Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
57.64 km 0.00 km teren
02:46 h 20.83 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 38 m
Kalorie: 1238 kcal

Muszę kupić sobie jeszcze jeden rower

Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 21

No bo tak. Jak oddam Centka na serwis, to teraz, w miesiącach tak zwanego szczytu, jego renowacja, reanimacja i resuscytacja, a być może nawet i restrukturyzacja potrwa dobry tydzień. I to po znajomości oraz wyłącznie dzięki temu, że jestem zajebista, co zamierzam mocno w najbliższym czasie gloryfikować.

Czyli nie mam czym jeździć. Bo:
a) Rockhopper jest nie od wożenia mojego zadu do pracy
b) Na fullu nie jestem w stanie zrobić nawet 80% treningu, który zazwyczaj robię, jadąc do pracy.

Jak nic, muszę mieć jeszcze jeden rower. Tym bardziej, że rano spadła mi szklanka. Co – wszyscy wiedzą przecie, a poza tym tak pisze/jest napisane w księdze wietnamskich przysłów i powiedzeń z doliny Mekongu – oznacza oczywiście, że muszę mieć jeszcze jeden rower.

Cholera, no.

Nie mam czym jeździć.


AirBike znowu mnie wkurwił. Tym razem kaskiem. Niby mają, a jednak nie mają. Od próby wyjęcia z magazynu tegoż hauera (który według wewewe na magazynie jest i spoczywa), która to próba zakończyła się weryfikacją naoczną sprzedawcy, że jednak na magazynie helmeta nie ma, minął TYDZIEŃ, a według wewewe ciągle ten kask na magazynie jest.

Czego się nie dotknę w kwestii kupowania w AB, to czary, magia i kontiki.

Nowe Beastie Boys podobuje mie sie

&feature=player_embedded#at=82

Poza tym po każdym telefonie do AB mam dokładną ochotę zrobić podobny rozpierdol.

Dane wyjazdu:
92.20 km 89.94 km teren
04:20 h 21.28 km/h:
Maks. pr.:55.50 km/h
Temperatura:5.0
HR max:187 ( 97%)
HR avg:169 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2295 kcal

Mazovia w Sierpcu, czyli przejazd przez Saharę

Wtorek, 3 maja 2011 · dodano: 05.05.2011 | Komentarze 45

Zamiarem moim było odkuć się za Chorzele i uczyniłam to ja. Trzecie miejsce na giga myślę, że styka. Dobrze, że po tym gównianym dziewiątym w Chorzelach, nie musiałam rzeźbić znów od początku, czyli od piątego.

Urzekło mnie jeszcze, że na koniec zostałam oskarżona o oszustwo i skrócenie trasy, no ale człowiek z tak zwanych nerw pierdoli różne bzdury. A człowiek, a raczej baba, której umknęło pudło, ZWŁASZCZA. W kontrze miałam na końcu języka powiedzenie szanownej koleżance, że od tego pędu powietrza tak jej się posrało na fałdach, że i oczy zaczęły niedomagać, ale zmieliłam jedynie pod nosem w towarzystwie jej i jednej z lasek od orgów litościwe „NO DZIEWCZYNO, APELUJĘ DO CIEBIE”.
I przynajmniej wyszłam na jednostkę kulturalną. Choć chęć wielka była wyjechać z czachy. Tym bardziej, że sama się podłożyła, zaczynając nadawać na mnie od wysunięcia mocnego wielce argumentu o tym, że dowodów nie ma żadnych, ale jest przekonana, że trasę sobie sama ustaliłam.

Bo rzekę przejechałam mostkiem, nie brodem.

Usłyszawszy to zmieliłam w paszczęce pełen litości brecht, spojrzałam na laskę od orgów, i zagrawszy brwiami w akcie okazania litości oraz uznawszy za niewarte zachodu prostytuowanie się z walczącą z własnymi omamami bajkerką, odwróciłam się do tak zwanego forum, czyli zgromadzenia. DUPĄ i poszłam do dobrej kobiety od polewania piw. Na trzeźwo strasznie źle przyjmuję, jak komuś się jebie pod kopułą.

I tych piw na pusty żołądek przyjęłam cztery.

Pewnie dlatego, że tym razem makaron z olejem został wzbogacony o oregano, ZATEM piwo było jedynym godnym przyjęcia izotonikiem i węglem. Zróbcie coś kurwa z tym cateringiem, bo jak wsiadaliśmy do fury z Niewe i Goro, żeby oddalić się do Warszawy, byłam już całkiem przyjemnie nieważka. Przecież idzie się schlać bez opamiętania.
Obezwładniłam się w ciągu pół godziny.


Co ja oprócz tego mogę napisać jeszcze. Towarzystwo Niewe i Goro od samego raniuśka, bo zabrali mnie ze sobą, zapewniło mi przedobry humor. Wjechałam chłopakom na ambicję i też pojechali giga.
Z Goro wjechałam na metę koło w koło, z przybitym żółwikiem, i sam Zamana jeden wie, jak to się stało, że wynik mój jest o dwie minuty lepszy od wyniku Goro.
Niewe, cwaniaczek, na metę wjechał w idealnym momencie, gdy ja już wiedziałam od mojego dyrka sportowego, że mam pudło i szłam sobie taka uchachana z polanym dla siebie piwem. Które Niewe uznał za własne i mnie go pozbawił.

Tu czekam na polanie. Jak ten żubr:D

To jakieś niedopatrzenie, że ja nie trzymam piwa :D © CheEvara




Trasa IMHO chyba najgorsza do tej pory, raczej płasko i pod hasłem „łata piasku przechodzi w piasku łatę”. Ujechałam się na tych dziewięćdziesięciu kaemach piaskownicy o wiele bardziej niż na jakichkolwiek podjazdach. Których w Sierpcu zliczyłam nagle dwa godne wymienienia w ogóle. Może jakbym w sobotę jechała Złoty Stok, to by mnie mazowiecki plaskacz ucieszył. Ale nie.

Zaliczyłam na jakimś zdradzieckim pieńku PRZECUDNEJ URODY ołwer de kierownik i jeszcze do teraz mi obraz lata. A w prawym kolanie okraszonym na zewnątrz siniakiem dekady, coś obija się z prawa do lewa.

Prawie cały maraton przejechałam z Markiem Walczakiem z M5, który w Chorzelach też padł ofiarą braku oznaczeń na giga. Więc było co przedyskutować podczas wyścigu. Gdzieś po drodze dojechałam też ppawla, który finalnie dołączył do mnie i do Marka i wyglądało na to, że w takim teamie dotrzemy na metę. Ale jak dogoniła nas wcześniej opisana koleżanka, dla której jechałam to „krótsze giga”, i która jęła mi to imputować, to mnie wkurw szarpnął zaraz po tym, jak dostałam skrętu dupy w poprzek i wyrwałam do przodu, wkładając jej trzy minuty.
Trochę szacunku do kurwy nędzy.


Co jeszcze…
Ujął mnie pociąg towarowy, który zatrzymał szósty i siódmy sektor jakieś 5 km od startu.
Przed pociągiem wszyscy równi! © CheEvara


Obśmiałam się, ale prawdziwego ataku dostałam w środę, czytając brednie na forum Mazovii. Puenta ich jest taka, że ten pociąg wsadził nam dwie minuty.

Tak, tyle, że ten pociąg był dla Jadzi, niech se Jadzia wsadzi.
Ludzie. Czepcie się dupy waszej osobistej albo nawet i sierpeckiej krowy.

A już poważnie, to myślę, że maszynista miał pełne portki ze strachu, jak paru głąbów przeskoczyło mu na gazetę na drugą stronę.
Chcesz się zabić tłumoku, to rozpędź się na górskiej serpentynie i przez trzy minuty nie skręcaj. I nie angażuj w to nikogo.



No i o. Pogoda sprawiła, że dekoracji przyglądała się garstka ludzi, a umiejscowienie ceremonii na jakiejś górce i to, że wywoływano mnie z pięć razy (byłam strasznie zajęta piciem piwa z Niewe i Goro na dole) zaowocowało tym, że na pudło wlazłam bez Szpeca. Nie było też Zetinho, który ma pod tym względem na mnie wpływ przemożny.

Więc na podium samiuśkam, bez Szpecucha
pudełko w Sierpcu - LUBIĘ TO! © CheEvara




Aaaaa, na pierwszym miejscu stanęła Kaśka Ebert, która wygrała też giga w Złotym Stoku. Na pewno żre stejki. Zrobiła mnie na trasie i albo ma armatę między nogami, albo ma tam te, no… stejki. Anbeliwybol.

Także tego.

Tym razem focha strzelam na Fascika, bo szuja przyjechał na Mazowsze, ma moją komóreczkę, do tego wyprzedził mnie chwilę przed rozjazdem mega/giga i nic kuźwa nie rzekł był. W sobotę będę w Wejherowie, w niedzielę w Gdańsku, lepiej Ty tam Michał podejmij mnie piwem i chmielem w ramach zadośćuczynienia. Bo kurna, takie stype Ci wyprawie, że cały naród będzie Ci zazdraszczał!

Byłam blisko poznania emoniki, jarbla gdzieś mi po trasie też umknął, kantele uciekła, bo zimno… Tylko Niewe i Goro byli ze mną, by błyszczeć mojom chwałom i być glamór oraz szajning stars.



Uprzejmie donoszę, że z pucharu piwa pić nie należy, chyba że ma się japę taką, iż naleśniki na płasko można wtranżalać. Jak się nie ma, to można porozlewać, a to przecież KANIBALIZM, a sodomia.


Ale formę życia to ja jednak miałam w Chorzelach, to se ne vrati kuźwa?

P.S. Dzięki Niewe za foty!

Dane wyjazdu:
67.84 km 12.52 km teren
03:12 h 21.20 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:135 ( 70%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 1352 kcal

Dzicz w mieście

Poniedziałek, 2 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 60

Wyjątkowo nie mam na myśli tych matołów rowerzystów, których powinno się wysłać na jakiś jebany kurs jeżdżenia na rowerze w mieście, bo im cieplej, tym bardziej wkurw mnie nosi, jak muszę takich tłuków omijać, a raczej nad nimi przelatywać, bo jeżdżą całą ścieżką w sposób – łagodnie mówiąc – nieskoordynowany. Albo będę wozić ze sobą lasso albo przytwierdzę sobie do kiery bazukę albo założę sobie na prawą rękę piracki hak i będę w ten sposób likwidować pomyłki ludzkości.

Może w ramach jakichś akcji w rodzaju „Podaruj dzieciom słońce”, może trzeba by wymyślić podobny projekt na zasadzie

PODARUJ TŁUMOKOWI 10 DEKO MÓZGU

?

Alboco.

Dlatego też lekkim zbawieniem jest ściecha nadwiślana po praskiej stronie Wisły. Za wielu rowerzystów tam nie ma JESZCZE i jak tylko wychodzę z pracy o takich porach, które normalny człowiek nazwałby NORMALNYMI, a dla mnie to jeszcze wcześnie, wiem, co będzie działo się na rozmaitych drogach rowerowych, napylam ZATEM do domu tamtędy.

Bo jeszcze mało tych idiotów o tym dukciku wie.

A jak się zwiedzą, to naprawdę będę jeździć z garotą. Przynajmniej.

Takoż przedmaratonowy dzień spędziłam ja na krótkim, kontrolnym i regeneracyjnym tripie właśnie tamtędy. Co by nie mówić, ścieżek ów jest prikrasny i daje genialny wiu na lewy brzeg Wisły. Centrum Kopernika super, wieczorne odpalanie podzamkowej fontanny z dalekiej perspektywy też miodzio. Ale mnie najbardziej jarają tam dwie rzeczy: typowa dla podmokłych terenów niesamowita zieleń krzaczorów i na wysokości Stadionu Narodowego właśnie... tenże Stadion przebijający się między drzewami.

Szkoda tylko, że ten stadion przebija się między drzewami dizajnem ruskiej torby.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
66.56 km 0.00 km teren
03:03 h 21.82 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 43 m
Kalorie: 1449 kcal

O kurna, mam siedem, a raczej SIEDEM zaległych wpisów

Niedziela, 1 maja 2011 · dodano: 10.05.2011 | Komentarze 7

I korci mnie przynajmniej w treści trzech z nich napisać.

JEŹDZIŁAM.

I o.

Ktoś miałby wątpliwości? Jakbym napisała, że nie jeździłam, to by się wszystkie staruszki zleciały na poranne czuwanie w mojej intencji. A pół Be-eSa zapytałoby o moje zdrowie. A tak to te pół Be-eSa pije moje zdrowie. I o to się rozchodzi. Mam nadzieję taką ja. No bo kto, jak nie ja.

Niemniej jednak NIE PAMIĘTAM, gdzie święcił mi się pierwszy maja oraz witał maj, pierwszy maj, u Polaków błogi raaaa-aaaj. W kapowniku wiele wyjaśniająco zapisałam jeno liczby, które widać w praworożnym szarym kwadraciku i ni kuta nie pamiętam, gdzie się szlajałam.

Najwidoczniej mam deżewe lub też deżawu i Alzheimera jednocześnie. Pamiętam, że już to kiedyś zapomniałam.
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
91.48 km 59.96 km teren
04:38 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:163 ( 84%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy:224 m
Kalorie: 1359 kcal

Balon załatany, to jedziem polenić się w Kampinosie

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 5

No na fulliku pocięłam. Po pierwsze dlatego, że w Centurionie tłumienie widelca nawet już nie fatyguje się o pozostawienie czegokolwiek do życzenia i od samej jazdy po mieście napierniczają mnie nadgarstki, po wtóre dlatego, że Rockhoppera oszczędzam przed Mazovią w Sierpcu. No i niezbyt chciało mi się angażować zad do ciągłego podnoszenia go z siodełka. A na fullu – wiadomo. Lenistwo giembo pełno.

A że w piątek rano, zanim wytaszczyliśmy się z Centim do pracy, załatałam dentkie fullowo, to i miałam gotowego bujaka do zabrania go na szpaciren-gejen.

Oczywiście moja orientacja w terenie najgłupszej kury z całego stada spowodowała, że z Kampinosu wyjechałam dokładnie tą samą trasą, którą do niego wjechałam, a ja potwornie nie lubię wracać tym samym uŁejem, jak to by powiedzieli Amerykancy. Również ta sama orientacja w terenie tej samej najgłupszej kury odpowiada za to, że zamiast trzydziestu paru kilometrów w terenie, nasiekałam ich prawie 60. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby plan wykonany pokrywał się ze swoim zalążkiem, który przed każdym wypadem lęgnie mi się w głowie. Zawsze coś po drodze po…pierdolę. W Hiszpanii byłam w tym mistrzuniem. I stamtąd przywieźliśmy z Centurionem nowatorską definicję skrótu – jest to droga najzwyklejsza plus jakieś 30 km promocji.

Nie narzekam, oczywiście. Wyrobione tego dnia niecałe sto pozwoliło mi zamknąć kwiecień wyjechanymi dwoma tysiami kaemów.

A i było na czym poskakać.
Swoją drogą, ja czuję się znacznie bezpieczniej, mając giry wczepione w pedały. Ile to ja sobie razy pedały w łydki wtłoczyłam, skacząc z hop, schodów, czy ławek, kuźwa. Na tyle, że gdybym chciała sobie wydziarać na łydkach pedały platformowe, wystarczyłoby, żeby tatuażysta połączył kropki.


Zjechałam z KPNu na Żoliborz i Kępę Potocką okurzona, bo w lesie panuje istna pustynna burza, oraz lekusieńsko podkurwiona, bo na trasie spotkałam może dwóch, otrykoconych pro-bajkerów.
WSZYSCY KURWA ŚCIGAJĄ SIĘ DZIŚ W ZŁOTYM STOKU
itylko ja mam tak przejebane jak falochron podczas sztormu.
Myślałam sobie.
Nie pomógł mi nawet telefon do Exoceta, który używając nadmiaru słów „zajebiście” „super” i „kosmos” opisał mi trasę golonkowego mega.

Namówiłam się z Wiolką, że podjadę na jej nowiuśką hacjendę, pocmokam na świeżutko wykończoną łazienkę i uderzyłam na Targówek. Zeżarłyśmy po hot dogu w Ikieji, moim pierwszym i ostatnim w tej lokalizacji, bo zimną bułkę to ja se mogę z zamrażalnika własnego wyjąć, a ketchup mam zdecydowanie lepszy. No i polazłyśmy na kwadrat, gdzie Wiolka, choć niepijąca, posiadała dla mnie izobronik, którym skwapliwie uzupełniłam niedobory carbo. I zabiłam smak chujaszczego COLD doga.

No i kaemów wyjszło JAK NA FULLA zacnie.
Kategoria >50 km, fullik


Dane wyjazdu:
92.55 km 0.00 km teren
04:12 h 22.04 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:17.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 63 m
Kalorie: 1654 kcal

Mało brakowało, a byłoby sto

Piątek, 29 kwietnia 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 2

No ale pędziłam po robocie do kumpli, coś jednemu z łańcuchem nie sztymowało, dla mnie to raczej chodziło o waloną tylną przerzutkę, bo latała jak pizgnięta piorunem mewa.

Plan na ten dzień był taki, żeby upodlić się na fullu, ócz jeden i drugi otworzyłam z tym zamiarem, a że eFeSeRek stoi nieopodal barłogu mojego, to pierwsze, com ujrzała, to dorodny flak w przednim kole. No i plan strzelił ch…iński zastęp podróbek.
Przeprosiłam zatem Centuriona za myśl o zaniedbaniu go tego dnia i obrałam do pracy drogę mocno nadłożoną. JAK TO DO PRACY. Z podstawowych do-roboczych dziewiętnastu kaemów zrobiły się 42. Ale to jakie! Calutkie w słońcu, z potem ściekającym po plecach w sam środek tak zwanego rowka sarkazmu i miejsca docelowego, w którym lądują wszystkie adresowane do mnie przypierdalania się.

Nad czasem dzielącym przyjazd do roboty od wyjazdu z roboty nie mam ochoty pochylać się z nawet tak wiele wyjaśniającym komentarzem, jak „kurwa, ale TYRland”. Jak już nadejszła wiekopomna chwiła, chwila mojego opuszczenia zakładu, nie mogłam się zebrać – psychicznie leciałam już na oparach, energetycznie zżerałam swój ogon przy samej rzyci i w marzyło mi się jedynie, żeby ktoś mnie przebrał w trykoty i zniósł do roweru, posadził na niego, a potem samo by już jakoś poszło.
NIE MIAŁAM KUŹWA SIŁY.

Ale na to, żeby ze Służewca przemknąć Kabatami i Bielanami na Wolę JAKOŚ enerdżi się znalazła.

Swoją drogą WIEKOPOMNY to ten, co pamięta o domknięciu wieka?

Dane wyjazdu:
65.03 km 0.00 km teren
02:38 h 24.69 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1191 kcal

No i ch... usteczka wyszła z mojego debiutu u Golonki

Czwartek, 28 kwietnia 2011 · dodano: 29.04.2011 | Komentarze 13

Cieszcie się bajkerki, jedno miejsce na podium zwolniło się. Nie jadę do Złotego Stoku i dopiero teraz mogę spokojnie o tym napisać i to bez używania dynamizatorów werbalnych. Ja chcę zgarnąć kumulację i nie musieć pracować i nie musieć tym samym pytać o kuźwa dzień wolny.

Nawet nie chce mi się wyliczać, ile świrów z BS-a mogłam przy okazji tego wyścigu poznać.

Ja jebię, straszne chamstwo.


A mam taką moc w nogach, że kurna wczorajszą pętlę traso-siekierkowską przemierzyłam z maksymalną prędkością 44 km/h (na płaskim!), minimalną (34,5 km/h). I wiem, że pojechałabym to Golonkowe giga na maksa swoich możliwości. Czuję się na podium. I taka forma mi się zmarnuje.

Oraz ciągle twierdzę, że Centurion jest demonem prędkości.

I tak o.


Warszawiakom polecam wieczorną przejażdżkę na Podzamcze, gdzie trwają próby przed oficjalnym otwarciem multimedialnego parku fontann – woda tryska w rytm muzyki i jest wypaśnie podświetlona. Wygląda to naprawdę światowo i Central Park może nam podeszwy podklejać.

Aż się dziwię, że na Wisłostradzie wieczorami nie pizgły się żadne samochody, bo to wodne widowisko jest tak powalające, że aż nie do uwierzenia jest, że nikt nikomu w zaplecze się nie władował ze zwykłego zagapienia się.

Jest i filmik w tym linku:)

Dane wyjazdu:
67.12 km 0.00 km teren
02:21 h 28.56 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: 974 kcal

Zasieję herezję, ale...

Środa, 27 kwietnia 2011 · dodano: 29.04.2011 | Komentarze 11

Ale.
Na Specu to ja naprawdę nie mam takiego paliwa rakietowego w zadzie. Centurion jest prawdziwym masterem of szybkość & zajebistość i jak tylko nadejdzie ten piękny dzień, kiedy dostanę w prezencie jakiś amortyzator, z marszu Centek staje się moim podstawowym rowerem maratonowym.

Naprawdę.

A propos w prezencie. Co prawda urodziny mam w sierpniu, ale kto powiedział, że macie czekać z tym, abym poczuła się miło i w ogóle glamór (na umór)? Już teraz możecie podrzucać mi drobne rowerowe prezenty. Jak na przykład cały napęd XT(R) albo widelec właśnie...

Dogadaliśmy się?:D

Dobra, kupię se.

Niechże w majówkie pogoda będzie najchujaszcza na świecie, z przymrozkami i w ogóle, co? Skończyłabym książkę, a raczej właściwsze byłoby: zaczęłabym kończyć książkę. Jak jeszcze kiedyś mogłam przyszczurzyć i pisać ją w pracy, tak teraz w kołchozie nie mam nawet czasu dobrze się odsikać.


Za R.E.M. mieszczególnie przepadam, ale na ten kawałek mogę się gapić i gapić. Mimo że niektóre przyruchy kolesia są tak pedalskie, że dusiłabym garotą. Ale w klipie jest sporo rowerów i to mi równoważy. Muzycznie też miło.



;)

Dane wyjazdu:
66.31 km 0.00 km teren
03:15 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1287 kcal

Polecę z taśmy, a potem się zobaczy

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · dodano: 29.04.2011 | Komentarze 2

Bo jak nie wrzucę tych wpisów, to po majówce zrobi mi się taka wyrwa na BSie i w głowie zresztą też – jak to po dobrze spędzonym długim weekendzie – że już nigdy tego nie nadrobię. A tego nikt by nie chciał, a zwłaszcza Niewe, który wiem, że nie może żyć bez świeżego mięcha na blogasku Che:D

Nie mam co rozwodzić się nad jazdą na fullu, bo to przyjemne turlanie, atakowanie krawężników, ławek... Choć godnym odnotowania jest fakt, że wyprzedziłam na tych grubaśnych balonach jakiegoś PRO, czym zdziwieni byliśmy oboje w stopniu porównywalnym. A nawet ja bardziej.

Całkiem znośnie tłucze się też podjazdy. Przyznam.

Nie wiem, co wpisać w polu TEREN, bo zgubiłam rachubę już przy drugiej olewce DDR-u na rzecz tego, co obok, czyli piachu, wybojów, łbów...


Pablopavo to jest przegość, a ten kawałek jest przekozak. Lajkit!



:)

Dane wyjazdu:
72.32 km 19.57 km teren
03:21 h 21.59 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:17.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 77 m
Kalorie: 1266 kcal

Na niedzielę misz masz

Niedziela, 24 kwietnia 2011 · dodano: 28.04.2011 | Komentarze 34

Czy napierdalanie dzwonów kościelnych przed szóstą rano można podpiąć pod stalking, czy pod naruszenie ciszy nocnej, czy może pod pogwałcenie praw moich zaspanych bębenków? Na tej Niewiańskiej wiosce pewnie zaliczają się te trzy rzeczy naraz.

Małe przerażenie mnie dopadło, jak z rana zliczyłam kapsle walające się po kuchni Niewe, a że jeszcze z lekka byłam nieważka, to i w oczach mi się te kapsle czwórzyły (od dwóch jest dwoić, od trzech – troić, a od czterech i dalej?? Nie mówcie, że już multiplikować!), to i stres mi się zwielokrotnił. Liczba opróżnionych opakowań po Monte nakazała się uśmiechnąć i powtórzyć to, co żem już rzekła: co za debile:D

Zmyłam się w swoją stronę o ryku koguta, szczekaniu szynszyli i pianiu siekieradki, bo we Warszawie moja Pani Mama, czyli prywatna mać kumpeli (od której zimą pożyczyłam Wheelera) zapraszała na śniadanie świąteczne. No takie święta to lubię: pojechać na rowerze po coś, co ktoś już w całości zrobił. W sumie jakbym pojechała na swoje Podkarpacie na święta, to by wypadło tak samo, a miałam taki plan – pociąć kolarzówą na Rzeszów i, gdyby nie robota oraz lekutki brak zaufania dla naszych mistrzów bolidów marki polonez czy spimpowany golf trójka, pewnie ruszyłabym. Tyle że na czas okołoświąteczny nie planowałam sobie śmierci pod kołami zapierdalającego busa. Testament nie gotowy.

Trasę do Warszawki miałam pod wiatr. I tylko naparzające słońce uchroniło mnie przed zabluzganiem się na cacy.

U Karoliny owiniętej dookoła opatrunkiem, bo złamała sobie na rolkach łopatkę (:D:D:D) zjadłam niewiele, no bo... śledzi nie było, Monte nie było:D Była kawa, ale bez rumu.
Wyprowadziłyśmy jej sierściuchy na Pole Mokotowskie, nad którymi zebrały się czarne chmury i ja oraz moje lekkie skacowanie uznaliśmy wespół, że napylam do domu. A tam umarłam sobie pod pledem (co to jest kuźwa za słowo PLED???) na dwie godziny. Było to umieranie nieefektywne, bo pod moim oknem bawiła się kamieniczna bachornia i nie poważała w żadnym stopniu mojego stanu.

To wstałam i udałam się na bajerkę na fulliku. W Lesie Bielańskim jest parę miejscówek do podbicia Specucha, o kilku efektownych schodach do zjazdów nawet nie pisnę. Tak jak te muchi, które zeżarłam, jadąc z rozdziawioną dzięki pełnemu tłumieniu paszczą.

A jak on się swoim KULOREM odcina od otoczenia!
Fullik w Lesie Bielańskim © CheEvara



Ale wracałam w taki deszcz, że ja pierdylę. NIE LUBIĘ TO.

Chociaż późniejsze mycie roweru było takie przyjemnie odmóżdżające, że jakby mi podstawić las krzyż… tfu! Las rowerów, to bym ogarnęła.
Kategoria >50 km