Info
Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Wpisy archiwalne w kategorii
>50 km
Dystans całkowity: | 26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%) |
Czas w ruchu: | 1265:01 |
Średnia prędkość: | 20.95 km/h |
Maksymalna prędkość: | 1297.00 km/h |
Suma podjazdów: | 62118 m |
Maks. tętno maksymalne: | 196 (166 %) |
Maks. tętno średnie: | 171 (127 %) |
Suma kalorii: | 612046 kcal |
Liczba aktywności: | 382 |
Średnio na aktywność: | 69.38 km i 3h 18m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
82.00 km
50.00 km teren
03:16 h
25.10 km/h:
Maks. pr.:56.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy:510 m
Kalorie: 1840 kcal
Mazovia w Euku, czyli jak osiągnęłam ZEN
Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 4
Zacznę może od tego, że jak się ma kontuzję, to się odpuszcza ściganie.Po drugie segundo, combay segundo, na razie z tym nie zrobię nic, a chcą ciąć mi te chędożone nadgarstki.
Stawiam na to, że ełcką Mazovię przegrałam przez dwie rzeczy: wyżej wspomnianą, czyli zjebany prawy nadgarstek i osiągnięcie stanu „achujmitam”, o którym wspomniałam Takiemu Jednemu Niewe, w drodze do Euku, dokąd mieliśmy wyjechać o 5:52, ale nie wyjechaliśmy, bo Niewe się spóźnił.
Se pomyślałam o tym spóźnieniu: ZŁY ZNAK.
A zatem winą za wszystkie późniejsze moje niepowodzenia ponosi ten, kto się spóźnia.
Od razu mi lepiej;)
Plan na wyjazd był taki, że startujemy w Euku, olewamy Gwiazdę Mazurską i następnego dnia po maratonie robimy swoją trasę, coś po okolicach, z przerwami na postoje piwne (jak w Czechach, na szlaku rowerowym Radegasta, gdzie jeździ się od knajpy do knajpy, w której to zajebiste piwo polewają), odpoczyn i regen.
No ale żeby do tego dojszło, trzeba było ogarnąć maraton.
Mój szósty, pardon siódmy (bo moja obecna zajebistość wynika po części z posiadania już tego nadprogramowego szóstego) zmysł zniwelował kiepski plan Niewe na zalogowanie się przed maratonem na jakimś polu namiotowym. I dobrze się stauoooo.
Dzięki temu mieliśmy czas na rozkulbaczenie Niewowego wozu cygań… yyyyy… samochodu, nasmarowanie łańcuchów w bicyklach – powinniście się tego uczyć od Niewe;) – i profesjonalną sesję zdjęciową podczas rozgrzewki, którą obstawił dla nas Pijący_mleko.
Na początek portrecik:D Jaki model, taki kurna portrecik:D© CheEvara
Prawda, że moje koło jest przed kołem Niewe??© CheEvara
Tu daję Niewe na rozrzewce fory;)© CheEvara
I tu się jeszcze cieszę nawet:
A z czego ja się cieszę to nie wiem;)© CheEvara
Tu też się kurde cieszę:D© CheEvara
No, jak widać początek miałam wielce profi. Dalej dla mua było już gorzej.
I – tak jak umiem wszystko zepsuć, zapowietrzyć hamulce, co już Wam razu pewnego opisywałam – umiem też źle wystartować. Trzeci sektor powoduje, że wypstrykuję się na starcie, chcąc nadążyć za pociągami, a że średnio nadążam, to potem wszystko obsrywa mi się po szwach.
No i ten posrany nadgarstek. Gdyby to była płaska trasa i nie trzeba było redukować przełożeń, może i bym nie pogrążyła tego startu. Euk plaskaty jednakowoż nie jest. A mój nadgarstek ani nie operował manetą ani klamką. Zatem ani nie zmieniałam koronek na kasecie, ani nie hamowałam tyłem.
Dzięki temu gleby były trzy: po raz pierwszy wylądowałam w błocie, po raz drugi w polu ogrodzonym elektrycznym pastuchem, co wyprzedzająca mnie w tym momencie Olga Niewiarowska skwitowała spanikowanym i chyba nawet troskliwym „Uważaj!” i po raz trzeci w pokrzywach. No kurka wodna, motyla noga, kacze dupsko, NIGDY tyle razy nie wywalałam się, co w Euku.
Trochę na to każdorazowe zwlekanie się z podłoża czasu straciłam – zwłaszcza na zbieranie się z tych pokrzyw. Oparzony nimi miałam nawet nos;)
Tak samo czas traciłam na skomplikowaną operację zrzucania przerzutek – zamiast prawem kciukiem, zrzucałam całym nadgarstkiem, zapakowanym w ortezę. Zaprawdę, mogłam sobie odpuścić ten start.
Bo jak już totalnie straciłam władzę w łapie i wbijałam się na pagórki z przełożeń wysokich, wyprzedziła mnie Elka Molenda z Plannji. No i chuj – ZEN to ZEN. Zresztą rano, przypominam – w drodze do Euku – wyrzekłam słowa trzy: „Mam wyjebane dziś” do Niewe.
Trochę bardziej niż na ściganiu się zależało mi na dniu drugim pobytu na Mazurach, czyli zrobieniu stówki po szuterkach okołoeuckich.
No i dotarłam na metę czwarta. Bo o zapierdalającej jak pocisk Agnieszce Zych nie muszę napominać – że była pierwsza, nie?
W towarzystwie Arka, Pana Dyrektora Sportowego, który kurna pojechał Mega, oraz Michała, który nie pojechał nic, bo kostka odmówiła mu posługi, poczekałam na Niewe, któremu według moich, czyli jedynych słusznych, obliczeń wtyknęłam CZTERDZIEŚCI, CZYLI NIEOFICJALNIE 16 minut;). I gdy ten wjechał na metę, poleźliśmy na bro, pożegnaliśmy wracających tego dnia do Wawy APSowców i udaliśmy się w stronę jeziora, gdziem pozbyła się z siebie blota z wywrotki numero uno. W tym czasie Niewe wydzwonił – jak się potem okazało – najbardziej niesłownego na świecie bikera i bikestatowicza, Pawła mtbxc, który OBIECAŁ, że dnia następnego, tuż po drugim etapie Gwiazdy, odezwie się do nas, byśmy mogli się wreszcie zintegrować.
Już bardziej uprzedzić przyszłych zdarzeń nie mogę, ale co mi tam – napiszę: JAK SIĘ JUŻ NAIWNIE UMÓWICIE Z MTBXC na piwo or samting, przygotujcie sobie jakiś backup, bo wydyma Was we wszystkie dostępne otwory. I ani nie zadzwoni, żeby spotkanie odwołać. A potem wyprze się tego w żywy kamień. Wszystkiego: tego, że obiecał, tego, że miał zadzwonić.
Jako, że mojego bloga czyta zajebiście sporo osób, jestem spokojna, że już nikt nigdy przez tego pana wystawiony do wiatru (typu halny, lub też sirocco) nie będzie.
Niewe! Jak myślisz – styka, czy jeszcze po Pawle, tu oto na forum, pojechać?
Zresztą. Pojadę jeszcze przy okazji następnego wpisu. Zasłużył sobie;)
Ogarnęliśmy się z Niewe w tym jeziorze:
Tu też się cieszę, a nawet się uśmiewam;)© CheEvara
Tu też się cieszę, bo trzymam to, co trzymam;)© CheEvara
i ponieważ zawsze, jak tylko mamy możliwość zepsucia komuś pobytu, korzystamy z tego, dołączyliśmy do rodzinnej ekipy Gerappy, czyli Piotrka z przyległościami i Bogdana, który wpadł na genialny pomysł zainstalowania pod siodełkiem małej, zalaminowanej tabliczki z numerem startowym.
Na krzywy ryj dołączyliśmy do ich grillowej wyżerki, skomentowaliśmy na gorąco maraton i nie za bardzo mieliśmy koncepcję, co ze sobą zrobić: zostać na terenie mazoviowego kempingu czy jechać obadać miejscówkę wyczajoną przez Niewe, w której mieliśmy się zalogować jeszcze przed startem, czy może jednak szukać jakiegoś noclegu w stylu pokój, pensjonat itepede. Powstała zatem bardzo luźna koncepcja, by sprawić, żeby Niewe nie czuł się bezużyteczny i jego wysiłki z dni ubiegłych szukania euckiej mety nie poszły na marne. Zapakowaliśmy zatem w Niewowy wóz cygań… yyyy… samochód zadki, zabraliśmy Piotrka i udaliśmy się do pobliskich Bartoszy, niemal utykając w ebanym korku. Jakoś udało się ominąć tego armageddon i w końcu trafiamy do pożądanej mieściny i całkiem, a przynajmniej z daleka, miłej miejscówki, z kempingiem, akłaparkiem itedepe.
Ludzie najukochańsi, nie wszystko złoto, co się świeci z góry. Olaboga!
Ale byśmy się wje*ali, wiecie co?
Tuż przed bramą wjazdową, paszczą lwa, wrotami piekielnymi Niewe dostrzegł napis:
ZABRANIA SIĘ WNOSZENIA NA TEREN NAPOJÓW ALKOHOLOWYCH.
I co na take okoliczność zrobił Niewe?
Wrzasnąwszy przerażone Aaaaaaaaaaaaaaa, urwaaaaaaa!!!!, wrzucił wsteczny i
UCIEKŁ, URRRRRWA STAMTĄĄĄĄĄĄĄDDDD!!!
Przecież byśmy tam zginęli śmiercią haniebną i nadaremną!
Dobrze, że Niewe wykazał się refleksem, bo ja nie wiem, co to by było. Mnie na ten przykład sutki stanęły przerażonego dęba okoniem z oczami w słup.
Piotrek z Gerappy dostał na to niepowstrzymanego ataku śmiechu.
Jeszcze cali spoceni z tych nerwów, zbulwersowani, że jeszcze gdzieś na świecie są takie haniebne miejsca, pojechaliśmy w końcu pod adres właściwy.
Zaplanowana przez Niewe miejscówka okazała się zacna, ale na dłuższy pobyt, większą ekipą, taką, by ktoś mógł tam zostać i pilnować dobytku. Krótka narada dała wniosek, że wracamy do Euku, wbijemy na odprawę uczestników Gwiazdy, posiedzim przy ognisku i standardowo – SCHLAMY SIĘ, jak przystało na sportowców. A potem się zobaczy.
A nocleg znaleźliśmy w pustej bursie szkolnej.
Która świeciła pustkami – a co, wydam te leniwe, choć wielce sympatyczne kobitki z recepcji bursy! Wyobraźcie sobie, że babeczki z DIFOLTA mówiły wszystkim pytającym o miejsca, że tych brak. Ale Niewe chyba się wystraszyły, może postraszył je na przykład groźbą ODMOWY czegoś i dla nas miejsce się znalazło. Zapakowaliśmy rowery, po czym poczuliśmy, że kuźwa musimy szybko udać się na jakiekolwiek, byle zimne i szybkie piwo z, za przeproszeniem, kija. Przy okazji wtrząchnęliśmy kartacze.
Następnie w sklepie z małym płazem w logo, spieniężyliśmy walutę i zamieniliśmy ją na całe mnóstwo piw, którymi zamierzaliśmy doprowadzić się do stanu nieważkości. Się oraz Gerappowców.
Którzy bynajmniej już tego nie potrzebowali. Bo gdyśmy dotarli do kempingu mazovianego, wysłuchali odprawy, zdali sobie sprawę, że jest fajne ognisko, a my całkiem niefajnie nie kupiliśmy kiełby, zostali zachęceni do zadania pytań odnośnie Gwiazdy („Czarek, masz może pożyczyć dwie kiełbaski?”) zsynchronizowaliśmy swe gie-pe-er-esy z Gerappami, wstępnie nastukanymi jak Kopernik w piątkowy wieczór przed wyjściem w miacho, a tuż po igraszkach z sekstansem.
Plan został wypełniony w procentach stu. Zniszczyliśmy się i degrengolada nastąpiła, jakeśmy chcieli.
A ponieważ w całem tem układzie pijackiem to ja noszę spodnie, na mnie spadła odpowiedzialność za wezwanie drajwera. Nie wiem, jakim cudem wyguglałam w swoim taczfonie numer na taksówencję eucką, nie bardzo też jestem w stanie określić, dzięki czemu babeczka w dyspozytorni zrozumiała, gdzie ma tę taksę zapewnić, ale wszystko się udało.
I jak te nawalone nastolaty, tyle że bez poczucia winy, wrócilim, STARAJĄC SIĘ NIE ROBIĆ HAŁASU, do szkolnej bursy.
Nierobienie hałasu nie udało się w ogóle.
Amen.
Powinno się zacząć mnie leczyć;).
Foty będą jak dostanę się tylko do netu dozowanego ze SZLAUFA, nie z wiadra:)
Kategoria >50 km, Mazovia MTB Marathon, trening, zawody
Dane wyjazdu:
74.65 km
0.00 km teren
03:53 h
19.22 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:187 ( 97%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1362 kcal
No i tak to jest, że ło i ło
Piątek, 12 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 13
Od powietrza, wody, poluzowanych zacisków w hamulcach we fullu, uchowaj nas paaaaanie.Tak, żebym już nigdy nie musiała przeżywać traumy jazdy dwudziestu paru kaemów bez działających hebli.
OK, lubię toczyć się na fullu, pozwalać światu nędznemu podziwiać mą zajebistość, czyli jechać wielce powoli, ale wolę nad tym przyspieszonym POWOLI posiadać jakąkolwiek kontrolę. A nie paskudzić sobie zbroję po sam hełm ze strachu, że oto zaraz pożegnam się i z fullem i z moją zajebistością, od której na skutek wpierdylenia się w cokolwiek większego i twardszego się oddzielę (a rozmazane po asfalcie, nawet tym najlepiej wylanym, zwłoki nie są jakoś szczególnie zajebiste, choć przyznam, że zjawiskowe).
Rzygać mi się chciało na myśl, że tempo, którym się poruszam nie jest podyktowane nawet moim lenistwem i kaprysem. I wlokłam się do Bartka na Dereniową jak żółw. Co prawda byłam zapisana na widzenie serwisowe jako ten Zulus z Nowej Zulundii potrzebujący wymiany suportu, ale skoro już dostąpiłam zaszczytu zostania obsłużoną, to zmieniłam usługę na odpowietrzanie hamulców.
Znowu spędziłam na serwisie dwie godziny. Ale spokój Bartka, którego nie umiem wyobrazić sobie wkurwionego czy złego, oraz jego złośliwe docinki – a ja lubię ludzi inteligentnie i błyskotliwie złośliwych – tak mnie zrelaksował, że nie żałowałam ani pięciu minut tam spędzonych.. Tu strzykawka do klamki, tam strzykawka do zacisku i bardzo konweniowało mi pozostawanie w atmosferze takiej pracy. Zawsze mi się wydawało, że Bartek wyłącznie centruje lub zaplata koła, bo każdego razu, kiedym nawiedzała Dereniową dłubał właśnie przy kołach. A tu proszę.
No i naprawdę, tylko brakowało mi tam Marcina, bo obaj stanowią istne jing-jang złośliwości skierowanych w moją stronę.
Zapłaciłam i wydzwoniłam Karolajnę, z którą poszlajałyśmy się tu i ówdzie, z przewagą ówdzie i niedowagą tu, po czym zagaiłam Obcego, który miał kurna dla mnie dość nietypowy prezent urodzinowy.
Chyba tylko od niego mogłam dostać hiperlekkie gumki o smaku… tfu, kuźwa! Hiperlekkie gumki z wentylem presta:D
Poplotkowaliśmy, obgadaliśmy wszystkich, Obcy wyznał mi jakieś trzynaście razy miłość i podziw dla mojej zajebistości i tylko trzy razy nawyzłośliwiał się, jeśli chodzi o wielkość mojego roweru, nawet fulla i ja pojechałam do chaty gotować makaron, mrozić EPO, bo Taki Jeden miał być po mnie nazajutrz o 5:52 RANO KUŹWA MAĆ.
Kategoria >50 km, fullik, nocna jazda też;)
Dane wyjazdu:
88.67 km
0.00 km teren
04:23 h
20.23 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1679 kcal
Same se napravite, pane netoperek
Czwartek, 11 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 0
Im bardziej Mazovia w Euku się zbliża, tym bardziej:- trzeszczy mi Specowy suport
- napierniczają mnie nadgarstki rozwalone Centurionowym brakiem amortyzacji
- chce mi się jeść
Z tym pierwszym wydawało mi się, że poradzę sobie najsprawniej. Niby po Szydłowieckiej masakrze HALOŁTEKOWY suport jeszcze żył, ale rzęził już jak gruźlik, któremu płuca wyginają się w chińskie dwanaście. Nadszedł czas, aby zapalić mu znicz.
Bynajmniej nie kuźwa olimpijski.
Pojechałam ja na Dereniową. Gdzie miało nie być największego jęczybuły, czyli mojego ulubionego mechanika, a jednocześnie największego antymaratonowego gderacza, czyli Marcina. Który zaś teraz kleci rowery na KENie. Miał być Bartek, który jest równie złośliwy co Marcin, ale który na moje ściganie się ma mocno wyjebane. Gila go to. A zatem nie gdera.
I wszystko się rypło, bo: przyjechał na chwilę z KENu Marcin, Bartek był zarobiony i nie miał, jak – za przeproszeniem – obsłużyć mnie i Speca, tym bardziej, że na Dereniowej nie było suportów Accenta. Wszystko wyglądało na to, że jednak miałam pojechać na KEN. I po suport i po wymianę.
- Wpisz się na jutro do zeszytu, znaczy się, ustaw się w kolejce, to Ci jutro wymienię ten suport – usłyszałam od Bartka.
Zdębiałam.
No krwa ja,
JA,
J-A, mam wpisać się do zeszytu, jak jakiś pieprzony Zulus z Nowej Zulundii.
Szczelił mnie lekuśny wkurw. I na tymże lekuśnym wkurwie, grzecznie, acz mocno dookreślenie opuściłam lokal. Nawet nie wkurwiona na Bartka, bo robota jest robota, kolejka jest kolejka, a pięćdziesiąt funtów to pięćdziesiąt funtów. A łyżka to nie widelec, czas nie guma, budzik nie sanki, krew nie woda, majtki nie pokrzywa,
A bidon nie kanister.
Ale na to, że jeszcze się tak nie stało, żeby poszło coś po mojej myśli.
I jakem już pod sklepem ładowała łeb swój w kask, zadzwonił Marcin – zapewne ruszony sumieniem wyrzuta, czy też czymś w ten deń, lub deseń – bym, przyjechała na KEN, to mi ów suport wymieni. Daleko nie miałam, ładna pogoda była, co miałam się kisić w domu. Czy też na Dereniowej. Zastanawiałam się, które z nas miało dumę do schowania do kieszeni, bo ja któregoś razu jasno dałam Czarnemu do zrozumienia, że nie tyle już walą mnie te gadki o niszczeniu sprzętu, co podkurwiają mnie niemożebnie. Z kolei Czarny zarzekł się, że newah egejn mojego wyścigowego roweru nie dotknie.
Myślę, że jest 1:0 dla mnie.
Będąc przekonaną, że to ciągle suport jęczy mi w rowerze, od razu zanabyłam accentowski wkład, podtuptałam na serwis, gdzie Marcin stwierdził, że halołtek nie ma prawa jeszcze rzęzić. Jednakowoż oczyścił wszystko, wyciągnął małą pustynię Gobi z mufy, skręcił, po czym ja polazłam na test.
Jęczało kuźwa dalej.
- Wywalamy suport – na to Marcin.
Już się pogodziłam z tym, że stówa pęknie.
Ale przyszedł Mikołaj, właściciel AirBike, zainteresował się, a co kamą z tym moim bajsiklem, nad którym Marcin ślęczy dłużej niż wg Mikołaja powinien i jął wyginać ramę w każdą stronę.
A ta jęczała niemiłosiernie. Naciskana z buta w okolicach mufy trzeszczała, jakby ktoś ją podpiłował.
- Rama jest pęknięta – mówi Mikołaj.
- Nawet mnie nie wkurwiaj – myślę już wkurwiona ja.
- Teraz trzeba tylko ustalić, GDZIE pękła ta rama – kontynuował wkurwianie mnie Mikołaj, na nowo naginając rower w każdym miejscu.
Wtedy na serwis wpadł niejaki… Nornik (rozczulają mnie te airbikowe ksywy). Na początku wysłuchał trzasków i zgodził się z diagnozą, że to już chuj szczelił ramę wyścigową mą.
Myślałam sobie: ZGINĘ TUUUUU. ZGINĘĘĘĘĘĘ.
Jednak…
Ale nieeee. Ale nieeeeeeeee!
Bo oto ów Nornik wskazał palcem swym śrubę mocowania haka przerzutki do ramy.
- A tu sprawdzaliście? – zapytał i został zaatakowany masowym, serwisowym pukaniem się w czoło, tudzież rysowaniem se na tymże czole kółek i znamion w kształcie odwróconego okręgu.
Wszystko to miało go wysłać tam, gdzie Nornika miejsce i nie odzywać się więcej, nawet jeśli wydaje mu się, że coś wie.
Ale Marcin sięgnął tam ręką swą kluczami zakończoną, Nornik psiknął tam MuggOffem, Marcin śrubę dokręcił. I nastała cisza. Nornik cieszył się niemym triumfem, a wszystkich zdjęło zdziwienie, że tak hałasować mógł pieprzony hak.
No i póki co, stówa za suport została w kieszeni, bo na razie mieli wersję Accenta albo złotą albo niebieską. A ja złota nie lubię, wymieniłam wszystkie złote zęby na mleczaki, a nad morze na razie się nie wybieram, więc ten niebieski komponował mię się nie będzie. Zamówiłam czerwonego Accenta, dygnęłam wdzięcznie, zapłaciłam za serwisik i po dwóch godzinach sterczenia tam, przy Marcinie i ewidentnego przeszkadzania, mogłam oddalić się do domu.
Na koniec jeszcze zagadał mnie Wojtek Marcjoniak, sprawiający wrażenie zainteresowanego wstąpieniem mojej cienkiej zawodniczej osoby do teamu AirBike, pogadaliśmy na luzaku o zawodach i spieszywszy się do chaty, jęłam zapierniczać przez całe miasto. Bo jeszcze wieczorem ustawiona byłam w AirBike na Stegnach z Gorem, gdziem zamówiła mu koło w stroju zastępczym, bo ze swoim całkiem nieźle się pobawił.
Goro miał szczęście spore – wszyscy mają, tylko nie ja, bo jeszcze nie zdarzyło mi się, bym miała coś zrobione od ręki, a pożądane przeze mnie części znajdowały się na stanie, o czym już wspomniałam;) – gdyż niemal dokładnie takie koło, jakie sobie dla niego wymarzyłam, wyposażone w specjalny system „się kręcę się i nie zginam się w ósemkę” wisiało sobie na sklepie odrzucone przez kogoś innego jak niechciany przeszczep nerki. Nie trzeba było nawet nic przeplatać, bo otworów było tyle, ile miało być, obręcz mocna, piasta przyzwoita, Center Lock i do tego adapter na sześciośrubowe mocowanie tarcz. Podobno w wolnych chwilach to koło stepowało i szydełkowało, a jak trzeba było, to i chleba z pajęczyną zagniotło.
Zatem, Goro, mając nadzieję, że byłam pomocna, kreślę kopytkiem w powietrzu znak CheZorro i polecam się;).
Niby mam urlop, a załatwiam pińcet miliardów rzeczy. I jakieś chore kilometraże mi wychodzą. A gdzie leżenie plackiem, czytanie zaległych książek, opalanie odwróconej pandy pod oczami, dwumetrowi wysmarowani oliwą extrawerdżen Murzyni, podający mi perfekcyjnie schłodzone piwko? Gdzie Bałtyk, napierdalający zewsząd eremef efem, ryk kelnerek do głośników, że frytki raz i dwa razy gofry z FRUŻELINĄ?
Muszę sprawdzić na mapie zasięgu Ti-mołbajla, czy nie mam z nim problemów, bo coś nie może do mnie dodzwonić się ten wujek z Arabii saudyjskiej, który chce mnie adoptować i na dobry start przepisać na mnie pięciu dziesięciohektarowych pól ze złożami ropy.
Kategoria >50 km, nocna jazda też;), trening
Dane wyjazdu:
83.64 km
0.00 km teren
04:04 h
20.57 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:158 ( 82%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 1246 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Stara-dupa-estem
Wtorek, 9 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 9
39 postów na FB. 10 na GTalku i tylko cztery połączenia telefoniczne. Co jest z Wami, kurwa mać, ludzie, że mając numer mojego taczfona, wolicie napisać na pierdolonej tablicy odpierdalawcze STO LAT, niż zadzwonić?Owszem. Nienawidzę gadać przez telefon. Ale cyfryzacji nie lubię o stokroć bardziej. I sprowadzania jednostki ludzkiej do poziomu jebanego awatara.
Jest wielce zastanawiające, kto będzie pamiętał, gdy usunę datę urodzenia z FB. A tak zrobię.
Takiemu mojemu hiszpańskiemu znajomemu zadzwonić chciało się. Mimo że mam go na fejsie srejsie i po taniości wyszłoby go odjebać łatwiznę z życzeniami na fejzbuku.
Enyłej. Pokręciłam po pracyz Karolajną w tempie nieco stacjonarnym, odprowadziłam ją do jej chaty, zrobiłam wkurwienną trasę nocnorowerową, po czym dałam się podpuścić stacjonującym w Warszawie innym hiszpańskim kumplom i wyjszłam na miacho spić się tequilą. Po której odpierdala mi szeroko na zwojach. Które najpewniej mi się prostują.
Aczkolwiek na okoliczność wzięcia dwóch tygodni urlopu – licząc od środy – powinno się wybić monety z moją podobizną. Jakbym przewidziała swój nazajutrzny stan.
Kategoria >50 km, nocna jazda też;), zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
84.54 km
0.00 km teren
03:43 h
22.75 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1265 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dylematy-srylematy
Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 6
Ja to umiem zepsuć absolutnie wszystko. Oprócz psucia ludziom urlopu (vide: Dżałorky), potrafię też zepsuć metalową kulkę, nie umiem psu dupy zawiązać, zgubię każde okulary, rękawiczki, parasol, słuchawki, zepsuję matrycę laptopa i hamulce Avid Elixir. Wracałam z tego Zegrza na jednym ledwie chwytającym heblu. Szkiurwa. No to się rano wyjaśniło, czym se we w poniedział pojadę do roboty.To się wyjaśniło samo. A teraz niech ktoś mi wyperoruje, po co faceci targają na spacerze ze swoimi dupeczkami ich torebki? Czy chodzi tu może o cipowatość i o to, że skoro jedna osoba w tej konfiguracji tak zwaną cipę posiada, to druga nią po prostu być postanawia?
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy, nocna jazda też;)
Dane wyjazdu:
83.54 km
54.00 km teren
03:38 h
22.99 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 91 m
Kalorie: 1604 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Sandej, bladi sandej;)
Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 09.08.2011 | Komentarze 31
Się ustawiłam na przejażdżken z moim Panem Dyrektorem Sportowym, któremu zbrzydły samotne treningi. Najpierw był plan pojechać ma Legiowy maraton do Różana, ale plan ów wyskoczył o 23 w sobotę, kiedym już a) była lekko ujechana, b) siedziałam przy piwku i nie chciało mi się przewalać nazajutrznej koncepcji, która zresztą była żadna, ale jednak jakaś i przewalać jej jednakowoż nie chciało mię się, c) maraton miał być pętlowy, czyli taki, którego nienawidzę.No to Arek, który szybko reaguje na wszelkie fochy, grymasy, kaprysy, zaproponował rowerowe ustawienie się.
I tym sposobem W NIEDZIELĘ o 9-tej RANO siedziałam już na rowerze.
JAK NIE JA!
A gdzie poranne rozedrganie, rozpierniczenie, snucie się od lodówki do ekspresu, od ekspresu do patelni, od patelni do drugiej patelni??? Matko Edyna, co to się na-o-bi-o!
Narobiło się też to, że dostałam na tej „przejażdżce” w dupę tak, że następnym razem, jak usłyszę owo słowo, to zamknę się w sobie i na mocy tego zacznę szukać jak artysta wewnętrzny w odbycie drugiej pochwy, tyle że mistycznej.
Jakaż ja kuźwa byłam skatowana po tych trzech godzinach terenu!
Prawda jest taka, że ja cienka jestem i tyle.
Przyjechałam do domu, zamieniłam ścigacza na turlaka i w innym już towarzystwie pojechałam nad Zegrze.
---
A muzycznie to dziś jest tak, że...
... na kolana, chamy!
LUXTORPEDA
No!
Dane wyjazdu:
54.50 km
0.00 km teren
01:51 h
29.46 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 789 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Zjadłabym coś niezdrowego, może azbest?:)
Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 5
No cóż, dedlajn-sredlajn, jak już wyszłam z pracy o chorej porze, to odechciało mi się wszystkiego (lub odwrotnie: nie chciało mi się już nic). Skutkiem tego, jak dostałam esemesiaka o treści „piwo?”, zrezygnowałam z nocnego tripa po łorsoł. Lepiej to, niż potem komuś ze złości przypierdolić.A poza tym…
Tak naprawdę…
To ja nie lubię jeździć na rowerze.
O.
I co mi pan zrobisz?
No najwyżej możesz pan tak zatańczyć:D
&feature=player_embedded#at=122
hahaaaaaaaaaaaaaaa:D
Dane wyjazdu:
78.41 km
0.00 km teren
03:12 h
24.50 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1465 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Mistrzostwa świara w myśleniu życzeniowym
Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 4
- Bardzo mi się podobasz, nie spierdol tego – powiedziała Che do jedynej słusznej pogody, jaka raczyła w końcu nastać.No bo, ja się pytam, ile, ILE kurwa można!
No wolę, jak jest tak jak teraz, bo se można 7 dyszek SZCZELIĆ, nie napierniczać w dyszczu, z mokrym rowem i tak dalej (wersja dla morsa: z mokrymi sutami:D). A nawet itempodobne!
Dystansik TUDEJOWY zalicza wkurwienne poranne dopracowe 30 km, popracowe 23, wkurwienne takoż i nocne, wyluzowane, bezstresowe (pod względem spotykania jebanych bezmózgich ulungów), szybkie 25.
Matko, jak ja lubię to miasto, gdy nic w nim nie żyje.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
74.80 km
0.00 km teren
03:06 h
24.13 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1234 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A w temacie superkompensacji...
Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 7
... to choćbym nie wiem, JAK się starała, chciała się zaprzyjaźnić z całą ludzkością, pokochać ją, czesać jak lalkę Barbie za trzysta dolców, NIE DAM RADY. Istna gehenna jechać w ciągu dnia gdziekolwiek na rowerze. Wszyscy mają jakieś pieprzone plamy na mózgu. A moja Pani Mama dziwi się, jak mi się chce wychodzić na rower około północy.Tyle że tylko wtedy nie ma tych wszystkich krocionogów, którym wydaje się, że na świecie są sami, wszystkie dedeery są ich, a po każdej innej nawierzchni napiertala się szlaczkiem.
Szczela mnie.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
77.55 km
0.00 km teren
03:23 h
22.92 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1231 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
W których chrupkach jest tatuaż z rowerem?
Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 3
Nie pokazuj języka, bo na zawsze ci tak zostanie... - przestrzegała mama małego Einsteina.Skąd wiedziała, to pojęcia nie mam.
Nie mam też pojęcia, kiedy ta zajebista pogoda się zbiebrzy, choć już poranka dzisiejszego aspirowała do tego, aby doprowadzić mnie do klinicznego przypadku jasnej kierwicy.
Chociaż...
W sumie...
Jakby się zastanowił...
... to pogoda skisi się w czterech terminach:
1) w moje urodziny rano
2) w moje urodziny w południe
3) w moje urodziny wieczorem
4) podczas Mazovii w Ełku
Jeśli rzeczywiście tak się stanie, to ja podejmuję emigrację w głąb siebie, gdzie znajdę spokój i dziwne towarzystwo.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy