Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
45.19 km 0.00 km teren
02:05 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:48.87 km/h
Temperatura:6.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1198 kcal

Sztyca mi mówi, że mam za dużą dupę

Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · dodano: 04.04.2012 | Komentarze 15

No najwyraźniej, kuźwa, gdyż wzięła i się zaczęła obracać. A jest to gówniana sztyca Accenta – zacznę tu, na w sumie dość popularnym blogasku pisać recenzje sprzętowe, to się panowie producenci, obsracie. Że se tak megalomańsko do tematu podejdę.

W każdym razie sztyca została nabyta rok temu, nie jest monoblokiem, ino składa się z części podsiodłowej (i archetypowej jednośrubowej konstrukcji) oraz DRĄGA właściwego. Oba te komponenty stały się bytami od siebie niezależnymi i żyją se teraz własnym życiem, co podczas jazdy jest deczko mało komfortowe. No buja mi się to siodło na prawo i lewo pod dupą, karwa mać.

Może komuś, kto jeździ tylko co niedzielę, taka sztyca ACCENTA wystarcza na długie lata, ale przy przerobie kilkunastu tysięcy kilometrów dziennie jest zwykłym szajsem, popierdółką, bym rzekła.

Nerw mnie rozpiera, bo nie ma miesiąca, żebym nie musiała pienięsy na cuś rowerowego wydać. I żebyśmy się źle nie zrozumieli – na rowery & gadżety lubię wydawać, ale tylko wtedy, gdy chcę. Jak MUSZĘ, zaczynam się wpieniać. Może się kuźwa na wrotki przerzucę?

Pięknym gradem dostałam w ryj w drodze do pracy. To chyba symulacja poślubnego rzucania ryżem w twarz – takie ostrzeżenie, w razie gdyby mi odjebało i miałabym wpaść na taki pomysł.
I gdy mi tak duło prosto w japę, se pomyślałam, że jest w tym coś upokarzającego. Można – z perspektywy ogrzewanego, wypasionego samochodu (na przykład radnego) pomyśleć, że straszna biedota ci cykliści i mogłoby przyjść do głowy skojarzenie, że pewnie ten ubogi jedzie do sklepu, jak to na wsi. Na samochód go nie stać, a to przecież żal peel.

Upokarzające, wiem.

Coś jest na rzeczy, że takie tłumy na siłowni? Zawsze przybywałam specjalnie na 21, bo już pustoszało, a tu tym razem tłok jak w kolejce po majonez na święta.


Dane wyjazdu:
41.10 km 12.00 km teren
02:00 h 20.55 km/h:
Maks. pr.:39.04 km/h
Temperatura:6.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 892 kcal

To ja se jeszcze obejrzę Dextera i mówię bajo, sajo, nara

Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 8

I oddalam się w świat morderstw, mając poczucie samozadowolenia, iż jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami. Po miesiącu bycia w bajkstatsowej dupie jest to niebywale ważne. Prawda.

A dystansik niezbyt miażdżący, choć uważam, że dziś to se go powinnam potroić, bo jak wczoraj śnieżyca mnie ominęła, tak dziś jej doznałam w ramach przypomnienia sobie, że taki opad w ogóle u nas występuje. Nie narzekam, akcentuję ino, że emocje były.

Ale szczęśliwie treningunio zrobiłam w lesie, jeszcze w piknym słońcu i zasadniczo to TO mam plan zapamiętać z ostatniego dnia marca, a nie jakąś tam pogodową apokalipsę.
Na którą mój były lektor hiszpańskiego zareagował wysłaniem mi dziś smsa (po hiszpańsku mensaje): IHO DE MIERDA, WRACAM NA KUBĘ!

Nawet, gdyby czekały tam na mnie represje, też bym się chyba nie zastanawiała.

No.

Ale zanim obejrzę tego Deksia, podejmę ostatnią próbę odkręcęnia kasety z zimowego koła. Ostatnią z szesnastu, jak słowo daję. Albo ja nie mam lewej strony, czyli tej odwrotnej do ruchu wskazówek zegara, albo ktoś na serwisie w AirBike’u ma wyjątkowo ciężką i równie rzadko spotykaną ZŁOŚLIWĄ rękę. Będą kurna wyciągane konsekwencje!

Dobrze, że maraton dopiero jutro, przez noc kaseta sama się na pewno odkręci. Na wszelki wypadek zostawiam na niej bacik i klucz kontrujący, po co ma szukać po nocy i jeszcze mi się tłuc po metrażu.

To na koniec jeszcze song, który – gdybym prowadziła zumbę – byłby tapetowany na każdych zajęciach:



Ogień to tu jest!


Dane wyjazdu:
45.54 km 0.00 km teren
01:59 h 22.96 km/h:
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:4.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 808 kcal

Tak jak w bytomskiej restauracji Wesoły Sztygar w piątek w menu jest przegląd tygodnia…

Piątek, 30 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 11

... tak ja w drodze po koła miałam festiwal wszelkich dostępnych w Polsce zjawisk atmosferycznych. Wybyłam z roboty w słońcu, przy Dolince Służewieckiej dopadł mnię deszczyk, potem zawisły mi nad łbem chmury burzowe po to, żeby przyświeciło mię na chwilę słońce, a pod samiuśkim AirBike’m złapał Che grad.

W Airbike zaś festiwal żali – Radziu wjechał mi na uczucia, że tak zawsze tylko wpadam do nich, bo coś chcę i zaraz lecę, nawet nie pogadam, nie postoję…

Błożesz ty młój (zawsze mi się wydawało, że to się mówi „Boże, sztymuj”, a to proszę tylko inwokacja…), jak on mi wjechał na uczucia, na moje EMOŁSZEN, no poczułam się, wiecie, lekko dotknięta. Do teraz mnie telepie. No śwynia jestem, wiem. Śwynia, bo Marcin dłubie przy moich rowerach lepiej, niż gdyby dłubał przy swoim, a potem ja nawet nie mam chwilutki, żeby napić się z nim piwka.

Inna sprawa, że ostatnio on dał mi dwa razy kosza, czego Che nie nauczyła się trawić.

W każdym razie.

Taka poruszona wspięłam się jeszcze na antresolę do Wojcia, żeby poplotkować, parę rzeczy ustalić, pośmiać się, przelechmanić trochę czasu i wyjść od niego uchachana (jak w sumie zawsze). A potem wbrew Marcina poleceniu, przytroczyłam oba kółeczka TRYTYTAMI do plecaka, w plecaku zainstalowałam kierę dla Niewe i mamrocząc se pod nosem mantrę, że mam pamiętać, że nie wszędzie się z tym cargo na plecach zmieszczę, pocięłam na Bródno City.

Romantyzm na Moście Gdańskim w postaci całujących się NA ŚRODKU dukciku rowerowego dwóch par ewidentnie nie konweniował z moją ówczesną myślą transportową.

A przydomowe krzaczory prawie mnie zdjęły z roweru. Się byłam zapomniałam. Boże, sztymuj:D

A w ucholcu gra mi to:

&ob=av2n

ohoho.


Dane wyjazdu:
25.34 km 0.00 km teren
01:16 h 20.01 km/h:
Maks. pr.:27.42 km/h
Temperatura:12.0
HR max:136 ( 69%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 163 kcal

A kto z naaaami nie kompensuje, niech go...

Środa, 28 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 6

piołun czaśnie!
[wełsja dla niewymawiających ły]

Ja już wiem, co jest sensem życia, a raczej co w życiu jest w sensie trudne. Nie maratony, nie Istebne, nie zjazdy karkołomne. Nie – za przeproszeniem – tempówki. Nie, nie, nie! Nie to jest najtrudniejsze. I wręcz niewykonalne.

Jazda w pierwyjej strefie.
To jest właśnie niemożliwa niemożliwość. A ja właśnie takie zadanie miałam na dziś.

Dobrze, że zadanie owo otrzymałam dzień wcześniej, bo tylko dzień chodziłam struta i zatroskana tym, JAK ja to zrobię? Gdybym o tym wiedziała (aczkolwiek przeczuwałam, że ten dej kiedyś kom) od dwóch tygodni, byłyby to dla mnie naprawdę spierdaczone 14 dni.

Tym razem posłuchałam się Wojtka. W sumie trochę z własnej woli. Po tym, jak ostatnie badania wydolnościowe zjebałam udawaną kompensacją dzień wcześniej i potem jeszcze w dzień badań dokonałam hardkorowego dojazdu na rzeczony test, zdecydowałam, że teraz zrobię tak, jak to mądrzy ludzie zalecają.

Gdybym wiedziała, że to będzie taka nuda, bym se książkę na rower wzięła. Albo tablet pożyczyła, strzeliłabym jakąś zaległą e-lekturę w trakcie tego plumkania na rowerze w tej cholernej pierwszej strefie. Pod względem natężenia emocji taki trip jest nijaki i żaden, acz w tej swojej nijakości i żadności jest jednakowoż najtrudniejszy w świecie.

Po pracy miałam sprawdzić stan namalowanych przez mua zwierząt (kot bez ogona przy dupie, ale za to z ogonem na głowie, oraz pies z głową kota i nogami słonia) na podjeździe przy domu złym i z trwogą myślałam, JAK ja tam w takim posranym tempie dojadę i ile jednostek ludzkich pozbawię przy tym życia, denerwując się, że jadę jak ostatnia lama na holendrze w Powsinie niedzielnym przedpołudniem.

Nie mogłabym tak żyć, panie premierze.


Dane wyjazdu:
50.43 km 0.00 km teren
02:00 h 25.21 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1080 kcal

W wigilię pierwszego dnia wiosny pogoda ma mnie za marzannę

Środa, 21 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

I ewidentnie chce mnie utopić w tej smętnej porannej mżawce. Nie zraziło mnie to na tyle, żebym pojechała najprostszą i najkrótszą drogą do pracy. Troszeńkę pokrążyłam, tak, żeby do tych dwudziestu kilometrów dobić.

A potem w nagrodę WYJSZŁO słońce, więc zakończyłam działalność zawodową nieco wcześniej, podjechałam do Goruńcia Tralaluńcia do pracy na ploty i niecnoty [:D], a potem sprzymierzyć się z nakyrwiającym w twarz wiatrem podczas treningu siłowego.

To chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy przyznam, że wiatr się przydał.

A z Goruńciem (który dziś wystąpił W CYWILUŃCIU) namówiliśmy się na jutro i na śmiganie do AirBike’a na małe prostowanko tego, co PRZEZ GAPIENIE SIĘ NA CUDZE BABY w Mrozach wziął i wygiął;).

A ja se pojechałam do Niewe, który obiecał mi kino. Zapomniałam tylko zrobić sobie kanapki z jajkiem i salcesonem. Popcorn jest taki przereklamowany.


Dane wyjazdu:
49.16 km 0.00 km teren
01:58 h 25.00 km/h:
Maks. pr.:46.30 km/h
Temperatura:8.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 836 kcal

Gil nie da zrobić treningu

Niedziela, 18 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

Nic mi kurwa nie wyszło. Miała być siła, a nie wyCZYmałość (co ja PACZE, WYCZYMAŁOŚĆ!). Miało być w dzień, a nie nocą.

Miałam też wygrać w totka. I co?;)

Co prawda tak: wybiegałam się z Hanną Tralalanną (i uznaję to za doooobry trening) oraz wyskakałam na trampolinie (to także powaliło mnię kondycyjnie:D)i poprzez to wszystko niedzielę uznaję za megaprzezajebiaszczą, ale wieczorny treningobajking odkładam na najniższą półkę w mieszkaniu (zwaną też podłogą) i skazuję na zapomnienie.

Czy ja znowu będę chorować tygodni sześć?


Dane wyjazdu:
44.63 km 0.00 km teren
01:57 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:38.84 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 974 kcal

Dobrze, że jak cuś zapominam, to mogę się wrócić po to rowerem

Poniedziałek, 5 marca 2012 · dodano: 20.03.2012 | Komentarze 6

Bo z buta to SZCZELIŁABY mię lekka kjurwica.
A ja po całym mocno zorganizowanym dniu – w moim przypadku mocne zorganizowanie to wstanie z wyra tylko 10 minut po tym, jak na dźwięk budzika wyrzekam poirytowene "szkurrrwa, już?” - wybrałam się wieczorem na siłownię po to, żeby 5 km od chaty zrobić sobie pamięciowy skan plecaka i zorientować się, że butów, to ja nie spakowałam na pewno.

I gdybym ja miała cofać się do tyłu (to nie jest błąd, a raczej wzmocnienie siły wyrazu słowa i dokładne zobrazowanie tego cofania się) po te buty jakimś komunikantem miejskim, to dziękuję, trening umieszczam sobie dokładnie tam, gdzie u dołu pleców zaczyna się taki rowek sarkazmu i kontestacji.

Dzięki całej tej operacji CAFANIA SIĘ z siłowni wyszłam ostatnia, prawie wyproszona (a i czułam się jak wypatroszona).

Zasadniczo z tego dnia naukę mam dla Was taką, że miejcie ajs szeroko ołpen, jeśli nie chcecie zginąć. Na styku Bielan i Żoliborza grasują pudła i to nie jest śmieszne:

Uwaga na kartony na Bielanach! © CheEvara




No. Słońce załadowało się na dłużej, a radochę z niego potęguje we mua coś, co se wzięłam i odgrzałam. O to:



Zamiennie z Mamą Selitą.


Dane wyjazdu:
13.61 km 0.00 km teren
00:27 h 30.24 km/h:
Maks. pr.:47.44 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 250 kcal
Rower:

To będzie sobota trzyetapowa;) Część pierwsza

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 15.03.2012 | Komentarze 0

Pytanie dnia - jak to zrobić, żeby i odebrać Centuriona z serwisu i zanadto nie obrzygać komunikacji miejskiej, w którą wsiąść muszę, żeby wrócić moim najulubieńszym rowerem? Wytęsknionym i w ogóle?
Odpowiedzi są dwie i są połączone:
A. Znaleźć sobie towarzystwo
B. Kombinować.

Towarzystwo to nie problem. Już dawno namawiałam Karolajnę na zamianę platform na spdy. Kiedyś nawet zmusiłam ją do jazdy w moich Sidikach i na Centurionie, żeby zapoznała się, w czym rzecz i żeby się spodobało. Skutek odniosłam. Karolajna zapoznała się, w czym rzecz i spodobało jej się.

Ma się to zacięcie marketingowe.

Dziewczyna dojrzała emocjonalnie i finansowo do decyzji, że jedziemy kupić dla niej laczki i pedały.

A że ja lubię załatwiać siedemset trzy rzeczy za jednym zamachem, zarządziłam, że jedziemy do Airbike, bo tam i są buty, które sobie upatrzyła w necie, i jest też mój oporządzony Centurion, do którego znów będę mogła mówić wyłącznie ładnie, zamiast ostatniego NOŻ TY KURWO (ale to tylko w zamian za niedziałający napęd).

Dobrze to rozkminiłam? Ano pewnie, że dobrze.

O poranku, słonecznym, acz rześkim dosiadłam kolarzówencji, mojej strzały i najechałam jak Tatarzy Konstantynopol twierdzę Karolajnową w centrum. Zawsze to 13 km na rowerze, a nie w komunikacji. Słoneczko przypiekało, a czas wolno płynął, nie na tyle jednak, żeby nie chciało mi się już teraz zaraz natychmiast przedostać się na Kabaty PO MÓJ NAJULUBIEŃSZY ROWER.

Narada nastąpiła burzliwa, wskutek której zdecydowałyśmy, że garażuję u niej kolarzówkę, ona porywa swego Wheelera, w takim składzie ładujemy się do metra, lecimy do Airbike na Dereniową po buty, a stamtąd za pomocą aplikacji zwanej SZPACJIREN GEJEN MACHEN KLINGEN, czyli spacerkiem przedostajemy się na KEN po Centiego.

Ową przejażdżkę metrem zniosłam dobrze tylko dlatego, że Karolina mnie zagadywała i po raz pierwszy nie myślałam o strzeleniu womita w wagonie.

Ponieważ dzień ten przejechałam na trzech rowerach, a rzetelność lubię, to by było na tyle, jeśli chodzi o kolarzówkę, zapraszam zatem do części drugiej, Centurionowej:D


Dane wyjazdu:
46.78 km 0.00 km teren
02:46 h 16.91 km/h:
Maks. pr.:23.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:153 ( 78%)
HR avg:114 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 222 kcal

Soboty trzyetapowo-trzyrowerowej część druga;)

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 15.03.2012 | Komentarze 5

Taki rumor w Airbike na Dereniowej potrafię zrobić tylko ja, a asystować w tym potrafi mi tylko Karolina. Dwa huragany wtargnęły do sklepu.

Stanowiłyśmy niekłamaną atrakcję dla chłopaków, zwłaszcza Karolina, która par butów przymierzyła na oko osiemnaście. Ja w tym czasie bajerowałam Bartka na serwisie i uśmiewałam się, wspomniany rumor robiąc konsekwentny.

Słavciu z cierpliwością godną lepszej sprawy obsługiwał Karolę, która nie mogła przeżyć, że A ROZMIAR JEJ TO CZTERDZIEŚCI DWA.
W ramach tej fullserwisowej obsługi - chwilę po tym, jak z ust Karoliny padło sakramentalne "biorę se te buty na moje buty i ślubuję nie jęczeć, jakie to są wielkie buty" - nastąpiła wymiana pedałów na miejscu. Ja na wypadek wszelaki klucz ze sobą targałam, w razie gdyby wymiana w sklepie przez chłopaków miała stać się na skutek kilku czynników niemożliwa. Czasem tak bywa.

Jeszcze na koniec manipulacja z płaceniem, narobienie harmidru w sklepie i na serwisie raz jeszcze i w końcu wyniosłyśmy się z Dereniowej. Miałam wrażenie, że jak tylko zamknęły się za nami drzwi, w środku sklepu przeszedł tajfun oddechu ulgi, że to już za nimi i że teraz męczyć się z nami będą ci na KENie.

Po drodze spotkałyśmy Krzyśka, który śmiga w AIRBIKE.PL, gdzie pełni funkcję skarbnika, umówiłam się z nim, że nazajutrz widzimy się w Mrozach (on miał się pościgać, ja zjawić się towarzysko) i mogłyśmy z Karoliną tuptać dalej. Chwilę później Karolina spotkałą jakiegoś swojego znajomego, a mnie przychodzi do głowy, że jakby trzeba było z każdym napotkanym PO TRASIE kimś strzelić setkę, to jeszcze w tej samej godzinie ustanowiłybyśmy nową definicję hasła "pijane w trzy dupy".

A na KENIE jak to na KENIE. Ruch jak na Wall Street, zatem z lubością zaszyłam się w serwisie u Marcina i Radzia, tym bardziej, że jacyś supernowocześni rodzice, którzy przyleźli na zakupy całą familią, postanowili nie wyprowadzić na zewnątrz w celu uspokojenia DRĄCEGO MORDĘ NA CAŁY REGULATOR szkodnika.

Ja znoszę uzasadniony ryk dziecka, ale nie ryk małego pieprzonego terrorysty, któremu chodzi konkretnie o nic, ewentualnie o wkurwienie wszystkich w promieniu czterdziestu kilometrów.

Na serwisie trzy razy sięgałam po młotek, żeby ten ostry koniec umieścić w oku jebniętej matki, której najpewniej wydawało się chyba, że wszystkim ten ryk odpowiada.

Wielce zatem ucieszyło mnie przypomnienie sobie, że Pani Mama Karoliny poprosiła o kupienie gdzieś koperku do młodych ziemniaczków, z których kleciła dla nas obiad, to wyszłam na pobliski bazarek, z trudem powstrzymując pragnienie jebnięcia tych głośnych ludzi czymś odpowiednio jednorazowym.

Poszłyśmy z Karoliną na bazarek tugeda, zapewniając niesamowitą rozrywkę wizualną tym, którzy tam i coś sprzedają, i tym, którzy coś kupują. Dwie dupy w obciskach wracają z jednym pęczkiem koperku. Zaiste.

Wracają i kogo napotykają pod sklepem? Pawła mtbxc, który czekał na trzony i mózgi zgrupowania Bike Academy, czyli Grześka Golonko i Adama Starzyńskiego. Ci, którzy czytają blogaska Pawła wiedzą, że pojechali se oni, ŚWINIE! do Chorwacji z rowerami, wkurwiać wszystkich fotami w spodenkach i w trykotach z krótkimi rękawami.

Z Pawłem (który kilka dni wcześniej mnię odwiedził osobiście i w cywilu indahaus, by zapożyczyć pokrowiec na rower) wymieniliśmy serdeczne złośliwości, oplotkowaliśmy wszystko, na ile się da w tak krótkim czasie oplotkować i tyle go widziano. Pojechał. Do Chorwacji, gdzie jakieś tam KANIONY mu z ręki jadły.

No mówię Wam, dzień spotykania znajomych.

Poczekałyśmy z Karolą na Marcina, który o 14-tej kończył robotę i w takiej konfiguracji wytoczyliśmy się z KENa, Karolina klikając blokami poprzez edukacyjne (nabieranie odruchów, wiecie:)) wpinanie i wypinanie buta, Marcin fikający na swoim Stumpie i Che zakochana na nowo w Centurionie. Przy Imielinie spotkaliśmy Bartka (tego samego, z którym godzinę wcześniej na Dereniowej wbijaliśmy sobie szpilę), który fikał też, acz na swoim andżeju.

No i taka mafia (w tym ja, głaszcząca Centka po mostku i niżej też) przejechała pół miasta, gdzieś po drodze zgubiła Bartka i na Puławskiej została zatrzymana przez patrol policji, za jazdę po chodniku.

- To jakaś zorganizowana akcja? - wypaliła Karolina.
Aspirant spisujący poczucie humoru miał nieinwazyjne i nie nawiązywał interakcji z nami, choć brewka mu pykała, a i uśmieszek się gdzieniegdzie przwijał. Prawie nie zdzierżył, gdy ja na pytanie o imiona rodziców wyjawiłam mu, że Józef i Krystyna, przy czym Józef to matka, a Krystyna to ojciec, ale niech mnie nie pyta, czemu tak jest, ale ktoś tak to wymyślił i tak zostało, dokładnie tak, jak z tym znakiem zapytania, którego kiedyś nie chciało się komuś przetłumaczyć i teraz jest tak samo i po polsku, i po czesku, i po węgiersku. Generalnie dziwne, ale trzeba się z tym pogodzić.

Nstomiast koleś w tak zwanej suce, który przez RADIOLĘ sprawdzał nasze dane, ubaw miał po pas i chwilę po spisaniu całej trójki oznajmił wesoło, że będzie tym razem tylko pouczenie i zapytał:
- Czy czujecie się państwo pouczeni?

Na co głupia Che odrzekła:
- Panie PERSPIRANCIE czujemy się pouczeni jak jasna cholera! Nigdy nie byliśmy tacy pouczeni!

Czym tylko gościowi jego dobry ubaw scementowałam. Takich ludzi to ja lubię, podrażni, podrażni, a potem połaskocze:)

No. Marcin odholował nas pod samą karolinową twierdzę, nie zechciał wleźć na obiad (z tym koperkiem, z którym to tak dzielnie paradowałyśmy przez bazarek i przyległości), ja natomiast wykorzystałam tę chwilę na to, by urobić Karolinę pod kątem wykonania ostatniej części mojego niecnego planu;).

A poza tym obiad Pani Mamy to jest PAN KRÓL OBIAD Pani Mamy.

--
pe.es. Kilometraż Centurionowy jest właśnie taki dlatego, że do około piętnastu kilometrów przejechanych z serwisu do centrum z Marcinem i Karolajną doliczam późnowieczorny dystans z rundki po mieście. Musiałam. Musiałam:). Ale czwartego wpisu z tego samego dnia dziergać mi się już nie chce.


A średnia dramatyczna, ale Karolina i Marcin to osoby, z którymi powinnam odrabiać lekcję z superkompensacji:D


No i to jeszcze nie koniec;)


Dane wyjazdu:
13.08 km 0.00 km teren
00:44 h 17.84 km/h:
Maks. pr.:26.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 219 kcal

No to trzecia część, zaległa tak samo, jak i ostatnie wpisy:D

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 19.03.2012 | Komentarze 11

Część trzecia dotyczy trzyrowerowej soboty, którą to – część, nie sobotę – miałam wrzucić jako ostatnią część, a zatem naturalną kontynuację dwóch poprzednich.

Powyższe zdanie napisałam, żeby zanudzić potencjalnego przypadkowego odbiorcę tej notatki oraz po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze potrafię pierdolić trzy po trzy:D

W każdym razie.

Po tym jak nażarłyśmy się na sztywno u Karoliny, rzuciłam hasło, że trzeba jeszcze wykorzystać ten piękny słoneczny dzień i że idziemy jeszcze na rowery. Ja miałam plan zaposiadać w domu moje rowery wsje, a że mój full spędził część zimy u Karoliny w domu, potrzebowałam jej samej, żeby pomogła mi w dotarganiu do mnie i FSRa i Centka.

Stanęło na tym, że Karolina wsiada na Centiego, ja na fulla i jedziemy se spacerkiem na Bródno (czyli kompensacji i aktywnej regeneracji ciąg dalszy), odstawić moje bicykle. Tak, tym sposobem została u Karolajny moja kolarzówa, czyli stan posiadanych na metrażu rowerów zmianie za bardzo nie uległ:D
Ani na moim metrażu, ani na metrażu Karoli.

Ale świeciło TAKIE słońce, że dla mnie w taką pogodę przechodził tylko full. Miałam lekkiego stracha o Karolę, bo w Centku moje pedały są wyjechane już okrutnie, a to w zestawieniu z kompozycją nowych bloków i braków jeszcze umiejętności reagowania w porę i na czas groziło wyjebką.

Jakbym kurna wykrakała:)

Karolina pizgnęła o bruk w połowie drogi, może nie jakoś dotkliwie, ale z rozczarowaniem dla siebie samej i mnie. Już myślałam, że będzie pierwszą osobą, która nie zaliczy rozdziewiczającej spd gleby. Ona też tak myślała:)

Potem było już bezpiecznie.

U mnie na chacie przysiadłyśmy na malutkie piweczko, po czym dziewczyna wróciła do domu trambajajem, a ja pojechałam Centurionem jeszcze się ponawyżywać (jeden z drugim), o czym wspominałam w drugim wpisie z tegoż dnia.

No. I tak o.