiedy ja naginam do roboty, której już nie mam, ale nie będę tłumaczyć tego, bo znam tylko jedną osobę, która nie umie zakumać okresu wypowiedzenia.

Profi bajkerzy mają chyba istne roztrenowanie, dlatego teraz pedałują w ogromnej większości RayBany na mieszczuchach, z szyjami owiniętymi szalikami z Croppa.

Ja zaś zanabyłam buty do biegania i wrócę do tuptania. Mam lęki, bo kolana rozpierniczyłam właśnie bieganiem, ale do biegania mam takie towarzystwo, że nie śmiem odmówić.

I ponieważ nie mogę biegać po twardym, a miękkie w mieście jest osrane jak pawiania klatka, podymałam wieczorem w okolice Lasu Kabackiego, zaparkowałam rower, zmieniłam buty i przejęłam mojego towarzysza. To był kuźwa truuuuuudny powrót do tego, co mnie kiedyś jarało. Zmokłam, zmarzłam i jeszcze musiałam stamtąd wrócić na Bródno. Trudno. Tródno;).

Spodziewam się, że jutro nawet powieki będą mnie bolały.
Ale pod Glacę (ZNOOOOOOOOOOOOOWU:D:D) biega się dobrze:

&feature=related

Siriusli:)


Dane wyjazdu:
51.59 km 0.00 km teren
02:21 h 21.95 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 983 kcal

Co to siem dziejem to niem wiem!

Niedziela, 9 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 3

Maaaaaało pojeździłam. Taki Jeden regenerował się po preharpie, a ja dopisywałam do swojej czarnej listy piwnej jebane Tyskie, którym bardzo źle zakończyłam wczorajsze wyjście. Jak można było popełnić taki debilny akt i po tych wszystkich cudach czeskiego browarnictwa, wypić to gówno? Samam se SZCZAŁ w stopę zafundowała.

Trochę zatem byłam nieważka na jakąkolwiek większą wyrypę rowerową. I pojeździłam tyle co nie ja. Od tych cholernych Dębek mam zajebczy okres roztrenowania i niezbyt mi się to podoba.

Podoba mi się natomiast to, że wylizałam Centuriona (Centurionu??;)). Stęskniłam się za takim seansem w Brunoxie, Muc-Offie i w lateksowych rękawiczkach;).


APDEJT NA SPESZLI ŻYCZENIE!


ALE TO JE DOBRE!:D:D


Dane wyjazdu:
66.00 km 0.00 km teren
02:48 h 23.57 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1058 kcal

Jestem, jestem, nadrabiam, nadrabiam!:) !:)

Sobota, 8 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 2

O jak ja potrzebowałam takiego dnia, że nigdzie nie zapierniczam, nic nie muszę napisać, se mogę rano wypić spokojnie kawę, zeżreć jajecznicę z Panią Mamą, oglądając przy tym Alfa:D
Włączył mi się też straszny sprzątacz – zatem najwidoczniej, jak jestem trzeźwa, to strasznie dziwne rzeczy robię – i jakem już ogarnęła tę moją garsonierę, a słońce przedarło się przez poranne mleko na niebiesiech, polazłam se na rower. Trzasnęłam se traskie taką moją, a nawet TAKOM MOJOM, finalnie zmarzłszy, bo to już podwieczorek był, upał zelżał i o.

A po wszystkiem pojechałam do kumpli, też na rowerze, też zmarzłszy, bo to upał zelżał był i przez tych kumpli, już przebrana za dziewczynę dałam się wyciągnąć na pyyyyyyyyyyyyyywooooooo do Czeskiej Baszty, po czym polskim browarnym szczochom mówimy stanowcze NIE, KyRWA!

Moja samokontrola była silna na tyle, by móc zginać podkowy do momentu, gdyśmy – wiedzeni zajebistymi wspomnieniami – przemieścili się do Gniazda Piratów, gdzie kiedyś Wojciu dwóm wielkim drągalom opowiadał kawał o żołnierzu i niedźwiedziu, w którym to kawale mnie pojawia się do samiuśkich napisów końcowych, ani niedźwiedź, ani żołnierz;) – w tym to Gnieździe polewali syfne Tyskie, którego spożyłam dwa łyki, splunęłam, charchnęłam, wrzasnęłam Kurwa Mać!, po czym zaklęłam szpetnie i odmówiłam dalszej konsumpcji.

Niestety też późniejsze Kasztelańskie też mi nie posmakowało.

Pojeździłam zaś na szczęście tyle samo, co popiłam. Surfując na spienionym styku nocy i dnia;).

Będę Was katować tym Glacą!
A co!



Co a!


Dane wyjazdu:
47.33 km 0.00 km teren
02:15 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max:161 ( 83%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 912 kcal

Wpis k(r)ótasek

Piątek, 7 października 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 29

Jazdastats: 46 km,
Montestats: 2

Muszę dodawać, że mam zapierdol w robocie?

Muzykastats:
Teledysk Glacy wyszedł zajebisty. Lubić żużel:



I stylizację Glacy w czerwieni. Czad!


Dane wyjazdu:
50.84 km 0.00 km teren
02:21 h 21.63 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 988 kcal

Wiejskie BANDYTY, normalnie BANDITIERKA

Czwartek, 6 października 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 9

Se przyjechałam do roboty z wylanym w plecaku serkiem wiejskim. Co za wieśniak z tego sera. Tak więc miałam ufajdane wnętrze plecaka, to ufajdanie wyciekło mi na spodenki, więc jechałam se do roboty z malowniczo białą dupą. A spodenki wstępnie były czarne.

Dobrze, że to nie Monte się zmarnowało;) I nie o kolorystykę mi chodzi, a o marnowanie dóbr i cudów przetwórstwa spożywczego.

I znowu tyrałam w robocie – której już oficjalnie nie mam, czego mors nie umie zrozumieć, ale czego spodziewać się po gościu, który pije Cio(n)te Drink – do ujebanego późna i normalnie miałam lęki, że z tego zjebania i wyeksploatowania mózgowego wypierniczę się w coś, albo czegoś nie zauważę i to coś wpierniczy się we mnie. Jak na przykład jakaś kompania serków wiejskich. A bo to wiadomo z nimi?

Jestem se teraz na etapie katowania tego projektu, a ten kawałek ma niezłe szanse na wyciszenie mnie i uspokojenie mojej wkurwionej platformy emocjonalnej:

&feature=related

Tak.


Dane wyjazdu:
46.34 km 0.00 km teren
02:02 h 22.79 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 954 kcal

Co Wy na serwis Montestats?

Środa, 5 października 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 9

Bo ja już jestem w pracy dwunastą godzinę i zeżarłam przez cały godzin MONTÓW CZTERY. Jeżdzenie w taki dzień żadne, to choć się nafutruję.
Miał być dziś jakiś pogodowy armaggedon, załamanie, tradżedy ekolodżi. A tu lampa, słońce, stół, szafa, taboret i NAKASTLIK. Z tą lampą.
Eh. Jak to tak bez nakastlika?

Dane wyjazdu:
61.84 km 0.00 km teren
02:54 h 21.32 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 1187 kcal

Już mnie nie reskjujcie:)

Wtorek, 4 października 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 2

Deczko giry bolą mnie mniej, a żeby bolały jeszcze mniej, wsiadłam se na fulla. I już dwa kilometry od domu czułam, że jednak trzeba było wziąć Centuriona. Tego łatwiej rozbujać.
I nie korci tak wskakiwać na wszystko, co się NAPATACZA po drodze. A wskakiwanie na wszystko, co się NAPATACZA po drodze, mając zapalenie tego stożka (czemu ja se wizualizuję, że on wygląda jak ostrosłup?) – to znaczy się, ja mam zapalenie tego stożka, a nie wszystko, co mi się NAPATACZA po drodze – nie jest najmądrzejsze i raczej nie ma wiele wspólnego z rekonwalescencją.

No ale.

W pracy odwiedził mnie Radziu, który sprezentował mi nowy komplecik lampek rowerowych. Znaczy się, tak naprawdę mi je oddał, ale inne niż te, które ja mu pożyczyłam po maratonie w NDMie. Moje nawet zabrał do Dębek, żeby tam dokonać aktu ODDANIA, ale okazało się, że je gdzieś posiał w tych Dębkach (a wyjął je, by mi je oddać) i teraz zmuszon był oddać mi swoje. Dostałam zatem nówki-sztuczki:). Pogadaliśmy też o epickich Dębkach, pouzupełnialiśmy swoje wspomnienia, bo przecie na pewno nie pamiętamy wszystkiego i wszystkiego tego samego, zatem przerwę w pracy, której już oficjalnie nie mam, ale jednak mam i nawet w niej chędogo zapierdalam, spędziłam se najfajniej jak się da. No i jeszcze przytuliłam lampki:).

A po robocie udałam się do Airbike, po drodze, przy Kopie Cwila spotkałam Zetinho, ale to on mnie w tych ciemnościach rozpoznał, nie ja jego, ja tylko zarejestrowałam zarysy fajnego lachona na rowerze. I rzeczywiście okazał się fajny, bo mnie rozpoznał;). Ciął już do chaty, ale że ja to ja, ta fajna Che, zdecydował się podjechać do chłopaków ze mną, tam na mnie poczekać i razem ze mną wrócić, pozwalając się odprowadzić prawie pod sam dom, co jest już jakby naszą nową świecką ekstra tradycją;).


Dane wyjazdu:
48.00 km 0.00 km teren
01:57 h 24.62 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:159 ( 82%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: kcal

Reskjujcie mnie!

Poniedziałek, 3 października 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 18

Jaaaaaaaaaacieeeeeeeeeee, jak mnie napierniczają nogi! Jakbym pierwszy raz po dwudziestu latach dorabiania się zakwasów KANAPOWYCH poszła pobiegać. Boli mnie każde ścięgienko, każde włókienko każdego mięśnia, nawet tego, który aktywizuje się tylko przy robieniu jaskółki na komendzie policji o trzeciej nad ranem
w niedzielę (skądinąd wiem, który to mięsień:D).

Jednak jazda na spalenie jest nie dla mnie, na mega jeździ się zupełnie inaczej.
Nie mogłam wstać rano, taki miałam i mam pożar w mięśniach.
Se myślę – rozpierniczę to na rowerze.
To zaiste była najbardziej bolesna droga do pracy. Chyba zaczynam wierzyć w sens regeneracji. Acz polecam przywiązać się słowa CHYBA.

Dodatkowo – gdy już wytrzeźwiałam – dotarło do mnie, jak bardzo nawala mnie bark, na który wczoraj wykurwiłam, wykonując klasyczne OTeBe w piachu.

No i przeto się pojechałam prześwietlić, bo jak słyszę słowo KETONAL, to dostaję skrętu dupy w poprzek z obrzydzenia. Moja wątroba, która ma własną dupę, też dostała skrętu tej dupy, też w poprzek i też zobrzydzenia. Ileż można piguły wpierdalać.

A już jak ja wybieram się do lekarza, to jest niezbyt.
No i mam. Zapalenie stożka rotatorów. Będące pokłosiem trzech ostatnio zignorowanych skutków wykurwień, a to na fullu, a to w znak, a to wczoraj w Lomiankach, gdym na zjeździe złożyła się w chińską literę ZIĄNG. Maści-sraści, zastrzyki srastrzyki. I ponoć jakby odpoczynek w łóżku, ale tego to jakby nie dosłyszałam, już wychodziłam z gabinetu.

Gdyby to był odpoczynek w łożku, przy którym siedzą Johnny Depp, Chris Cornell, Ryan Gosling i każdy z nich masuje mi co innego, a wachluje mnie/nas dwumetrowy Mulat wysmarowany bejcą, to może i dałabym się namówić na rozbrat z Centurionem. W innym przypadku mam jaskrę analną i nie widzę swojej dupy NIE na rowerze. Nawet gdybym miała żreć zupę z ketonalu i fłoje/fuła gra (to drogie gówno z wątróbki) z tych maści-sraści.

Nie no, czuję się, jakby nie kto stłukł (skądinąd TEŻ wiem, jakie to uczucie:D). Bolą mnie nawet bloki w spd-ach. Ale i tak warto było zapierniczać i nawkładać wczoraj wszystkim tym facetom:).


Dane wyjazdu:
90.00 km 70.00 km teren
03:47 h 23.79 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:183 ( 95%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1814 kcal

Łomianki miastem seksu, biznesu i przekrętów, czyli Mazoviowy epilog

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 26

Fajnie tak pojechać na kołach na maraton, a nie tylko ciągle ta dupa w furze i dupa w furze. A potem składać rower, przepakowywać rzeczy. A tak to się wyleżałam u Niewe na podjeździe, na tej kostce, co to ponoć zaszczyt na niej leżeć, wychłeptałam jak ten mały labrador SZEJSET misek piwa i tak zregenerowana mogłam se pokręcić maraton. Szkoda tylko, że ubrałam się pod sobotę, kiedy to lampa była potężna. A w niedzielę rano UPAŁ JAKBY ZELŻAŁ. I stelepało mnie na starcie.

Dojechalim zatem z Niewe do Łomianek, po drodze napotykając Bogdana z Gerappy, w którego to oczach dostrzegłam lęk, ale po tym, co uczynilim jemu i Piotrkowi, też z Gerappy, w Ełku, miał prawo zasromać się nad swoją niedaleką, pomaratonową przyszłością.

Potem spotkaliśmy też Obcego, ale jakoś nie wykazał nastroju integracyjnego, tośmy przerzucili swą zajebistość na nadjeżdżającego z przeciwka mtbxc. Mam przeczucie, że podoba się Niewemu, bo ten do nikogo innego nie mówi „Przystojniaku”. Przez duże Pe, wyraźnie dało się to wyczuć;).

Potem zaczęliśmy szukać Gora, który przytargał i Rootera i swojego drugiego Śwagra. No to integracja i after party zapowiadały się niemożebne. Ja natknęłam się na APS-iakowego Michaiła, który zapoznał mnie ze swoją Panią Małżonką i Panną Córką, Olą, stanowiącą najmłodszy narybek teamu. Przybiłyśmy sobie w jej sektorze „żółwika, beczkę i piąteczkę” i tak zdopingowana i pokrzepiona uznałam, że oooo, TERAZ tak. Teraz mogę startować;).

Znalazłam się też z Prezesem i wbiliśmy się po chamicku do sektora czeciego połączonego z trzwartym. Czy jakoś tak;). A tam dołączył do nas niestartujący jeszcze Darek Laskowski, którego to Faścik ściągał z trasy w Legionowie z uszkodzonym obojczykiem.

Oczywiście na chama ustawiona w trzecim rzędzie sektora:) © CheEvara


A tu se gadamy z Darkiem i jego Panią Żoną;) © CheEvara


Wiedziałam, że nie ma giga, ale też wiedziałam, że czołówka odpuszcza takie maratony (no chyba, że jest się Danielem Peplą), wzięłam se zatem wszystko na miękkie boki. Na tyle miękkie, że niedługo po starcie uciekł mi Arek, dojechał do mnie Goro, który startował z sektora trzwartego (połączonego z czecim) i se pomyślałam „Aaaaaa chuj tam”. Z drugiej jednak strony… kurna! Nie stanąć na pudle w TAKIM maratonie, to jak pojechać do Istebnej na dystans Mini.

No i nogi mi same dyktowały na trasie. ZAPIERDALAJ. Jak niegdyś Faścik pouczył Konia Macieja podczas MP w xc w Kielcach. Tak więc czyniłam. Dla jasnego zobrazowania tegoż, niech Wam wystarczy, że trzy razy doganiałam i Gora, i mtbxc, który wypruł z drugiego sektora. Trzy razy prowadziłam pociąg z wagonikami w postaci siedmiu facetów. Od czterech chłopaków mijanych lub też uporczywie doganianych na trasie usłyszałam coś w stylu: „Chyba coś dzisiaj wzięłaś, co?”.
Dziś nie, poprzedniego popołudnia jakieś SZEJSET Kasztelańskich. SZEJSET misek. A to daje jakieś dwa tysiące Kasztelańskich.

Sama w sumie nie rozumiałam, jak to możliwe, że ja na mega tak zapierdalam. Kwestia dobrej rozgrzewki (czyli dojazdu na kołach)? Czy zupełnego wyluzowania? To ostatnie jednak zmieniło się w istny wkurw, gdy na którymś z piaszczystych zjazdów wycięłam otebe w piachu, wbiłam se klamkie hamulca w żebra i rozpieprzyłam prawą manetkę. I straciłam zupełnie pole manewru w tylnej przerzucie. Przełożenia wskakiwały jedynie na te cięższe, natomiast już się nie redukowały. Znaczy się CZASEM się redukowały. Jednak jakby nie miałam czasu na rozpracowanie systemu chcenia bądź nie chcenia podjęcia współpracy ze mną w zakresie zrzucania.

A tu przede mną odcinek z wydmami. EXRAAA! I na pierwszym z podjazdów, przy manewrowaniu tylko przednią przerzutką ZLECIAŁ MI ŁAŃCUCH.
No to tak się będziemy bawić, pomyślałam, gdy objechali mnie ci, którym jeszcze kwadrans temu wsadziłam i którzy sugerowali poranny okład ze steka hiszpańskiej wołowiny z logo Contadora. Wrzuciłam łańcuch ręcyma i znów podjęłam swoje. Dogoniłam ekipę, w tym mojego mazoviowego ulubieńca, o tego:

A go lubię, bo mnie lubi :D © CheEvara



z którym zawsze jakoś się tasujemy na maratonach. Nie dowierzał własnym oczom. Gdy zrobiło się płasko, a przerzutka dla odmiany zapragnęła tylko redukować, a nie dawać więcej czadu, ekipa z moim ulubieńcem na czele, znów mi uciekła.

Tu chyba po raz trzeci chyba DOSZŁAM:D © CheEvara


Jak mnie to wkurwiło! Szarpnęłam butem, szarpnęłam manetą i bieg wskoczył. No to jedziemy! Zobaczyłam przed sobą pociąg i postanowiłam nie tyle się do niego podpiąć, co po prostu go poprowadzić, a nawet zmęczyć. W pociągu uczestniczył mtbxc, mój ulubieniec i jeszcze kilku innych chłopaków, których zostawiłam w głośnym świście niedowierzania. Jakby ktoś był zainteresowany zapytaniem, JAK to zrobiłam, odpowiadam, że nie wiem. Chyba wkurw mi służy. Wylazłam na prowadzenie tego pociągu i już nikomu nie pozwoliłam się objechać.

A tu już robię za lokomotywę:) © CheEvara


Przed samą metą dopadłam nawet Gora, który zareagował głośnym:

O NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE

Już go kurna nie dojadę, ale niech ma :D © CheEvara


No zabeczał w rozpaczy. Ale finisz po asfalcie służył jemu, bo ma za sobą karierę szosowca i jego nodze nie fiknie nikt. Tu widać, jak ledwo godzę się z tą porachą:

Mówiłam NIECH MA i niech ma:) © CheEvara


Na mecie czekali na nas fitowcy: Rooter, Ogór, czyli MiniGoro, czyli Kacper i Śwagier. Niech mi ktoś, kurwa mać wytłumaczy, dlaczego sterczeli tyle czasu, czekając na nas, i nie pojechali po piwo?? Najlepiej, jeśli wytłumaczą mi to oni sami.
Ogóra jakby – z racji młodego wieku, acz w Dżałorkach dojrzał w naszym towarzystwie ekspresowo – wyłączam z tych wyrzutów, ale Rooter? Ale Śwagier? Któregom – nie wiedzieć PORKE – dopiero teraz zapoznała?? No ludzie. No dalibóg.

Za chwilę znalazł mnie Arek, który był o minutę szybszy, dojechał mtbxc, dotarł też mój ulubieniec, przytuptał Mozan, no i przyszedł też do mua esesman, że w K2 jestem druga, a open trzecia. Zgadzało mi się to z tym, co mi ludzie po trasie mówili. Jakaż ja jestem łatwowierna i jak bardzo wierzę w system. Jacyż ci ludzie na trasie są NIENAUMIENI liczenia. I jakiż ten system zawodny!

Ale zara powiem, czemu. Dopiero zara. Jeszcze brzegu z morza nie widzę.

Towarzysko dołączyła do nas izka, poczekaliśmy na Niewe i zdegustowani tym, że na mecie browaru niet, udaliśmy się wielką bandą do biura zawodów. Byłam cholernie głodna, przez całą trasę zjadłam pół obrzydliwego żela, ale jak zobaczyłam tę maź, którą polewali ten pseudo nakaron, to paw królowej się we mnie wbudził. Jako alternatywa leżały obok PŁATNE utopione w tłuszczu pierogi, spodeszwiona karkówka i pulpowaty bigos.
Jebcie się z tym cateringiem.

A piwo mieli schowane i NIESCHŁODZONE, zbrodniarze. I gdyby nie ktone, który mi podpowiedział, że piwo jednak jest, to bym w życiu nie zagadała tych zbrodniarzy od obłego cateringu. Dzięki, Tomek!:)

No i tak. Ponieważ Goro marudził, że oni już chcą jechać na pizzę, do tego marudzenia dołączyli się Rooter, izka i nawet Niewe, zostawiłam ich, bo wkurwiłam się i poszłam se do stoiska Vitesse, dobrać se gatki na jesień. Oddalając się, poleciłam marudzącej ekipie bezstresowe udanie się tam, gdzie se chcą jechać, najdzie mnie ochota i wstąpi we mnie łaska przebaczenia, to ich znajdę. Kurwa. Jakbym była najedzona ja.

Po drodze spotkałam Tomcia, wymieniliśmy się uprzejmościami, nawet się całowaliśmy i usłyszałam, że jestem właścicielką jedynego słusznego wzrostu. I mi Tomcio nie marudził, że kurwa jedźmy już, że pizza-srizza. Jedzenie-sredzenie.
Już myślałam, że za niego wyjdę. Mało brakowało. Widziałam to przerażenie w jego oczach;).

I normalnie osrałabym tę dekorację, bo pewnie daliby mi taki puchar, jaki już mam, ale też postanowiłam marudzić – skoro dziś ekipa ma takie flow - i zostać. A chuj. I zobaczyć, kto zostanie ze mną.

Została izka i ostał się Niewe. I pozostał tez greq, który tego dnia nie startował, ale na ostatnim zakręcie trasy zapewnił mi taki doping, że zadziałał mój system wtryskowy paliwa do nóg. Odleciałam;).
Mało tego, gdyśmy z izką i Niewe czekali w hali na dekora, greq lukał na nasze rowery.
BEZ MARUDZENIA.

A tak czekamy na dekorację:
Standardowo robimy bardachę, aż spiker Jurek mrugał do nas okiem ostrzeżeniowo:) © CheEvara


A na dekorze okazało się, że jestem w K2 trzecia, a nie jak mi powiedział pan esesman – DRUGA. Wyczytana przez Jurka, lekutko zdębiałam. I lekutko taka zdębiała, a nawet zmodrzewiała polazłam po ten puchar, gdzie okazało się, że akurat takiego jeszcze nie mam.

A potem zdziwiona dekoracja © CheEvara



Teraz wysnuję se garść moich OSOBISTYCH wątpliwości i rozterek.
Czemu:
- na dekorację tak krótkiego maratonu czeka się tyle, jakby startowało tysiąc osób?
- czemu sms swoje, a org swoje?
- czemu nagle nie można przeliczyć sektorówek, bo – jak napisał Adam na forum – inne tabele?
- czemu przez cały sezon nie było ani jednej ryfy z wynikami i z tym, że nie sprzęgają się ze sobą odczyty z czipów z tym, co potem Jurek ma na kartkach?
- czemu nagle zwyciężczyni mega zostaje podwójnie zarejestrowana i przez to PONOĆ zrobiła się chryja w wynikach?

Czy nie dlatego, że jest z Łomianek i tak miało być?

Pytam dość luźno, acz dociekliwie. Pytałabym równie dociekliwie, acz mniej luźno, gdyby taki maraton był ZA DARMO.

Ale ja zapłaciłam za to, że odbyło się małe szemrane dymanie.

I tylko dla zasady, bo przecież nie po sprawiedliwość, polazłam z tym esem do Czarka, ale ten TERAZ NIE MÓGŁ TEGO WYJAŚNIAĆ, BO DEKORUJE.
To mu powiedziałam, żeby dekorował już teraz jak należy.

Trochę nie chce mi się wierzyć w tę całą ściemę z wynikami, z tym, że nie można policzyć klasyfikacji sektorowej. Nagle na koniec sezonu rypie się system? Ahaaaaaaa.

Po tej żenie wyleźliśmy z izką i Niewe z sali, przygarnęliśmy greqa i obraliśmy kierunek „Goro i jego trupa. Jeszcze nie zalana w trupa”. Goro i trupa wymyślili TAKĄ miejscówkę, że rowery se stały przed lokalem luzem, a w lokalu ogródka niet, a lokal wzdłuż ruchliwej ulicy. Kapkę wyśmialiśmy ten pomysł i zaproponowaliśmy, że trupa dołączy do nas, bo my idziemy gdzie indziej, a potem napieramy do nadłużańskiego małego domku.

I poszliśmy gdzie indziej:
W tle gadam z Obcym i wyrażam, jak mi go brakuje, a na pierwszym planie mamy greqa © CheEvara


Mała pomyłka jest na tej szklance, ale trudno. © CheEvara



No i jak już dostałam piwo do jednej łapy i pizzę do drugiej łapy, se pomyślałam:
TAK SE NE DYMA, PANE CEZARE.
I odeszło mi wszystko.

Teraz trochę mam już wszystko w dupie:) © CheEvara


Zrobiło się już klasycznie wesoło, trupa Gora podbiła do nas, gdyśmy jeszcze konsumowali i pierwsza oddaliła się do Białego Domku. I tam po spożyciu pojechalim i my. Niestety greq się od nas odłączył, ale za to dołączyła siostra Gora, żona Gora, Mniejszy MiniGoro i o.
Było oczywiście zajebiście. Na tyle, że Niewe zdecydował się nawet pokazać film z Wackiem w roli głównej;).

A potem już trza było wracać. I znów ekipa się pofragmentowała. Rooter, Niewe i mua pojechalim wkurzyć nieopodal Wiktorowa jakiegoś gościa w blachopuszce. A Goro i izka pojechali na Be(mow)a pamięci żałobny rapsod.

Było fajnie, tylko ja jeszcze na koniec… czemu bez obcego? To boli Dżoł, czemu mi to robisz???


Dane wyjazdu:
72.00 km 55.00 km teren
03:21 h 21.49 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy:118 m
Kalorie: 1328 kcal

Nie tak to miało wyglądać:D

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 13

Miałam wymienić se klocki w wyścigówce, bo za chwilę będę hamować tłoczkami, a nazajutrz mazoviowy epilog w Łomiankach. Ale po wieczornym spotkaniu na sportowym szczycie z Moim Lawli Mozanem i triathlonistami sobotni poranek, a potem i dzień mi się rozwlókł.

Przeto nie dotarłam do Marcina. Który zresztą nie wykazuje chęci, by moją startówkę naprawiać, bo niszczę, bo wyścigi o złoty pampers, bo bez sensu to ściganie, więc może i dobrze, że nie dotarłam tam? Nasłuchałabym się, a mam tego gderania po nakrętkę:)

Pojechałam zatem (bez hamulców, ale to przecież jest Mazowsze, tu się nie hamuje) do Łomianek, opłacić sobie start i wyręczyć w tym takiego jednego, który czasu na rejestraNcję nie znalazł. Miałam też zabrać se koszulkie Finishera, ale były tylko wielkie spadochrony. No to niemal załatwiłam, com miała.

Pocięłam se więc – korzystając z zajebczej pogody – na Kampinos, częściowo traską nazajutrznego maratonu.
Z deka mnie zdziwiło, że nie trafiłam na żadne oznaczenia, żadne krawaty. Podjechałam se Ćwikową i tam też tabliczek nie było. No nic, może przelazła tędy jakaś szynszyla. Albo Kononowicz. Albo jakiś pedał. Dlaczego pedał, wyjaśni Wam to Niewe, gdy nadejdzie taki dzień, że wreszcie nadgoni z wpisami:).

No i tak se krążyłam po KPN, gdy wydzwoniła mnie największa kampinoska szynszyla, ta, która nie znalazła czasu na rejestraNcję. Czyli Niewe. I ogłosiła mi, że może pojeździłaby na rowerze, że właśnie wskakuje w obciski i czy nie zechciałabym jej potowarzyszyć i zobaczyć, jak dzięcioły zalęgły się pod okapem.

I już miałam prawie odmówić bo dotarło do mnie, że nie mam butów na tę okazję, ale uznałam, że szynszyli, która ma na imię Przestań Bożena, odmówić wręcz nie sposób. No to skierowałam swoje superlekkie koła i pojechałam na Ajzabielin, Lipków, gdzie spotkałam chyba z siedemset osób z Mazovii, w tym dwóch znajomych na szoskach. No i oni mnie zmasakrowali, bo chciałam im dotrzymać koła, a nie jest to szczególnie łatwe, gdy się próbuje ich gonić na swoim na emtebe. Przez ostatnie osiem kilometrów, jakie dzieliły mnie od Niewowa, wizualizowałam sobie, co zrobię, jak już wjadę na Niewiańskie włości – padnę na ryj na podjeździe i nie wstanę. I nie będzie mowy o dalszym rowerze.
I wiecie, co?
Jakbym kurna wykrakała;).