Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
57.17 km 21.00 km teren
03:19 h 17.24 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:-6.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1563 kcal

Wreszcie coś innego niż do tej fabry. Ki

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 04.02.2012 | Komentarze 7

W pisaniu romantycznych notek zdecydowanie lepszy jest Niewe. Ja o sobocie mogę napisać na pewno, że a) praca mnie wkurwia, b) nienawidzę trenażera, c) pochwaliłam wkręconych.pl, a tu cały wuj załatwiłam, d) zamarznięte jezioro, a nad nim zachód słońca jest piękne i boskie i na pewno – wierzę, że Niewe wie, co mówi, bo ja w te klocki słaba jestem – romantyczne, e) nakurwowałam się pod nosem, ślizgając się na moich uparcie niezmienianych slickach;).

Rozwijać myśli, czyli podpunkty?
A se rozwinę.

Stęskniłam się za Niewe;). Niewe stęsknił się za rowerem, zatem miał mi wyjechać na tak zwane spotkanie. Wcześniej upodliłam się na trenażerze, po czym – z poczuciem dobrze spełnionej misji – zdjęłam Specka z tego posranego ustrojstwa i pojechałam, by zawitać do zakładu pracy. Musiałam nasmarować taśmę. Jak każdy kierownik. Potem wróciłam se na Bródno, zahaczając o sklep wymieniony w podpunkcie ce, ale na stanie – z rzeczy, które chciałam – mieli dokładnie nic. Ani trenażerowej opony, ani kadensiaka, ani ocieplaczy na kolana (dobra, mieli, ale w rozmiarze XXL), ani ochraniaczy na meszty. Chciałam też hample i nowe spdy.

Tak się właśnie kończy chęć zdrady sklepu, który kontraktowo karmi. Wybacz, Miko, na za tydzień napiszę siedemset razy: NIE BĘDĘ MIEĆ SKLEPÓW CUDZYCH PRZED AIRBIKE.

I w ten sposób zakończyły się tegodniowe generatory wkurwu. Bo pocięłam na Łajktoroł Tałn (info dla raptora: na miasteczko Wiktorów). Czyli już jest fajnie. W Hornówku (ajem horni, horni, horni, horni!:D) zjechaliśmy się z Niewe, który wybrał sobie ten dzień na poszukiwanie nowych dróg. Zatem grzęźliśmy w rzężącym, chrupiącym śniegu, czasem drepciliśmy, ciągnąc za sobą rowery, ale to wszystko to jest nic przy widoku, który urwał dupę.

Widok, który urwał dupę jest u Niewe, warto się zapoznać, gdyż powinno to być zdjęcie okładkowe albumu „Tak wygląda JEDYNA SŁUSZNA zima”.

Nie żadna tam gnojna podchklapka przy minus jeden.
Piękna taka pora roku, że sobie pozwolę na takie frywolnie szczere spostrzeżenie.
A jara mnie to, że idą wydżebiste mrozy.
Jak wydżebiste mrozy będą miały fanpejdża na FB, to kliknę, że lubię, a nawet se subskrybuję (czy subskrybnę? Zapytam raptora, pewnie mi wyjaśni:D)


A jutro…
A JUTRO OBUDZĄ SIĘ W NAS DZIKI!:D
A w temacie zajumanego czujnika kadencji przypomniało mi się, iż mam przecież zacny song na tę okoliczność. Proszzzę:



Glaca zawsze na temat.


Dane wyjazdu:
69.40 km 0.00 km teren
03:31 h 19.73 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1958 kcal

O, znalazłam luźnych minut sześć, to se wpisa SZCZELE

Środa, 25 stycznia 2012 · dodano: 31.01.2012 | Komentarze 12

Zaległego dodam. O czymś fajnym , przyznam. No bo se pomknęłam do Airbike’a, korzystając z tego, że wskoczyły mię dwie godziny luzu, że zatęskniłam za Wojtkiem (którego KUOOOOCHAM JA), za chłopakami. Skorzystałam, a zatem sobie czmychnęłam.
Tam tradycyjnie miło, i fajnie, i sympatycznie, i w ogóle zastanawiam się, czy się tam nie przeprowadzić. Może będę mniej ubezwłasnowolniona czasowo niż teraz.

Z tej całej sympatyczności zapomniałam kupić se czujnik kadencji. Mój wczoraj ktoś raczył zajebać spod Centrum Olimpijskiego. Kocham ten kraj.

A teraz biorę dwa tiry, jedną linkę holowniczą i jedną dobę i spróbuję tę ostatnią rozciągnąć. Może wycisnę z godzinę więcej. Zawsze to UNA HORA MAS na rowerze.


Dane wyjazdu:
50.42 km 0.00 km teren
02:39 h 19.03 km/h:
Maks. pr.:30.18 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1510 kcal

Do robo na Złotą, i na siłownię, nie na Złotą

Wtorek, 17 stycznia 2012 · dodano: 17.01.2012 | Komentarze 15

Czasem mam straszną ochotę sieknąć taki tytuł. Że se nie jechałam dla przyjemności, a se jechałam gdzieś, po coś, na coś (tu na Złotą). Oto dziś jest dzień, który dał nam Pan, w którym - w dniu, nie w Panie - zrobimy wpis z tytułem docelowym.

Jakżesz pięknie słonecznie i suchutko! Okrutnie jestem z tym skohabitowana, darzę taką wersję zimy uczuciem gorejącym jak piec kaflowy i żelazko z duszą.

Niech mnie tylko ktoś wyjaśni, czy na przykład, jak będę zjeżdżać tym wyasfaltowanym zjazdem dla rowerzystów z Mostu Gdańskiego, który teraz zieje żywym lodem, i jak się nań wypierdolę i złamię nogę, to czy se mogę skarżyć miasto za to, że ZABRAKŁO chęci na posypanie tego czemś?

No bo jak u mnie pod kamienicą będzie ŹLIZGO i komuś się giczoła boleśnie obsunie, to przylezie do nas i będzie gruba afera. Tak?

Interesuje mnie też ta szalona fantazja w odśnieżaniu. Tu trasa odgarnięta, zaraz jednak przechodzi w trasę, która została totalnie zawalona hałdami śniegu. To zależy od budżetu dzielnicy? Od dekagramów mózgu, jakie przypadają na tych, którzy wydają dyspozycję odśnieżenia tego i owego? Czy to chodzi o pana Gienka, co to siedzi se w kabinie spychacza i se spycha, po prostu, NIE PATRZAJĄC, po prostu se spycha lepiej, bo ma szeroką giembe spychary, a jak nie ma, to se spycha wąsko. Czyli spycha gorzej.

Tak se tylko luźno rozmyślam.
I tak jeżdżę TAMTĘDYK, gdzie zasypane, bo przynajmniej ludzie tamtędy nie łażą.
MESZTÓW im szkoda.

A już najbardziej fascynują mnie niejako dramatycznie porzucone na drogach rowerowych, gdzie zakwitł dorodny lód, opakowania po kilogramie soli kuchennej. Widziałam takich torebek cztery i zawsze na DDRze, Najwidoczniej, jak se człowiek sam nie poysypie, to... SIĘ WYRYPIE! Hahahaha!

Kurwa mać.
Ciemnogród cywilizacyjny.


Dane wyjazdu:
52.32 km 0.00 km teren
02:39 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:40.18 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1228 kcal

Ten dzień przywitał nas śnieżycą

Poniedziałek, 16 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 35

Myślałam, że jestem we większej dupie wpisowej, ale nie jest tak kuso i źle.

Jest natomiast średnio zabawnie, bo mój gil, który dziś skończył równiutki miesiąc, przepoczwarzył się w gruźlicę. I jeśli wydaje Wam się, że słyszycie gdzieś nieopodal pomruki Etny, porzućcie nadzieję, że to Etna. To Evara. Dycha. Ledwo.

Idę se na rekord. Zobaczę, ile ta kurwa zwana przeziębieniem może mnie szczypać tu i ówdzie.

A na rowerze co. Wiem, że można z rowerem wleźć do nowowyremontowanego KFC na ulicy Widok. To, co ze Speca powoli ściekało pan z mopem cierpliwie wycierał w tym czasie, kiedy ja spotkanie maglowałam. Wiem też, że jak sypie taki gęsty śnieg, to gówno widać, a na pewno nie widać rowerzysty z perspektywy spaliniarza, który może w sumie lubi wpatrywać się w te wielkie płaty zamiast na współuczestników ruchu, a zwłaszcza na tego rowerzystę, którego i tak nie widać.

Ale tak se myślę, że w sumie już niedługo. Ten śnieg, OK, niech se już będzie, skoro jest. Ale niech nie DOPADYWUJE. Niech pozwoli naturze w styczniu zrobić z nim to, co natura zrobiłaby z nim pod koniec marca. I tak się wszystko poprzesuwało, więc co za DYFERENCJA?


Dane wyjazdu:
77.72 km 0.00 km teren
03:46 h 20.63 km/h:
Maks. pr.:39.48 km/h
Temperatura:2.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1688 kcal

Jestem znowu faciem, w statystykach przynajmniej!

Sobota, 14 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 6

Nie wiem, co to kurwa za przestawienia, ale robi się burdel, a choć ja ze ten pierdolnik nie płacę i ten pierdolnik mi się nawet podoba, to jednak wolałabym, żebym miała jakiś wpływ na to, czy jestem ziomalem, czy nie-e.

Z zawartości mojego rozpora wynika, że jednak trochę nie.

Na razie jednak na BS jestem tym kolem, z czego pewnie cieszą się laski. To się cieszcie.
A ja se pojadę na trening w ten śnieg, w te niedźwiedzie, wilki i gronostaje oraz chryzantemy.

Pojechałam. Poranek przebździągwiłam, po dość ciężkim wieczorze piątkowym, i na trening tradycyjnie wylazłam wtedy, kiedy słońce było już tylko wspomnieniem, a zaczął nafanzalać uroczy śnieg. Który od nocy zresztą swoje zrobił (i jak dla mnie może już se iść, dowisenja).

Okazało się takoż, że będę miała KAMPANY. Możan mój najulubieńszy (ciągle i pomimo;)) użył telefonu, potem ja użyłam oddzwonieńczo i pół godziny później mogłam prosto w twarz usłyszeć chichot i te słowa:

O RANY, TY TRENUJESZ

Z lekką ironią, oczywiście. Za którą Możana mojego serdelecznie uwielbiam. Uwielbiam też za to, że wylazł z domu, w te śniegi, wilki i gronostaje i jeszcze do tego w te wichry jednostronne. Ponieważ zastał mnię w połowie aktu mojego treningowego (widziałam, jak z niedowierzaniem kręciłeś głową i przewracałeś oczami, możesz se teraz twierdzić, że to nie Twoja głowa i nie Twoje oczy, i nie Twoje przewracanie z kręceniem!), z czystego niedosytu własnymi osobami przebylim jeszcze zaśnieżoną drogę z moich treningowych asfaltów aż pod Arkadię, czyli to centrum handlowe, skąd gronostaje wynosi się martwe i z rękawami. Były plany na więcej TUGEDA, ale Możan wolał mnie zostawić na pastwę Niewego (albo Niewego na pastwę mnie, też tak mogą sprawy się mieć;)), do którego to po szybkim przepakingu, przekąpingu i przeniezmieningu opon udałam się ja. Zmęczona, wkurwiona, zmarznięta i mająca pod wiatr. Czekała na mnie jednak nagroda. I Monte w wersji dużej też:). Uczta się, chamy.

A se nawet lubię ten song:

&ob=av2e

Ja nazywam to, czego chcę. Chcę dużego Monte, wszędzie, w każdym sklepie, ewriłer!


Dane wyjazdu:
64.89 km 5.64 km teren
03:14 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:33.09 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1283 kcal

Jak się okazuje, de last dej łiwałt snoł.

Piątek, 13 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 16

A jaki widowiskowy de last dej!

O taki, o:
Jak to teraz sieciuchy piszą: TAKIE TAM nad Wisłą:D © CheEvara


Zdjęcie (a raczej ZDJENCIE) rozmazane, ale dziś bojkotuję poprawność, zwłaszcza że jestem mało uprzejma. Jak się OKAZAUO. Takie mam flow, że ZDJENCIE ma być rozmazane.

Ponieważ sporo rzeczy robię zdalnie, w sensie pracy i chałtur, sterczę indahaus jakieś określone X czasu. Dzięki niepowtarzalnej usłudze blukonekt spędzam tego czasu x razy y, gdzie igrek jest współczynnikiem mojego wkurwienia, bo wszystko tu otwiera mi się jakby na za rok. Dlategóż wyjście na rower połączyłam z wieczornym wyjściem na spinning (z którego nie wpisuję, kurwa, kilometrów, bo to jakby niepoliczalne jest raczej, co?) i napawałam się jeszcze świecącym słońcem, a jakem już ze spinnu wracała, to i uroczo zachodzącym, co widać, na załączonym obrazku.

Kto by uwierzył (zwłaszcza w stolicy, której idzie nie poznać, gdyby nie napisy:D), że po takim słońcu przylezie tak zwany opad i będzie miał zamiar sprawić, że mój intelektualny penis osiągnie tak zwany stalaktyt, czyli zwis.
Nic nie mówię, ale sezon na ŁAP SZPADL chyba się otwiera. A tak mi się świetnie dziś kręciło! A tak było suchutko!


Dane wyjazdu:
64.46 km 0.00 km teren
03:03 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:38.18 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1368 kcal

Zamieniła Che zakwasy na zakwasy

Środa, 11 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 11

Czyli siekierkę na toporek, a kijek na patyk. Urrrrrwaaaaaał nać! Jakem już z siłownią się obsztykała (ale dziwne słowo, jak OBTOKNĄĆ), jakem już pozbyła się tego BOLENIA, to głupia fizda pojszłam pobiegać (nie odwrotnie, nie pobiegłam pochodzić) i co? I zakwasów sto.

Doooobra, tak se jojczę, że niby źle, ale jest zaebiaszczo, bo czuję, że jestem dabyl blasta i że najwidoczniej lipy nie było.

Zasadniczo to wczorajsze bieganie było alternatywą dla treningu roweirowego, ale moje życie towarzyskie spowodowało, że CZAS, KTÓRY mi POZOSTAŁ na trening, nazywał się wieczór, a ponieważ ja tego mojego fachowego pedałowania nie chcę robić po ciemaku, bo wtedy całe gówno widzę na pulsometrze i mnię to stresuje, więc użyłam swoich szkitówi Brooksów.

Zdanie wielokrotnie podrzędnie złożone.

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNE. A nie tak ma to być.

A że wcześniej spędziłam trzy godziny w Airbike’u – w sumie to, nie wiedzieć, czemu, pewnie dlatego, że lubię – to się dzień wziął i skończył, dość bezczelnie przyznam. I jakem wracała po 15-tej, to szarówa mnie zastała. Mnie i Speca, a zatem nas razem bez lampek. No ale. Musiałam pogadać z Wojciem, obgadać BIZNIESY z Mikołajem, naśmiać się z Czarnym i Radziem, no i POCZEKAĆ na opony, co chyba trwało najdłużej. Prawdopodobnie z uwagi na wysokie opory toczenia tych opon:D

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNY. A nie tak ma to być.


Znowu w statystykach BikeStatsa jestem facetem. Już z tym nie walczę:D To piate miejsce mi się tylko nie podoba. Ale nic, idę się wysikać na stojąco i będę z tym żyć.

APDEJT> Znów jestem babą. To chyba przez to sikanie na stojaka (czy na stojak, bo stojak to rzeczownik nieożywiony):D


Dane wyjazdu:
73.28 km 6.40 km teren
03:19 h 22.09 km/h:
Maks. pr.:42.90 km/h
Temperatura:4.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1345 kcal

W sumie to ostatni dzień względnego luzu

Poniedziałek, 9 stycznia 2012 · dodano: 09.01.2012 | Komentarze 6

Chociaż na tym całym moim wolnym miałam zajęć tyle, że wydawało mi się, iż zatranżalam do roboty. Jutro zatranżalam już na serio i nawet SZCZYGĘ odwłokiem. Z radości. Bo przestanę się BŹDZIĄGWIĆ, skoro gdzieś będę musiała dotrzeć na czas.

Z całego procesu wybierania się na rower najbardziej nienawidzę UBIERANIA SIĘ. Oesu, ile ja zbędnych operacji wykonuję, zanim wylezę, zanim naciągnę te RAJTUZY. Żoze Mórinio uznałby to za klasyczny trening. Tak się przy tym męczę.


Mimo że jestem mistrzem w świata w takim właśnie snuciu się, to mam jednak fana z Finlandii (na moim Movescount). Z radością dowiem się, jak brzmi CHE JEST ZAJE po fińsku.

Jak brzmi powyższe w formie bełkotu po spożyciu Finlandii już wiem:).

Przy okazji dziś snułam się też na rowerze. 28km/h to maks, co potrafiłam zmłócić moimi obolałymi szkitami. Nawet nie podjęłam wyzwania jakiegoś NocnegoRowerowca, który mi śmignął obok na Nowym Świecie. Ja wtedy już sobie umierałam przy 65.-tym kaemie.

A tymczasem można się pościgać. A raczej się sprawdzić.
Info jest tu i tu. To jak?


Dane wyjazdu:
85.80 km 11.00 km teren
04:01 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:5.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1647 kcal

Treningunciu tralaluńciu

Niedziela, 8 stycznia 2012 · dodano: 09.01.2012 | Komentarze 4

I nie tylko. Ale pierwsze tego dnia wyjście na rower było po to, żeby się zsiekać, skatować, wedle planu af kors.

Jak wychodzę, to już na samą myśl mnie nogi bolą. Postękujemy razem ze Speckiem. Ale tylko zwieramy się na odcinku dupa-siodło, już jest dobrze. I se śpiewamy:

JESZCZE BYM NIE KOŃCZYŁ, JESZCZE BYM POTAŃCZYŁ!

Jak to niektórzy piszą, ZAŁOŻENIA zrealizowałam co do złotówki.

Swoją drogą, nie wiem, co mnie dziś o poranku skłoniło do życia, a raczej do niejebnięcia sobie w głowę po tym, jak wesołym i radosnym sobotnim wieczorem przyszło mi do głowy zapoznać się z filmem „Biutiful” Iñárritu. Bożesztymój, nic tylko dołączyć. I coś sobie zrobić, niekoniecznie wyszukanego.

Na szczęście mamy Hustinę Kołolczyk, po naszemu Dżastinę Kołolczyk, a po stołecznemu Justynę Kowalczyk. Aż chce się żyć, jak tylko człowiek zobaczy, jak dojebuje NA GÓRCE tej schorowanej Norweżce.


No i proszę ja Was, GILSTATS: idzie już trzeci tydzień [strasznie lubię czasownik IDZIE w odniesieniu do jednostek czasu. Również podoba mi się: a BĘDZIE TO już z trzeci dzień!].

Paczam na mapkie, skąd się klika na Che-blogaska i widzę Alicante i już spieszę pozdrowić moją najukochańszą hiszpańską żonę, która kiedyś uratowała mnie od pustynnej burzy, jakem przemierzała Centurionem Hiszpanię i już prawie kitrałam się na plażę, żeby rozbić bazę, nocny obóz, a tu sami anieli zesłali mi Agatę. Oraz jej wielkie mieszkanie, wielką lodówkę i wieeeeelkie serce. MUAAAAAH!:)
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
53.83 km 15.47 km teren
02:49 h 19.11 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy:412 m
Kalorie: 1354 kcal

Znowu cwaj wpisen, ale co rzetelność, to rzetelność:D

Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 07.01.2012 | Komentarze 2

Ależ różne uczucia mną WSTRZĄCHAJĄ, jak mam wstać w weekend o poranku, o brzasku, o dnieniu, o świcie (odpowiednie podkreślić). Jak mi się wtedy wyć chce! Nawet wtedy, jak wybieram się na moją rundę do Jabłonny. Naprawdę, nawet WTEDY. Jasne, że potem wsiadam na rower i jest zajebiście (extra, wypas, super, miodzio-lodzio – odpowiednie skreślić), ale zanim do tego dojdzie, to…

Szkurwa, jak ja cierpię!

I niby się zbieram, niby się ogarniam, ubieram te cholerne trykoty, zakładam pulsak na kierę, pakuję nerę-saszetę, ale tak naprawdę to się strasznie BŹDZIĄGWIĘ.

Potrafię i godzinę tak się ogarniać. Nienawidzę tego.

Potem oczywiście zapylam z tętnem zawałowym, żeby zdążyć.

Ale dojeżdżam, widzę Wojtka, widzę ekipę, czuję pot na plecach i uwielbiam to. I potem uwielbiam te podjazdy, te zjazdy, te mokre liście i tę jazdę w kółko (jak twierdzą niektórzy;)). Nawet jestem w stanie polubić tę dżebaną frustrację, gdy chcę podjechać, a nie mogę, bo w całej mojej bystrości, moim rozgarnięciu, przyjeżdżam na rundę na slickach (z myślą, że A JAKOŚ TO BĘDZIE, JAK BĘDZIE TAK BĘDZIE), które to w liściach buksują. I gdy za pierwszym razem mi nie idzie, wkurwiam się, dokańczam rundę, zaczynam drugą pętlę, wkurwiona zaciskam zęby, przesuwam dupę na siodełku, przyginam się do kiery, strasznie przeklinam i w końcu mi się udaje. Znowu przeklinam, ale tym razem z samozadowolenia.
- No to jeszcze raz. Jeszcze raz – se planuję. I jadę od nowa.
I tym razem to spierdaczam.
No to znowu. I znowu przeklinam, przesuwam dupę, przyginam klatę, znowu mi się udaje, znowu przeklinam, tym razem z ukontentowania.

Rachunek jest prosty – idzie mi co druga runda.

Szkoda, że wszyscy mnie dziś opuścili, pojechali se wcześniej (a może to ja byłam po prostu dłużej) nikt świadkiem nie był, wiem zatem to ino ja. Ale. Matkę oszukam, ojca oszukam, życie oszukam, ale siebie nie oszukam.

Natury też nie oszukam. Czyli głodu. Łomatkozsynemidwomabliźniakami.

WOŁU bym zeżarła. Jak niektórzy tu;).

Uwielbiam tenże kawałek i od rana mi gro i hucy we w słuchafonach:



Nom.