Info
Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2011
Dystans całkowity: | 2072.06 km (w terenie 462.72 km; 22.33%) |
Czas w ruchu: | 100:23 |
Średnia prędkość: | 20.64 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Suma podjazdów: | 8225 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 159 (82 %) |
Suma kalorii: | 41839 kcal |
Liczba aktywności: | 34 |
Średnio na aktywność: | 60.94 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
66.00 km
60.00 km teren
04:19 h
15.29 km/h:
Maks. pr.:54.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1244 m
Kalorie: kcal
Dzałorki ŁELKAM TU!
Czwartek, 21 lipca 2011 · dodano: 27.07.2011 | Komentarze 17
Łi ar nał in Dżałorky!Tytuł daję taki, a nie inszy, dlatego bo ponieważ kaprys mam taki i PISZAM TU I TEDY ku przerażeniu, niestrawności, turbulencjom wdupnym tych, którzy przyłażą i narzekają tylko.
Poza tym nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?
Ano nic.
Środowego wieczora dotarliśmy z Takim Jednym do Beskidu Sądeckiego, a dokładnie do Szczawnicy, gdzie została zakupiona KRZYNKA Kasztelańskiego nie dla ciot (czyli wersja bez pasteryzacji), a już całe DWAJŚCIA minut później zwieźliśmy swe psychopatyczne jestestwa do Jaworek, gdzie stacjonował Goro i jego przyległości rodzinne oraz Rooter w sytuacji podobnej. Dziś myślę, że obaj (wraz z przyległościami rodzinnymi) żałują chwili w której nas zaprosili do Dżałorek. Czyli mnie, pijaka oraz Niewe. Też nieusztywniającego alkoholem kołnierzy.
Czekano na nas z ogniskiem i alkoholem. Czyli z należnymi honorami.
Wiem, to chamskie, ale pominę litościwie ów wieczór środowy, bo ze sportem i kolarstwem wiele wspólnego nie miał. Może jedynie butelki pustoszały w tempie finiszowania Cadela Evansa na wiadomym TdF. Nazajutrzne, poranno-czwartkowe skutki były nietrudne do przewidzenia – dupy posadziliśmy na rowery wczesnym POŁUDNIEM. Ekipa w składzie: Goro (Kierownik Wycieczki), Niewe (Zastępca Kierownika, który dysponuje narzędziem zwanym nawigacją), Rooter (nie wiem, jaką funkcję miał pełnić, ale białe obręcze jego Meridy jasno implikowały, że imć Roo miał pełnić rolę lansiarza) i ja, Gwiazda Bikestatsa, czyli Che; wyruszyła na eksplorację wcale nie pedalskich wzniesień.
Jak się potem okaże, Che daje im radę średnio ciulowo. Marnieńko.
Ale przynajmniej pod względem spożycia fason trzymałam.
Jak już zebraliśmy swoje rozleniwione rzycie na rowery, Goro zatargał nas na tak zwany Śmietnik, długi, acz niekoniecznie sztywny podjazd. Nie wiem, dlaczego zwie się to Śmietnik, wytłumaczenia należy szukać u Kierownika na blogasku. Chyba, że nie wytłumaczy. To wtedy wszyscy nie będziemy wiedzieć.
Niewemu noga podawała, mnie blokowały rozregulowujące się Avidy Elixiry (żeby je tak chudy byk zagarnął pod siebie i wydymał!), Goro dzielnie doganiał, a Rooter… No cóż. Rooter – no już nie będę taka wredna – kręcił swoje. Był z nami jeszcze starszy synowiec Gora, Kacper, ale dał nam fory i, rzuciwszy, że z leszczami nie kręci, zawinął do chaty:).
W zasadzie to tak. Powinnam zaczekać przynajmniej na wpisy Niewe, bo miał GiePeeSa i nie tyle jest w posiadaniu profilu trasy, co śladu trasy. A ja już nie pamiętam, gdzie jeździliśmy pierwszego dnia. Kolejne wypady też już mi się pierdylą.
O gównianym liczniku Sigmy (DTS), który co i rusz sygnał gubił, nawet nie będę tu pisać, bo od samego składania przeze mnie liter spłonie samoczynnie, pomiot szatański.
Ale będę brnąć. Najwyżej się zedytuje:).
Wjechaliśmy na ten tak zwany Śmietnik – po 10 kilometrowym podjeździe.
Od lewej: zła Che, spragniony imć Rooter i Kierownik Goro© CheEvara
Tu ugaszono pragnienie, wysłano SMS o treści „Zjeżdżamy” (w oryginale „Rozkurwiamy zjazd dla Szatana”) i zmieniono wektor, acz zachowano KERUNEK.
Ale o ile podjazd przebiegał jeszcze w słońcu, o tyle sytuacja na szczycie, a konkretnie dwie sekundy po nim, zmieniła się diametralnie. Lunął deszcz. A raczej DESZCZ. Krople deszczu uderzały o wszystkie me członki w sposób bolesny. Zjeżdżaliśmy (w oryginale: „Rozkur... dla Szatana i tak dalej...”) w dramatycznej ulewie. Pierwszy kilometr zjazdu dał przypływ w butach. Następny podarował w nich falę powodziową i w ogóle dość zacne nawilżenie.
Na odpływ z butów i wyższych partii kolarskiej garderoby nie zanosiło się, bo wcale nie przestało napierniczać z nieba, gdy zjechaliśmy do bazy. Nastąpiła wręcz superkompensacja opadu. Goro i Rooter zdecydowali, że zostają INDAHAUS, a dwa debile, czyli reszta składu ekspedycyjnego, czyli Niewe i Che, wpadła do chaty, zmienić rzeczy na odrobinę suchsze (lubię niepoprawne stopniowanie przymiotników:D) i wybyła zmłócić podjazd na Durbaszkę (934 m n.p.m). Wielce błotnisty podjazd. A jak nie błotnisty, to mokro-kamienisty. Były też odcinki potoków z kamieniami na dnie, kamieni nad błotem, błota nad potokami, no... różne takie wariacje. Trafiliśmy nawet na sekcję kałuż ukrytych w trawie. Eh, prawie jak w Szydłowcu:). Prawie, bo mieliśmy też do czynienia z atakiem chmur i mgieł:
Już nie pamiętam, czy one nadchodzą czy ulatują, jak te balony. Ulatują.© CheEvara
Które wstępowały i zstępowały. Zwłaszcza na paśmie łąk po stronie słowackiej, gdy wybieraliśmy się już w dół do Leśnicy. O tu o się zbieramy:
Naszym pararodakom Słowakom pokazujemy jizyk:D© CheEvara
No i te chmury i mgły przychodziły i odchodziły. Dywersja ze strony naszych sąsiadów jak nic. Najboleśniej przekonał się o tym Niewe, którego pizgnął prąd z elektrycznego SŁOWACKIEGO pastucha przy jednym z pastwisk, przez które trzeba było się przedrzeć w poszukiwaniu hiperniezawodnie oznaczonego żółtego szlaku.
Tu zaraz Niewe dostanie wpierdula elektrycznego© CheEvara
Już z daleka widać, że tym krowom źle z wymio... yyyyy... z oczu! TYM KROWOM ŹLE Z OCZU PATRZY! Czwarta od lewej podejrzanie sięga niuchem do trawy, gdzie NA PEWNO ukryty był przełącznik sterujący prądem płynącym w tak zwanym DRUCIE. I tym prądem poczęstowano, zupełnie nieprzyjaźnie, po słowacku, Pana Niewe.
Owocem słowackiej dywersji było też błoto.
Nad jego ilością czuwał na pewno sam Szatan. Który rozkoorviał błoto dla Szatana. |
Zasadniczo.
No ma poczucie humoru.
Co ja mogę więcej dodać. Woda chlupotała nam w butach, tak zwane rowy, czyli wkładki w spodniach wypełniała woda takoż, moja teamowa bluza oblepiona była błotem, piach zgrzytał w zębach, a spod-trawowa maź przejęła władzę nad okularami, przez które – jak w butach – gówno było widać.
Ale dzielnie zjechałam. A przynajmniej zaczęłam:
Sekcja kałuż przykryta trawą:D© CheEvara
A potem trzeba było znów gdzieś podjechać:
Statystycznie było cały czas płasko, skoro trochę pod górę i trochę też w dół;)© CheEvara
Nie myślcie sobie jednak, że Niewe wjechał tu pierwszy i dlatego robi mi kompromitujące foto. Ta fota, jak wiele innych, na których ja na przykład schodzę zamiast zjechać, jest pozowana, uzgodniona (przynajmniej jednogłośnie:D) i nie ma w sobie nic ze spontaniczności. Zatem zdjęcie powyżej przedstawia sytuację, w której przyjechałam na górkę PIERWSZA, poczekałam na Niewe (jak w Szydłowcu CZTERDZIEŚCI MINUT) i nakazałam mu (na innym blogu znajdziecie wersję, że ubłagałam) zrobić mi zdjęcie, jak to ja dzielnie i żwawo podjeżdżam.
I TEGO KURDE BĘDĘ SIĘ TRZYMAĆ! Jak Niki Lauda zakrętów, a urzędnik stołka. I Turcy Konstantynopola. Tyle że ci ostatni to trzymali się do pewnego czasu.
W Lesnicy u przesympatycznego pana z budki z piwem (Smadny Mnich) oraz z mapami, wypiliśmy ożywczego Browera i dowiedzieliśmy się, że aby zeżreć wyprażany syr trza zjechać w dół. ASFALTEM.
O matko jedyna, przy minus dwudziestu w Polsce nie było mi tak zimno jak tu, na tym zjeździe. Nie wiem jak Niewe, bo wypruł do przodu, ale ja DARŁAM RYJA z zimna. Mokre trykoty, prawie 5 dych na gubiącej sygnał DZIWCE SIGMIE i panujące w powietrzu nędzne może 18 stopni – kombinacja tych trzech wszeteczeństw (zajebiste słowo) jest w stanie zniszczyć Che.
Na tyle, że w knajpie Holica zamówiłam GORĄCĄ KAWĘ, a nie piwo.
A syr był taki sobie.
Trzeba było wracać. Bo jak się wygląda o tak:
Mam nadzieję, że prezes APSu nie dostrzeże błota na logo:)© CheEvara
to ani nie jest ani ciepło, ani sucho.
ALE ZAWSZE NA CZAS.
Do Dżałorek wrócilim traską wzdłuż Dunajca, przez Czerwony Klasztor.
Płynie sobie DUNAJC, nurt tej rzeki kręty, gdzież temu DUNAJCU do pięknej Parsęty?:)© CheEvara
A na bazie,w Dżałorkach czekała KRZYNKA Kasztelańskiego. I podziw w oczach towarzyszących Goru i Rooteru dam, że taki mały karakan jak ja, spożywa tyle, ile spożyła.
Będę twardo wierzyć w to, że to podziw był.
No dobra, może i podziw graniczący z osłupieniem, które graniczy ze zgrozą, które sąsiaduje z...
niesmakiem?:D
Sama już nie wiem:)
Ciąg dalszy BĘDZIE!:)
Aaaaaa mapki będą, jak Dobry Pan Niewe mnię je udostępni.
I wtedy też poprawię czas i średnią, bo się okazało, że pulsak nie zapisał mi sesyi z tego dnia. FOK.
Kategoria >50 km, krajoznawczo
Dane wyjazdu:
25.61 km
0.00 km teren
01:08 h
22.60 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 20 m
Kalorie: 454 kcal
W góry do Gora!:)
Środa, 20 lipca 2011 · dodano: 20.07.2011 | Komentarze 15
Hahaaaaaaaaaaaaaa. Jadziem po pracy! Dziś tudej! Jadzie mua i TAKI JEDEN, co ślini się do jakiejś tam sklepowej w Zaborowie. Jeszcze bym to zrozumiała, gdyby ta sklepowa obwieściła na odwrocie kartki z napisemO z takim o napisem:)© CheEvara
że daje od tyłu. Ale nic mi o tym nie wiadomo.
No ale nie o tym;).
Ponieważ jestem wredna, a Niewe złośliwy, jedziemy zniszczyć urlop Gorowi, zakłócić jego spokój, pozbawić go radości życia, wnieść w jego dobę nieco chaosu.
Ja zabieram fullika, a Niewe swoją CZYŚCIUTKĄ – nie powiem za czyją sprawą i dzięki komu – Konę.
Choć dzisiejszej, całonocnej burzy niemal udało się zmienić moje plany dotyczące wyboru roweru, którym chcę te Gorowe góry zjeździć. Bo logiczne jest, że najbardziej ku temu nadaje się fullik, tak? Ale zasadę mam taką, że jak nie muszę, to fulla nie brudzę. A brudzę tylko wtedy, gdy deszcz mnie niespodziewnie złapie w drodze.
A dziś rano co? Ta głośna dziwka, wespół z irytująco mokrym deszczem, dzięki którym spałam może trzy godziny w sumie, jakoś niechętnie robili odwrót w kierunku zwanym matematycznie 3,14zdu. I ja już doprawdy chciałam wziąć Centuriona. W te góry.
Ale nieeeeeeeeeeeeeee.
Calutki dopracowy dystans przemierzyłam bezczelnie chodnikami i DeDeeRami. No dobra, starałam się. Nie oznacza to, że FSR jest czysty i w takim stanie, do jakiego go doprowadziłam wczoraj wieczorem. Ale tragedii nie ma.
Szału też nie, niestety.
Zastanawiam się jednakowoż, czy patent o taki o, który mijaliśmy z Niewe w drodze z Szydłowca:
A my głąby rowery wozimy na samochodzie;)© CheEvara
a raczej może nie patent, a wieziony sprzęt, byłby bardziej odpowiedni w te góry. Bo skoro mamy porę deszczową, to co stoi na przeszkodzie mieć też porę śniegową? W końcu logiczne – mówię „polskie lato”, myślę „gówniana pogoda”.
NIE ZDZIWIŁABYM SIĘ.
Niech mnie ktoś teleportuje – może być i nawet z Gorem i Niewe, TRUDNO!;) - razem z tymi polskimi górami w jakiś klimatycznie bardziej sprzyjający PLEJS, co?
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
63.51 km
0.00 km teren
02:36 h
24.43 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: 1059 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Zwariuję, kurde, zwariuję!
Wtorek, 19 lipca 2011 · dodano: 20.07.2011 | Komentarze 5
Przynajmniej dla mnie taka różnica nie istnieje. Prawem serii, Murphy'ego, zamówień publicznych, jazdy lub też Archimedesa uwalone mam trzy suporty. W obu Specach i w Cenku. Przy czym w tym ostatnim najbardziej. Musiałam wywalić zatem z empetruchy całe REGIE, bo niestety szczelanie z okolic mufy było na tyle upierdliwe, że słyszałam je aż nadto. Zamiast REGIE wgrałam na nowo Rejdżów, Soundgarden i najbardziej rzeźnickie kawałki Alice In Chains, żeby tylko nie dosłyszeć.Poleciałam na konsultację do chłopaków na Dereniową i na wtorek mają mi zamówić trzy komplety pancernych suportów. Żadne SZITMANO, bo okazuje się, że wystarczy przejechać dwa tysiące (jak w każdym ze Speców), żeby łożyska w Hollowtechu poszły sobie na ciemną stronę mocy.
Może właśnie dlatego, ktoś, kto wiedział, że cierpię i szlag mnie trafia, zapdejtował wyznanie Obcego. Myślę, że to nawet mógłby być sam Obcy:)
Ja już nie wiem, jak to interpretować;)© CheEvara
:D
Po pracy zjechałam się z kumplem, który:
a) opił mnie z całej wody z dwóch bidonów
b) wykorzystał mnie i moją pompkę z manometrem
c) zeżarł w moim towarzystwie Grycanowy sorbet z mango
Przy czym, tylko przy tym ostatnim nie poczułam się bezczelnie wykorzystana. Mango-sorbet ZADŻEBONGO!;)
Kategoria trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
103.65 km
0.00 km teren
04:08 h
25.08 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: 1949 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Druga stówcyna pod tak zwany rząd, a co!
Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 20.07.2011 | Komentarze 3
Nie ma lipy ani opierdalania się, jak mawia Hardokorowy Koksu. A jak nie ma, to się robi tak, żeby do pracy mieć jakieś 50 kilometrów, a z pracy kilometrów 50 jakieś. No tak wyszło, nic na to nie poradzę.A po pracy, to nawet towarzysko się zrealizowałam, bo wyciągnęłam na rower zaniedbaną w niedzielę Karolinę. „Ale mnie zmasakrowałaś” - wydyszała, jak już odstawiłam ją do domu. Taaaaaa, 30 lekkich kilometrów.
Ahhhhhh. Tym znawcom, którzy upierają się, że NIE DA SIĘ odróżnić, które łożysko nawala, spieszę donieść o czytaniu ze zrozumieniem i z użyciem ośrodka dedukcji. Aby Wam ułatwić jego działanie, donoszę serdecznie, że jeszcze się nie zdarzyło, żeby w serwisie okazało się, że rozwaliłam łożysko inne niż lewe. ZATEM paniajcie to, przyjmijcie do wiadomości, zanim we mnie uruchomi się klasyczny, polski hejt.
Identycznie wkurwia mnie, jak włazi mi tu ktoś i komentuje, że tego za dużo, przekleństw za dużo, a to wersalików za dużo, a to spolszczeń za dużo. Szkarwa mać! Abonamentu nikt Wam nie każe tu kupować, obecność nie jest obowiązkowa. Czy ja Wam włażę na bloga i jęczę, że to mi nie pasi, a tamto nie pasi tym bardziej??
No.
Myślałam, że przynajmniej tu nie trza nikogo wychowywać.
Czekam, aż wlezie tu ktoś, kto zechce sprzedać działkę na Księżycu i kupić 10 sztuk opon z kevlarem, ale z kewlarem tylko po bokach.
No.
Kategoria piękna stówka, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
111.52 km
74.61 km teren
05:47 h
19.28 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy:114 m
Kalorie: 2211 kcal
Szwending łiwałt cel
Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 19.07.2011 | Komentarze 14
Dobra, cel był. Rozjeździć naprzykrzający się głosowo suport, a raczej łożysko lewe (będę się przy tym upierać, ku podziwowi/podziwu/ciekawości/powątpiewaniu Puchatego). Kolejny cel był taki, żeby nie siedzieć na dupie, jak chciał mój wróg, Pan Lekki Kac. I jeszcze jeden cel był: stówka. Mało brakowało, a przez te skrzypienia i cykania, nie zrobiłabym nawet połowy tego, bo nerw SZCZELAŁ mnie.Paczta, niby ŁIWAŁT, a jednak celów się namnożyło!!! Jak mrówków lub też koszatnic.
Aparejt zabrałam, ale nie chciało mi się robić zdjęć. Uszczeliłam jedynie domy (działki?) wzdłuż traski na wale do Nowego Dworu, a to dlatego IŻ ŻE są typowo mazowieckie, wiecie, takie dostosowane pod pogodę, opady śniegu, czyli mają skośne, spadziste dachy. Ci w górach pewnie zerżnęli patenty architektoniczne właśnie od Mazowszan.
Dżenereli traskę zaczęłam spod domu (no kurka wodna, nie może być!), czyli z el barrio, que se llama Bródno, stąd obrałam kierunek oraz wektor na Kanałek Żerański, TĘDYK do Zegrza Południowego, gdzie zrobiłam przystanek Brower, który jednak nie dał mię za wiele radości, bo a) sama pić nie lubię, b) nie był to Kasztelan, c) jedno piwo = wkurw. Także tego.
Napatrzyłam się na wieśniaków nadzegrzańskich z nabitymi barami i klatą, ale i wielkimi bebzunami, obowiązkowo w białych DZIANINOWYCH spodniach i czarnych dżaponkach (wydawało mi się, że ten TRYND już przeminął, ale najwidoczniej trzeba odwiedzić Zegrze, żeby zapdejtować wiedzę swą o modzie, szeroko rozumianej;)). Oraz nasłuchałam się opowieści jakiegoś kolesia, który ewidentnie zanudzał swoje towarzystwo opowieściami NA SUCHO typu „jak ustawić maszt”, „jak zrzucić grot”, „jak wyciągnąć cumę rufową”. Dlaczego myślę, że zanudzał? Wiele można było wywnioskować z nerwowego studiowania stadiów wzrostu własnych paznokci osób panu nudziarzowi towarzyszących. Założę się, że każdy z nas zna jakąś osobę, która musi dowartościować się pierdoleniem (tonem beznamiętnym, należnym zapowiadaniu opóźnionego pociągu z Tłuszcza do Radzymina) o tym, w czym w sumie jest dobra, ale sprzedać tej pasji ni uja nie umie.
Ja bym z tym gościem na łódkie nie wsiadła. Na wódkie też bym nie poszła. Chyba, że zaopatrzona w garotę, którą zadusiłabym już po kwadransie obcowania. Dżizzz.
Nawet ja, osoba CZECIA, tak zwana postronna, już miałam dosyć tego moralizatorskiego pieprzenia „i pamiętajcie, że aby coś tam, gdy cuma splącze się na polerze, inaczej coś tam”, więc wstałam i wyszłam, bo chamstwa nie zniesłam. No i o. Z Zegrza PŁD se uderzyłam szlakiem w kolorze blu na Poddębe i daley wałem na NDM. Traska zadżebista, bo ludziów prawie w ogóle. Tu, zaliczyłam bronka namber dwa, po czym przebiłam się na drugą stronę Vistuli i uciekłam w krzaczory do Kampinosu, zielonym do Czeczotek, asfaltówką do Wierszy i stąd czerwonym do Dziekanowa, upieprzając się, rower i buty na wylanym odcinku przy Długim Bagnie.
Patrzałam potem na Szpeca i bagno, zaiste, doprawdy, było długie. Możecie spokojnie temu dowierzać.
No i o.
Głód złapał mnie niemożebny, obrałam zatem kierunek na CheEvarowo, gdzie miałam wcielić w życie plan usmażenia naleśników, a gdzie, będąc już na miejscu, odechciało mię się. I to nagle mię się odechciało, raptowanie, dokładnie w momencie, jak tylko otworzyłam lodówkię, a tam w objęcia czułe wziął mnię Svyturys, litewskie piwko przywiezione przez kumpla z pracy oraz Czerna Hora, czeski browczyk zwieziony też przez kumpla, ale innego i nie z pracy.
No dalibóg, wzięlibyście się do smażenia jakichś tam PLOCKÓW, jak można klapnąć przy rowerze i myjąc go z bagiennych okruchów, sączyć sobie piwko?
Jeśli tak, to wiedzcie, że Was nie szanuję:D
I ssijcie pały bożkom swoim.
Ahhhhhh. Szpece ze stajni Speszjalajzda może i zdolni i zajebiści, ale za MOŻLIWOŚĆ dostania się imbusem do śrub, które CZYMAJĄ mostek z kierownicą powinno się nimi (tymi szpecami, nie śrubami) obwiesić drzewa, najlepiey jakieś smutne topole albo wierzby. Rzecz jasna, płaczące.
Com się oprzeklinała, to jajebe.
Kategoria krajoznawczo, piękna stówka
Dane wyjazdu:
59.30 km
7.44 km teren
03:18 h
17.97 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 1247 kcal
Żryj łożysko!
Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 26
Tamtadamtammmmm.W sumie Rockhopper gotowy był już w piątek. Czarny wysłał mi w godzinach popołudniowych sesesmana, że bicykl zrobion, ale ja za sprawą debilnej koncepcji IŚĆIA na bauns suko! w piątek, nie wydoliłam czasowo i mogłam tylko przejąć buty Siemano dla TAKIEGO JEDNEGO i musiałam pruć nach Hause.
Takoż zebrałam się do serwisu sobotnim porankiem, wpakowałam do plecaka trykoty, kask i inne IMPONDERABILIA i komunikacją miejską, ubrana po cywilnemu wybrałam się odebrać, co cysorzowe i co rzymskie.
- Ooooooo, przebrałaś się za dziewczynę! – usłyszałam już w drzwiach, w których zjawiłam się w tym – PRZYPOMINAM – cywilnym ałturażu, czyli we w kiecce. - No weź, nie przebieraj się, tak wracaj – usłyszałam znów.
- Nie jestem lamą z koszyczkiem na kierownicy – zakończyłam to ślinienie się dość kategorycznie.
No i tak. Dzięki dziurce w ramie suport nie spędził kilku dni w wodzie. Czyli będzie żył. Klocki hamulcowe JESZCZE SĄ, zostaly tylko zamienione miejscami – przód z tyłem. Piasty przeserwisowane, widelec też. Jeszcze w czwartek Czarny pokazał mi fotę tłumika z mojego amora z rysą w połowie i zapytał: WALNĘŁAŚ W COŚ CENTRALNIE CZOŁOWO?
Nic się, kurde nie ukryje, NIC! A przecie walnęłam.
Widelec też jednak jest OK, choć gdyby serwisu nie zaznał, byłoby cienieńko.
Poplotkowałam z chłopakami, w końcu przebrałam się za LAJKRARZA i zapłaciwszy (tyle, co nic), pomknęłam do swojej huty, gdziem w piątek zostawiła ładowarkie do taczfołna. Na miejscu okazało się, że ktoś gdzieś posiał kluczyk do mojego roboroomu i chuj. Nie będzie telefonu, nie będzie map, nie będzie giepeesa, niczego nie będzie! Szkurwa.
No i powrót do chaty BEZ MUZYKI obnażył jednakowoż stan suportu, a raczej łożysk. Lewe cyka. To wskoczyłam do domu, odstawiłam Rockhoppera i przesadziłam rzyć na fulla.
Doprawdy jest jakaś jebana epidemia z tymi łożyskami. Bo we fullu LEWE cyka też.
Najwidoczniej rozkurwiam łożyska dla szatana.
Dane wyjazdu:
46.34 km
0.00 km teren
01:50 h
25.28 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 30 m
Kalorie: 749 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Następnym razem niech mnie ktoś kopnie w dupę
Piątek, 15 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 11
Dokładnie wtedy, kiedy ulegnę presji i dam się namówić na wyjście na imprezę. O ile jeszcze delikatne piwko w LaPlaya było spoko, dwa piwka w Cudzie nad Wisłą też znośnie, tak dotarcie na Mazowiecką, warszawskie skupisko lansiarzy i zobaczenie, jak laski prężą się i wiją, a faceci napinają te swoje pęknięte kanistry TYLKO PO TO, ŻEBY PORUCHAĆ, sprawiło, że powiedziałam towarzyszącym mi dziewczynom, że stanowczo spierdalam do siebie i że mam dosyć widoku tych wszystkich zjaranych na heban ryjów i czół nieskażonych myśleniem. Na jakieś trzy lata.Obawiam się, że nie istnieją takie ilości alkoholu, po której miałabym na tych trolli wyjebane.
Przeto wkurwiona jestem, bo nie pojeździłam za wiele.
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50, całe goowno, a nie dystans;), trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
64.51 km
0.00 km teren
02:32 h
25.46 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 47 m
Kalorie: 1132 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
5 dyszków tysiaczków stuknęło temu Centurionu!
Czwartek, 14 lipca 2011 · dodano: 15.07.2011 | Komentarze 22
O czym zawiadomił mnie mój fan mors, który uczy się moich wpisów na pamięć i na pamięć zna też parametry moich powieszonych na BS rowerów oraz jednego oficjalnie tu nie ukazanego.Przebieg ów został oczywiście uczczon i oczywiście w towarzystwie ojca Centurionowego sukcesu. No bo bez Czarnego temu roweru dawno by się skończyły lewele do przejścia.
O i doprawdy nie wiem, JAKIM cudem nie zmoczyło mi dupy. Burza nadejszła stanowczo niepostrzeżenie.
LIPIEC, kuźwa.
Naprawdę rozumiem teraz to, że w życiu każdego jeża przychodzi taki moment, że musi komuś przypier*dolić.
Jaram się tymi filmikami:
&feature=related
a zwłaszcza odcinkiem szkoleniowym dotyczącym JIZDY NA ZADNIM KOLE:D
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
53.50 km
0.00 km teren
02:04 h
25.89 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 16 m
Kalorie: 868 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Ściganko przez miacho
Środa, 13 lipca 2011 · dodano: 14.07.2011 | Komentarze 11
Założeniem tego wyjścia na Centa było zapitalanie na pińcet procent mocy. I wyprzedzanie wszystkich profi. Wzdłuż trasy Siekierkowskiej udało mi się wykręcić 40 km/h po płaskim (moim ZAJEBIŚCIE ciężkim Centkiem!:D), najpierw uciekając jednemu profi, a potem goniąc go. Ucieknąwszy, odpuściłam na chwilę, żeby kolo poczuł się zajebisty, po czym usiadłam mu złośliwie na kole, żeby gop psychicznie skatować. A jak już zaczął odpadać, wyskoczyłam na czoło i już dojechać się nie pozwoliłam. Llllllllubię to.Ale Centek stanowczo mógłby się zamknąć z tych okolic mufy. Ludzie.
Gdybym nie musiała z serwisu wracać zbiorkomem, znów byłaby dziś setka.
Zzzzzzzajebiście lubię ten kawałek:
I przezzzzzzzajebiście lubię ten głos!
Dane wyjazdu:
28.44 km
0.00 km teren
01:13 h
23.38 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 536 kcal
Rockhopper do panów dochtorów odstawion
Środa, 13 lipca 2011 · dodano: 14.07.2011 | Komentarze 7
Po niedzielnej kąpieli w szydłowieckim guanie, wyścigówka musiała zostać obmacana przez chłopaków. Tradycyjnie Czarny zapowiedział, że nawet nie dotknie tego roweru, bo nie rozumie niszczenia sprzętu w wyścigu o pieluchę przyszytą nawet i złotą linką do gaci kolarskich.Zresztą Czarny szkolił się tego dnia w Shimano, być może w zakresie wylewania wody z suportu i rower na serwis przyjęli sprzedawcy. Szacowany koszt serwisy jak widać:
Nie wypłacę się chiba nigdy:D© CheEvara
Zagrałam w totka:)
Do domu od chłopaków musiałam wrócić KOMUNIKACJĄ MIEJSKĄ. Armagiedon jakiś. Dwa razy miałam chęć wyrzygać się.
Nie dziwne zatem, że w domu założyłam świeże obciski i polazłam posłuchać jęków Centurionowego suportu. Zaraza jakaś z tym suportem.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, zwykły trip do lub z pracy