Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

trening

Dystans całkowity:14785.24 km (w terenie 2792.50 km; 18.89%)
Czas w ruchu:678:23
Średnia prędkość:21.79 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:43280 m
Maks. tętno maksymalne:197 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:330949 kcal
Liczba aktywności:216
Średnio na aktywność:68.45 km i 3h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
70.00 km 66.00 km teren
03:23 h 20.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2231 kcal

No to jadziem z OTWOCKĄ MAZOVIĄ, czyli sezon był się wreszcie zaczął!

Niedziela, 1 kwietnia 2012 · dodano: 03.04.2012 | Komentarze 28

No dobra. Niewe musi oczyścić swój komp (czytaj: Che musi oczyścić komp Niewe;)) i zanim do tego dojdzie, Wisła zamieni się cyklami spływów z Odrą, a ja aż tyle nie mogę czekać, bo znów będę we wpisowym zadzie. A Niewowy komp jest kluczowy, bo Niewe jest w posiadaniu zdjęć Che zapierdalającej w Otwocku (szybciej lub wolniej, z przewagą i naciskiem na LUB). Dodam, że w posiadaniu spoooorej ilości zdjęć. A że sam se zaszkodził tych zdjęć niedosłaniem, lecę z wpisem, opatrując go fotami autorstwa jak zawsze niezawodnego mojego nadwornego i wiernego fotografa ukrywającego się pod jakże wiele mówiącym nickiem Trinke-milch (Łaciate się dla Cię chłodzi, Jacek. Ilość hurtowa z tendencją wzrastającą.) oraz zdjęciami Kostka z Airbike.pl.

Ale żeby Niewemu przykro nie było, jak mi dośle już foty, douzupełnię nimi wpisik.

No.

Wbrew temu, jakie miałam marzenia i oczekiwania wczoraj, kaseta przez noc się nie odkręciła. Dziwna dziwność, bo zostawiłam jej w zasięgu rę… w zasięgu wzro… kurwa, zostawiłam w jej najbliższej okolicy oba klucze, żeby się ziściło. Ale nie. Rano – jak wczoraj – kaseta trzymała się zimowego koła (a więc dętkowego, a ja na wyścigach ujeżdżam – za przeproszeniem – bezgumowce – też za przeproszeniem) i popuścić nie chciała.

Pianę toczyłam widowiskową, acz zbędną, bo nikt jej nie mógł zobaczyć.

Gdy Niewuńciu-tralaluńciu przyjechał po mnie, zwlokłam do samochodu i Speca i zimowe koło. Serwis Airbike’a miał być na miejscu, powinni zaradzić (tu proszę sobie odtworzyć skądś ironiczny i mroczny śmiech). Niewuńciu pomóc w odkręceniu nie mógł z uwagi na kontuzyję swą. Z uwagi na nią nie mógł też się ścigać, co go wkurwia/ło i czego chyba nie zamierzał ukrywać.

No bo ile można być niedysponowanym przez rozkruszony – niech będzie, że za przeproszeniem – paliczek??

Niemniej jednak. Funkcje, jakie dla siebie wymyślił na ten dzień Niewe wypełnił, a te były następujące: być zajebistym (udało się), robić zdjęcia (muszę wierzyć na słowo, ale ponoć się udało) i dowieźć moją dupę na miejsce (odwieźć też, co udało się takoż).

Mnię najbardziej stresowała presja czasu i ta jebana kaseta. Startu jako takiego nie obawiałam się, formy też nie, ale co mi po formie, jak będę musiała zapierdalać na zimowym ZAKOLCOWANYM kole. Stres mój (myślę, że przybrał formę fachowego wkurwienia) nie był niewidoczny. Zorientował się co do niego Goro, który nas przydybał, gdyśmy wypakowywali graciochy z samochodu. Potem przyuważył go wspomniany Pijący_mleko, który mimo mojego wkurwa niestrudzenie cykał mi foty (mam wrażenie, że przy tej okazji robił sobie ze mnie podśmiechujki;)).

Nie wiem, co zobaczyli Wojciu i Mateo, których minęliśmy z Niewe w drodze na serwis, ale ja na pewno miałam bielmo w lewym oku i amok w prawym.

Tym bardziej, że na serwisie Airbike’a przydały się moje własne klucze. Swoich nie mieli. No kurna. Z chrustem i grzybami do lasu? Wolne harce;). Moje koło przejął Wojciu (kuoooocham Wojcia) i jął je ogarniać. W asyście Mikołaja. I se wyobraźcie, że całe guano dało się zrobić. Kaseta drgnąć nie raczyła.

Może moje klucze są nieopite i dlatego???

No to ja poleciałam na zwiady na sąsiednie stoisko Shimano. Chuj, najwyżej kupię kasetę, tak? Nie musiałam. Pan w Shimano użył swoich magicznych DYNAMOMETRYCZNYCH (strasznie lubię tak przekręcać) kluczy i kaseta zejszła, jakby właśnie miała tak w harmonogramie i planie dnia.


No to zakładam już zakasecione wyścigowe kółko:

Jednak startuję, bo mam na czym:D © CheEvara


Tu spotyka mnie ppawel i zadaje nieśmiertelne ostatnio pytanie. A ja nie wiem, co będę robić po maratonie, a co dopiero w czerwcu:D.

A to ppawel zagaduje mnie o duo na MTB Trophy © CheEvara


Niemniej jednak ostatecznego kosza nie daję, acz nie wiem, jaki plan na mnie ma Wojciu (którego – jak wszyscy wiemy, bo ja tym nie zamierzam nie emanować – KUOOOCHAM:D).

Chciałam sprawdzić se jeszcze chip, ale gdym zobaczyła kolejkę do maty, odechciało mi się. I poleźliśmy z Niewe pod mój sektor.

Po drodze doń jeszcze zadrażniam i się wyzłośliwiam – tu Danielowi wbijam szpilę (albo on mi, co bardziej prawdopodobne:D):

Strasznie fikuśne to ujęcie:) © CheEvara


W sektorze mojem trzecim jest już Goro w swoich biskupich trykotach, jest i Dżery, nie ma Radzia, który od momentu, kiedym go w Skarżysku objechała na pół godziny, trenuje do upadłego i tym sposobem lansuje się tym razem w sekcisku drugim, razem z tymi, co to mają te śmieszne naklejki na nosach:). Chwilę potem dołącza do nas papieski (bo żółto-niebieski) Zetinho i słyszę z tyłu złośliwego Obcego. Są prawie wszyscy. Prawie – bo Niewuńcio po drugiej stronie barykady zupełnie. Niestety, kurka wodna.

Zanim do sektora wlazłam, ucięłam se jeszcze krótki spicz z ozdrowieńcem Azaghalem, który mnię zagaił, potem już jęłam spełniać się w roli modela. Bo jak nie focił Niewe, to focił Kostek.


Jak zwykle coś dokazuję, tym razem do Gora, którego musicie sobie wyobrazić:) © CheEvara



To też w sektorze, może nie jest to jasne :D

Tu dokazuję do Niewe, a uchwyca to Kostek :) © CheEvara



Ja nawet nie wiedziałam, która z moich potencjalnych rywalek startuje, ale w zasadzie gilało mnie to. Miałam do zrobienia swoje. To znaczy chciałam poprawić wynik z tamtego roku oraz zobaczyć, co dał mi okres zimowy.

No to lu. Goł.

Gdy Jurek wydobywa z siebie niemrawe i anemiczne ‘start’ zapiertalamy. Na tym płaskim pierwszym odcinku, czyli na cholernej nartostradzie zadziwiam sama siebie. W tamtym roku wszyscy mi tu zwiali (no ale wtedy zimowym cyklem wypracowałam sobie pierwszy sektor, w którym wiadomo kto pedałuje) i ja próbując im utrzymać koła (jak kretyn i amator zupełny), zdechłam jeszcze, zanim skręcilim w lasy. A teraz trzymałam koło Dżeremu, z którym się trochę tasowaliśmy, uciekłam Gorowi, który potem mnie oczywiście dogonił (bo ja zerknęłam na pulsaka i apelowałam sama do siebie) i nie czułam zgonu jak w tamtym roku.

Nie wiem, jak to robią inni w relacjach, że pamiętają wszystko po kolei. Ja tak nie mam, więc relacji w postaci niemal live nie budjet;). Tym, co mi utkwiło w pamięci są podjazdy – to się akurat nie zmieniło, pod górę uciekam. Zmianie uległo to, że dzięki męczeniu Airbike’owej jabłonowskiej rundy, podjeżdżam z siodła wszystko i nie zauważam potencjalnych przeszkadzajek w postaci na przykład korzeni.

Swoją drogą zastanawiają mnie kolesie z wysokich sektorów, którym nóg wystarcza na płaskim, ale już na pierwszym lepszym podjeździe uwieńczonym kopnym piachem, schodzą z rowerów (tłumoki, kurna), nawet nie próbując czegokolwiek z tym piachem zrobić. I dlatego tłumoki, że zatrzymują się tak jak jadą. Nie zjeżdżają na bok, żeby puścić tych, którzy przynajmniej próbują. Nie. Oni – jak ci niedzielni bajkerzy, którym coś obciera podczas jazdy w rowerze – zatrzymują się w miejscu tu i teraz.


Tak samo, wszystko, co mogło zamulić, sekcje piachu, przecinałam se niezrażona i klikam, że lubię to.

Jechałam bez licznika, bo wolałam bez w ogóle, niż irytować się na raz stykającą, a raz nie tę bezprzewodową kurwę Sigmę. W związku z tym nie wiedziałam, czy dobrze zapiertalam, czy się snuję. Co z tego, że miałam przejechany czas na pulsaku, jak nie wiedziałam na którym kilometrze jestem;). Skoncentrowałam się wobec powyższego na doganianiu. Nie wiem, jakim cudem dopadłam Gora, któremu chyba wysiadły silniczki, bo zamulił ewidentnie. Zaproponowałam koło i wyprułam do przodu, ale Goruńcio cosik zgasł. I do rozjazdu mega/giga już mnie nie dopędził, a szkoda, bo dobrze pamiętam te przyjacielskie emocje w Łomiankach, gdzieśmy się co chwilę spotykali na trasie. Jakbyśmy – znów za przeproszeniem – ciągnęli się na takiej gumie: raz ja z przodu, raz Goro. I zmiana.

A w temacie rozjazdu, to chwilę przed nim sypnęło śniegiem i to takim, że zasypało mi totalnie numer, no i uniemożliwiło PACZANIE przez okulary. Owa śnieżyca odstraszyła chyba sporo osób, bo w momencie, gdym odbijała na giga, wszyscy śmigali na mega. Luzerzy:D.

Co mi się zresztą bardzo podobało, bo w tych tłumach ludzie naprawdę byli różni, niestety z przewagą takich, dla których singiel jest święty i nie próbuje się wtedy nikogo elegancko MIGNĄĆ.

Fot z trasy nie mam wiele, bo – tłumaczę w opisie foty, dlaczego :D

To jedno z niewielu a konkretnie z dwóch:D

Za wielu fot z trasy nie mam, Niewe się opiernicza. Jak WKU © CheEvara



Ujechałam pierwszy kilometr giga, gdy dojechał mnie jarbla. A ja poczułam, że się odklejam, czyli że czas na żela. Muszę wymyślić jakiś patent na szybkie i niewkurwiające dobywanie tych tubek, bo grzebanie w „nerce” na wertepach nie dodaje mi ani pół punktu do prędkości. Jak żela wciągnęłam, zaczęłam jechać ponownie. Dopędziłam debiutującego na giga KrzyśkaM i udzieliłam koła. Team jest team, nie?;) Razem zaczęliśmy objeżdżać tych, którzy majaczyli przed nami i to podobało mi się bardzo, bardzo. Jedyne, co mi doskwierało to niewiedza. Nikt z mijanych kolarzy nie potrafił mi odpowiedzieć na proste pytanie:

ILE KILOMETRÓW DZIELI MNIE OD PIWA, KTÓRE WYCHLAM NA MECIE??

Chyba wszyscy zdali się na licznik zwany u mnie roboczo bezprzewodową kurwą Sigmą.

Na kilka kilometrów (konkretnie na 10) przed końcem trasy, o czym informowały konsekwentne oznaczenia (i to było zajebiste) dopędziłam też Sajmona, który kiedyś znęcał się nade mną na spinningu. Wreszcie wybrał jedyny słuszny dystans i nawet udało mu się mnię podbudować informacją, iż on śmiga z sektora cwaj. Czyli jechałam w miarę dobrze. Se tak myśle.

Nie wiem, czy jest z mojej strony chamstwem czy nie, jaka jest etykieta na maratonach, ale w sumie nie dbam o to, na ostatnim kilometrze dokurwiłam do mety i niniejszym niestety odstawiłam i KrzyśkaM, i Sajmona.

Na mecie czekała na mnie standardowa obstawa: Niewuńcio, który podczas maratonu doznawał przypływu mocy teleportacyjnych i łapał mnie z aparatem na trasie co i rusz, Radziu i Dżery. Dwaj ostatni poszli na myjkę, a mnie Niewe uraczył piwkiem (bogu, Ty!B-)). Wysączyłam, zgniotłam puszeczkę i atakowana zewsząd sławą i zagajana (Grzesiek Witkowski z Airbike.pl, chwilę potem Tomcio), próbowałam przedostać się do stanowiska Airbike, żeby złapać swoich i Wojcia.



Tu nie widać, ale wychlałam już pierwsze piwko:) Sponsored by Niewe :) © CheEvara



Do tablicy wyników nie lazłam, bo chłopaki mi zeznali, że jestem druga i że całe 10 minut dowaliła mi zawodniczka HP-Sferis, Olga Wasiuk. Uwagę o tym zostawiam na koniec wpisu, polecam być czujnym i krytycznym:D.

W każdym razie. Gdzieś za chwilę zjawił się Goro, który na trasie ratował Bogusia z Gerappy, gdy ten z całą swoją mocą przykoorwił w drzewo; i w trójkę poszliśmy na paszę, której zostało niewiele (w sensie makaronu), a którą serwował mój były Pan Dajrektor Sportowy, Arek z APS.

A potem już dekoraNcja i ja się tak zastanawiam, czy taka wygrana na amatorskim giga miała dla profesjonalnej zawodniczki (w końcu mistrzyni Polski w przełaju, tak?) jakiekolwiek znaczenie, skoro do pudła nawet się nie zbliżyła. Mówcie swoje, ale ja ciągle uważam, że elita powinna jeździć poza klasyfikacją. I nie to, że boli mnie drugie miejsce, bo swoją pozycję znam. Chodzi mi o to, że pro jest pro, a amatorka to amatorka. Niech sobie startują treningowo, ale niech nie rozpierdalają mi punktacji.

Tym bardziej, że (pewności nie mam, ale wydaje mi się, że tak jest) startują niejako gościnnie i na zasadzie barteru – nie płacą za wyścig, ale swoim statusem gwiazd przyciągają na Mazovię potencjalną klientelę.

I tak, wiem, pamiętam już kiedyś u mnie rozpętała się na blogu dyskusja w komentarzach, jak rozpoznać zawodowca od amatora i w imię czego zabraniać im startów w takich wyścigach. Dyskusja była, argumenty były, ale ja ciągle jak ten OSIEŁ trzymam się zdania, że zawodowcy powinni nie być brani pod uwagę w punktacji.

Inna sprawa, że dobrze wiedzieć, ile mi do profesjonalistki (która śmiga z pierwszego sektora, niech to będzie jasne) brakuje.

I abym nie musiała tłumaczyć i się pluć, wyjaśniam: Nie sączę tu hejtów, zawodowcy mi nie przeszkadzają, dobrze, że chcą na taka imprezę przyjechać – podejrzewam, że nawet można z nimi pogadać, jakby się człowiekowi zachciało. Tak samo nie mam do nich żółci tytułem tego, że mogłam być pierwsza, a jestem druga. NIE MAM. Żebyśmy mieli jasność, dobra?


Dobra, wrzucę foty jakieś, bo blacha tekstowa mi się zrobiła:D

Mnię wyczytują, resztę wyczytują, ale wchodzę tylko ja. O tak wchodzę. Znaczy tu już jestem wchodzona (weszła:)

Tutaj se śpiewam i robię układ choreograficzny do Ajm seksi end aj nołyt! © CheEvara




Koedukacyjne podium:D © CheEvara



Nie wiem, czy prawowita odbiorczyni pucharu nie przybyła poń, bo miała go w dupie, czy nie przybyła, bo nie wiedziała...
Ale ta, która weszła zaś była zajebista:)

Strasznie sympatyczna i cywilna ta Olga Wasiuk;) © CheEvara



No i o. Apokalipsa pogodowa sprawiła, że nie było atmosfery pikniku i zmarznięci jęliśmy wynosić się do domów. Z naciskiem na domów złych;).


Na koniec mam jeszcze kilka spostrzeżeń, takich w sumie podsumowujących:
- zmiany w kateringu – chyba wszystko na plus. Żarcie ponoć ekstra, ja doznałam zupy i leczo i było OK. Nie piszę tego dlatego, że zajmuje się tym teraz Arek, ale dlatego, że zupę zjadłam z trzęsącymi się USZMI. Była smaczna.
- oznakowanie trasy – taśmy wszędzie tam, gdzie amok wyścigowy spowodowałby niechybną pomyłkę. I to taśmy GŁAZOJEBNE. Naprawdę profeska.
- smutno mi trochę, gdy przyjeżdżam na metę, ukończywszy PONOĆ koronny dystans, a tam impreza się zwija, wszyscy są już w szale odjazdu. W Otwocku jeszcze zrozumiem sytuację, bo najcieplej nie było i sterczenie tam do przyjemnych mogło nie należeć.
- spadłam do sektora piątego i tak se myślę, co z tymi zawodniczkami (mówię konkretnie o moich konkurentkach), które do Otwocka nie przyjechały? Jakoś nie wydaje mi się, że w Piasecznie będą startować – jak mówi regulamin – z jedenastego sektora. OK, z przyjemnością się zdziwię, jeśli tak się stanie, w praktyce jednak (teraz nie rzucam personalnych uwag, czyli nie wskazuję palcem nikogo, ani nie PACZĘ oskarżeniowo na żadną, bo dowodów i pamięci na to nie mam) jest tak, że się pisze do organizatora, który może nas przesunąć o kilka sektorów do przodu. Na razie tę myśl zostawiam taką zadrażnioną, temat podejmę przy okazji pisania o następnym maratonie, bo się być może okaże, jak sprawy się mają;).

Tak czy owak. Dobrze, że sezon już się zaczął. Ściganko jest fajne;).


Dane wyjazdu:
41.10 km 12.00 km teren
02:00 h 20.55 km/h:
Maks. pr.:39.04 km/h
Temperatura:6.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 892 kcal

To ja se jeszcze obejrzę Dextera i mówię bajo, sajo, nara

Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 8

I oddalam się w świat morderstw, mając poczucie samozadowolenia, iż jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami. Po miesiącu bycia w bajkstatsowej dupie jest to niebywale ważne. Prawda.

A dystansik niezbyt miażdżący, choć uważam, że dziś to se go powinnam potroić, bo jak wczoraj śnieżyca mnie ominęła, tak dziś jej doznałam w ramach przypomnienia sobie, że taki opad w ogóle u nas występuje. Nie narzekam, akcentuję ino, że emocje były.

Ale szczęśliwie treningunio zrobiłam w lesie, jeszcze w piknym słońcu i zasadniczo to TO mam plan zapamiętać z ostatniego dnia marca, a nie jakąś tam pogodową apokalipsę.
Na którą mój były lektor hiszpańskiego zareagował wysłaniem mi dziś smsa (po hiszpańsku mensaje): IHO DE MIERDA, WRACAM NA KUBĘ!

Nawet, gdyby czekały tam na mnie represje, też bym się chyba nie zastanawiała.

No.

Ale zanim obejrzę tego Deksia, podejmę ostatnią próbę odkręcęnia kasety z zimowego koła. Ostatnią z szesnastu, jak słowo daję. Albo ja nie mam lewej strony, czyli tej odwrotnej do ruchu wskazówek zegara, albo ktoś na serwisie w AirBike’u ma wyjątkowo ciężką i równie rzadko spotykaną ZŁOŚLIWĄ rękę. Będą kurna wyciągane konsekwencje!

Dobrze, że maraton dopiero jutro, przez noc kaseta sama się na pewno odkręci. Na wszelki wypadek zostawiam na niej bacik i klucz kontrujący, po co ma szukać po nocy i jeszcze mi się tłuc po metrażu.

To na koniec jeszcze song, który – gdybym prowadziła zumbę – byłby tapetowany na każdych zajęciach:



Ogień to tu jest!


Dane wyjazdu:
61.73 km 0.00 km teren
02:47 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:35.65 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1292 kcal

Cycki, cycki, cycki, cycki

Wtorek, 27 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 44

Serio. CYCKI. No bo.
Indeksowanie indeksowaniem, a pozycjonowanie w pinglach pozycjonowaniem. Cycki sprawdzają się zawsze. Wejść (nomen omen) będę miała co niemiara, co w przypadku rzężącego z braku wpisów blogaska znaczenie ratunkowe ma ogromne.

Cycków jednak nie będzie, jak to zawsze bywa przy okazji obietnic okołocyckowych.

Ale statystyka jest statystyka.

Wszelako wpis będzie o biologii również, acz ja wiem, czy to fajnie?

I będzie nudny, ale dzięki odpowiedniej rozbiegówce wejść będę miała tyle, ile bym miała, gdyby był ciekawy i był o cyckach. A zaczyna się on - już bez cycków - tak:


Eksperymentuj, kretynko.

Taaa, do ciebie mówię, TEMPA pało.*
Do ciebie-siebie.

Zanabyłam se ja na siłowni (gdzie od dawna konserwuję tężyznę fizyczną) płynny napój (a może być niepłynny napój? Dociekam tylko;)) l-carnitynę. Bo wody chwilowo nie wystawili, a izotoników to nie ma sensu wciągać, jak się WYCZYMAŁOŚCI nie strzela. A ja wtedy nie szczelałam. W smaku se to średnie, ale pić trzeba, a piwo w domu (amatorszczyzna).

W składzie – jak się później okazało – też srednie.

No i na wieczornym treningu doznałam klasycznych, nadniemeńskich mdłości. Emilia Korczyńska nazwałaby to pragnieniem womitowania, mnie po cheevarowsku chciało się rzygać.

Z CZYNASTU przyspieszeń zrobiłam całe osiem i wkurwiona wróciłam do domu. Przynajmniej ZE wiatrem.

Emilia Korczyńska wróciłaby do domu ZDROŻONA i POIRYTOWANA.

Ja wróciłam – jak już nadmieniłam – wkurwiona i z poczuciem zjebania misji jak leszcz.

Bywa i tak.

A teraz idę rozstrzyngnąć dylemat pod tytułem: zrobić se kawę czy nadzieję?

* swoją szosą, dlaczego niezaostrzony ołówek nazywa się tępym przez ę, ale przyrząd do ostrzenia tegoż ołówka zwie się temperówką przez em??

Dylematy, dylematy...


Dane wyjazdu:
122.32 km 6.50 km teren
05:28 h 22.38 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2834 kcal

A wszystko po to, żeby zeżreć grill

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 26.03.2012 | Komentarze 39

:D
To taki skrót myślowo-słowny. Jak „jeść wigilię”. Albo „wypić tylko lampkę”.

W każdym razie. Che w sobotę zrobiła ponad stówkę, włączając w to trening, żeby ze spokojnym sumieniem, podpiętym dla niepoznaki poprzez USB, nazajutrz wtranżolić w dobrym towarzystwie inaugurująco-nowy-sezon GRILL. Bo w Polsce nie jemy żarcia z grilla, tylko żremy grill.
Ja na przykład najbardziej lubię tę osmaloną kratkę.

Ale.

Wiadomo, co dzieje się w stolicy w weekend. Wylęga się lud korporacyjny i lezie na spacer/na gibanie się na megaciężkich holendrach pomalowanych w jakieś maki i chabry.

Ja jestem na takie współdzielenie dróg za MIĘTKA, toteż o dnienio-brzasko-świcie wylazłam na trening, żeby go we względnie świętym spokoju zrobić (spokój był, szkieł też było pod dostatkiem). Poza dziadkami na rowerach obwieszonych balonami rozdawanymi przy okazji otwarcia Mostu Północnego nie wkierwiał mnie prawie nikt (poza szkłami – wiadomo). I jak tylko skończyłam te swoje zapierdalacje szkitkami, uderzyłam z Bielan w stronę domu.

Niby miałam zmienić rower na Speca, ale wrodzone lenistwo oraz niechęć (organiczna) do procesu zmiany opon (ciągle Spec ma kolczaste „buty”) i jakieś straszne parcie na niespędzanie za wielu minut w domu, podczas gdy na zewnątrz takie SOŃCE, sprawiły, że koła maratonowe umieściłam se na plecaku i przymocowałam TRYTYTAMI w rozmiarze zwanym „krową” i na Centku pojechałam do AirBike na KEN, budząc po drodze niesamowitą sensację.

No bo jak facet wiezie ramę/amortyzator/koła/drugi rower na plecach, jadąc rowerem, to zdziwka nie ma. Ale babeczkę to się wytyka palcami jak tego misia na miarę naszych możliwości. Czułam się mniej więcej tak, jakbym jechała do cyrku, gdzie moje miejsce.

Na miejscu czekała na mnie Karolajna z Pioterem, ta pierwsza miała przymierzyć się do jakiegoś Specucha w jej rozmiarze, Pioter jej towarzyszył. Powiedzmy, że przymierzenie się udało, bo decyzja ostateczna nie zapadła. Zmilczę;).

Jednakowoż koła udało mi się zdesantować w serwisie, trafiły w ręce mojego ulubieńca Radzia, który wyznał mi kiedyś na swoją zgubę, że strasznie „lubi” zalewać tubelessy mleczkiem. Jakże zatem mogłam mu odmówić. Prawda.

Pogadałam jeszcze z Wojciem – niestety nieznośnie krótko, bo był WERY BIZI przy bidżi:) – i wybyłam z miasta w stronę Domu Złego. No bo kilosy do stówki same się nie dokręcą.

A pod konto nazajutrznego gryla, który opisał Goro:

&feature=related

Niezły gryl-song, który mam ambicję zrobić hymnem lata:D

Aaaaaaaaaa, wreszcie odkryłam kopytka, czyli kolana!:)


Dane wyjazdu:
50.43 km 0.00 km teren
02:00 h 25.21 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1080 kcal

W wigilię pierwszego dnia wiosny pogoda ma mnie za marzannę

Środa, 21 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

I ewidentnie chce mnie utopić w tej smętnej porannej mżawce. Nie zraziło mnie to na tyle, żebym pojechała najprostszą i najkrótszą drogą do pracy. Troszeńkę pokrążyłam, tak, żeby do tych dwudziestu kilometrów dobić.

A potem w nagrodę WYJSZŁO słońce, więc zakończyłam działalność zawodową nieco wcześniej, podjechałam do Goruńcia Tralaluńcia do pracy na ploty i niecnoty [:D], a potem sprzymierzyć się z nakyrwiającym w twarz wiatrem podczas treningu siłowego.

To chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy przyznam, że wiatr się przydał.

A z Goruńciem (który dziś wystąpił W CYWILUŃCIU) namówiliśmy się na jutro i na śmiganie do AirBike’a na małe prostowanko tego, co PRZEZ GAPIENIE SIĘ NA CUDZE BABY w Mrozach wziął i wygiął;).

A ja se pojechałam do Niewe, który obiecał mi kino. Zapomniałam tylko zrobić sobie kanapki z jajkiem i salcesonem. Popcorn jest taki przereklamowany.


Dane wyjazdu:
92.12 km 0.00 km teren
04:31 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:158 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1645 kcal

Prezydent chodzi z buta do pracy

Wtorek, 20 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 5

Przynajmniej tak wynika z tego, co rano puścili w tefauenie dwatcat cztery. Zrobili z tego spektakularny materiał - z tego, jak Brygida Grysiak zapierdala z mikrofonem za Bronkiem, sapią oboje, do czego dochodzą jeszcze dyszenie kamerzysty i ciężkie podbiegi „borowików”.
No naprawdę, jest to temat.

Bliski jest dzień, kiedy dla telewizji pan prezydent strzeli kupę z rana.

Patrzyłam na to, i raz po raz opluwałam się jedzonym śniadaniem. Naprawdę? Naprawdę ludzie uwierzą, że niby PRZYPADKIEM dziś el presidente dyma z buta, właśnie wtedy, gdy PRZYPADKOWO jest tam kamera telewizyjna? I to tej jednej, jedynej stacji?

Se pomyślałam: rzuć, Che, to żarcie i dawaj, może złapiesz PO TRASIE Bronka, skoro tak idzie i tak idąc, jest prezydentem wszystkich Polaków, strzela dowcipem do Brygidy, zbiega w dół kurcgalopkiem, leci ten piąty kilometr, w całej swojej prezydenckości.

I nie zdążyłam. Pewnie dlatego, że miałam pod wiatr, to mnię WSZCZYMAŁO.
Po pracy też na pana prezydenta się nie natknęłam. Zawiedziona pojechałam do domu, żeby zostawić plecak i już bez domku na plecach pojechałam na Bielany zajebać się na treningu.

Ostatnio sporo osób drze za mną na ulicy japę. Tym razem to był Janek, który miał ewidentnie tego wieczora misję sprawienia, by z zazdrości zbielało mi oko. Szpanuje i lansi się tym swoim poniżejdziesięciokilowym góralem.

Myślę jednakowoż, że na pewno robi to dlatego, że chce mi ten rower podarować. A sam będzie biegał z panem prezydentem na nóżkach (tralaluszkach w Koluszkach!).


Dane wyjazdu:
49.16 km 0.00 km teren
01:58 h 25.00 km/h:
Maks. pr.:46.30 km/h
Temperatura:8.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 836 kcal

Gil nie da zrobić treningu

Niedziela, 18 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

Nic mi kurwa nie wyszło. Miała być siła, a nie wyCZYmałość (co ja PACZE, WYCZYMAŁOŚĆ!). Miało być w dzień, a nie nocą.

Miałam też wygrać w totka. I co?;)

Co prawda tak: wybiegałam się z Hanną Tralalanną (i uznaję to za doooobry trening) oraz wyskakałam na trampolinie (to także powaliło mnię kondycyjnie:D)i poprzez to wszystko niedzielę uznaję za megaprzezajebiaszczą, ale wieczorny treningobajking odkładam na najniższą półkę w mieszkaniu (zwaną też podłogą) i skazuję na zapomnienie.

Czy ja znowu będę chorować tygodni sześć?


Dane wyjazdu:
97.84 km 6.40 km teren
04:19 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:44.29 km/h
Temperatura:16.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1795 kcal

O tym, że wiosennym weekendem trzeba spiertalać z miasta

Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 2

Błędem jest wychodzić na trening w TAKĄ pogodę i w sobotę za dnia, czyli po polsku mówiąc – w dzień. Tam, gdzie zazwyczaj nie spotykam więcej niż trzech rowerzystów około godziny 22.-giej, tym razem byli wszyscy ci, którzy nie zmieścili się w Arkadii i Lerła Merlę.

W przypadku moich przyspieszeń, gdzie zasuwam w amoku i nie widzę poza ciemną szmatą na oku nic, ci wszyscy byli tak wkurwiający (bo raz, że nie mają ślepiów, dwa, że nie mają mózgów, trzy, że na rowerach nie jeżdżą, a się gibią), że nachodziły mnie myśli o złamaniu zakazu posiadania broni palnej i o zajebaniu ludzkości wniwecz.


I jak tu nie zazdrościć Niewe, który może i ma – jak ten krasnoludek – wszędzie kuuuurrrwa daleko, ale jest tam pusto i lansiarzy na holendrach nie uświadczysz?


O tym, że jest wiosna, świadczy ilość odebranych przeze mnie o poranku telefonów z propozycjami wyjścia na rower. 13.

Techniczną niemożliwością jest dogodzić wszystkim (chyba, że prowadzi się burdel), dokonuję zatem arcytrudnego aktu selekcji towarzyskiej i wybieram Karolajnę oraz Czarnego, choć w planach aktywnej regeneracji nie mam;). Wiąże się to dla mnie z tym, że muszę uderzyć nad Wisłę i w związku z tym na nowo muszę odwoływać się do swojego miłosierdzia, które mam ukryte, gdzieś w głębokich pokładach Che (na pewno mam, wierzę, że mam) i starać się nie jechać na oślep we wszystko to, co wylęgło na bulwary, a co obfocił arczi.

Nad Wisłą spotykam wreszcie Karolę i Marcina i żądam, abyśmy stąd spierdalali, bo jestem jednostka aspołeczna i boję się, że zrobię wszystkim tu wylęgłym to, co niedawno zaszokowało Norwegię. I potem byłoby: Che morderczynią? Nie mogę uwierzyć! Nie no, 'dzień dobry' powiedziała, nogi nie podstawiła, piwko fundnęła, nie można powiedzieć!

Aby tak nikt nie musiał mówić, musieliśmy zatem stąd spylać.

Zwialiśmy w kierunek Służewiec, żeby Marcina odprowadzić, bo chłopak chciał jeszcze ponawyżywać się na motocyklu i traf sprawił, że na Sikorskiego spotykaliśmy wracającego z pracy AirBike'owego Słavcia, którego oczywiście namówiłam na wspólne kręcenie (dla niewtajemniczonych: wspólne kręcenie w sobotę, w taką pogodę oznacza, że Che ma ochotę napić się i nawet przysponsorować piwko).

Tymże sposobem wylądowaliśmy na trawce nieopodal Smródy i w wielce przyjemny sposób ZLECHMANIŚMY 40 minut naszego zajebistego życia.

I to upełnie niezgodnie z planem, bo gdzieś tam, skąd krasnoludki mają wszędzie daleko, czeka Niewe, na wyprawę do którego (niemiecka składnia:D) namówiłam Karolinę.

No to zawijamy w kierunku Wisły z powrotem, pozostawiwszy Marcina w miejscu zamieszkania. Ze Sławkiem rozstajemy się przy Gdańszczaku i my jedziemy w stronę Bielan, Arkuszowej, Ajzablina (ewry dej ajzablin:D) i tak dalej. Wycieczka wypada lajtowa – ja na tych asfaltach zwykle nakurwiam, ile zębów w przełożeniu, ale tym razem nie chcę zniechęcić Karoliny, która formę dopiero, że tak powiem, buduje.

Na miejscu czeka nas imprezowa atmosfera, piwko, megawyjebista chińszczyzna mejd baj Pani Mama Niewe, Hanna Tralalanna i sam Niewe, co wydaje mi się w tym wszystkim wpytkę najzajebistsze.

Byłoby tego dnia ponad 130 km, gdyby Karolina nie zbojkotowała mojego pomysłu wracania curyk-bak-zpowrotem do Warszawy;). Chyba spodobało jej się w domu złym:).

A dziś jeździłam przy tym:

&ob=av2n


ewridej ajm bajking! tu tu tu tututu!;)


Dane wyjazdu:
75.89 km 0.00 km teren
03:52 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:51.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 1840 kcal

Che szuka podjazdu

Piątek, 16 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Aaaa bo mi kurna kibole zawładnęli Agrykolą, wespół z policją i w ogóle zastała mnie noc – to się tak kończy, jak się mówi Wojtkowi właśnie przez telefon, że już teraz zaraz wychodzę na trening, bo jasno i wiosna i mam wszystko w dupie. Mówię to i utykam w pracy do późna.

Gdybym zaś nie UTKŁA, bym tę Agrykolę zdążyła zrobić i nikt by mnie tam suką policyjną nie próbował rozjechać.

Insza inszość, że raz spróbowałam na tej ciemnej Agrykoli i tętno nie spełniło ZAŁOŻEŃ, więc zwinęłam się stamtąd na Belwederską, gdzie tętno może i spełniło założenia, ale światło czerwone, jakie napotkałam na swojej drodze, PO TRASIE, cały mój trud zniszczyło, w związku z czym wkurwiłam się okrutnie i pojechałam zdobyć bielańską ulicę Dewajtis.

Wspomniałam już, że wkurw mnię szczelił? Nie?

Szczelił mnię.

Na caluśkie szczęście, na poprawę humoru (a niech ma!:D) dołączył do mnie Jarek i te moje rzeźnickie podjazdy siekaliśmy razem, choć jego przy trzecim naszła refleksja, że za jaką karę on też nagina, jak może po prostu poczekać na mnie. Tym lepiej dla mnie, bo nie zdążyłam, zrzucić plecaka w domu, a targałam w nim różne zdobycze i robiło mi się tytułem tej jebanej kulturystyki słabo.

Nie sądziłam, że to napiszę, ale do wyprucia Che z mocy taki trening okazał się wręcz wzorowy.

Dziś też spotkałam chrabu – jechał zrealizować się kibolsko na Łazienkowską:D

A podjazdy robi się dobrze przy tym:



i przy tym:



oraz przy tym:



Tak.



Dane wyjazdu:
74.91 km 2.50 km teren
03:17 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1441 kcal

O tym, jak zaebać psychicznie rowerzystę

Środa, 14 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 4

Bardzo prosto – proszę ja Was. Wystarczy na odcinku pięciokilometrowym wyprzedzanie go na jebany pergamin, bo chcemy się zmieścić na trzeciego, a po chuj czekać, aż ten jeden jedyny nadjeżdżający z przeciwka samochód se przejedzie. Droga jest dla wszystkich, rowerzysta jest nieśmiertelny, co łatwo przecież udowodnić.

Potem sobie myślę, że jak komuś takiemu wydaje się, że szerokość żyletki jest równa przepisowemu półtora metra, to co się dziwić rozczarowaniu kobiet, że obiecane 20 centymetrów to tyle samo, ile ma złamana zapałka.

Czekam na sytuację, kiedy uda mi się dogonić takiego chuja i wyjmę go za wszarz przez okno, przetargam po po asfalcie na odcinku półtora metra i nauczę go tym samym, ile to kurwa jest.


Całe to napędzanie mi stracha dzieje się w Hornówku, którędy przejeżdżam w drodze do Niewe, a raczej do rootera, gdzie Niewe spędza czas na zwolnieniu lekarskim;). A pozwalam se na odwiedziny po naprawdę wielce sumiennie zrobionym treningu. Fok yeah.

I se teraz odgrzebłam to:



Wnioskuj!