Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
97.44 km 17.50 km teren
04:01 h 24.26 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 (137%)
HR avg: (%)
Podjazdy:236 m
Kalorie: 2758 kcal

A se jadę zapoznawczo!

Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 19.09.2012 | Komentarze 0

Znaczy się z Niewe jadę. Ów Niewe pokazuje mi kolejną opcję dojazdową do roboty, „żeby mi się nie znudziło”. No to grzejemy poprzez znany mi Ajzablin, potem prosto gerade aus nach rechts, a nie nach links, czyli na Klaudyn i potem na REJDIJOŁO, czyli Radiowo. Duuuużo w tym wariancie terenu i choć jest pięć kilometrów krótszy od tego, którym lubię cisnąć, to se myślę, że się chyba zaprzyjaźnimy;).

Pan Niewe odstawiwszy mnie pod arbajt (pewnie chciał upewnić się, czy ja w ogóle tam chodzę), pojechał w swoje mańkie.

A ja po tej robocie, do której jednak w ogóle chodzę zamierzałam CZASNĄĆ trening, taki z długą – za przeproszeniem – wyCZymałością. I choć i tak mam daleko do domu, to se tę trasę – za przeproszeniem znów – wydłużyłam wariantem przezursynowskim. I ścieżko-terenowo-nadwiślańskim.

Po wczorajszej siłowni mam mini zakwasy (takie fajne, a nie bolesne do wykrzywu ryja) i przez to mam wrażenie, że sprinty robię na modłę ślimaczą.

Znowu nie umyłam roweru, co zostało zauważone na mieście. Czarny mi napisał esa, że widziano mnie na brudnym Specu, w związku z tym ma pytanie, czy zamierzam wyścigówkę doprowadzić do takiego samego stanu co Centka.

Kurwa, inwanentna pergilacja!:D


Dane wyjazdu:
82.76 km 13.11 km teren
03:31 h 23.53 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:301 m
Kalorie: 2559 kcal

Nie wiem, jak ten tunelo-objazd po modyfikancjach

Poniedziałek, 3 września 2012 · dodano: 19.09.2012 | Komentarze 4

Więc obrażam się na wersję cało-nadwiślańską w dojeździe do pracy i zwiewam Karową na górę. Już przed weekendem stałam na przejściu dla pieszych przy CN Kopernik i trochę se postałam, zanim któryś z blachoposrańców raczył zwolnić (co z nieprzepisowych tam siedemdziesięciu na godzinę jest chyba kapkę trudniejsze niż z obowiązujących czterdziestu).

Zawsze mnie rozwesela to, że jak sra się droga samochodowa, to lekarstwem na to jest upierdzenie innym życia innym niż samochodziarzom, czyli pieszym i cyklistom. Nie przypominam sobie, żeby – gdy ostatnio ryli DDR na Puławskiej – ktoś zabrał blachoposrańcom (tak mi podpowiada mój rozum gimnazjalistki, dzięki marekoclv za podpowiedź!) jeden z czterech pasów ruchu, żeby ułatwić życie rowerzystom.


Mogę se tę okolicę ominąć, jasne, ale i tak nurtuje mnie, jak bardzo przyjemnie się tam siedzi w ramach na przykład piątkowego popołudnia.


Dane wyjazdu:
69.38 km 9.00 km teren
03:00 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:49.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:246 m
Kalorie: 1993 kcal

Jak nie fotel na Arkuszowej

Piątek, 31 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

To laska na mono. Same dziwadła.
:D
Napisałam do „Przyjaciółki” list z pytaniem, kiedy kuźwa mać skończą ryć ten chędożony Trakt Królewski. Nie ten we Warszawie. TEN LEPSZY. Równoległy do drogi na Sochaczew.

Jak nie zaryję tam w błocie (odbywa się tam ponoć „uporządkowanie gospodarki wodno-kanalizacyjnej”, nie wiem jednak kiedy tak naprawdę, bo niezależnie od pory, o jakiej atakuję tę trasę, panowie permanentnie siedzą i kopcą. I nie, wcale nie asfalt, żeby dziury zalać. Po to kopcą, żeby nic nie robić w tym czasie), to ugrzęznę w piachu.
I paczta.
Ile to człowiek jest w stanie znieść, żeby do roboty dotrzeć!


Dane wyjazdu:
77.76 km 12.00 km teren
03:23 h 22.98 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:302 m
Kalorie: 2096 kcal

Miałam kiedyś Rocket Rony...

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 4

A teraz mam slicki;). Może nie oba, bo z tyłu bardziej, ale robię postępy. Jak wymyślę, w jaki sposób unikać Arkuszowej w dojeździe do pracy, pomyślę o nowych gumofilcach na koła. Na razie kontynuuję proces łysienia (a raczej łysowienia) ich.

Spotkałam ja dziś na Polu Mokotowskim (tym drugim, choć jest jedno;)) szcygana, z którym to pogawędziliśmy o dupach („moje hamulce są do dupy”) i o życiu („pensję też mam małą"), a spotkałam go dokładnie chwilutkę po tym, jakem BRZIDKO bardzo straży miejskiej przed maską na przejściu przemknęła. Wiem, że to było bardzo fe.

Na Arkuszowej ktoś wystawił – pod przystanek autobusowy – fotel. Może to fotel Credit Agricole? USIĄDZIESZ?;)


Dane wyjazdu:
63.10 km 9.00 km teren
02:44 h 23.09 km/h:
Maks. pr.:38.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:154 m
Kalorie: 1841 kcal

Plany, plany, fajowa jazda!

Środa, 29 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 13

A takeśmy mieli kampinosić z Niewe! I tu, i tam! I poprzez zaborowskie łąki. I przez różnokolorowe szlaki. Oho hoho!

Skończyło się na tym, że ja miejsce wyzysku człowieka, czyli stanowisko pracy opuściłam godnie, a zatem przed czasem po to, żebyśmy jednak nie pokampinosili.

Tyle pamiętam:)


Dane wyjazdu:
85.13 km 11.00 km teren
03:38 h 23.43 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:213 m
Kalorie: 2447 kcal

Łobię rydę. Yyyyyy, znaczy się Robię Łydę!

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

To jest już jakby epopeja, że w żadnym z moich rowerów hamulce nie spełniają swojej roli. Albo spełniają, tylko że zbyt nadgorliwie. W wyścigówce na przykład trą... chociaż... Nieeee, trą to za mało powiedziane. W wyścigówce na przykład te moje hamulce JEBIĄ o tarcze, w związku z czym oram. Oram w terenie, na asfalcie, i jakby noga była ręką, miałabym całkiem niezły bajceps.

Jak już je przeserwisuję, tarcze się wyprostują, to pewnie pięknie będę naginać, dziwko.

;)

Bardzo mnie zbliżająca się jesień, zwiastowana przez rześkość w powietrzu cieszy. Luźniej się na ściechach zrobiło. Rajcuje mnie to nie lada. Mało kto mnie irytuje, jak to się zdarza Andżelinie Dżoli.

Co oczywiście nie oznacza, że mi dupska nie przymroziło, bo jakem wracała przed północą wioskami, lasami z posiadówy u moich LAWLI byłych sąsiadów, to mi łydki zahibernowało. 5 stopni to nie jest już se takie bim bam bom, jakby się wydawało.

Chciałam se z uwagi na przygasającą lampiczkę oszczędzić ciemnego terenu za Borzęcinem i wypadłam na względnie doświetloną ulicę Warszawską. Takiego miałam pomysła racjonalizatorskiego. Tam mój rezerwowy oświetlacz Cateye miał wystarczyć. Bardzo pomogłam sobie tym w uzyskiwaniu v maxa. Jak tylko wjechałam na tęże trasę, dopadł mojej (już dobrze przymrożonej) łydy JEBANY WIELKI PSIUR. Nie na wiochach rzędu Zalesia czy Koczarg. Na Warszawskiej.

Dostał niestety strzała w japę. Pewnie nie ostatni to wiejski posraniec, który przytuli w nos spda.


Dane wyjazdu:
76.06 km 7.10 km teren
03:20 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:59.20 km/h
Temperatura:20.0
HR max:173 ( 91%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:244 m
Kalorie: 2267 kcal

Znowu przeczekuję o poranku

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0

Tak zwany opad atmosferyczny, gwałtowny, wcale nie umiarkowany. Słyszałam w głowie kilka kuszących głosów, żeby może dziś nie moczyć dupy, ale byłby to trzeci nierowerowy dzień (z Violką świętowanie trochę się udało, potem już bez Violki poprawialiśmy z Niewe i tak jakoś weekend ubył z pamięci, zdrajca jeden;)).

Jeszcze jeden kuszący głos namawiał, żeby zostać w domu, gdyż przecież rzężę jak baba w podomce w oknie sanatorium w Barcinku, ale nie miałam podomki, więc jednak wsiadłam na rower i do pracy udałam się ja.

Tym razem dużo asfaltowo, poprzez Latchorzew (miedze) poprzez Blizne (łąki), gdzie znalazłam se minisingielek, który wylatuje na Lazurową.

Już sam poranny dopraco-przejazd wystarczył, bym zgłębiła tajemnicę mojej weekendowej radosności. Jak się nie spotyka głupich ludzi, to nie ma na co kurwić. A tu wystarczyło pięć krów na DDRze spotkać, żebym od razu chciała dusić garotą. Całe te półmózgie watahy ludzkie.


Po robocie całkiem towarzysko udało mi się przemknąć przez miacho. Najpierw, jeszcze w centrum napotkałam na kurierującego Jarka, potem innego znajomego, Maćka przy moście Gdańskim. W obydwoma ZAPDEJTOWALIŚMY wieści o sobie i rozjechalim się, gdzie mielim.

Ogórki Pani Matki ciągle wielce fachowe, kontrolnie zajechałam sprawdzić;)

Podarowana mi (miałam napisać: DOSTANA MI;)) urodzinowo Bocialara bardzo piknie spełnia swą rolę na nocnej pożarówce kampinoskiej. Widzę z daleka wszystkie czające się po krzakach sarenki. I szynszyle. Bo przecież kiedyś szynszylę z Niewe spotkaliśmy:)


Dane wyjazdu:
77.56 km 12.07 km teren
03:40 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:149 ( 63%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:283 m
Kalorie: 2158 kcal

Idzie burza, bo jej się wydłuża

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 15

A raczej burza była, raniuśko, co całkiem perwersyjnie i wygodnicko przeczekałam w domu. Udało mi się mostek wyściubić z chaty już w pełnym słońcu, co w ogóle nie gwarantowało upieprzenia się po drodze. Się i napędu, bo zachciało mi się Kampinosem orać. Coś jest w tamtejszym piachu, że oblepia (jak kokon), zgrzyta (jak krzywe zęby) i wkurwia (jak Piotr Kraśko).


Skoro tak, poprawiłam tę napędową beznadzieję po pracy, zażywając nadwiślańskiego terenu.

Płuca i głos mam nadal na innej szerokości geograficznej. Innej niż ja.

Jestem ciekawa, kiedy kogoś pierdolnie któryś z samochodów na tym genialnym objeździe tunelu Wisłostrady. Jest to tak mądrze poprowadzone, że niestety można tu mówić o kwestii czasu jedynie.


A i jeszcze jeden pe.es. Nie wiem, co mam wpisać w pole v max. Garmin mi zliczył 134 km/h. Drogie Bravo, co robić, co wpisać? Wujku Tusku, jak z tym żyć?


Dane wyjazdu:
94.12 km 13.60 km teren
04:22 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:24.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy:334 m
Kalorie: 2447 kcal

Po pedałże

Wtorek, 21 sierpnia 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 4

I nie tylko. Bo chyba też po łańcuch. Okaże się jednakowoż, że sprawa tych pedałże nie będzie taka pilna, gdyż wymienieniu ulegną za trzy tygodnie;).

Ale Airbike na Mangalia odwiedziłam. By je nabyć. Aby poleżały trzy tygodnie w garażen-cziken;).

Niezależnie od tego nawiedziłam takoż i moją Panią Matkę nadobną, namiętnie konserwującą dla swojej wyrodnej córki ogórki-tralalurki. Wciągnęłam słoja trzy czwarte, gdyby było Monte, poprawiłabym to Monte, ale nie było, więc obrałam kurs na wioskie.

Wyszedł mi dziś bardzo towarzyski dzień, bo rano na Gwiaździstej spotkałam Kasię Laskowską (podobnie jak i mua – wcześniej APS;)) i gadając na bezdechu, dotarłyśmy (grzejąc jak na maratonie) do centrum.

Zaś od Pani Matki bródnowskiej zgarnęła mnie Karolajna W Potrzebie, tośmy pokręciły parę kilo tugieda po to, bym na sam koniec zjechała się w Lipkowie z Niewe.

A gdzie gardło, krtań i głos zostawiłam to nie wiem. Pewnie w Izerach na którymś zjeździe. Albo w tej śwkieradowskiej knajpie z lanym Piastem, który naprawia przerzutki;)


Dane wyjazdu:
53.07 km 44.00 km teren
03:20 h 15.92 km/h:
Maks. pr.:52.07 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:1077 m
Kalorie: 2582 kcal

Oesu, jak mi się nie chce dodawać zdjęć! Czyli rzecz o smrkowskich singlach;)

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 4

Więc pewnie podlinkuję wpis Niewe, który ów wpis ma z dyni już, z czego – wnoszę – jest wielce kontent.

Acz jeszcze nie wiem. Napiszę i się zobaczy.

Także te-gg-o.

Aby dowiedzieć się, jak bardzo się wczoraj wyrypaliśmy, udaliśmy się pięknym niedzielnym porankiem, w akompaniamencie napierdalających dzwonów kościelnych do bazy rajdu. Mieli dekorować i w ogóle obwieszczać. Kto jak pojechał. Nic nie wiem o częstowaniu na miejscu piwem, wiem zaś, że ssało nas z głodu bezczelnie. I trzeba to było wytrzymać.

Jeśli chodzi o samą ceremonię, to udekorowali dokładnie nie tych zawodników, co trza. Czyli nie mnie, nie Niewe, nie chrisa. Ustawione te wyniki, teraz mam już pewność, w tej sprawie już smaruję na tych wszystkich ŁORGÓW e-paszkwil (czyli w internecie)

:D

Tak po prawdzie, wśród bab byłam piąta. Gdybyśmy się wczoraj nie reperowali tyle, ileśmy się reperowali, pewnie stałabym tego ranka na pudle z moimi zaspanymi zalepialcami.

Inna sprawa, że satysfakcja żadna. Nie ja nawigowałam, a i parą w girach nie dysponowałam za wielką. Poczekam na swoje pięć minut. Chwilowo.

Nic to. Pożegnaliśmy się czule z delegaturą skierniewicką i poleźliśmy do bazy napełnić brzuchy, pożegnać Radka, OBTOKNĄĆ rowery i napić się piwa. Jak dobrze kojarzę, parę minut po dziewiątej.


No co? Zaraz mam rower ogarnąć, muszę się jakoś nastroić!;) © CheEvara



Dobrze, że wypiłam, lepiej zniosłam ten widok. Zabiłam ją wczoraj!! © CheEvara




Niewe w asyście gospodarza i innych gości walczył z pedałem, który wczoraj nabawił się gargantuicznych luzów i strzykał. A nie, wybaTRZcie. On STRZYKAŁ. Wersalikami, zatem głośno i donośnie.

Pedał okazał się prawdziwym pedałem i eksmitować z korby nie pozwolił. Się.

Nie za bardzo na dziś mieliśmy plan, właśnie z uwagi na niego. Tego pedała jednego. Pedała, bo ma oczy, zapewniam. Gdyby nie miał oczu, nie byłby taki złośliwy, a że złośliwy był, oczy miał. Mam nadzieję, że należycie przeprowadziłam dowód na ludzkość tego pedała.

Ale.
Stanęło – za przeproszeniem – więc na tym, że kręcimy się względnie okolicznie, w razie gdyby pedał okazał się ciulem i w tak zwanym międzyczasie odpadł.

Dostaliśmy mapę Bobru-Bobra (tej rzeki z oczami) i jej brzegiem lewym (patrząc od Barcinka) pojechaliśmy sobie, tak o. Czyli tak jak lubię, a rzadko mam okazję to robić. Że tak po prostu i bez celu. Nad Bobrem (tym ciągle z oczami) wiódł miły, zacieniony singielek, a wiódł od elektrowni wodnej do – ponieważ nie pamiętam, idę na łatwość – do za elektrownią wodną. W każdym razie po jakimś czasie wypadliśmy na asfalt, którymże najechaliśmy raz, że kapitalny most kolejowy, a dwa – zaporę wodną. Równie kapitalną.

To jest Bóbr. Bóbr z oczami. © CheEvara



Odrotnie go powiesili. Niemcy. Niemcy-wykolejeńcy. © CheEvara




Owa pętla okołobarcinkowa wyszła nam kilometrażowo skromna, ale to tylko dlatego, że w planach mieliśmy coś o wiele bardziej zajebistszego. Chcieliśmy poprawić wczorajsze single pod Smrkiem, bo na Wyrypie zrobili z tego odcinek specjalny przejeżdżany na czas, w związku z czym grzało się tam bez tchu. Acz trochę jak na rundzie w Jabłonnie. Bardzo miłe interwały.

To się przemieściliśmy.

Bóbr ma chyba jakąś magiczną moc sprawczą, bo pedał (lub jak to mówią niektórzy, czego nie potrafię zrozumieć, PACZEMU tak mówią, a mówią PEDAŁKO) w Niewowej Konie przestał demonstrować nam swój bunt maszyn i z niejaką nadzieją rozkulbaczaliśmy wóz z rowerów w Jakuszycach. Z nadzieją, że polatalibymy!

I polataliśmy. Na wejściu zaliczyliśmy wczorajszy odcinek, według mapy najtrudniejszy, czyli czarny. Jest o tyle zajebisty, że wszystko dzieje się w terenie. Czyli także podjazdy, co generalnie ma utrudniać. Przelecieliśmy go pięknie i z fantazją, po czym uderzyliśmy w nieznane. Nowy dla nas, czerwony odcinek, czyli ten średnio trudny, charakteryzował się tym, że wysokość zdobywało się asfaltem, a cała przyjemność odbywała się w dół. Okurnajaktamsięlata! Wszystko jest tak wyprofilowane, że nie ma szans wypaść z trasy (mnie dwa razy ku temu mało brakowało, ale ja to ja, prawda). Jeśli jest się w miarę skoncentrowanym i umie się hamować, nie da rady zrobić tu sobie kuku. No i te oznaczenia. Trzeba być ciotą, żeby się zgubić.

Ja jadę z tyłu, gdyż mnie zatyka, bo się zachwycam © CheEvara



Trochę się tam kurzy, więc jadę nie od razu za Niewe;) © CheEvara


Ojacie, z wrażenia lecą mi gacie! © CheEvara



Dla mnie jednakowoż najfajniejsze było to, że są momenty, kiedy oba koła są w powietrzu (można parę razy tak wystrzelić w górę) i to, że prawie nie spotkaliśmy tam nikogo. Nawet tych, którzy normalnie ODPOCZYWAJĄ w Szklarskiej, wpierdalając lody i watę i snując się leniwie po mieście. Mój rozum gimnazjalistki każe mi myśleć, że bardzo mi się to podoba, że ich tu nie było.

Spadamy. A więc... Wchodź!... żeglarzu...:D:D © CheEvara


Enyłej. Miejscówa zacna, można to latać cały dzień i nie sądzę, żeby miało się dosyć. Tam jest tak fajnie, że mimo iż nie za bardzo lubimy samochodowe podróże po Polsce, zwłaszcza te po pięćset kilometrów, to i tak tam wrócimy. Hasta la vista Smrk!;)