Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.60 km 0.00 km teren
02:24 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1066 kcal

Będzie rzeź i to wcale nie na niewiniątkach

Poniedziałek, 12 grudnia 2011 · dodano: 13.12.2011 | Komentarze 16

Nie wiem, kogo trzeba zabić, skopać, wysmarować kocią kupą, lżyć publicznie przez pięć dni ciągiem, KOGO u tych łoperatorów Madżenta sieci, żeby ten posrany blukonekt, po któregom tyle jeździła, ZACZĄŁ KyRWA MyĆ DZIAŁAĆ, jak król zasięgu przykazał.

Gdzieś czytałam o gościu, który kupił BC, ten mu nie hulał, zareklamował tę posraną usługę, nie wykorzystywał pakietu – bo zasięgu miał tyle, co ja ziaren kaszy perłowej w bucie, a bulić musiał. I nie, nie za zassane gigamajty, czy inne bajty. Bulił za to, iż – wtedy jeszcze – Era jest gotowa świadczyć takąż usługę. Zajebiście. Aż mi lepiej, że madżenta sieć jest gotowa zrobić mi dobrze. Naprawdę.


Czytam żale niektórych, że gdzie ten śnieg, a ja wam powiem, że mam w dupie śnieg, on tam właśnie jest. Zapamiętajcie se, że miejsce śniegu jest w górach i tam ten śnieg wygląda jak śnieg, a nie ta pieprzona gnojówka, która psychodelicznie oblepia wszystko W MIEŚCIE. Mnię jak najbardziej odpowiada ten plusik, to słońce. Po śnieg se pojadę do Szklarskiej. Jak ta góra do Mahometa.


Co tam panie po BiDżiFicie? Ano dłuuuuuugo mnie tak nogi nie bolały jak teraz. Nie ma zatem lipy.

Dla odmiany wszyscy mnie dziś chcieli rozjechać. Na święta podaruj Polakowi choć ćwierć kilo mózgu. Chuje.


Dane wyjazdu:
59.58 km 0.00 km teren
03:03 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1424 kcal

To się kurna nazałatwiałam

Sobota, 10 grudnia 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 2

Tomski mnię zagajał od piątku o wspólne rowerowanie w sobotę w MPK, ale kategorycznie oznajmiłam, że jak będzie padać, to ni kuta, nigdzie nie jadę. Miałam dosyć caaaaaałotygodniowego moknięcia. Naprawdę. Już niemal rzygałam, wychodząc każdego dnia z domu i widząc dyszcz.

Dziś jednakowoż nie padało, a nawet przyświeciło cuś, co już mię się wydawało, że se poszło na pół roku w uj, ale że miałam i interwiu o pracę, i musiałam nabyć prezenciocha dla dziecięcia, dla któregom krzesno matko jest, MPK mię nie wyszło, wyszła za to mię jazda po mieście. Co w taki dzień jak sobota jest nawet w miarę przyjemne. Inna sprawa, że gówno załatwiłam. A po prezent pojechałam zbiorkomem do CH Targówek.

Aaaaaaaaa. Se tak jeżdżę po tym BiDżiFicie i przemawiam do bolących ud i bioder, że nie ma lipy. I że ma boleć.

Nie żadne tam qrva kanapeczki.

Skoro boli, to... KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka [czy Wojtek mnie słyszy??]:)
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
54.64 km 0.00 km teren
02:18 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:38.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:111 ( 56%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1069 kcal

Miało być na Szpecu, aaaaale

Piątek, 9 grudnia 2011 · dodano: 12.12.2011 | Komentarze 4

Ale kurna tak lało, że ja ziękuję barso. Przeprosiłam Pana Centuriona i Centurionem pomknęłam dopozałatwiać różne pierdy. Pan Centurion ino wyrzekł pod nosem coś na kształt „nieee no, jak ciepło, to jeździ lepszym, peeeeewnie, a jak leci gnojówka z góry, to mną, SUKA”.

Pojechałam se na przykład na szlachetną ulycę Pańską, zareklamować blukonekta, który odmówił posługi w zakresie współpracy z mojem kompem. Kompa wzięłam też. Panowie niewiele mi zaradzili poza dobrą radą „pani zrobi se format”, ale uśmiałam się zacnie. Bo se obczajają mojego lapa, lap tak zwanym tyłem ustawiony do mnie, pan jeden do drugiego szepcze „tyyyy, ale tego nie szukaj w zdjęciach...” na zmianę z „weź zgraj te filmy, o te z katalogu xxx”.
Nie pomogli, ale przynajmniej mnie nie wkurwili.

O, a jadąc na tęże Pańską minęłam się z kolegą rowerzystą chrabu na ulicy Ch(r)ałubińskiego. Ani nie wrzeszczał, ani nie doganiał! Acz rozpoznał. Po Centurionie. A mogło dojść do taaaaakiej integracji! Bo otóż z kolegą chrabu mamy wspólnych znajomych sztuk cwaj i jakoś nie wypada tak się nie zapoznać.

A mój Recon w Cencie ma niestandardowy skład, wiecie? Golenie, korona, oringi, sringi, ale też ma fabrykę nabiału w sobie, który tryska, milaczek na moje lico. I ten nabiał się nie kończy, on naprawdę się tam wytwarza. I nie, nie dam se wmówić, że wożę tam małego krasnala, który... aaaa, nie powiem.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
57.28 km 0.00 km teren
02:50 h 20.22 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1105 kcal

BG Fit jest git!

Czwartek, 8 grudnia 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 24

Zaprawdę powiadam Wam, KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka! Jak sobie wyliczyłam, ja nawet za trzysta siedem lat nie będę takim profesjonalistą jak Wojtek, którego – gdyby ktoś już zdążył zapomnieć – KUOOOOCHAM.

Wyliczyłam też, że w odstępie czasu określonym mocno precyzyjnie jako NIGDY, nie będę miała głowy tak nabitej wiedzą jak Wojtek, którego – gdyby ktoś już zdążył zapomnieć – KUOOOOCHAM.

Jak tylko dostanę od Wojtka – którego ja wiadomo, co – raporty i zrzuty ekranowe z mojej dzisiejszej USTAWIENNEJ, a zatem zbawiennej wizyty w AirBike na KENie, w studio BG Fit, wszystko Wam tu opiszę. Bo warto (między innymi dla – za przeproszeniem – POSIĄŚCIA wiedzy o tym, ile do tej pory Che marnowała energii „dzięki” kiepskiemu ustawieniu swojego ściganta).


No dobra, mogę też przy okazji ogłosić to, co ja wiem od października, a czego niektórzy z Was tylko mogli się domyślać. Zasiliłam (to się okaże w sezonie, bo może być tak, że jestem jednak cienka jak więzienna zupa i tylko przynoszę wstyd teamowi) szeregi ekipy AIRBIKE.PL!

TADAAAAAAAAAMMMMMM!

Zatem zmieniam kolorystykę, obiecuję (zwłaszcza Wojtkowi, mojemu OBECNEMU trenerowi, któremu El Możan mój najulubieńszy współczuje pracy z takim BETONEM TRENINGOWYM jak ja), że zrobię wszystko, żeby „odpłacić się” za okazane zaufanie i wiarę we mnie;).
Wojtek tej wiary posiada pokładów w liczbie pt. W CHOLERĘ I NIE WIADOMO, SKĄD.
To dziwne, ale cholernie miłe.


Po dzisiejszej kilkugodzinnej manipulacji przy mnie i przy moim Szpecu nie będę już siedzieć na koniu. Przesiadam się na stałe na mojego NOWO USTAWIONEGO ściganta, na którym dokładnie widać, że rozmiar JEDNAK MA ZNACZENIE!

Proszę ładnie sprawdzać tę notkę w okolicach weekendu, bowiem uzupełnię ją o opis, fotki i skany i w ogóle o wszystkie bajery z dzisiejszego BG Fit-a. Zresztą poinformuję, że nastąpił apgrejd. Poinformuję, jak wyschnę, bo zmokła mi dziś cała Che w drodze do AIRBIKE. A także zmokła w drodze powrotnej. Czyli z AIRBIKE. 57 kilometrów w permenentnym siąpiącym szicie. Toż to karwa jest istny Londyn.

Aaaaaaaaaaa! KUOOOOOCHAM Wojtka Marcjoniaka!


Dane wyjazdu:
71.26 km 6.60 km teren
03:41 h 19.35 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:128 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1303 kcal

Katecheza o tym, jak nie być taką fizdą jak Che

Środa, 7 grudnia 2011 · dodano: 09.12.2011 | Komentarze 11

Chciałam Państwu cuś opowiedzieć. Przy okazji pastwiąc się nad sobą samą, czego wstęp do tej noteczki w ogóle nie zapowiada. Słuchajcie zatem, bo zaprawdę powiadam Wam.

Che jest idealna, o czym oczywiście wiemy wszyscy, ale podkreślę to z całą mocą. Ale Che jest idealna tylko wtedy, gdy otoczenie i okoliczności spełniają następujące warunki:
- wokół Che nie dzieje się atmosfera centrum handlowego,
- Che nigdzie się nie spieszy,
- Che nie wychodzi z pracy o porach zbliżonych do ludzkich, bo jak wychodzi, to gubi się jak, nie przymierzając, ciotka w Czechach,
- wiele – jak zakupy sprzętowo-rowerowe – idzie po Che myśli,
I the last one:
- Che MYŚLI

Dziś wszystko to oraz koniunkcja Saturna do Media Markt - koniunkcja w opozycji do Uranu (złóż), bo to ważne – sprawiły, że Che zdała egzamin na największą pierdołę. Która, jak wiadomo, w konkursie na największą pierdołę zajęłaby drugie miejsce, bo taka z niej pierdoła.

Najwsampierw ZMOKŁAM. Dziwnie wydarza się tak, że nie siąpi dopóki nie wynurzam nosa z chaty. Jak tylko we tak zwanych ODRZWIACH po stronie zewnętrznej zacznie wystawać koło, potem reszta roweru i reszta Che, z nieba następuje opad. Ustaje mniej więcej trzy, no może pięć metrów przed moim miejscem docelowym.

Tak już jest, z tym się nie dyskutuje, tak jak nie dyskutuje się z tym, że mamy prawe i lewe oko.


ZMOKŁAM, gdyż jechałam, a jechałam do biura, gdziem miała podjąć przesyłkę, a w niej niu amor, o modelu konkretnym. W zasadzie tylko po to bimbrowałam, MOKNĄC do pracy. Gdym odebrała już przesyłkę, okazało się, że: a) produkt się zgadza, bo zamówiłam amor i przyjechał amor, b) gadżet w postaci manetki JEST, c) amor jest podejrzanie inny, ale to ciągle amor, d) amor jest amor, ale model się KYRYWA nie zgadza.

Spełniliśmy zatem punkt czwarty naszego kryterium.

Daley.
Wyjszłam, pierdolnąwszy pięścią w stół, z pracy, zła, ale wstępnie umówiona. Umówiona na KENie w AirBike, a potem wstępnie umówiona na wstępne umówienie się z Niewe na telefon, a nawet i na jazdę. Łatwo się zatem domyślić, że omówimy teraz punkt drugi. Czyli Che się spieszy.

Che przestaje też myśleć i zamiast osrać dziś tak zwane sprawunki, bo się spieszy, Che wybiera się na sprawunki. Udaje się do centrum handlowego, czego normalnie nie robi (chyba, że w programie tygodnia jest osiąganie ZEN poprzez spacery z bazooką w najbardziej zaludnionych arteriach miasta), ale udaje się, bo w tejże galerii jest sklep Salomon, a w nim gadżety Suunto. Idzie tam. Nawiązując sympatyczną pogawędkę ze sprzedawcą, jak się okazuje – również rowerzystą, ale uziemionym przez skurwysyńskiego taksówkarza, który w planie na osiągnięcie ZEN miał niegdyś rozjebać jakiegoś rowerzystę, Che dokonuje udanie zakupów i myśli se:

A! Skoro tu już jestem, to jeszcze słuchafony se kupię, bo te, które mam rozje…yyyyy… te, które mam przeszły upgrade do wersji dla osób niesłyszących na jedno ucho, a zatem zostały profesjonalnie wyciszone w jednej słuchawce.

Pojszłam zatem do sklepu z żelazkami i słuchafonami, kupiłam słuchawki i
wkurwiona na przedświąteczny ludzki zajob CZEM PRĘDZEJ się wybrałam do wyjścia.
Przy rowerze – już po założeniu wszystkich liczników, pulsaków, świateł, odpięciu roweru, okazało się, iż moje rękawiczki też przeszły upgrade, tyle że do wersji dla osób jednoręcznych.

Gdzieś KYRYVA posiałam jedną.
A zatem przyczepiam na nowo rower, odpinam wszystkie liczniki, pulsaki, światełka, bombki choinkowe, łańcuchy, girlandy i SZPICE i wracam. W sklepie ze słuchafonami pani nic nie wie o rękawiczce, natomiast w ramach rekompensaty wydaje mi… SŁUCHAWKI, za które przyzwoicie chwilę wcześniej zapłaciłam, a które dobrotliwie zostawiłam.

Przed oczami zwizualizowałam sobie Che, która mierzy do mnie z bazooki i cedzi przez zęby: TY PAŁO.

Z kretyńskim, krzywym uśmiechem zgarniam słuchawki i idę do Salomona. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie cokolwiek o rękawiczce, na pewno nie pracuje w Salomonie.
Ni Ma.

Proszę zwrócić uwagę na niebywałą kumulację kryteriów: Che nie myśli, Che w centrum handlowym, Che się spieszy. Mimo że wyszła o ludzkiej porze. Czyli Che również się gubi.

Rzucam dorodną kurwą macią i idę do roweru. Odpinam rower, zakładam wszystko to, com zdjęła – chętni, bym wyliczyła ponownie, niech w komentarzach wpiszą miasta – odziałam lewą rękę w ostałą rękawicę, uznałam, że nie mam prawej i schowałam jej kikut w rękaw kurtki i pojechałam na KEN.

Tam wszystko powiodło się. No może poza kwestią myślenia, bo anim nie zaprotestowała, gdy zaproponowano mi BIAŁE rękawiczki. Zapłaciłam, zgarnęłam i pojechałam je ujebać odbryzgami z kałuż, bo przecież cały dzień siąpiło mokre gówno.

Być może dlatego to uczyniłam, gdyż się spieszyłam, acz chyba raczej dlatego, że jestem PAŁĄ.

A potem pojechałam pojeździć z Niewe. I przekonać się o odwiecznych prawach natury, że wszystko, co mokre, kiedyś w końcu zamarznie. Zwłaszcza jeśli pokrywa drogę.


A jeszcze wracając do rękawiczki, żeby było śmieszniej, trzy tygodnie temu, podczas treningu w Jabłonnie zgadałam się z innym dżeneralkowiczem mazoviowym, który też otrzymał żelowe zimowe rękawiczki, że zamienimy się rozmiarami. Ja miałam za duże, on miał za małe. Spisaliśmy protokół wymiany i straszniem zadowolona taką transakcją śmigała se aż to dziś.
To se KYRYVA użyłam.


Dane wyjazdu:
50.29 km 3.40 km teren
02:19 h 21.71 km/h:
Maks. pr.:32.66 km/h
Temperatura:2.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1029 kcal

Gdzie są spodnie z tamtych dniiii

Wtorek, 6 grudnia 2011 · dodano: 07.12.2011 | Komentarze 32

Chyba już za późno, żeby z przyczepką śmigać do pracy po rzeczy:D. Zamiast wywozić graty na bieżąco, to ja gromadziłam, gromadziłam, gromadziłam i teraz trza będzie tir chyba wynająć.

Pieprzony chomik, który jest na jachcie. Ze mnie pieprzony chomik.

Wczoraj jechałam do dżoba z myślą, że już zamiast tego deszczu wolałabym klasyczny śnieg i dziś w ramach Mikołajek otrzymałam opcję przejściową – deszcz ze śniegiem. Mam wrażenie, że od tego tak zwanego opadu ostrego mam blizny na ryju.

Za śniegiem nie tęsknię, ale jak ma na mnie lecieć jakieś mokre gówno, wolę białe mokre gówno.

Co do opadu to mam uczucia dwubiegunowe. Bawi mnie współczucie, z jakim patrzą na mnie ludzie, ale też wkurwia mnie ich zanik mózgu spowodowany deszczem. Lezą kurwa pod koła, lezą dedeerem, blachosmrodziarze całe gówno widzą, a jak jeszcze połączyć to z tak zwanym świątecznym zajobem, to już zupełny DIZASTER jest.

I tak. Tenże tego. Zepsułam kolejne słuchawki. Myślałam o zlutowaniu kabelków, ale (ja + lutownica) x cierpliwość + precyzja = to się kurwa na tym świecie nie zdarzy nigdy. Nie będę się i nikogo oszukiwać.


A teraz ankieta:
Czy gdyby Che prowadziła zajęcia ze Spinningu – nie pytam o wędkowanie, bo gdybym miała pytać o wędkowanie, to od razu wolałabym wprost zapytać o picie piwa – przyszlibyście, by z pełną świadomością dostać wpierdol? Wpisujcie miasta, wsie, osady i zagrody.


NAMYSAUNTE!


Dane wyjazdu:
25.60 km 3.40 km teren
01:12 h 21.33 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:150 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 609 kcal

Umrę kurna z takim kilometrażem!

Piątek, 2 grudnia 2011 · dodano: 05.12.2011 | Komentarze 9

A skazanam na niego, na ten kilometraż, była, bo wieczorem, a raczej jeszcze po południu, tuż po pracy udałam się ja na Wrocław, podszkolić się, popedałować (co prawda pod dachem, ale Szpecka zabrałam).

Szpecek ów niebawem dostanie niu amor, co implikuje fakt, że Centek też dostanie amor, może nie nju, ale dostanie. Ale amor.

A tymczasem będę – TADAAAAAMMMM – lobbować za tym, by słuchać i klikać w owoc, w wytwór pracy tego chorego, zrytego umysłu.

Przez całą drogę do Wro katowaliśmy z Niewe płytę tegoż jegomościa:



No ja bym go wpuściła.

CZEGO PAŁN SOBIE ŻYCZY?


Dane wyjazdu:
51.87 km 4.20 km teren
02:34 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:5.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1085 kcal

Kiedyś tu wpiszę tytuł

Środa, 30 listopada 2011 · dodano: 02.12.2011 | Komentarze 3

Koniec świata, taksówkarz mnię puścił na przejeździe rowerowym. No to jak nic zaraz nastąpi jakiś wybuch.
Pewnie gdzieś urodzą się trzygłowe bycze czworaczki. Z dżajami jak berety.

Dawno taka zdziwiona nie wracałam do domu. Wkurwiona i owszem, wracam. Nader często.


Dostałam dziennik samokontroli i jedyne pole, które mnie niepokoi to.
RUBRYKA Z APETYTEM
Przecież ja tam szkiurwa codziennie będę wpisywać, że podwyższony. Po prawdzie, to tam powinien być status dla mojego apetytu: CHOROBLIWIE NIEZASPOKOJONY.
I powinien on, ten status, być stopniowany.

Wiem, że singiel, wiem, że ograny, ale ja lajkuję:

&ob=av2e

BTW, straszne chamstwo na YT z tymi niepomijalnymi reklamami.


Dane wyjazdu:
56.30 km 2.80 km teren
02:28 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:157 ( 81%)
HR avg:127 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1158 kcal

No to jęło napierniczać, co?

Poniedziałek, 28 listopada 2011 · dodano: 29.11.2011 | Komentarze 5

Niektórzy dzięki temu nie muszą z grabiami latać, bo podwórka & skwerki same się zamiotły, a zamiotły się o tak:


Się zame te liście zamiotły i na dedeerze zrobiło się LIŹDZIAZDO. © CheEvara


Niebawem tam – na miejscu tych liści – będzie zalegał śnieg. Jak co roku;).


Pewne rzeczy się posprzątały, innym wywaliło kręgosłup...

Coś się tu WYGŁO © CheEvara



Ja miałam akurat w plecy w obie strony – jak nigdy. Co zresztą widać po tętnie i zjaranych kcalach. Zero wysiłku. To jest podejrzane i już czekam na pierwsze wybuchy na Jowiszu. I na jakiś rewyndż.


Rano – jak niemal o każdym poniedziałkowym poranku, gdy wracam raniuchno z treningu – spotkałam śliwkę. Uśmiechniętą śliwkę:).


Ojjjaaaaaa, ktoś z Kolumbii czyta mojego bloxowego blogaska. I z Gronningen też! Analytics mię mówi, że nawet klikajom po kilka razy dziennie. Jasna śrubka! Nawet tam komuś uszkodzę mózg.


Dane wyjazdu:
57.20 km 41.00 km teren
03:43 h 15.39 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy:811 m
Kalorie: 1922 kcal

Powtarzam, więc poprawiam

Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 29.11.2011 | Komentarze 8

Niewe pisze, że namawiałam, a ja tylko zagaiłam.
Niewe pisze, że runda wkurwiająca, a mnie ta runda ciągle jara.
Niewe spieprzył z rundy, ja ją jeździłam dotąd, aż przejechałam bezbłędnie.

Czyli osiem razy. Siódmą przejechałam na tip top, ósmą zjebałam ponownie znów jak leszcz.

Jak ja się wkurwiam na siebie, gdy coś spieprzę na trasie! Uuuuuuyyyyyyhhhh!

Ale przynajmniej znalazłam pasek od buta, którym zgubiła w sobotę. Se podjeżdżałam najbardziej sztywny (jak dla mua) podjazd na rundzie. Se jadę, prawie leżę na kierze, zaciskam zęby, a tu nahleeeee! Nahle jest, widzę go, maaaaam! I mię się podjazd nie udał.

Tom znalazła w niedziele, com zgubiła w sobotę! © CheEvara


Co z tego, że rano przepięłam już pasek (taki wielki trytyt!) z szosowych Sidików:D
Dobrze, że się znalazł.


No i o.
Niewe mnie zastał, jak katowałam rundę po raz piąty.
Niewe przybył w sposób strasznie demotywujący. Z pizzą i skrzynką piwa.
Niemal udało mu się mię złamać.

Wypiłam jedno (uzupełnienie elektrolitów i węglowodanów – czyli mnie nie złamał, ja ciągle zachowywałam postawę sportową) i zabrałam Niewe na rundę.

Z powodu zespołu słabości kostki, jaki dręczy Niewe i jego – jak nietrudno ustalić – kostkę, zrezygnowalim z pierwszej rundy w jej pierwszej połowie. I pojechaliśmy się rozgrzać. W sumie słusznie, ja już przed pierwszą rundą przybyłam rozgrzana, bo na kołach do Jabłonny. A Niewe przyjechał na kołach też, tyle że czterech i nie chodzi tu o dwa rowery. Albo o cztery monocykle.

Potem podeszliśmy już do tematu poważnie.

Mnie się podobało, Niewe po cichutku się wkurwiał. Zresztą, zeznał o tym u się.
Może mnie ta runda pasuje,bo a) nie mam orientacji w terenie, a przeto nie mam wrażenia, że napiertalam w kółko, b) podchodzę do tej trasy mocno ambicjonalnie, bo się zawzięłam, c) lubię ją po prostu, bo ją lubię i lubię podjazdy, dużo podjazdów lubię.

A że się Niewe wkurwiał, to się naradziliśmy, że ja dokręcam se jeszcze, a Niewe se jedzie gdzieś. Jak ja już skończyłam, zaprowadził mię w miejsce, gdzie mieszkają najsmutniejsi ludzie na świecie. Blokowisko (teoretycznie nówka) przedzielone chamskim parkingiem z naćkanymi jeden na drugi samochodami, w środku blokowisk zabetonowane „studnie”, a wszystko to za ewidentnie wyjebiście wielkie pieniąse.

Nadziwowaliśmy się, nakręcilim nosami, nakpilim i pojechalim w las, już nie na rundę, a po prostu. Na ostatniej długiej BIAŻDŻYZDEJ prostej Niewe dostał kota i jął zapierniczać. A na prostej to ja zawsze zostaję z tyłu.

I tam z tyłu siedzę na koniu.

Aaaaa. Pomysł pojechania w rozmokły jabłonnowy teresen na półslikach uważam za wielce matołowaty. Rzekłam.
Kategoria >50 km, trening