Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
39.18 km 0.00 km teren
02:11 h 17.95 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 867 kcal

No sorry, ale się kurna nie rozosiemnastnię

Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 27.01.2012 | Komentarze 11

Nie mam czasu, choć raczej mogłabym napisać, że czas nie ma mnie. Mam za to w związku z tym wkurwa, a wkurw ma mnie. Myślałam, że jak już wrócę do roboty, to się lepiej zorganizuję, ale teraz okazuje się, że nie mam na to czasu.

Na pewno organizacja czasu to wymysł tych najbrzydszych feministek.

Wiem przeto i zaprawdę, że Wasze życie bez moich wpisów jest smutne jak chory chomik (lub też chomy chorik), no ale sorry, nie zbawię całego świata. Tym bardziej, że wkurwił mnie premier i w ogóle nie najlepiej dzieje się w Nowej Zelandii, żółwiom nie smakują ekskluzywne glony. Nie mogę się przez to skupić.

Odliczam dni do mrozów, jedynej słusznej wersji zimy.

A no i w sumie cofnęłabym to, co napisałabym o panach odśnieżaczach, a wszystko to przez jednego wyjątkowego – se tak szurałam rowerem na siłownię, gdy panowie SZAFLINGOWALI. A jak już mnię dojrzeli, jeden wstrzymał roboty, pokazał mi wielkopańskim gestem odśnieżony dukcik, wyrzekł:

MADMŁAZEL

i dał znać, że mogę śmiało sobie tędy śmignąć.
Mojżesz, który zobaczył rozstępujące się przed sobą Morze Czerwone wyglądałby wówczas przy mnie jak york przy hienie. Co najmniej.
Cieszę się, że służby wiedzą, KTO TAKI będzie po tym odśnieżonym stąpał. W Jeleniej… yyy… w Jasnej. W Jasnej Warszawie.

O, właśnie blukonekt zapalił mię się na zielono, a to oznacza, że ten wpis wrzucę pewnie za lat około 36. Raczej wyślę osłem do Blase’a. Szybciej dotrze niż mię się z powrotem zamruga na TURKUSOWO. Zamruga ta blukonektowa kurwa.

Dziś wieczorem realizowałam się wychowawczo, wykonując usługę doglądania Szimołna, synowca moich sąsiaduńciów. Jeśli wszystkie dzieci tak bezproblemowo chodzą spać, to ja se machnę ze czwórkę takich. To dziecko samo se znalazło kangurka, z którym ma zamiar dziś zasnąć, samo se tego kangurka wrzuciło do wyra, samo se do tego wyra wejszlo i bez mojego nieszczerego pitolenia i lulania, zasnęło se.

Zapomniałam zapytać, czy mogę se skopiować tego dziedzica, bo poza aktem spania też jest śmieszny. A zapomniałam spytać, bo za usługę wieczornego doglądania Szimołna dostałam całą torbę Monte i raczej skoncentrowałam się na opanowaniu chorobliwego ślinotoku.

Czy jest ktoś, komu nie zryłam jeszcze czaszki moimi Monte-wpisami? Bo wydawało mi się, że moi sąsiedzi są bezpiecznie odizolowani od mojego wirtualnego bytu. A tu proszę, stąd czerpią wiedzę o Che.


Dane wyjazdu:
42.64 km 0.00 km teren
02:06 h 20.30 km/h:
Maks. pr.:32.68 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 818 kcal

I z kim se pośmigałam?

Poniedziałek, 23 stycznia 2012 · dodano: 25.01.2012 | Komentarze 16

A z Panem Ojcem Olgi, która to mnie wyhaczyła w piątek w PIZZERNI, jak to się mówi, prawda.
Oczywiście poczęstowaliśmy się całym kwartalnym (bo mniej więcej raz na tyle udaje nam się pokręcić i to głównie z przypadku) pakietem złośliwości, ale mam lekutkie wrażenie, że ja to lubię, Jarek lubi, to czemu sobie żałować. Prawda.
Ten tego ten.

Razem z porannym (buhahaha, popopłudniowym raczej) przebieg wyszedł mi JAK NA MNIE marny, ale mam zasadniczo zajeb i niedoczas i kryzys związany z tym mokrym gównem naulicznym.

Ale upiekłam już ciasto, zrobię se spódniczkę z piór, odtańczę jakiś taniec nad ogniskiem z młodych brzózek i może kurrrwa przywołam mróz. Mróz. A nie jakąś pedalską popierdółkę, rzędu minus CZECH. Do Czech to ja po Radegasta jeżdżę. Prawda.

Chyba se kupię jakiegoś sztywnego WIDHELCA do Centuriona. Na tym niewiele już zdziałam, na zmianę z Rockhoppa przy obecnych warunach nieco za wcześnie, a nadgarstki mam znowu rozprute. Nie wiem, czy dziękować za to właśnie zrypanemu amortyzatorowi, czy młodzieńczemu nawalaniu w piłę ręczną. Czy może bogowi (bogu) nadgarstków, tak zwanemu NADGA RA?

Śniły mi się truskawki. Kurwa mać.


Dane wyjazdu:
38.72 km 0.00 km teren
02:04 h 18.74 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:0.0
HR max:159 ( 81%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 947 kcal

Jaki ten człowiek wszędzie sławny

Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 13

Nic się nie ukryje. NIC. Jedzie se człowiek spotkać się porą wieczorową z takim jednym, siwym, bo się umawialy, umawialy, w końcu się domówyly i należałoby.

Z zakupionego kilograma haczyków wędkarskich, co dało tych haczyków 34, zeżarłam 21 i tylko jeden zaczepił się na płucu, co oznacza, że ciągle kaszlę jak przy pylicy, ale nie przeszkodziło mi to w nieodwołaniu ustawki z Marcinem. No chłopak aż ze swojego Zgierza przybył. To ja z Bródna na Ochotę nie pojadę? Ja-a??

Pobimbrowałam. Nadłożywszy trochę, bo przy obecnych przebiegach czuję się troszkę jak fizda. Mało. To dokręcę. Tym bardziej, że nawet miałam czas. A ten czas miałam, choć wlokłam się, nawierzchnia wieczorem tężeje i dupą można wylądować po omsknięciu się koła na tych moich semislickach. Wlokłam się też, bo na plecach, na plecaku targałam dla siwego amortyzator i tak se dumałam, czy może nie powinnam się doktoryzować w dziedzinie transportowania czegoś pozornie trudnego do przetargania na rowerze. Byłaby to rzadka praca, bo właściwie CHYBA tylko ja przewożę na rowerze dziwne rzeczy, acz rowerowe, dla siwego. Kiedyś targaliśmy dla niego z Fascikiem ramę (mój patent na szelki z dętki do tej pory sprawia, że sama sobie biję brawo, stawiam se pomniki, wykuwam se swoją ksywę w granicie, sypię se kwiatki na procesji bożociałowej (w tym roku będzie pierwszy raz) – jakoś po prostu nikt nie chce razem ze mną piać z zachwytu nade mną, że tak to zgrabnie wymyśliłam, sama se więc muszę laurki kreślić), a teraz wielkimi trytytami umocowałam amor na plecaku i pojechałam.

Próbowałam siwego namówić na wizytę w Bemolu, niech wie, gdzie spotykają się tuzy kolarstwa i biegania, ale siwy miał raczej fazę na jedzenie (w drugiej kolejności na picie), stąd mój pomysł na barską pizzerię. Tym bardziej, że blisko Zachodniego, skąd siwy sobie tuptał z plecaczkiem na plecach, jak ten żółwik. Z domkiem na plecach. No dobra.

Finalnie dotarliśmy tam razem, bo ja próbowałam siwego zgrabnie na chodniku objechać, nie wiedząc zresztą, że to siwy, a mimo wszystko nie chciałam nikogo pierdolnąć tym amortyzatorem. I go se objechałam, ale zatrzymały mnię światła. Tu mnie siwy właśnie dopadł, który wcześniej darł na mnie swoją twarz, ale ja teraz katuję od nowa Soundgarden, to nie słyszałam ni kuta. Ale że mnie zagadał, to i sobie szpacjirengejen na miejsce zrobiliśmy. Ja se przytroczyłam do drzewka Centka, wbiliśmy się do środka i klapnęliśmy w sposób, żebym ja w oknie widziała swój RÓŻOWY ROWEREK.

Gdyż de płojnt ys.

W rogu sali siedziały sobie dwie pary. Cała czwórka dziwnie na nas spozierała, ale w taką pogodę prawie każdy dziwnie spoziera na kogoś, kto odzian w trykoty jest, trzymie pod pachą kask i widać, że taksówką raczej nie przybył. Potem myślałam, że dziwnie na nas spozierają, bo ja płuca w formie puzzli układałam na stole. Głośno układałam te puzzle.

Pary zaczęły się zbierać i jedna z nich do nas podejszła.

Otóż. De płojnt ys. Dziewczyna, która się odezwała jest córką mojego rowerowego znajomego, z którym dwa lata temu (i z jego szwagrem) przejechalim Mazury, liznęlim kawałek Litwy, opilim się piwa, ojedlim, ojeździlim, ośmialim i ozajebiściesiembawilim w tym składzie. Tenże mój znajomy jest również znajomym chrabu. I tenże mój znajomy, Jarek, z uwagą czyta mojego bloga (tego na bloxie czytał też) i zawsze MUSI MI PALNĄĆ, jaki to mam piękny, RÓŻOWIUTKI rowerek (mowa o Centurionie). Ja się zawsze kontrolnie i obligatoryjnie wkurwiam, że to jest CYNOBER i tak nasza udawana spirala nienawiści trwa już dwa lata:).
No i właśnie dziecię Jarka przekazało mi to, co Jarek zechciał mi przekazać, szuja jeden:). O kolorze Centuriona. O tym różu;)

Zacznę chyba wrzeszczeć, zamiast ''SKAJPAJ, KURRWA!'' to ''CYNOBER, KURRWA!''

Albo DYS YS CYNOBER!
A nie żadna Sparta!

Niemniej jednak. Zaszokowała mnie maleńkość tego świata, oraz to, jak szybko ja się wkurwiam na to, że ktoś się na mnie gapi (no troszkę spozierali na mua). Jak szybko i jak niesłusznie. Się wkurwiam.

Enyłej.
Ale zaskoczka miła, że człowiek tak se żyje i taki w sumie rozpoznawany jest.

Straszne jest, mili moi to, że nie napilim się z siwym piwka. Siwy chciał. Ja natomiast marzę o tej jebanej gorącej herbacie i mam lęki na myśl o wypiciu czegoś zimnego. I proszę mi tu nie wyjeżdżać z patentem na piwo grzane, bo to nie jest jakaś pedalska potańcówka. Bo jakby piwo miało być słodkie, to by chmiel rósł słodki. Wszelkie desperadosy, karmi, warki i dosładzanie piwa sokiem, a niechby nawet i miodem jest zwyczajnie pedalskim, barbarzyńskim występkiem.

Rozleźliśmy się zatem, a gdym docierała do domu, pomyślałam se, że to w sumie smutne. Są ludzie, z którymi za rzadko się człowiek widzi, by potem spotkać się przy herbacie. Co też zresztą siwemu oznajmiłam.

Znowu, wieczorową porą, padało mokre, brzydkie, białe, gówniane gówno. A ja jak ten statek, co se spokojnie przepłynął caaaałe morze, po czym zatonął u wejścia do portu. Wyjebałam się pod własną bramą. Przejechawszy, różnie se radząc, balansując, ale bez wyjebek, DWAJŚCIA PARĘ kilo.
Sztuka, kurna, sztuka!


Dane wyjazdu:
42.24 km 0.00 km teren
02:13 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 922 kcal

Tak jakbym w ogóle nie jeździła

Czwartek, 19 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 8

Se myślę, że muszę iść do jakiegoś ryb… WRRRÓĆ! Do WĘDKARSKIEGO. Kupię ze cztery haczyki, po czym je nasmaruję oliwą, najlepiej andaluzyjską (tam mi najbardziej smakowała), posypię pieprzem cayenne, bo Che lubić ostre i zjem je. A jak już trafią do mojego żołądka, to zacznę, nie wiem, fikać capoeirę, skakać na batucie, coś będę musiała wymyślić, żeby te haczyki, przynajmniej dwa, przebiły mi po jednym płucu i jakoś przytrzymały we w moim wspaniałym, bogatym (bywa, że mocno nieuprzejmym, wiem z pewnych źródeł) wnętrzu wspomniane płuca, które – mam wrażenie – po kawałku wypluwam z każdym zarzężeniem. A jak wypluję już wszystko i się zmienię?? Hyyyyyy!?!

Dolegliwość z powyższym związana jest taka, że jakbym się na zewnętrzny, a zatem normalny rower nie ubrała, trochę na modłę KOŁO GŁOWY WKOŁO, KOŁO DUPY GOŁO, to i tak mi daje po gardle tak, że wracam do domu i nawet nie mogę pokurwić, bo nie mam wokalu. To jeszcze nie jest tak straszne, jak to, że – to będzie straszne, wrażliwi zamknąć oczy – marzę o HERBACIE (a znajdzie się taka dla wybrednych w moim domu), a nie o zimnym piwku. Ja i herbata. Kurwa. To jak ja i, nie wiem, szoping. Albo jak ja i zjebane rozmówki o błyszczykach, torebkach. Albo jak ja i papierosy. Jak ja i Monte Drink.

Mniej więcej tak mam się NORMALNIE do herbaty.

Przy czym, znamienne jest, że ja po prostu wiem, iż jak chce mię się herbaty (kiedyś, jak jeszcze używałam nóg do czegoś innego niż pedałowanie i na przykład spacerowałam z takim moim najnajnajulubieńszym kumpluńciem i czułam, że wpadam w objęcia tej suki grypy, wyznałam kumpluńciowi, że przyjdę do domu i JEBNĘ sobie herbatkę z cytrynką i miodkiem), to znaczy, że jak nic, gil ciągnął się będzie.

Ale. Ale. Wracam z tego roweru, chce mi się tej herbaty i se ją JEBIĘ i przez pół godziny tak mnie telepie, że mam palący dylemat, czy lepiej, żebym tę gorącą herbatę wypiła, czy może raczej warto się nią zwyczajnie oblać . I po czym (na razie sprawdziłam tylko jeden wariant, ten pierwszy) wreszcie odzyskuję swój słowiczy trel i w końcu nie telepię się jak kurza dupa na wietrze.

O, ale się rozpisałam, a w sumie chodziło mi tylko o to, że podczas jazdy tak chrycham, że w sumie staje się to mało przyjemne. Przy tym takim ostatnim zarzężeniu w serii kaszlu siła odrzutu jest taka, jakbym śmignęła właśnie w dół na tym fajnym zdradzieckim zjeździe na rundzie w Jabłonnie.

A nie umiem jeździć bez pingli (tym bardziej, że teraz każdego wieczora nawala mocno mokre i równie mocno białe równie też gówniane gówno), co zatem wyklucza nałożenie kominiary na ryj tak, żeby tenże ryj schować (a jak schowam w wersji z okularami, to wiadomo, co się z nimi dzieje. Para buch), to prawdopodobnie wyleczę się w okolicach lipca.

Na siłowni wreszcie fajnie, bo szczelam SIŁĘ, a zatem jest krótko i mocno.

Plan dosiekania tego wieczora do pięciu dych nie powiódł mię się, bo skorzystałam z sauny, a ta odbiera mi władzę w nogach. Może i jest fajna po siłowni, jak po wszystkim wsiadasz do furki i nic nie musisz. Ale jak trzeba jeszcze dopedałować, to heloooou, nie ma takiej siły, która przekona mięśnie do jazdy.

- JEDŹ, KURRRRWA – musiałam stosować mocno pozytywną motywację.
I jakoś kurrrrrwa dojechałam. Może służby miejskie mają nagrania z monitoringu, bo ja trochę nie wiem, jak mi się to udało. A chętnie bym przeanalizowała. Nie trzeba by było robić klatka po klatce, bo jechałam tak bez życia, że istny BULLET TIME.


Dane wyjazdu:
38.81 km 0.00 km teren
01:46 h 21.97 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 674 kcal

No i stało się. Klapa. WYJMNĘŁAM trenażer

Środa, 18 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 37

Ci, którzy mają mnię na FB już wiedzą, choć teraz se myślę, że nie zaakcentowałam tam faktu, iż na trenażer wlazłam, by odbyć trening, PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU!

Z obrzydzeniem lekutkim.

Acz to już zaakcentowałam.

Trenażer kupiłam już dawno, ale wszystko, co rozpisał mi Wojtek, DOTĄD DAŁO SIĘ zrobić na zewnątrz (wersja podkarpacka: NA POLU). Ale nie dziś i nie TEN trening.

I powiem szczerze - nie ma takiej cechy, która ratuje trenażer. Mam to w dupie, że jest ciepło. Ja chcę marznąć. Bo przy okazji się przemieszczam. Chcę marznąć, bo nie ma wtedy nudy. Chcę marznąć, bo nie siada mi wtedy psycha.

Choć ten mój trening był krótki, bo siłowy, to rozgrzewka i dotarcie do części głównej BEZ KSIĄŻKI, BEZ MUZYKI byłyby masakrą.

Tylko spozieranie na mnie Pani Mamy i jej drwiący uśmieszek ratowały sytuację.

Potem zadrwić mogłam ja, bo usłyszałam:

A DAJ SPRÓBOWAĆ!

No i wsadziłam Panią Matkę na trenażer:D Zadziwiające, ale dla niej to była radocha.
Se kręciła i se kręciła. Fajnie.
JESZCZE CHWILĘ - tylko słyszałam. To zdążyłam się wykąpać, przebrać na rower NORMALNY i dopiero wtedy rozmontować ustrojstwo, bo Pani Mama skończyła. Ubawiłam się:).

Ale musiałam wyjść po tym wszystkim na rower NORMALNY, na zewnątrz.

Teraz Wam powiem cuś. Ja NIE ROZUMIEM sensu wpisywania kilometrów z trenażera, tu na Bikestatsie. O co zresztą sprzeczałam się u Faścika. Raz, że są ku temu odpowiednie dokumenty (,,spierdalaj do Excela, cioto jeden" - wypsnęło mi się kiedyś, jak przeglądałam BikeStats i widziałam te cholerne niby przejechane kilometry na BS). Acz ja nawet w tabelkach dla Wojtka nie wpiszę kilometrów z takiego treningu. Bo: a) nie mam chęci przekładać czujnika licznika na tylne koło, b) NIC A NIC nie zmieniam swojej pozycji, o czym zawiadamia mnie mój taczfonowy GPS, c) na pałę nie zamierzam wyliczać, strzelać ile MOGŁABYM przejechać, gdybym się poruszała.

Przyznam, że trenażer sieka psychikę. Bo to nuuuuda straszna. Stra-szna. W klasyfikacji rzeczy okołorowerowych, które mnie wkurwiają, wyprzedził siłownię.

Nie mogłam zatem tego tak zostawić i po tym, jak na FB posypała się lawina szyder ze strony niektórych tu zalogowanych, poszłam ze uszczelić niecałe SZTERY dyszki.

Kto wie, gdzie w Warszawie można kupić to ciastko ze Słowacji, TRDELNIKIEM zwane? Za każdym razem, jak se jadę wzdłuż Wisłostrady, mijam na parkingu podzamczowym budkie, z której pewnie to sprzedają, ino w innych godzinach;).

Spotkałam dziś piątą torebkę po soli kuchennej na drodze rowerowej. Chyba zacznę w tym węszyć spisek jak to wszędzie robi obły Adam Hoffman:)

A i zawsze zimą mam dylemat, czy jazda po śniegu jest jazdą terenową? Tętno mam porównywalne, EWEREJDŻE też. Nie-em. DOPRAWDY NIE-EM.


Dane wyjazdu:
33.54 km 30.54 km teren
01:50 h 18.29 km/h:
Maks. pr.:36.42 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 889 kcal

Tour de Kampinos. Dobra. MAŁY tour de Kampinos

Niedziela, 15 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

Kampinos zimą dewastuje, masakruje i niszczy (zwroty zaczerpnięte z filmików na YT, w których człowiek-mucha, a zatem Janusz Korwin Mikke zawsze kogoś dewastuje, masakruje oraz niszczy)

Swoją fajnością to robi. Kampinos, oczywiście.

Niszczy zwłaszcza tych – nie wiem,co na to Janusz KM – którzy posiadają semislicki. Może dla JKM semislick jest odpowiednikiem pedała, więc pewnie by go zgromił. Nieważne. Nieważne, bo Niewe END mua pojechaliśmy na rundeczkę, niewinną, niewielką, bo a to SZUGAR KOMA pośniadaniowa, a to ogólny leń, który też gromił i niszczył, a to późne popołudnie.

Próbowaliśmy nawet zgarnąć rootera po tak zwanej (to z kolei ulubiony zwrot semislicka JACYKOWA) trasie, ale ten wybrał jakieś tłuste smażonki i schaboszczaki gdzieś tam, zupełnie z dala od Kampinosu.

Wjechalim w krzaczory. Niewe lżył mnie publicznie za moje opony, a sam jechał na łysaku (z tyłu). Jego łysak i moje semi tańczyły sobie na ukrytych pod śniegiem śliskich korzeniach, na zjazdach podskakiwały, robiły stłumione BDGIĄGGG i próbowały zagłuszyć CZYJEŚ jęczące tarcze.

Oczywiście KTOŚ jest w posiadaniu kompromitujących zdjęć, jak wchodzę. Jak wchodzę, proszę ja Was, z rowerem na maleńkie, fikuśne wzniesionko, a wchodzę chwilę po tym, jak zadrwiłam z KOGOŚ, zmuszonego przez śliskie, ukryte pod białym gównem korzenie do odczepienia zadka z siodełka. A zadrwiłam temi, o słowy:

- HEHE, CO TO ZA FIGURA??

Ledwie zadrwiłam, a po chwili zrobiłam dokładnie to samo, i Niewe – dobywając aparatu – odpowiedział mi, że teraz już wiem, co to za figura.

Dojechalim do Palmir, gdzie ja na totalnie oblodzonym, pysznie błyszczącym szklaneczką PONOĆ ASFALCIE miałam według KOGOŚ tłuc mój trening. Samozwańczo zamiast tego zaczęłam tłuc ślizganie się na butach, co bezczelnie zostało obfocone też (to, że ja ciągle o tym nadmieniam, o tych fotach, oznacza, że się o te foty upominam:D) oraz jęłam obrzucać jedyną znajdującą się w mojej okolicy osobę gałami. Zrazu zachciało mi się a to pójść na łyżwy, co byłoby tym fajniejsze, że kompletnie na nich nie umiem jeździć (to jak z bilardem, nie zapomnę, jak poleźliśmy kiedyś z moim kumplem pograć i ten po wszystkim, oddając bile, rzekł do obsługi, że FAJNY TEN PINGPONG), a to powozić dupę z jakiejś górki na jabłuszku (albo zwyczajnie, po mojemu, na worze foliowym). Jak już ma być ta suka zima, niech mam z niej jakiś fan, nie?

Powoli zmierzchało (początek zdania jak u Ilony Łepkowskiej). To obralim kurs na Łajktoroł, czyli Wiktorów (nie brzmi to tak fajnie jak Ajzabliyn, czyli Izabelin, ale nie jest najgorzej). Przez Sieraków, przez single, lasy, korzenie (BDGIĄGGG!), przez Truskaw, gdym nieopodal domu w dyskretny, elegancki, nienarzucający się sposób PIERDOLNĘŁA na lodzie. Tak fiknęłam, że aż SIADEŁKO (jak to mówią ci, którzy mówią tez, że kupili sobie pedałka) się przesunęło (i co, cały BG Fit poszedł się ebać??:D). Rymsnęłam o ten lód jak szopeni fortepian. Niewe się ubawił, bo uczyniłam to niemal po angielsku. Cichaczem. Bez zapowiedzi.

Zgrabiałymi łapami najpierw roztarłam obity poślad, potem skorygowałam imbusem SIADEŁKO, co łatwe nie było przy użyciu klucza pojedynczego i pięciu zmarzniętych palców. I mogliśmy KONTYNUOWAĆ DALEJ, NIE COFAJĄC SIĘ DO TYŁU, naszą wycieczkę na ŁAJKTOROŁ.

I o. Strasznie nie podoba mi się, że jestem w takiej dupie, jeśli chodzi o formę. Niewe po terenie zapierdala, ja obstawiam dla bezpieczeństwa (tego będę się trzymać, taka obstawa) tyły. I nie, nie chodzi mi o to, że snuję się akurat za Niewe, ale o to, że snuję się za każdym. Tyle mam pary w nogach. Strasznie mnie to wkurwia wręcz, bo nie podobać mi się może obraz Kantora, a nie to, że nie daję rady. To, że nie daję rady – jak już rzekłam, ale się powtórzę, bo lubię przeklinać – strasznie mnie wkurwia.

Ale Kampinos w śniegu jest fajny. Nawet na pedalskim ogumieniu.


Dane wyjazdu:
31.55 km 0.00 km teren
01:22 h 23.09 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 926 kcal

Tak se zagrałam pauzą, jeśli chodzi o wpisy;)

Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

„Do policyjnego aresztu trafił 26-letni mieszkaniec Wałbrzycha. Mężczyzna podpalił sklep, ponieważ nie dostał w nim swoich ulubionych orzeszków”.

Chyba załatwię sobie u kolesia widzenie i mu przybiję piątkę oraz pożyczę zapałki od niego. Mam dokładnie tę samą ochotę zrobić to z każdym punktem z tępym sprzedawcą płci obojga za ladą, w którym nie ma nic innego poza tym małym, wkurwiającym właśnie tym, że jest małe, Monte.

I tak kuźwa chodzę od sklepu do sklepu i uporczywie edukuję tych tłumoków, że se mogą sprowadzać to małe wkurwiające swoją malizną Monte, proszę bardzo, droga wolna prawie jak Tybet, ale niech też będzie wersja dla Che do kurtyzany biedy lub też do innej kurwy nędzy.

Potem nic mi nie idzie, jak z rana nawiedzę taki nieudolnie prowadzony GESZEFT.
Nie najeździłam się. Bardziej zniszczyłam się na siłowni. Trafiłam na taką fajną godzinę, że do nikogo nie musiałam przemówić tymi usty w te słowy: weź, zrób se piknik i to wysiadywanie jaj gdzie indziej, bo mam skierowanko na obwodu działanko, a ty mi tu w ofensywie sterczysz.
Zrobiłam zatem swoje, po czym poszłam na rower, z ulgą wielką i radością, że to rower. Że to zewnętrze. Że to jakaś dynamika. Dajnamik, znaczy się. Wolę, jak jest dajnamik.


Dane wyjazdu:
37.47 km 0.00 km teren
01:44 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:40.85 km/h
Temperatura:3.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 805 kcal

Straszą tą zimą i straszą. Zima mnie może cy-my-ok-nąć

Wtorek, 10 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 12

Minus osiemnaście ma niby kiedyś tam być. Wszystkie pogodyny i pogodynki mówią to tonem takim, jakby zapowiadali przynajmniej stuprocentową podwyżkę akcyzy na alkohol, a to – umówmy się, bo ja lubię się umawiać – armaggedon jest.

Się dziś raczej skoncentrowałam na życiu zawodowym i towarzyskim, bo po „pracy” (cudzysłów jest tu wielce słuszny i zamierzony i powinien choć odrobinę oddać, jak bardzo to wszystko jest kurwa IRITEJTED) pomknęliśmy z mojem Jacuniem najulubieńszym, pracującym zwykle na tak zwanej wysuniętej placówce, bo aż z samego boskiego Buska Zdroju, najpierw na szamę, potem na anana kofana do Cafe Filtry. Tam co prawda na kawę czekaliśmy 20 minut, bo panu się o nas zapomniało, a nam się zapomniało o panu, bo tak dobrze się gadało, ale warto było, bo kawę to tam robią taką, że sam Szatan przepłynąłby Ocean Spokojny wypełniony gnojówką TYLKO po to, żeby cmoknąć w usty kogoś, kto kawę jedynie we Filtrach MIĘSZA. Warto było azaliż.

Mnie tylko zawsze wkurw szczela, że wszędzie na mieście kawę z difolta robią na tłustym mleku, ale że wieczór zapowiadał mi się jeszcze siłowniany, to przebolałam to. I nie. Nie chodzi mi DO KOŃCA o tłustość tego mleka. Dla mnie ono smakuje jak taki ciekły smalec. I jak OBRZYDLIWE SELERY.


Wróciłam do domu na przepaking plecaka i nocną wręcz porą udałam się popielęgnować moją tężyznę fizyczną. Kiedyś polubię też część siłownianą, nie tylko tę do- i odjazdową na rowerze:D

Fajne to:

http://www.cgm.pl/permalink,20613.html

jest to fajne.


Dane wyjazdu:
16.50 km 0.00 km teren
00:43 h 23.02 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max:153 ( 78%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy: m
Kalorie: 412 kcal

No i fytnes klap

Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 07.01.2012 | Komentarze 17

Uruchomiłam Centka, odwróciwszy mu wcześniej mostek, co by ujemny był, jak w Specu, se MNIEY WIENCY odmierzyłam krawieckiem centymetrem odległości w-specowe, przesunęłam to i owo w Centku i o. Pognałam, bo w planie było.

Co prawda, zakwasy mam po środzie takie, że chodzę jak Quasimodo, ewentualnie Urban, który sam siebie określił chujem na kaczych nogach, ale żyję nadzieją, że kiedyś mi to minie, a póki co udaję, że tego nie ma.

Kiepsko udaję;)

A to właśnie jest Fuks, czyli Farciarz, który ostatecznie został jednak Bonusem:

A to właśnie Farciarz vel Fuks, vel Bonus © CheEvara


No przepikny jest;):

Se bonus odpoczywa po biegowym spacerze © CheEvara


Ponoć to pies BIEGOWY, nie umie po prostu spacerować. Kurde, przydałby mi się. Na pewno nie zataczałby takich chorych kręgów jak ja przez moją bladą orientację w terenie. Raczej znałby łej tu hołm.


Pobiegłabym jutro z tymi, którzy policzą się z cukrzycą. 5 km to jest cztery razy mniej, niż ja robię błądząc:D.


Dane wyjazdu:
48.19 km 15.00 km teren
02:24 h 20.08 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:6.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 995 kcal

No. Umyłam rower, mogę pisać

Piątek, 6 stycznia 2012 · dodano: 06.01.2012 | Komentarze 20

Było z czego czyścić, bo Spec utytłał się i wczoraj – podczas towarzyskiej (Goro, Niewe i mua) przejażdżki z kultowego już, legendarnego Bemola do równie sławnego Wiktorowa, i utytłał się dzisiaj, gdyśmy z Gorem, odprowadzani przez Niewe wracali do stolicy (byśmy nie poznali, gdyby nie napisy). Ja miałam zakwasy po środowej siłowni, Goro miał chyba kaca i syndrom jazdy starym Szkotem, czyli swoim mieszczuchem i szczęśliwie dla mnie obstawiał tyły. A Niewe gnał tym cholernym, podmokłym terenem jak dzik jakiś. Łamany na szynszylę, łamane na sarenki.

Taka subtelna różnica między chłopakami polega na tym, że Niewemu odwala w terenie, Gorowi na asfalcie.

A ja zakwasy mam i tu, i tu;).

Jakeśmy się z Gorem rozstali (chlip, chlip) w Łomiankach, Niewe przeciągnął moją szlachetną, zakwaszoną postać ZAJEBISTYM zaiste singielkiem, którym to wylecielim na samych Młocinach. I tam też rozstalim się i my (chlip, chlip;))


A jakem rower już oskrobała, wylizała, nasmarowała, to zrobiłam se rundkie, żeby namierzyć, które ogniwko CZABY dosmarować.
I CZABY dosmarować wszystkie.
We w mieście przynajmniej sucho. I taka jakaś romantyczna woń Brunoxa mnie otaczała.



;)

Mniam, mniam