Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

nocna jazda też;)

Dystans całkowity:7982.37 km (w terenie 510.93 km; 6.40%)
Czas w ruchu:368:44
Średnia prędkość:21.65 km/h
Maksymalna prędkość:53.40 km/h
Suma podjazdów:9548 m
Maks. tętno maksymalne:190 (98 %)
Maks. tętno średnie:165 (85 %)
Suma kalorii:176167 kcal
Liczba aktywności:119
Średnio na aktywność:67.08 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
38.72 km 0.00 km teren
02:04 h 18.74 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:0.0
HR max:159 ( 81%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 947 kcal

Jaki ten człowiek wszędzie sławny

Piątek, 20 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 13

Nic się nie ukryje. NIC. Jedzie se człowiek spotkać się porą wieczorową z takim jednym, siwym, bo się umawialy, umawialy, w końcu się domówyly i należałoby.

Z zakupionego kilograma haczyków wędkarskich, co dało tych haczyków 34, zeżarłam 21 i tylko jeden zaczepił się na płucu, co oznacza, że ciągle kaszlę jak przy pylicy, ale nie przeszkodziło mi to w nieodwołaniu ustawki z Marcinem. No chłopak aż ze swojego Zgierza przybył. To ja z Bródna na Ochotę nie pojadę? Ja-a??

Pobimbrowałam. Nadłożywszy trochę, bo przy obecnych przebiegach czuję się troszkę jak fizda. Mało. To dokręcę. Tym bardziej, że nawet miałam czas. A ten czas miałam, choć wlokłam się, nawierzchnia wieczorem tężeje i dupą można wylądować po omsknięciu się koła na tych moich semislickach. Wlokłam się też, bo na plecach, na plecaku targałam dla siwego amortyzator i tak se dumałam, czy może nie powinnam się doktoryzować w dziedzinie transportowania czegoś pozornie trudnego do przetargania na rowerze. Byłaby to rzadka praca, bo właściwie CHYBA tylko ja przewożę na rowerze dziwne rzeczy, acz rowerowe, dla siwego. Kiedyś targaliśmy dla niego z Fascikiem ramę (mój patent na szelki z dętki do tej pory sprawia, że sama sobie biję brawo, stawiam se pomniki, wykuwam se swoją ksywę w granicie, sypię se kwiatki na procesji bożociałowej (w tym roku będzie pierwszy raz) – jakoś po prostu nikt nie chce razem ze mną piać z zachwytu nade mną, że tak to zgrabnie wymyśliłam, sama se więc muszę laurki kreślić), a teraz wielkimi trytytami umocowałam amor na plecaku i pojechałam.

Próbowałam siwego namówić na wizytę w Bemolu, niech wie, gdzie spotykają się tuzy kolarstwa i biegania, ale siwy miał raczej fazę na jedzenie (w drugiej kolejności na picie), stąd mój pomysł na barską pizzerię. Tym bardziej, że blisko Zachodniego, skąd siwy sobie tuptał z plecaczkiem na plecach, jak ten żółwik. Z domkiem na plecach. No dobra.

Finalnie dotarliśmy tam razem, bo ja próbowałam siwego zgrabnie na chodniku objechać, nie wiedząc zresztą, że to siwy, a mimo wszystko nie chciałam nikogo pierdolnąć tym amortyzatorem. I go se objechałam, ale zatrzymały mnię światła. Tu mnie siwy właśnie dopadł, który wcześniej darł na mnie swoją twarz, ale ja teraz katuję od nowa Soundgarden, to nie słyszałam ni kuta. Ale że mnie zagadał, to i sobie szpacjirengejen na miejsce zrobiliśmy. Ja se przytroczyłam do drzewka Centka, wbiliśmy się do środka i klapnęliśmy w sposób, żebym ja w oknie widziała swój RÓŻOWY ROWEREK.

Gdyż de płojnt ys.

W rogu sali siedziały sobie dwie pary. Cała czwórka dziwnie na nas spozierała, ale w taką pogodę prawie każdy dziwnie spoziera na kogoś, kto odzian w trykoty jest, trzymie pod pachą kask i widać, że taksówką raczej nie przybył. Potem myślałam, że dziwnie na nas spozierają, bo ja płuca w formie puzzli układałam na stole. Głośno układałam te puzzle.

Pary zaczęły się zbierać i jedna z nich do nas podejszła.

Otóż. De płojnt ys. Dziewczyna, która się odezwała jest córką mojego rowerowego znajomego, z którym dwa lata temu (i z jego szwagrem) przejechalim Mazury, liznęlim kawałek Litwy, opilim się piwa, ojedlim, ojeździlim, ośmialim i ozajebiściesiembawilim w tym składzie. Tenże mój znajomy jest również znajomym chrabu. I tenże mój znajomy, Jarek, z uwagą czyta mojego bloga (tego na bloxie czytał też) i zawsze MUSI MI PALNĄĆ, jaki to mam piękny, RÓŻOWIUTKI rowerek (mowa o Centurionie). Ja się zawsze kontrolnie i obligatoryjnie wkurwiam, że to jest CYNOBER i tak nasza udawana spirala nienawiści trwa już dwa lata:).
No i właśnie dziecię Jarka przekazało mi to, co Jarek zechciał mi przekazać, szuja jeden:). O kolorze Centuriona. O tym różu;)

Zacznę chyba wrzeszczeć, zamiast ''SKAJPAJ, KURRWA!'' to ''CYNOBER, KURRWA!''

Albo DYS YS CYNOBER!
A nie żadna Sparta!

Niemniej jednak. Zaszokowała mnie maleńkość tego świata, oraz to, jak szybko ja się wkurwiam na to, że ktoś się na mnie gapi (no troszkę spozierali na mua). Jak szybko i jak niesłusznie. Się wkurwiam.

Enyłej.
Ale zaskoczka miła, że człowiek tak se żyje i taki w sumie rozpoznawany jest.

Straszne jest, mili moi to, że nie napilim się z siwym piwka. Siwy chciał. Ja natomiast marzę o tej jebanej gorącej herbacie i mam lęki na myśl o wypiciu czegoś zimnego. I proszę mi tu nie wyjeżdżać z patentem na piwo grzane, bo to nie jest jakaś pedalska potańcówka. Bo jakby piwo miało być słodkie, to by chmiel rósł słodki. Wszelkie desperadosy, karmi, warki i dosładzanie piwa sokiem, a niechby nawet i miodem jest zwyczajnie pedalskim, barbarzyńskim występkiem.

Rozleźliśmy się zatem, a gdym docierała do domu, pomyślałam se, że to w sumie smutne. Są ludzie, z którymi za rzadko się człowiek widzi, by potem spotkać się przy herbacie. Co też zresztą siwemu oznajmiłam.

Znowu, wieczorową porą, padało mokre, brzydkie, białe, gówniane gówno. A ja jak ten statek, co se spokojnie przepłynął caaaałe morze, po czym zatonął u wejścia do portu. Wyjebałam się pod własną bramą. Przejechawszy, różnie se radząc, balansując, ale bez wyjebek, DWAJŚCIA PARĘ kilo.
Sztuka, kurna, sztuka!


Dane wyjazdu:
42.24 km 0.00 km teren
02:13 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 922 kcal

Tak jakbym w ogóle nie jeździła

Czwartek, 19 stycznia 2012 · dodano: 21.01.2012 | Komentarze 8

Se myślę, że muszę iść do jakiegoś ryb… WRRRÓĆ! Do WĘDKARSKIEGO. Kupię ze cztery haczyki, po czym je nasmaruję oliwą, najlepiej andaluzyjską (tam mi najbardziej smakowała), posypię pieprzem cayenne, bo Che lubić ostre i zjem je. A jak już trafią do mojego żołądka, to zacznę, nie wiem, fikać capoeirę, skakać na batucie, coś będę musiała wymyślić, żeby te haczyki, przynajmniej dwa, przebiły mi po jednym płucu i jakoś przytrzymały we w moim wspaniałym, bogatym (bywa, że mocno nieuprzejmym, wiem z pewnych źródeł) wnętrzu wspomniane płuca, które – mam wrażenie – po kawałku wypluwam z każdym zarzężeniem. A jak wypluję już wszystko i się zmienię?? Hyyyyyy!?!

Dolegliwość z powyższym związana jest taka, że jakbym się na zewnętrzny, a zatem normalny rower nie ubrała, trochę na modłę KOŁO GŁOWY WKOŁO, KOŁO DUPY GOŁO, to i tak mi daje po gardle tak, że wracam do domu i nawet nie mogę pokurwić, bo nie mam wokalu. To jeszcze nie jest tak straszne, jak to, że – to będzie straszne, wrażliwi zamknąć oczy – marzę o HERBACIE (a znajdzie się taka dla wybrednych w moim domu), a nie o zimnym piwku. Ja i herbata. Kurwa. To jak ja i, nie wiem, szoping. Albo jak ja i zjebane rozmówki o błyszczykach, torebkach. Albo jak ja i papierosy. Jak ja i Monte Drink.

Mniej więcej tak mam się NORMALNIE do herbaty.

Przy czym, znamienne jest, że ja po prostu wiem, iż jak chce mię się herbaty (kiedyś, jak jeszcze używałam nóg do czegoś innego niż pedałowanie i na przykład spacerowałam z takim moim najnajnajulubieńszym kumpluńciem i czułam, że wpadam w objęcia tej suki grypy, wyznałam kumpluńciowi, że przyjdę do domu i JEBNĘ sobie herbatkę z cytrynką i miodkiem), to znaczy, że jak nic, gil ciągnął się będzie.

Ale. Ale. Wracam z tego roweru, chce mi się tej herbaty i se ją JEBIĘ i przez pół godziny tak mnie telepie, że mam palący dylemat, czy lepiej, żebym tę gorącą herbatę wypiła, czy może raczej warto się nią zwyczajnie oblać . I po czym (na razie sprawdziłam tylko jeden wariant, ten pierwszy) wreszcie odzyskuję swój słowiczy trel i w końcu nie telepię się jak kurza dupa na wietrze.

O, ale się rozpisałam, a w sumie chodziło mi tylko o to, że podczas jazdy tak chrycham, że w sumie staje się to mało przyjemne. Przy tym takim ostatnim zarzężeniu w serii kaszlu siła odrzutu jest taka, jakbym śmignęła właśnie w dół na tym fajnym zdradzieckim zjeździe na rundzie w Jabłonnie.

A nie umiem jeździć bez pingli (tym bardziej, że teraz każdego wieczora nawala mocno mokre i równie mocno białe równie też gówniane gówno), co zatem wyklucza nałożenie kominiary na ryj tak, żeby tenże ryj schować (a jak schowam w wersji z okularami, to wiadomo, co się z nimi dzieje. Para buch), to prawdopodobnie wyleczę się w okolicach lipca.

Na siłowni wreszcie fajnie, bo szczelam SIŁĘ, a zatem jest krótko i mocno.

Plan dosiekania tego wieczora do pięciu dych nie powiódł mię się, bo skorzystałam z sauny, a ta odbiera mi władzę w nogach. Może i jest fajna po siłowni, jak po wszystkim wsiadasz do furki i nic nie musisz. Ale jak trzeba jeszcze dopedałować, to heloooou, nie ma takiej siły, która przekona mięśnie do jazdy.

- JEDŹ, KURRRRWA – musiałam stosować mocno pozytywną motywację.
I jakoś kurrrrrwa dojechałam. Może służby miejskie mają nagrania z monitoringu, bo ja trochę nie wiem, jak mi się to udało. A chętnie bym przeanalizowała. Nie trzeba by było robić klatka po klatce, bo jechałam tak bez życia, że istny BULLET TIME.


Dane wyjazdu:
38.81 km 0.00 km teren
01:46 h 21.97 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 674 kcal

No i stało się. Klapa. WYJMNĘŁAM trenażer

Środa, 18 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 37

Ci, którzy mają mnię na FB już wiedzą, choć teraz se myślę, że nie zaakcentowałam tam faktu, iż na trenażer wlazłam, by odbyć trening, PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU!

Z obrzydzeniem lekutkim.

Acz to już zaakcentowałam.

Trenażer kupiłam już dawno, ale wszystko, co rozpisał mi Wojtek, DOTĄD DAŁO SIĘ zrobić na zewnątrz (wersja podkarpacka: NA POLU). Ale nie dziś i nie TEN trening.

I powiem szczerze - nie ma takiej cechy, która ratuje trenażer. Mam to w dupie, że jest ciepło. Ja chcę marznąć. Bo przy okazji się przemieszczam. Chcę marznąć, bo nie ma wtedy nudy. Chcę marznąć, bo nie siada mi wtedy psycha.

Choć ten mój trening był krótki, bo siłowy, to rozgrzewka i dotarcie do części głównej BEZ KSIĄŻKI, BEZ MUZYKI byłyby masakrą.

Tylko spozieranie na mnie Pani Mamy i jej drwiący uśmieszek ratowały sytuację.

Potem zadrwić mogłam ja, bo usłyszałam:

A DAJ SPRÓBOWAĆ!

No i wsadziłam Panią Matkę na trenażer:D Zadziwiające, ale dla niej to była radocha.
Se kręciła i se kręciła. Fajnie.
JESZCZE CHWILĘ - tylko słyszałam. To zdążyłam się wykąpać, przebrać na rower NORMALNY i dopiero wtedy rozmontować ustrojstwo, bo Pani Mama skończyła. Ubawiłam się:).

Ale musiałam wyjść po tym wszystkim na rower NORMALNY, na zewnątrz.

Teraz Wam powiem cuś. Ja NIE ROZUMIEM sensu wpisywania kilometrów z trenażera, tu na Bikestatsie. O co zresztą sprzeczałam się u Faścika. Raz, że są ku temu odpowiednie dokumenty (,,spierdalaj do Excela, cioto jeden" - wypsnęło mi się kiedyś, jak przeglądałam BikeStats i widziałam te cholerne niby przejechane kilometry na BS). Acz ja nawet w tabelkach dla Wojtka nie wpiszę kilometrów z takiego treningu. Bo: a) nie mam chęci przekładać czujnika licznika na tylne koło, b) NIC A NIC nie zmieniam swojej pozycji, o czym zawiadamia mnie mój taczfonowy GPS, c) na pałę nie zamierzam wyliczać, strzelać ile MOGŁABYM przejechać, gdybym się poruszała.

Przyznam, że trenażer sieka psychikę. Bo to nuuuuda straszna. Stra-szna. W klasyfikacji rzeczy okołorowerowych, które mnie wkurwiają, wyprzedził siłownię.

Nie mogłam zatem tego tak zostawić i po tym, jak na FB posypała się lawina szyder ze strony niektórych tu zalogowanych, poszłam ze uszczelić niecałe SZTERY dyszki.

Kto wie, gdzie w Warszawie można kupić to ciastko ze Słowacji, TRDELNIKIEM zwane? Za każdym razem, jak se jadę wzdłuż Wisłostrady, mijam na parkingu podzamczowym budkie, z której pewnie to sprzedają, ino w innych godzinach;).

Spotkałam dziś piątą torebkę po soli kuchennej na drodze rowerowej. Chyba zacznę w tym węszyć spisek jak to wszędzie robi obły Adam Hoffman:)

A i zawsze zimą mam dylemat, czy jazda po śniegu jest jazdą terenową? Tętno mam porównywalne, EWEREJDŻE też. Nie-em. DOPRAWDY NIE-EM.


Dane wyjazdu:
50.42 km 0.00 km teren
02:39 h 19.03 km/h:
Maks. pr.:30.18 km/h
Temperatura:-8.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1510 kcal

Do robo na Złotą, i na siłownię, nie na Złotą

Wtorek, 17 stycznia 2012 · dodano: 17.01.2012 | Komentarze 15

Czasem mam straszną ochotę sieknąć taki tytuł. Że se nie jechałam dla przyjemności, a se jechałam gdzieś, po coś, na coś (tu na Złotą). Oto dziś jest dzień, który dał nam Pan, w którym - w dniu, nie w Panie - zrobimy wpis z tytułem docelowym.

Jakżesz pięknie słonecznie i suchutko! Okrutnie jestem z tym skohabitowana, darzę taką wersję zimy uczuciem gorejącym jak piec kaflowy i żelazko z duszą.

Niech mnie tylko ktoś wyjaśni, czy na przykład, jak będę zjeżdżać tym wyasfaltowanym zjazdem dla rowerzystów z Mostu Gdańskiego, który teraz zieje żywym lodem, i jak się nań wypierdolę i złamię nogę, to czy se mogę skarżyć miasto za to, że ZABRAKŁO chęci na posypanie tego czemś?

No bo jak u mnie pod kamienicą będzie ŹLIZGO i komuś się giczoła boleśnie obsunie, to przylezie do nas i będzie gruba afera. Tak?

Interesuje mnie też ta szalona fantazja w odśnieżaniu. Tu trasa odgarnięta, zaraz jednak przechodzi w trasę, która została totalnie zawalona hałdami śniegu. To zależy od budżetu dzielnicy? Od dekagramów mózgu, jakie przypadają na tych, którzy wydają dyspozycję odśnieżenia tego i owego? Czy to chodzi o pana Gienka, co to siedzi se w kabinie spychacza i se spycha, po prostu, NIE PATRZAJĄC, po prostu se spycha lepiej, bo ma szeroką giembe spychary, a jak nie ma, to se spycha wąsko. Czyli spycha gorzej.

Tak se tylko luźno rozmyślam.
I tak jeżdżę TAMTĘDYK, gdzie zasypane, bo przynajmniej ludzie tamtędy nie łażą.
MESZTÓW im szkoda.

A już najbardziej fascynują mnie niejako dramatycznie porzucone na drogach rowerowych, gdzie zakwitł dorodny lód, opakowania po kilogramie soli kuchennej. Widziałam takich torebek cztery i zawsze na DDRze, Najwidoczniej, jak se człowiek sam nie poysypie, to... SIĘ WYRYPIE! Hahahaha!

Kurwa mać.
Ciemnogród cywilizacyjny.


Dane wyjazdu:
52.32 km 0.00 km teren
02:39 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:40.18 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1228 kcal

Ten dzień przywitał nas śnieżycą

Poniedziałek, 16 stycznia 2012 · dodano: 18.01.2012 | Komentarze 35

Myślałam, że jestem we większej dupie wpisowej, ale nie jest tak kuso i źle.

Jest natomiast średnio zabawnie, bo mój gil, który dziś skończył równiutki miesiąc, przepoczwarzył się w gruźlicę. I jeśli wydaje Wam się, że słyszycie gdzieś nieopodal pomruki Etny, porzućcie nadzieję, że to Etna. To Evara. Dycha. Ledwo.

Idę se na rekord. Zobaczę, ile ta kurwa zwana przeziębieniem może mnie szczypać tu i ówdzie.

A na rowerze co. Wiem, że można z rowerem wleźć do nowowyremontowanego KFC na ulicy Widok. To, co ze Speca powoli ściekało pan z mopem cierpliwie wycierał w tym czasie, kiedy ja spotkanie maglowałam. Wiem też, że jak sypie taki gęsty śnieg, to gówno widać, a na pewno nie widać rowerzysty z perspektywy spaliniarza, który może w sumie lubi wpatrywać się w te wielkie płaty zamiast na współuczestników ruchu, a zwłaszcza na tego rowerzystę, którego i tak nie widać.

Ale tak se myślę, że w sumie już niedługo. Ten śnieg, OK, niech se już będzie, skoro jest. Ale niech nie DOPADYWUJE. Niech pozwoli naturze w styczniu zrobić z nim to, co natura zrobiłaby z nim pod koniec marca. I tak się wszystko poprzesuwało, więc co za DYFERENCJA?


Dane wyjazdu:
33.54 km 30.54 km teren
01:50 h 18.29 km/h:
Maks. pr.:36.42 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 889 kcal

Tour de Kampinos. Dobra. MAŁY tour de Kampinos

Niedziela, 15 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

Kampinos zimą dewastuje, masakruje i niszczy (zwroty zaczerpnięte z filmików na YT, w których człowiek-mucha, a zatem Janusz Korwin Mikke zawsze kogoś dewastuje, masakruje oraz niszczy)

Swoją fajnością to robi. Kampinos, oczywiście.

Niszczy zwłaszcza tych – nie wiem,co na to Janusz KM – którzy posiadają semislicki. Może dla JKM semislick jest odpowiednikiem pedała, więc pewnie by go zgromił. Nieważne. Nieważne, bo Niewe END mua pojechaliśmy na rundeczkę, niewinną, niewielką, bo a to SZUGAR KOMA pośniadaniowa, a to ogólny leń, który też gromił i niszczył, a to późne popołudnie.

Próbowaliśmy nawet zgarnąć rootera po tak zwanej (to z kolei ulubiony zwrot semislicka JACYKOWA) trasie, ale ten wybrał jakieś tłuste smażonki i schaboszczaki gdzieś tam, zupełnie z dala od Kampinosu.

Wjechalim w krzaczory. Niewe lżył mnie publicznie za moje opony, a sam jechał na łysaku (z tyłu). Jego łysak i moje semi tańczyły sobie na ukrytych pod śniegiem śliskich korzeniach, na zjazdach podskakiwały, robiły stłumione BDGIĄGGG i próbowały zagłuszyć CZYJEŚ jęczące tarcze.

Oczywiście KTOŚ jest w posiadaniu kompromitujących zdjęć, jak wchodzę. Jak wchodzę, proszę ja Was, z rowerem na maleńkie, fikuśne wzniesionko, a wchodzę chwilę po tym, jak zadrwiłam z KOGOŚ, zmuszonego przez śliskie, ukryte pod białym gównem korzenie do odczepienia zadka z siodełka. A zadrwiłam temi, o słowy:

- HEHE, CO TO ZA FIGURA??

Ledwie zadrwiłam, a po chwili zrobiłam dokładnie to samo, i Niewe – dobywając aparatu – odpowiedział mi, że teraz już wiem, co to za figura.

Dojechalim do Palmir, gdzie ja na totalnie oblodzonym, pysznie błyszczącym szklaneczką PONOĆ ASFALCIE miałam według KOGOŚ tłuc mój trening. Samozwańczo zamiast tego zaczęłam tłuc ślizganie się na butach, co bezczelnie zostało obfocone też (to, że ja ciągle o tym nadmieniam, o tych fotach, oznacza, że się o te foty upominam:D) oraz jęłam obrzucać jedyną znajdującą się w mojej okolicy osobę gałami. Zrazu zachciało mi się a to pójść na łyżwy, co byłoby tym fajniejsze, że kompletnie na nich nie umiem jeździć (to jak z bilardem, nie zapomnę, jak poleźliśmy kiedyś z moim kumplem pograć i ten po wszystkim, oddając bile, rzekł do obsługi, że FAJNY TEN PINGPONG), a to powozić dupę z jakiejś górki na jabłuszku (albo zwyczajnie, po mojemu, na worze foliowym). Jak już ma być ta suka zima, niech mam z niej jakiś fan, nie?

Powoli zmierzchało (początek zdania jak u Ilony Łepkowskiej). To obralim kurs na Łajktoroł, czyli Wiktorów (nie brzmi to tak fajnie jak Ajzabliyn, czyli Izabelin, ale nie jest najgorzej). Przez Sieraków, przez single, lasy, korzenie (BDGIĄGGG!), przez Truskaw, gdym nieopodal domu w dyskretny, elegancki, nienarzucający się sposób PIERDOLNĘŁA na lodzie. Tak fiknęłam, że aż SIADEŁKO (jak to mówią ci, którzy mówią tez, że kupili sobie pedałka) się przesunęło (i co, cały BG Fit poszedł się ebać??:D). Rymsnęłam o ten lód jak szopeni fortepian. Niewe się ubawił, bo uczyniłam to niemal po angielsku. Cichaczem. Bez zapowiedzi.

Zgrabiałymi łapami najpierw roztarłam obity poślad, potem skorygowałam imbusem SIADEŁKO, co łatwe nie było przy użyciu klucza pojedynczego i pięciu zmarzniętych palców. I mogliśmy KONTYNUOWAĆ DALEJ, NIE COFAJĄC SIĘ DO TYŁU, naszą wycieczkę na ŁAJKTOROŁ.

I o. Strasznie nie podoba mi się, że jestem w takiej dupie, jeśli chodzi o formę. Niewe po terenie zapierdala, ja obstawiam dla bezpieczeństwa (tego będę się trzymać, taka obstawa) tyły. I nie, nie chodzi mi o to, że snuję się akurat za Niewe, ale o to, że snuję się za każdym. Tyle mam pary w nogach. Strasznie mnie to wkurwia wręcz, bo nie podobać mi się może obraz Kantora, a nie to, że nie daję rady. To, że nie daję rady – jak już rzekłam, ale się powtórzę, bo lubię przeklinać – strasznie mnie wkurwia.

Ale Kampinos w śniegu jest fajny. Nawet na pedalskim ogumieniu.


Dane wyjazdu:
77.72 km 0.00 km teren
03:46 h 20.63 km/h:
Maks. pr.:39.48 km/h
Temperatura:2.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1688 kcal

Jestem znowu faciem, w statystykach przynajmniej!

Sobota, 14 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 6

Nie wiem, co to kurwa za przestawienia, ale robi się burdel, a choć ja ze ten pierdolnik nie płacę i ten pierdolnik mi się nawet podoba, to jednak wolałabym, żebym miała jakiś wpływ na to, czy jestem ziomalem, czy nie-e.

Z zawartości mojego rozpora wynika, że jednak trochę nie.

Na razie jednak na BS jestem tym kolem, z czego pewnie cieszą się laski. To się cieszcie.
A ja se pojadę na trening w ten śnieg, w te niedźwiedzie, wilki i gronostaje oraz chryzantemy.

Pojechałam. Poranek przebździągwiłam, po dość ciężkim wieczorze piątkowym, i na trening tradycyjnie wylazłam wtedy, kiedy słońce było już tylko wspomnieniem, a zaczął nafanzalać uroczy śnieg. Który od nocy zresztą swoje zrobił (i jak dla mnie może już se iść, dowisenja).

Okazało się takoż, że będę miała KAMPANY. Możan mój najulubieńszy (ciągle i pomimo;)) użył telefonu, potem ja użyłam oddzwonieńczo i pół godziny później mogłam prosto w twarz usłyszeć chichot i te słowa:

O RANY, TY TRENUJESZ

Z lekką ironią, oczywiście. Za którą Możana mojego serdelecznie uwielbiam. Uwielbiam też za to, że wylazł z domu, w te śniegi, wilki i gronostaje i jeszcze do tego w te wichry jednostronne. Ponieważ zastał mnię w połowie aktu mojego treningowego (widziałam, jak z niedowierzaniem kręciłeś głową i przewracałeś oczami, możesz se teraz twierdzić, że to nie Twoja głowa i nie Twoje oczy, i nie Twoje przewracanie z kręceniem!), z czystego niedosytu własnymi osobami przebylim jeszcze zaśnieżoną drogę z moich treningowych asfaltów aż pod Arkadię, czyli to centrum handlowe, skąd gronostaje wynosi się martwe i z rękawami. Były plany na więcej TUGEDA, ale Możan wolał mnie zostawić na pastwę Niewego (albo Niewego na pastwę mnie, też tak mogą sprawy się mieć;)), do którego to po szybkim przepakingu, przekąpingu i przeniezmieningu opon udałam się ja. Zmęczona, wkurwiona, zmarznięta i mająca pod wiatr. Czekała na mnie jednak nagroda. I Monte w wersji dużej też:). Uczta się, chamy.

A se nawet lubię ten song:

&ob=av2e

Ja nazywam to, czego chcę. Chcę dużego Monte, wszędzie, w każdym sklepie, ewriłer!


Dane wyjazdu:
64.89 km 5.64 km teren
03:14 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:33.09 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1283 kcal

Jak się okazuje, de last dej łiwałt snoł.

Piątek, 13 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 16

A jaki widowiskowy de last dej!

O taki, o:
Jak to teraz sieciuchy piszą: TAKIE TAM nad Wisłą:D © CheEvara


Zdjęcie (a raczej ZDJENCIE) rozmazane, ale dziś bojkotuję poprawność, zwłaszcza że jestem mało uprzejma. Jak się OKAZAUO. Takie mam flow, że ZDJENCIE ma być rozmazane.

Ponieważ sporo rzeczy robię zdalnie, w sensie pracy i chałtur, sterczę indahaus jakieś określone X czasu. Dzięki niepowtarzalnej usłudze blukonekt spędzam tego czasu x razy y, gdzie igrek jest współczynnikiem mojego wkurwienia, bo wszystko tu otwiera mi się jakby na za rok. Dlategóż wyjście na rower połączyłam z wieczornym wyjściem na spinning (z którego nie wpisuję, kurwa, kilometrów, bo to jakby niepoliczalne jest raczej, co?) i napawałam się jeszcze świecącym słońcem, a jakem już ze spinnu wracała, to i uroczo zachodzącym, co widać, na załączonym obrazku.

Kto by uwierzył (zwłaszcza w stolicy, której idzie nie poznać, gdyby nie napisy:D), że po takim słońcu przylezie tak zwany opad i będzie miał zamiar sprawić, że mój intelektualny penis osiągnie tak zwany stalaktyt, czyli zwis.
Nic nie mówię, ale sezon na ŁAP SZPADL chyba się otwiera. A tak mi się świetnie dziś kręciło! A tak było suchutko!


Dane wyjazdu:
64.46 km 0.00 km teren
03:03 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:38.18 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1368 kcal

Zamieniła Che zakwasy na zakwasy

Środa, 11 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 11

Czyli siekierkę na toporek, a kijek na patyk. Urrrrrwaaaaaał nać! Jakem już z siłownią się obsztykała (ale dziwne słowo, jak OBTOKNĄĆ), jakem już pozbyła się tego BOLENIA, to głupia fizda pojszłam pobiegać (nie odwrotnie, nie pobiegłam pochodzić) i co? I zakwasów sto.

Doooobra, tak se jojczę, że niby źle, ale jest zaebiaszczo, bo czuję, że jestem dabyl blasta i że najwidoczniej lipy nie było.

Zasadniczo to wczorajsze bieganie było alternatywą dla treningu roweirowego, ale moje życie towarzyskie spowodowało, że CZAS, KTÓRY mi POZOSTAŁ na trening, nazywał się wieczór, a ponieważ ja tego mojego fachowego pedałowania nie chcę robić po ciemaku, bo wtedy całe gówno widzę na pulsometrze i mnię to stresuje, więc użyłam swoich szkitówi Brooksów.

Zdanie wielokrotnie podrzędnie złożone.

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNE. A nie tak ma to być.

A że wcześniej spędziłam trzy godziny w Airbike’u – w sumie to, nie wiedzieć, czemu, pewnie dlatego, że lubię – to się dzień wziął i skończył, dość bezczelnie przyznam. I jakem wracała po 15-tej, to szarówa mnie zastała. Mnie i Speca, a zatem nas razem bez lampek. No ale. Musiałam pogadać z Wojciem, obgadać BIZNIESY z Mikołajem, naśmiać się z Czarnym i Radziem, no i POCZEKAĆ na opony, co chyba trwało najdłużej. Prawdopodobnie z uwagi na wysokie opory toczenia tych opon:D

A z bieganiem mam problem taki, że biegnę z tętnem określanym w Movescount jako BARDZO TRUDNY. A nie tak ma to być.


Znowu w statystykach BikeStatsa jestem facetem. Już z tym nie walczę:D To piate miejsce mi się tylko nie podoba. Ale nic, idę się wysikać na stojąco i będę z tym żyć.

APDEJT> Znów jestem babą. To chyba przez to sikanie na stojaka (czy na stojak, bo stojak to rzeczownik nieożywiony):D


Dane wyjazdu:
73.28 km 6.40 km teren
03:19 h 22.09 km/h:
Maks. pr.:42.90 km/h
Temperatura:4.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1345 kcal

W sumie to ostatni dzień względnego luzu

Poniedziałek, 9 stycznia 2012 · dodano: 09.01.2012 | Komentarze 6

Chociaż na tym całym moim wolnym miałam zajęć tyle, że wydawało mi się, iż zatranżalam do roboty. Jutro zatranżalam już na serio i nawet SZCZYGĘ odwłokiem. Z radości. Bo przestanę się BŹDZIĄGWIĆ, skoro gdzieś będę musiała dotrzeć na czas.

Z całego procesu wybierania się na rower najbardziej nienawidzę UBIERANIA SIĘ. Oesu, ile ja zbędnych operacji wykonuję, zanim wylezę, zanim naciągnę te RAJTUZY. Żoze Mórinio uznałby to za klasyczny trening. Tak się przy tym męczę.


Mimo że jestem mistrzem w świata w takim właśnie snuciu się, to mam jednak fana z Finlandii (na moim Movescount). Z radością dowiem się, jak brzmi CHE JEST ZAJE po fińsku.

Jak brzmi powyższe w formie bełkotu po spożyciu Finlandii już wiem:).

Przy okazji dziś snułam się też na rowerze. 28km/h to maks, co potrafiłam zmłócić moimi obolałymi szkitami. Nawet nie podjęłam wyzwania jakiegoś NocnegoRowerowca, który mi śmignął obok na Nowym Świecie. Ja wtedy już sobie umierałam przy 65.-tym kaemie.

A tymczasem można się pościgać. A raczej się sprawdzić.
Info jest tu i tu. To jak?