Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:1590.11 km (w terenie 184.05 km; 11.57%)
Czas w ruchu:79:09
Średnia prędkość:20.09 km/h
Maksymalna prędkość:42.90 km/h
Suma podjazdów:514 m
Maks. tętno maksymalne:176 (89 %)
Maks. tętno średnie:146 (74 %)
Suma kalorii:36068 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:51.29 km i 2h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
42.24 km 0.00 km teren
02:13 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 922 kcal

Tak jakbym w ogóle nie jeździła

Czwartek, 19 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 8

Se myślę, że muszę iść do jakiegoś ryb… WRRRÓĆ! Do WĘDKARSKIEGO. Kupię ze cztery haczyki, po czym je nasmaruję oliwą, najlepiej andaluzyjską (tam mi najbardziej smakowała), posypię pieprzem cayenne, bo Che lubić ostre i zjem je. A jak już trafią do mojego żołądka, to zacznę, nie wiem, fikać capoeirę, skakać na batucie, coś będę musiała wymyślić, żeby te haczyki, przynajmniej dwa, przebiły mi po jednym płucu i jakoś przytrzymały we w moim wspaniałym, bogatym (bywa, że mocno nieuprzejmym, wiem z pewnych źródeł) wnętrzu wspomniane płuca, które – mam wrażenie – po kawałku wypluwam z każdym zarzężeniem. A jak wypluję już wszystko i się zmienię?? Hyyyyyy!?!

Dolegliwość z powyższym związana jest taka, że jakbym się na zewnętrzny, a zatem normalny rower nie ubrała, trochę na modłę KOŁO GŁOWY WKOŁO, KOŁO DUPY GOŁO, to i tak mi daje po gardle tak, że wracam do domu i nawet nie mogę pokurwić, bo nie mam wokalu. To jeszcze nie jest tak straszne, jak to, że – to będzie straszne, wrażliwi zamknąć oczy – marzę o HERBACIE (a znajdzie się taka dla wybrednych w moim domu), a nie o zimnym piwku. Ja i herbata. Kurwa. To jak ja i, nie wiem, szoping. Albo jak ja i zjebane rozmówki o błyszczykach, torebkach. Albo jak ja i papierosy. Jak ja i Monte Drink.

Mniej więcej tak mam się NORMALNIE do herbaty.

Przy czym, znamienne jest, że ja po prostu wiem, iż jak chce mię się herbaty (kiedyś, jak jeszcze używałam nóg do czegoś innego niż pedałowanie i na przykład spacerowałam z takim moim najnajnajulubieńszym kumpluńciem i czułam, że wpadam w objęcia tej suki grypy, wyznałam kumpluńciowi, że przyjdę do domu i JEBNĘ sobie herbatkę z cytrynką i miodkiem), to znaczy, że jak nic, gil ciągnął się będzie.

Ale. Ale. Wracam z tego roweru, chce mi się tej herbaty i se ją JEBIĘ i przez pół godziny tak mnie telepie, że mam palący dylemat, czy lepiej, żebym tę gorącą herbatę wypiła, czy może raczej warto się nią zwyczajnie oblać . I po czym (na razie sprawdziłam tylko jeden wariant, ten pierwszy) wreszcie odzyskuję swój słowiczy trel i w końcu nie telepię się jak kurza dupa na wietrze.

O, ale się rozpisałam, a w sumie chodziło mi tylko o to, że podczas jazdy tak chrycham, że w sumie staje się to mało przyjemne. Przy tym takim ostatnim zarzężeniu w serii kaszlu siła odrzutu jest taka, jakbym śmignęła właśnie w dół na tym fajnym zdradzieckim zjeździe na rundzie w Jabłonnie.

A nie umiem jeździć bez pingli (tym bardziej, że teraz każdego wieczora nawala mocno mokre i równie mocno białe równie też gówniane gówno), co zatem wyklucza nałożenie kominiary na ryj tak, żeby tenże ryj schować (a jak schowam w wersji z okularami, to wiadomo, co się z nimi dzieje. Para buch), to prawdopodobnie wyleczę się w okolicach lipca.

Na siłowni wreszcie fajnie, bo szczelam SIŁĘ, a zatem jest krótko i mocno.

Plan dosiekania tego wieczora do pięciu dych nie powiódł mię się, bo skorzystałam z sauny, a ta odbiera mi władzę w nogach. Może i jest fajna po siłowni, jak po wszystkim wsiadasz do furki i nic nie musisz. Ale jak trzeba jeszcze dopedałować, to heloooou, nie ma takiej siły, która przekona mięśnie do jazdy.

- JEDŹ, KURRRRWA – musiałam stosować mocno pozytywną motywację.
I jakoś kurrrrrwa dojechałam. Może służby miejskie mają nagrania z monitoringu, bo ja trochę nie wiem, jak mi się to udało. A chętnie bym przeanalizowała. Nie trzeba by było robić klatka po klatce, bo jechałam tak bez życia, że istny BULLET TIME.


Dane wyjazdu:
38.81 km 0.00 km teren
01:46 h 21.97 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 674 kcal

No i stało się. Klapa. WYJMNĘŁAM trenażer

Środa, 18 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 37

Ci, którzy mają mnię na FB już wiedzą, choć teraz se myślę, że nie zaakcentowałam tam faktu, iż na trenażer wlazłam, by odbyć trening, PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU!

Z obrzydzeniem lekutkim.

Acz to już zaakcentowałam.

Trenażer kupiłam już dawno, ale wszystko, co rozpisał mi Wojtek, DOTĄD DAŁO SIĘ zrobić na zewnątrz (wersja podkarpacka: NA POLU). Ale nie dziś i nie TEN trening.

I powiem szczerze - nie ma takiej cechy, która ratuje trenażer. Mam to w dupie, że jest ciepło. Ja chcę marznąć. Bo przy okazji się przemieszczam. Chcę marznąć, bo nie ma wtedy nudy. Chcę marznąć, bo nie siada mi wtedy psycha.

Choć ten mój trening był krótki, bo siłowy, to rozgrzewka i dotarcie do części głównej BEZ KSIĄŻKI, BEZ MUZYKI byłyby masakrą.

Tylko spozieranie na mnie Pani Mamy i jej drwiący uśmieszek ratowały sytuację.

Potem zadrwić mogłam ja, bo usłyszałam:

A DAJ SPRÓBOWAĆ!

No i wsadziłam Panią Matkę na trenażer:D Zadziwiające, ale dla niej to była radocha.
Se kręciła i se kręciła. Fajnie.
JESZCZE CHWILĘ - tylko słyszałam. To zdążyłam się wykąpać, przebrać na rower NORMALNY i dopiero wtedy rozmontować ustrojstwo, bo Pani Mama skończyła. Ubawiłam się:).

Ale musiałam wyjść po tym wszystkim na rower NORMALNY, na zewnątrz.

Teraz Wam powiem cuś. Ja NIE ROZUMIEM sensu wpisywania kilometrów z trenażera, tu na Bikestatsie. O co zresztą sprzeczałam się u Faścika. Raz, że są ku temu odpowiednie dokumenty (,,spierdalaj do Excela, cioto jeden" - wypsnęło mi się kiedyś, jak przeglądałam BikeStats i widziałam te cholerne niby przejechane kilometry na BS). Acz ja nawet w tabelkach dla Wojtka nie wpiszę kilometrów z takiego treningu. Bo: a) nie mam chęci przekładać czujnika licznika na tylne koło, b) NIC A NIC nie zmieniam swojej pozycji, o czym zawiadamia mnie mój taczfonowy GPS, c) na pałę nie zamierzam wyliczać, strzelać ile MOGŁABYM przejechać, gdybym się poruszała.

Przyznam, że trenażer sieka psychikę. Bo to nuuuuda straszna. Stra-szna. W klasyfikacji rzeczy okołorowerowych, które mnie wkurwiają, wyprzedził siłownię.

Nie mogłam zatem tego tak zostawić i po tym, jak na FB posypała się lawina szyder ze strony niektórych tu zalogowanych, poszłam ze uszczelić niecałe SZTERY dyszki.

Kto wie, gdzie w Warszawie można kupić to ciastko ze Słowacji, TRDELNIKIEM zwane? Za każdym razem, jak se jadę wzdłuż Wisłostrady, mijam na parkingu podzamczowym budkie, z której pewnie to sprzedają, ino w innych godzinach;).

Spotkałam dziś piątą torebkę po soli kuchennej na drodze rowerowej. Chyba zacznę w tym węszyć spisek jak to wszędzie robi obły Adam Hoffman:)

A i zawsze zimą mam dylemat, czy jazda po śniegu jest jazdą terenową? Tętno mam porównywalne, EWEREJDŻE też. Nie-em. DOPRAWDY NIE-EM.


Dane wyjazdu:
50.42 km 0.00 km teren
02:39 h 19.03 km/h:
Maks. pr.:30.18 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1510 kcal

Do robo na Złotą, i na siłownię, nie na Złotą

Wtorek, 17 stycznia 2012 · dodano: 17.01.2012 | Komentarze 15

Czasem mam straszną ochotę sieknąć taki tytuł. Że se nie jechałam dla przyjemności, a se jechałam gdzieś, po coś, na coś (tu na Złotą). Oto dziś jest dzień, który dał nam Pan, w którym - w dniu, nie w Panie - zrobimy wpis z tytułem docelowym.

Jakżesz pięknie słonecznie i suchutko! Okrutnie jestem z tym skohabitowana, darzę taką wersję zimy uczuciem gorejącym jak piec kaflowy i żelazko z duszą.

Niech mnie tylko ktoś wyjaśni, czy na przykład, jak będę zjeżdżać tym wyasfaltowanym zjazdem dla rowerzystów z Mostu Gdańskiego, który teraz zieje żywym lodem, i jak się nań wypierdolę i złamię nogę, to czy se mogę skarżyć miasto za to, że ZABRAKŁO chęci na posypanie tego czemś?

No bo jak u mnie pod kamienicą będzie ŹLIZGO i komuś się giczoła boleśnie obsunie, to przylezie do nas i będzie gruba afera. Tak?

Interesuje mnie też ta szalona fantazja w odśnieżaniu. Tu trasa odgarnięta, zaraz jednak przechodzi w trasę, która została totalnie zawalona hałdami śniegu. To zależy od budżetu dzielnicy? Od dekagramów mózgu, jakie przypadają na tych, którzy wydają dyspozycję odśnieżenia tego i owego? Czy to chodzi o pana Gienka, co to siedzi se w kabinie spychacza i se spycha, po prostu, NIE PATRZAJĄC, po prostu se spycha lepiej, bo ma szeroką giembe spychary, a jak nie ma, to se spycha wąsko. Czyli spycha gorzej.

Tak se tylko luźno rozmyślam.
I tak jeżdżę TAMTĘDYK, gdzie zasypane, bo przynajmniej ludzie tamtędy nie łażą.
MESZTÓW im szkoda.

A już najbardziej fascynują mnie niejako dramatycznie porzucone na drogach rowerowych, gdzie zakwitł dorodny lód, opakowania po kilogramie soli kuchennej. Widziałam takich torebek cztery i zawsze na DDRze, Najwidoczniej, jak se człowiek sam nie poysypie, to... SIĘ WYRYPIE! Hahahaha!

Kurwa mać.
Ciemnogród cywilizacyjny.


Dane wyjazdu:
52.32 km 0.00 km teren
02:39 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:40.18 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1228 kcal

Ten dzień przywitał nas śnieżycą

Poniedziałek, 16 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 35

Myślałam, że jestem we większej dupie wpisowej, ale nie jest tak kuso i źle.

Jest natomiast średnio zabawnie, bo mój gil, który dziś skończył równiutki miesiąc, przepoczwarzył się w gruźlicę. I jeśli wydaje Wam się, że słyszycie gdzieś nieopodal pomruki Etny, porzućcie nadzieję, że to Etna. To Evara. Dycha. Ledwo.

Idę se na rekord. Zobaczę, ile ta kurwa zwana przeziębieniem może mnie szczypać tu i ówdzie.

A na rowerze co. Wiem, że można z rowerem wleźć do nowowyremontowanego KFC na ulicy Widok. To, co ze Speca powoli ściekało pan z mopem cierpliwie wycierał w tym czasie, kiedy ja spotkanie maglowałam. Wiem też, że jak sypie taki gęsty śnieg, to gówno widać, a na pewno nie widać rowerzysty z perspektywy spaliniarza, który może w sumie lubi wpatrywać się w te wielkie płaty zamiast na współuczestników ruchu, a zwłaszcza na tego rowerzystę, którego i tak nie widać.

Ale tak se myślę, że w sumie już niedługo. Ten śnieg, OK, niech se już będzie, skoro jest. Ale niech nie DOPADYWUJE. Niech pozwoli naturze w styczniu zrobić z nim to, co natura zrobiłaby z nim pod koniec marca. I tak się wszystko poprzesuwało, więc co za DYFERENCJA?


Dane wyjazdu:
33.54 km 30.54 km teren
01:50 h 18.29 km/h:
Maks. pr.:36.42 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 889 kcal

Tour de Kampinos. Dobra. MAŁY tour de Kampinos

Niedziela, 15 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

Kampinos zimą dewastuje, masakruje i niszczy (zwroty zaczerpnięte z filmików na YT, w których człowiek-mucha, a zatem Janusz Korwin Mikke zawsze kogoś dewastuje, masakruje oraz niszczy)

Swoją fajnością to robi. Kampinos, oczywiście.

Niszczy zwłaszcza tych – nie wiem,co na to Janusz KM – którzy posiadają semislicki. Może dla JKM semislick jest odpowiednikiem pedała, więc pewnie by go zgromił. Nieważne. Nieważne, bo Niewe END mua pojechaliśmy na rundeczkę, niewinną, niewielką, bo a to SZUGAR KOMA pośniadaniowa, a to ogólny leń, który też gromił i niszczył, a to późne popołudnie.

Próbowaliśmy nawet zgarnąć rootera po tak zwanej (to z kolei ulubiony zwrot semislicka JACYKOWA) trasie, ale ten wybrał jakieś tłuste smażonki i schaboszczaki gdzieś tam, zupełnie z dala od Kampinosu.

Wjechalim w krzaczory. Niewe lżył mnie publicznie za moje opony, a sam jechał na łysaku (z tyłu). Jego łysak i moje semi tańczyły sobie na ukrytych pod śniegiem śliskich korzeniach, na zjazdach podskakiwały, robiły stłumione BDGIĄGGG i próbowały zagłuszyć CZYJEŚ jęczące tarcze.

Oczywiście KTOŚ jest w posiadaniu kompromitujących zdjęć, jak wchodzę. Jak wchodzę, proszę ja Was, z rowerem na maleńkie, fikuśne wzniesionko, a wchodzę chwilę po tym, jak zadrwiłam z KOGOŚ, zmuszonego przez śliskie, ukryte pod białym gównem korzenie do odczepienia zadka z siodełka. A zadrwiłam temi, o słowy:

- HEHE, CO TO ZA FIGURA??

Ledwie zadrwiłam, a po chwili zrobiłam dokładnie to samo, i Niewe – dobywając aparatu – odpowiedział mi, że teraz już wiem, co to za figura.

Dojechalim do Palmir, gdzie ja na totalnie oblodzonym, pysznie błyszczącym szklaneczką PONOĆ ASFALCIE miałam według KOGOŚ tłuc mój trening. Samozwańczo zamiast tego zaczęłam tłuc ślizganie się na butach, co bezczelnie zostało obfocone też (to, że ja ciągle o tym nadmieniam, o tych fotach, oznacza, że się o te foty upominam:D) oraz jęłam obrzucać jedyną znajdującą się w mojej okolicy osobę gałami. Zrazu zachciało mi się a to pójść na łyżwy, co byłoby tym fajniejsze, że kompletnie na nich nie umiem jeździć (to jak z bilardem, nie zapomnę, jak poleźliśmy kiedyś z moim kumplem pograć i ten po wszystkim, oddając bile, rzekł do obsługi, że FAJNY TEN PINGPONG), a to powozić dupę z jakiejś górki na jabłuszku (albo zwyczajnie, po mojemu, na worze foliowym). Jak już ma być ta suka zima, niech mam z niej jakiś fan, nie?

Powoli zmierzchało (początek zdania jak u Ilony Łepkowskiej). To obralim kurs na Łajktoroł, czyli Wiktorów (nie brzmi to tak fajnie jak Ajzabliyn, czyli Izabelin, ale nie jest najgorzej). Przez Sieraków, przez single, lasy, korzenie (BDGIĄGGG!), przez Truskaw, gdym nieopodal domu w dyskretny, elegancki, nienarzucający się sposób PIERDOLNĘŁA na lodzie. Tak fiknęłam, że aż SIADEŁKO (jak to mówią ci, którzy mówią tez, że kupili sobie pedałka) się przesunęło (i co, cały BG Fit poszedł się ebać??:D). Rymsnęłam o ten lód jak szopeni fortepian. Niewe się ubawił, bo uczyniłam to niemal po angielsku. Cichaczem. Bez zapowiedzi.

Zgrabiałymi łapami najpierw roztarłam obity poślad, potem skorygowałam imbusem SIADEŁKO, co łatwe nie było przy użyciu klucza pojedynczego i pięciu zmarzniętych palców. I mogliśmy KONTYNUOWAĆ DALEJ, NIE COFAJĄC SIĘ DO TYŁU, naszą wycieczkę na ŁAJKTOROŁ.

I o. Strasznie nie podoba mi się, że jestem w takiej dupie, jeśli chodzi o formę. Niewe po terenie zapierdala, ja obstawiam dla bezpieczeństwa (tego będę się trzymać, taka obstawa) tyły. I nie, nie chodzi mi o to, że snuję się akurat za Niewe, ale o to, że snuję się za każdym. Tyle mam pary w nogach. Strasznie mnie to wkurwia wręcz, bo nie podobać mi się może obraz Kantora, a nie to, że nie daję rady. To, że nie daję rady – jak już rzekłam, ale się powtórzę, bo lubię przeklinać – strasznie mnie wkurwia.

Ale Kampinos w śniegu jest fajny. Nawet na pedalskim ogumieniu.


Dane wyjazdu:
77.72 km 0.00 km teren
03:46 h 20.63 km/h:
Maks. pr.:39.48 km/h
Temperatura:2.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1688 kcal

Jestem znowu faciem, w statystykach przynajmniej!

Sobota, 14 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 6

Nie wiem, co to kurwa za przestawienia, ale robi się burdel, a choć ja ze ten pierdolnik nie płacę i ten pierdolnik mi się nawet podoba, to jednak wolałabym, żebym miała jakiś wpływ na to, czy jestem ziomalem, czy nie-e.

Z zawartości mojego rozpora wynika, że jednak trochę nie.

Na razie jednak na BS jestem tym kolem, z czego pewnie cieszą się laski. To się cieszcie.
A ja se pojadę na trening w ten śnieg, w te niedźwiedzie, wilki i gronostaje oraz chryzantemy.

Pojechałam. Poranek przebździągwiłam, po dość ciężkim wieczorze piątkowym, i na trening tradycyjnie wylazłam wtedy, kiedy słońce było już tylko wspomnieniem, a zaczął nafanzalać uroczy śnieg. Który od nocy zresztą swoje zrobił (i jak dla mnie może już se iść, dowisenja).

Okazało się takoż, że będę miała KAMPANY. Możan mój najulubieńszy (ciągle i pomimo;)) użył telefonu, potem ja użyłam oddzwonieńczo i pół godziny później mogłam prosto w twarz usłyszeć chichot i te słowa:

O RANY, TY TRENUJESZ

Z lekką ironią, oczywiście. Za którą Możana mojego serdelecznie uwielbiam. Uwielbiam też za to, że wylazł z domu, w te śniegi, wilki i gronostaje i jeszcze do tego w te wichry jednostronne. Ponieważ zastał mnię w połowie aktu mojego treningowego (widziałam, jak z niedowierzaniem kręciłeś głową i przewracałeś oczami, możesz se teraz twierdzić, że to nie Twoja głowa i nie Twoje oczy, i nie Twoje przewracanie z kręceniem!), z czystego niedosytu własnymi osobami przebylim jeszcze zaśnieżoną drogę z moich treningowych asfaltów aż pod Arkadię, czyli to centrum handlowe, skąd gronostaje wynosi się martwe i z rękawami. Były plany na więcej TUGEDA, ale Możan wolał mnie zostawić na pastwę Niewego (albo Niewego na pastwę mnie, też tak mogą sprawy się mieć;)), do którego to po szybkim przepakingu, przekąpingu i przeniezmieningu opon udałam się ja. Zmęczona, wkurwiona, zmarznięta i mająca pod wiatr. Czekała na mnie jednak nagroda. I Monte w wersji dużej też:). Uczta się, chamy.

A se nawet lubię ten song:

&ob=av2e

Ja nazywam to, czego chcę. Chcę dużego Monte, wszędzie, w każdym sklepie, ewriłer!


Dane wyjazdu:
64.89 km 5.64 km teren
03:14 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:33.09 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1283 kcal

Jak się okazuje, de last dej łiwałt snoł.

Piątek, 13 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 16

A jaki widowiskowy de last dej!

O taki, o:
Jak to teraz sieciuchy piszą: TAKIE TAM nad Wisłą:D © CheEvara


Zdjęcie (a raczej ZDJENCIE) rozmazane, ale dziś bojkotuję poprawność, zwłaszcza że jestem mało uprzejma. Jak się OKAZAUO. Takie mam flow, że ZDJENCIE ma być rozmazane.

Ponieważ sporo rzeczy robię zdalnie, w sensie pracy i chałtur, sterczę indahaus jakieś określone X czasu. Dzięki niepowtarzalnej usłudze blukonekt spędzam tego czasu x razy y, gdzie igrek jest współczynnikiem mojego wkurwienia, bo wszystko tu otwiera mi się jakby na za rok. Dlategóż wyjście na rower połączyłam z wieczornym wyjściem na spinning (z którego nie wpisuję, kurwa, kilometrów, bo to jakby niepoliczalne jest raczej, co?) i napawałam się jeszcze świecącym słońcem, a jakem już ze spinnu wracała, to i uroczo zachodzącym, co widać, na załączonym obrazku.

Kto by uwierzył (zwłaszcza w stolicy, której idzie nie poznać, gdyby nie napisy:D), że po takim słońcu przylezie tak zwany opad i będzie miał zamiar sprawić, że mój intelektualny penis osiągnie tak zwany stalaktyt, czyli zwis.
Nic nie mówię, ale sezon na ŁAP SZPADL chyba się otwiera. A tak mi się świetnie dziś kręciło! A tak było suchutko!


Dane wyjazdu:
31.55 km 0.00 km teren
01:22 h 23.09 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 926 kcal

Tak se zagrałam pauzą, jeśli chodzi o wpisy;)

Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

„Do policyjnego aresztu trafił 26-letni mieszkaniec Wałbrzycha. Mężczyzna podpalił sklep, ponieważ nie dostał w nim swoich ulubionych orzeszków”.

Chyba załatwię sobie u kolesia widzenie i mu przybiję piątkę oraz pożyczę zapałki od niego. Mam dokładnie tę samą ochotę zrobić to z każdym punktem z tępym sprzedawcą płci obojga za ladą, w którym nie ma nic innego poza tym małym, wkurwiającym właśnie tym, że jest małe, Monte.

I tak kuźwa chodzę od sklepu do sklepu i uporczywie edukuję tych tłumoków, że se mogą sprowadzać to małe wkurwiające swoją malizną Monte, proszę bardzo, droga wolna prawie jak Tybet, ale niech też będzie wersja dla Che do kurtyzany biedy lub też do innej kurwy nędzy.

Potem nic mi nie idzie, jak z rana nawiedzę taki nieudolnie prowadzony GESZEFT.
Nie najeździłam się. Bardziej zniszczyłam się na siłowni. Trafiłam na taką fajną godzinę, że do nikogo nie musiałam przemówić tymi usty w te słowy: weź, zrób se piknik i to wysiadywanie jaj gdzie indziej, bo mam skierowanko na obwodu działanko, a ty mi tu w ofensywie sterczysz.
Zrobiłam zatem swoje, po czym poszłam na rower, z ulgą wielką i radością, że to rower. Że to zewnętrze. Że to jakaś dynamika. Dajnamik, znaczy się. Wolę, jak jest dajnamik.


Dane wyjazdu:
64.46 km 0.00 km teren
03:03 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:38.18 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1368 kcal

Zamieniła Che zakwasy na zakwasy

Środa, 11 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 11

Czyli siekierkę na toporek, a kijek na patyk. Urrrrrwaaaaaał nać! Jakem już z siłownią się obsztykała (ale dziwne słowo, jak OBTOKNĄĆ), jakem już pozbyła się tego BOLENIA, to głupia fizda pojszłam pobiegać (nie odwrotnie, nie pobiegłam pochodzić) i co? I zakwasów sto.

Doooobra, tak se jojczę, że niby źle, ale jest zaebiaszczo, bo czuję, że jestem dabyl blasta i że najwidoczniej lipy nie było.

Zasadniczo to wczorajsze bieganie było alternatywą dla treningu roweirowego, ale moje życie towarzyskie spowodowało, że CZAS, KTÓRY mi POZOSTAŁ na trening, nazywał się wieczór, a ponieważ ja tego mojego fachowego pedałowania nie chcę robić po ciemaku, bo wtedy całe gówno widzę na pulsometrze i mnię to stresuje, więc użyłam swoich szkitówi Brooksów.

Zdanie wielokrotnie podrzędnie złożone.

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNE. A nie tak ma to być.

A że wcześniej spędziłam trzy godziny w Airbike’u – w sumie to, nie wiedzieć, czemu, pewnie dlatego, że lubię – to się dzień wziął i skończył, dość bezczelnie przyznam. I jakem wracała po 15-tej, to szarówa mnie zastała. Mnie i Speca, a zatem nas razem bez lampek. No ale. Musiałam pogadać z Wojciem, obgadać BIZNIESY z Mikołajem, naśmiać się z Czarnym i Radziem, no i POCZEKAĆ na opony, co chyba trwało najdłużej. Prawdopodobnie z uwagi na wysokie opory toczenia tych opon:D

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNY. A nie tak ma to być.


Znowu w statystykach BikeStatsa jestem facetem. Już z tym nie walczę:D To piate miejsce mi się tylko nie podoba. Ale nic, idę się wysikać na stojąco i będę z tym żyć.

APDEJT> Znów jestem babą. To chyba przez to sikanie na stojaka (czy na stojak, bo stojak to rzeczownik nieożywiony):D


Dane wyjazdu:
37.47 km 0.00 km teren
01:44 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:40.85 km/h
Temperatura:3.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 805 kcal

Straszą tą zimą i straszą. Zima mnie może cy-my-ok-nąć

Wtorek, 10 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 12

Minus osiemnaście ma niby kiedyś tam być. Wszystkie pogodyny i pogodynki mówią to tonem takim, jakby zapowiadali przynajmniej stuprocentową podwyżkę akcyzy na alkohol, a to – umówmy się, bo ja lubię się umawiać – armaggedon jest.

Się dziś raczej skoncentrowałam na życiu zawodowym i towarzyskim, bo po „pracy” (cudzysłów jest tu wielce słuszny i zamierzony i powinien choć odrobinę oddać, jak bardzo to wszystko jest kurwa IRITEJTED) pomknęliśmy z mojem Jacuniem najulubieńszym, pracującym zwykle na tak zwanej wysuniętej placówce, bo aż z samego boskiego Buska Zdroju, najpierw na szamę, potem na anana kofana do Cafe Filtry. Tam co prawda na kawę czekaliśmy 20 minut, bo panu się o nas zapomniało, a nam się zapomniało o panu, bo tak dobrze się gadało, ale warto było, bo kawę to tam robią taką, że sam Szatan przepłynąłby Ocean Spokojny wypełniony gnojówką TYLKO po to, żeby cmoknąć w usty kogoś, kto kawę jedynie we Filtrach MIĘSZA. Warto było azaliż.

Mnie tylko zawsze wkurw szczela, że wszędzie na mieście kawę z difolta robią na tłustym mleku, ale że wieczór zapowiadał mi się jeszcze siłowniany, to przebolałam to. I nie. Nie chodzi mi DO KOŃCA o tłustość tego mleka. Dla mnie ono smakuje jak taki ciekły smalec. I jak OBRZYDLIWE SELERY.


Wróciłam do domu na przepaking plecaka i nocną wręcz porą udałam się popielęgnować moją tężyznę fizyczną. Kiedyś polubię też część siłownianą, nie tylko tę do- i odjazdową na rowerze:D

Fajne to:

http://www.cgm.pl/permalink,20613.html

jest to fajne.