Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:2245.11 km (w terenie 181.74 km; 8.09%)
Czas w ruchu:106:17
Średnia prędkość:21.12 km/h
Maksymalna prędkość:49.85 km/h
Suma podjazdów:1735 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:177 (89 %)
Suma kalorii:39377 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:62.36 km i 2h 57m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.00 km 40.00 km teren
01:59 h 20.17 km/h:
Maks. pr.:37.56 km/h
Temperatura:2.0
HR max:188 ( 94%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1344 kcal

O Mazovio, moja Mazooooovioooo:D

Niedziela, 6 marca 2011 · dodano: 07.03.2011 | Komentarze 48

[Nie no, kurva, za trzecim razem nie dam się wydymać omykającym się po wszystkich możliwych buttonach Bikestatsa moim paluchom, w wyniku czego zjada mi wpis, bo a to najadę na statystyki i szlag trafia moje dzieło stworzenia, albo kliknę POWRÓĆ DO LISTY WPISÓW i cały misterny plan w pisduu! Z notatką włącznie!]

Także tego.

Myślę se ja, że Mazovia poszła mi gitowo, choć, jak zobaczyłam wczoraj, jeszcze na gorąco, na tablicy, że muszę odjechać stamtąd bez ani połowy sławy i zaszczytów oraz bez rozdania kilkuset autografów:D, to mnie nerw szarpnął lekutki. I zawód srogi. A może i złość nawet?. Na siebie wyłącznie. Ale kiedy potem w domu zerknęłam, że przeskoczyłam z dziesiątego sektora do pierwszego, zrobiło mi się ociupinkę lepiej. No bo w Mrozach za dwa tygodnie będziemy sobie trochę inaczej rozmawiać, prawda. I nie będzie, jak w Józefowie, gdzie wtuptałam do dziesiątego sektora, co już samo to mnie lekko zdemotywowało, przez co też ponuro przez zaciśniętą giembę wycedziłam do mojej kumpeli, która przywiozła mi swoją Landryną zadek i zapewniła doping, gdy wjeżdżałam na metę:
- Ale się kurna namłócę tymi giczołami, żeby wskoczyć wyżej, znaczy się przesunąć o parę sektorków do przodu.
Karolina jednak rzekła mię tylko:
Eeeeee, tammmm! ZNISZCZYSZ ICH!
I rzekła to całkiem przekonująco, tak więc od tej chwili zrobiło mi się lepiej i na mocy tego, w oczekiwaniu na start, zajęłam się tylko szczerzeniem zębów do każdej możliwej osoby, czy to z aparatem, czy z psem, czy to z rowerem i z maniakalnym zacięciem na twarzy, bo ci – wiedziałam to na sto procent – będą zapierdalać po trasie za wszelką cenę. Żeby być na miejscu STO SZEŚĆDZIESIĄTYM CZWARTYM, zamiast na 165.
I tak było.

A szczerzyłam te zęby o tak:
Uśmiech nr 1, czyli WIEM, ŻE MI ROBISZ FOTĘ! © CheEvara


Fajne na każdej imprezie sportowej jest to, że spotyka się świetnych ludzi. I tak na przykład z jednym facetem jechaliśmy koło w koło około dziesięciu kilometrów. I było miło. Raz on wychodził na czoło, raz ja. I tak bez żadnego ustalania, ciągnęliśmy siebie do mety. Fajnie też usłyszeć „ależ mi kuźwa odskoczyłaś na tym podjeździe!” i zobaczyć do tego uniesiony do góry kciuk. Ale żeby nie było za słodko, trafiają się też kolesie, którzy na singletracku będą próbowali wyjebać człowieka na jedno z dwóch drzew, między którymi trasa jest puszczona, bo on jedzie po miejsce może o dwa oczka wyższe od tego, które ja zajmę. I musi zepchnąć, MUSI. Bo się zesra w te swoje trykoty z ciśnienia, że jedzie za babą. Było paru takich fiutków, ale oliwa sprawiedliwą jest i po kilku kilometrach mijałam ich albo łatających dętkę, albo wyłożonych na mokrych korzeniach, bo znaleźli się jeszcze bardziej cwani od nich.
Ale nie koncentruję się na tym.
Skupiam się zaś na tym, że ja i mój Centurion, który od stycznia nosi najtańszy i najcięższy osprzęt (w wyniku czego waży cholerne 14 kilogramów) zapieprzaliśmy jak źli. Że mam se to swoje piąte miejsce w mojej kategorii wiekowej, ósme w tak zwanym ołpen. Cieszy mnie, to, że się wypieprzyłam tylko raz (ale tak, że mam w sumie 9 siniaków na obu girach;)), raduje mnie wielce, że mimo mocno spieprzonego amortyzatora, dojechałam cała, no i Centek też. A najbardziej jaram się tym, że to, co mi wczoraj najlepiej wychodziło to PODJAZDY.

Kończąc, zajebiście mi się podobało, trasa była taka, że opaniedziejku!, kaski z głów – gdyby to było lato, w rozdziawioną z oszołomienia paszczę nałapałabym cały arsenał much. Bo naprawdę gęba mi się cieszyła. Hopki, niespodziewanie strome podjazdy, zjazdy z niespodziankami w postaci schodków z korzeni... Ja pierdylę!! Działo się! No i to oznaczenie. Ani razu nie miałam wątpliwości, jak jechać. Wiadomo też było, kiedy używanie hebli nie zależy tylko od twojej techniki jazdy, ale od terenu i te tabliczki z trzema wykrzyknikami nie znalazły się tam z dupy.

Jedyne, co jest w sumie przykre, to jebane postrzeganie świata ograniczające się wyłącznie do rogów własnej kiery. Mam na myśli tych ścigantów, którzy podjeżdżali do bufetu i zamiast złapać na nim coś do picia i odjechać na bok, to nie, konsumowali dokładnie tam, gdzie się zatrzymali, jakby to jakiś jebany piknik był. Więc przy okazji pierwszego bufetu obeszłam się smakiem i dobrze, że miałam ze sobą własną colę i jakiegoś batona, to mi baterie nie siadły w najmniej oczekiwanym momencie.

I tak se pomyślałam, że dekoracja zwycięzców jest smutna, kiedy nie można wtaszczyć do środka, na podium swojego roweru. Ja to jestem durnym zboczeńcem i cmoknęłam po wszystkim dzielnego Rzymianina w siodełko i rogi. I dziko bym się czuła odbierając medal bez roweru przy sobie. No ale wczoraj tego dylematu nie miałam. Natomiast za dwa tygodnie w Mrozach zamierzam odebrać puchar z rowerem. Niezależnie, czy to będzie niezawodny Centurion, czy nowiutki Spec.

Aaaaaaaa! Wielki pozdROWER dla Śliwki, bo jestem przekonana, że stałyśmy może ze trzy metry od siebie, a Centurion prawie dotykał jej Ducha! Acz pewności nie miałam, że to TA Śliwka. A Śliwka ponoć pewności nie miała, że to TA CheEvara.
No ale!


Ryj mi się cieszy do tej pory. Bo TAKA to była imprezka!
Taka:

Kilometr przed metą, to się Che cieszy! © CheEvara




P.S. Nie jestem tylko pewna, czy ten dystans Mega miał naprawdę 40 km. Bo licznik pokazał mi przejechane 38,5. GOS w telefonie też. Więc w końcu jak to jest?

Dane wyjazdu:
103.21 km 7.00 km teren
05:18 h 19.47 km/h:
Maks. pr.:42.69 km/h
Temperatura:3.0
HR max:159 ( 80%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: 74 m
Kalorie: 1982 kcal

No i udało się stówcynę sieknąć!

Sobota, 5 marca 2011 · dodano: 07.03.2011 | Komentarze 4

I to wcale niezamierzenie zupełnie. Nie miałam planu skatowania się przed maratonem, który nastąpić miał dnia następnego, ale do załatwienia parę rzeczy zostawiłam na sobotę (między innymi zapisanie się na ów maraton:D). Zanim jednak uderzyłam do biura zawodów Mazovii (już usytuowanego w Józefowie), pojechałam do chłopaków do AirBike'a na Ursynów, żeby TBSIDW (The Best Serviceman In Da World) zerknął Centurionowi pod pachi (Specyk wyścigowy JESZCZE do mnie nie dotarł i wyglądało na to, że ścigać się będę na Cencie), czy aby da radę sieknąć dystans mega z tymi swoimi zdartymi lagami widelca. Oczywiście nasłuchałam się, że wszystko robię na ostatnią chwilę (jak wyjeżdżałam do Hiszpanii, też dzień PRZED WYLOTEM robiliśmy szybki serwis:D), że nie podnoszę dupy z siodełka (urwałam szprychę w tylnym kole, zupełnie jak przed wyjazdem do Hiszpanii:D) i w ogóle jestem niszczycielem.
Wysłuchałam obowiązkowego ględzenia, dygnęłam nóżką, zarzekłam się, że co złego to nie ja, zakręciłam bioderkiem i już byłam w drodze na Józefów. Tam szybki zapisik na niedzielę, na Mrozy, oraz w ogóle na całe lato i znów depnięcie w spd-ki i przed siebie. Stosunkowo niezła pogoda (o je*anym wietrze w ryj nie napiszę, nie wspomnę, powstrzymam się!) cudnie zmieniła się w drobny, zimny deszczyk i obrałam kurs na Warszawę, niekoniecznie na dom. Ale przycisnął mnie głód, zaczęły doskwierać lekutko zmarznięte giczoły i zjechałam na CheEvarowo. Nawet ukontentowana stanem licznika, bo zupełnie nie planowałam na sobotę takiego dystansu.

P.S. Rozczuliła mnie ilość spalonych tego dnia kalorii (taki sam jest rok mojego rażdjenja:D)
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
79.66 km 4.00 km teren
03:42 h 21.53 km/h:
Maks. pr.:42.77 km/h
Temperatura:2.0
HR max:165 ( 83%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1545 kcal

Słoneczny piątek był...

Piątek, 4 marca 2011 · dodano: 07.03.2011 | Komentarze 0

to i z pracy uciekłam wcześniej:) A rano do pracy standardowo pętelka z nadprogramowymi dziesięcioma kilometrami uczyniona. Wiosno, nap... yyyyy, wiesz, co masz robić!
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
73.22 km 0.00 km teren
03:08 h 23.37 km/h:
Maks. pr.:43.26 km/h
Temperatura:2.0
HR max:167 ( 84%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy: 87 m
Kalorie: 1213 kcal

Kręci się!

Czwartek, 3 marca 2011 · dodano: 04.03.2011 | Komentarze 20

Dobry, wszechmocny Niewidzialny Różowy Jednorożcu, spraw, proszę, aby na weekend pogoda raczyła się NIE spierdaczyć, bardzo by mi taka perspektywa konweniowała. Jeszcze bardziej bym rada była, gdyby już do jesieni pogoda utrzymała się w takim kształcie, oczywiście mile widziane są wyższe temperatury. W zamian będę grzeczna przez cały rok, aj promys.

W taką pogodę nie mogłam nie wydłużyć sobie drogi do pracy (teraz minimum jest to 30 km), wieczorem też nadrabiam. Mimo braku zimowych rękawiczek, które radośnie wielce i niefrasobliwie zostawiłam w zakopiańskim autobusie (fenks wery macz!!). No i się jeździ. Ależ się jeździ SIĘ!;)

Jak zaraz nie dostanę telefonu, że mogę jutro odebrać rower, to nie wiem, rozpłaczę się, zjem wszystkie Monte świata (uwielbiam Monte ku mojej dupnej zgubie), kupię łuk ze strzałą zwróconą ku strzelcowi i zrobię z tego użytek, albo wyjdę na Marszałkowską i maczetą pozbędę się całej ludzkiej populacji!! No! Kurna mać.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
64.12 km 0.00 km teren
02:53 h 22.24 km/h:
Maks. pr.:40.25 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:159 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: 66 m
Kalorie: 1128 kcal

Im bliżej niedzieli...

Środa, 2 marca 2011 · dodano: 03.03.2011 | Komentarze 12

... tym bardziej spada moja sportowa samoocena. Aż pewnie w sobotę o północy osiągnie imponujący poziom przeciętnego glonorosta:D I w niedzielę rano wypiję naparstek czegoś, co wywoła dezynterię (wszak sraczka będzie jednym z najbardziej sensownych usprawiedliwień dla niewzięcia udziału w maratonie:D).
A już serio, to szkoda, że ta Mazovia nie jest jutro, bo jestem w formie życia i nie tyle dotknęłabym pudła, co i mogła odkręcić wszystkie stare, zassane słoiki.

No nic.

Jeździ mi się na wypasie, pogoda przekapitalnie genialna, szukam roweru, na którym zacznę sezon ścigantowy... W kwestiach bicyklowych normalnie nie tyle miód, co cała pasieka. A poza tym szkoda gadać, ale wszystko co nie jest związane z rowerem, nie ma znaczenia jak spodnie u Hugh Hefnera. Rzekłam :D
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
64.70 km 0.00 km teren
03:02 h 21.33 km/h:
Maks. pr.:39.88 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:159 ( 80%)
HR avg:142 ( 71%)
Podjazdy: 47 m
Kalorie: 1121 kcal

Wiosna jakby;)

Wtorek, 1 marca 2011 · dodano: 02.03.2011 | Komentarze 45

Teraz, jak sobie człowiek przypomni ostatnie minus dwadzieścia, to minus dwa jest jak dotyk Balearów:D
I jakoś mimo tego wiatru (bo wieje, wbrew temu, co bredzą głąby przed mapą pogodową) jeździ się świetnie, a może to ja mam jakiś niezły tydzień.

Na czterogodzinnym spinie też pocisnęłam sobie całkiem nieźle (czas: 4:06), HR max: 179, HR avg: 142, kcal: 1834). Mogę śmiało powiedzieć, że jedynym plusem nierowerowego weekendu jest to, że kolano mi odpoczęło i nawet mogłam podjąć wczoraj sprincik, więc zadowolonam bardzo.

Nie wiem tylko, po jaką kobylą pytę jest system rezerwacji w tym Zdroficie, skoro i tak się potem na wejściu okazuje, że nie ma mnie na liście. Noż do ch*ja Wacława, tak ciężko zapisać to i owo???
Tym sposobem w czwartek nie mam treningu na spinie, bo jakiejś dziuni nie chciało się użyć mózgu. SENKJU bardzo.
Kategoria >50 km