Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
39.79 km 4.40 km teren
01:41 h 23.64 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:135 m
Kalorie: 1311 kcal

Co ja se wyobrażałam, to ne wem

Wtorek, 14 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 1

Się mię zaś wydawało, że jakem zmieniła miejsce zamięszkania, to teraz będę tłuc te kilometry bez litości. Po ryju, po nerach, bez opamiętania tłuc.

A póki co to jak nie przestoje weekendowe w jeżdżeniu, to jakieś takie li jedynie pizdryki kilometrażowe. Aż żal wpis robić;).



Dane wyjazdu:
43.46 km 10.00 km teren
02:16 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:22.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:175 ( 89%)
Podjazdy:214 m
Kalorie: 1377 kcal

Nowy sprawdzian, nowe możliwości. Jakby się dało.

Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 2

Nie wszystko złoto, co... na zębach świeci, że sobie tak pozwolę krotochwilnie z nowoczesnego przysłowia Wam wyjechać, jak z czachy jakiejś.

Nie każdy test wydolnościowy robiony przez fachowców to cud, miód i orzeszki ziemne. Tak Wam zagaję.

Ja na przykład prawdopodobnie zyskałam na takim nietanim teście źle rozpisane zakresy tętna, w związku z czem kariera sportowa od jakiegoś czasu idzie mi jak mniej więcej po zastygającej smole.

Naradziliśmy się zatem z Wojciem, że wracamy to the roots i testy robimy sobie sami.

Znalazłam się więc w poniedziałek rano (weekend kapinkę mi zginął gdzieś w czeluściach pamięci, co urodziny, to urodziny;)) w Dżabłonnie, na mojej LAWLI rundzie, gdzie ja se strzelałam dwa dwupętlowe sprawdziany, a Niewe zapisywał moje zeznania.

A sprawdzian to ja jadę o tak O! © CheEvara



Po tym wszystkim już w Warszawie przypomniało mi się, że ustawiałam się gdzieś na jakiś wywiad, co bardzo konweniowało z tym, że Niewe podrzucił mię do roboty. Na bicyklu z Jabłonny bym nieszczególnie zdążyła.

Na wywiadzie zaś usłyszałam od dwóch śpiewających młodzieńców, że mam OSZAŁAMIAJĄCE TRYKOTY, co zaprogramowało mnie wesołością na resztę dnia.

Powiedzmy.


Dane wyjazdu:
47.21 km 6.20 km teren
02:06 h 22.48 km/h:
Maks. pr.:50.10 km/h
Temperatura:
HR max:155 ( 79%)
HR avg:126 ( 56%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1594 kcal

Aaaaaaby porzucić rower!

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 0

Wybyłam z rańca do robo wariantem bielańskim, czyli dystansowo najdłuższym, bo wiedziałam, że dziś to ja się nie najeżdżę. Się miałam utowarzyszać z nierowerową Wiolką i to na zakupach, na szczęście spożywczych, więc i ja musiałam rower odstawić.
W związku z tem nawet pięć dyszek mi nie wstuknęło się TUDEJ, czyli żal i nędza oraz rympał.


W kolanach mi CZESZCZY jakby galeon walczył se tam ze szkwałem.


Dane wyjazdu:
76.57 km 5.50 km teren
03:21 h 22.86 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:26.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:211 m
Kalorie: 2124 kcal

Nie podstawili mi lektyki, to jadę BAAAJSIKLEM!

Czwartek, 9 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 2

A zamawiałam! Jak taksóweczkę.

W sumie opłaciło się, bo Pani Matka całkiem przypadkowo urodzinowo zapaczkowała mi lodówkę zgrzewą Monte, to pojechałam sprawdzić, przyznać atesty i znaki jakości KJU (jak KJUPON totka).

Zgrzewka pyszna jak miód, a nawet mniód. A przynajmniej jej dwóch pierwszych delegatów. Resztę zostawiłam na potem.

Na lektyce by mnie nieśli i po tym Monte by mi dupa urosła.

A na rowerze, to - posiadam nadzieję - że się Monte jakimś cudem anihilowało. W końcu ta, no... permanentna ANIHILANCJA!

Chyba ciepło było:).



Dane wyjazdu:
63.29 km 7.30 km teren
02:39 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:53.30 km/h
Temperatura:23.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: 1846 kcal

A dziś wariant taki, żeby jechać jedną opcją...

Środa, 8 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 0

... a wracać drugą.
A że opcjów jak mrówków, to tym razem tylko Lipków miałam wspólny stykiem dla trasy do i trasy z pracy.

Nie nudziwszy się zatem.

Trudno i HADKO, żebym pamiętała, co kręciłam trzy tygodnie temu. Więc odpierdaczam wpis i o.

Także ten.




Dane wyjazdu:
92.37 km 12.23 km teren
03:59 h 23.19 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 2643 kcal

Asepoechaam!

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 0

Nawet znośnie dużo sepoechaam.
A bo i do robo i do Wojcia do Airbike'a, a potem nocami, kolbami, załomocami, przez wiochy, psy, piachy i korzenie.
Prawie jak do domu, po imprezie, kiedy to lewa noga współgra z prawym barkiem.
Ciężko było;)


Dane wyjazdu:
79.24 km 9.81 km teren
03:41 h 21.51 km/h:
Maks. pr.:53.40 km/h
Temperatura:21.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:256 m
Kalorie: 2565 kcal

Łatwizna taka, że se na nią pójdę!

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 2

I trzasnę wpis jak nie ja. Co się będę trzepać słownie, jak nic nie pamiętam:D

Ale choć mam dla Was songa:





Dane wyjazdu:
18.65 km 12.00 km teren
01:29 h 12.57 km/h:
Maks. pr.:37.20 km/h
Temperatura:19.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:116 ( 59%)
Podjazdy:536 m
Kalorie: 754 kcal

Dziś też za wiele nie napstrykalim, pedałami oczywiście

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 7

Najsamwpierw oświadczam, że ja ZBIERAM SIĘ NA ROWER w kwadrans.

No bo co trzeba więcej zrobić niż umyć ryj, zęby, zeżreć, znowu umyćzęby, w międzyczasie żarcia ubrać obciski, nalać treści do bukłaka, założyć toto na plecy, kask na łeb i wyjść?

Nic.

A no widzicie.
A ja mogłabym jeszcze zabić.

Ale ale.

Od brzegu.

Na 7:30 powstała pomysła na pobudkę po to, żeby o ósmej wyturlać się na rowery. I strzelić całodniową wycieczkę, może stówcynę? Skoro góry, wszystko względnie podjeżdżalne... Aż korci!

Problem w tym, że zaczęliśmy od grzebania się. A potem od puszczających na dętkach łatek. Wielokrotnie.

I nie mówię o sobie.

Bo sobie, czyli ja siedziałam se w kasku (dla wywołania większego napięcia), pinglach, rękawiczkach, butach i CZEKAŁAM. Gotowa ku wpięciu się w pedały, ku przygodzie!

Czekałam, aż Misiaki będą po dobrej godzinie od wstanięcia z wyra względnie gotowi do wyjścia.

Jestem następna w kolejce do beatyfikacji i żadne tam uzdrawianie ślepaków niech nie waży się być większą kartą przetargową!

Niezależnie od beatyfikacji jednak.
Nie dam się obudzić nigdy więcej z takim wyprzedzeniem.



Zaś wycieczka nie wyszła w ogóle, bo rozpadał się pieprzony deszcz. LA-Ł! Nakurwiało z nieba tak, jak to tęcza robi całą sobą kolorami. I tam, gdzieśmy się wdrapali, nie zanosiło się na to, że przestanie, że się – jak to mówią – PRZETRZE. Mieliśmy dylematy jak ten pijak na deszczu: stać na zewnątrz i moknąć, czy wejść do środka i się zalać?

Zjechaliśmy stelepani zimnem, skonfundowani, niekontenci i zarządziliśmy, że spadamy w takim razie do stolicy.

A jakeśmy pakowali samochód, wylazło słońce. Goń się, ty cieciu mandaryński!


Jedno co dobre, tośmy wczoraj doznali koncertu... Kaśki Groniec w GÓRKACH WIELKICH. Z szacunkiem przyznaję, że jest przyjemnie artystycznie... pierdolnięta.


Mam lekkie wrażenie, że coś mię z tym Ustroniem nie po trasie.


Dane wyjazdu:
68.54 km 48.00 km teren
04:05 h 16.79 km/h:
Maks. pr.:56.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:178 (%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy:919 m
Kalorie: 2209 kcal

Właściwie mam niewiele do powiedzenia w temacie maratonu

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 4

A nawet zasadniczo.

Nie było nogi, nie było płuc, nie było niczego. Pergolnęłam ten maraton na czternastym kilometrze tuż po tym, jak na zjeździe puścił mi zacisk przedniego koła, dżebłam o drzewo, skrzywiłam przedni hampl i jak odechciało mi się tych jebanych strusi. Mniej więcej wtedy.

Kawalutek za pierwszym bufetem i strefą zrzutu spotkałam wracającego się Bartka, który wracał z urwaną szpryszką i który niniejszym też pergolnął ten maraton.


Z naszego trio tylko Misiaczek coś pojechała (i nawet stała na pudle).

I gdy Misiaczek sobie jechała maraton, my z Bartkiem podjęliśmy próbę odkucia się i pojechaliśmy sobie na wycieczkIe z Ustronia do Wisły, gdzieniegdzie właśnie trasą maratonu, ale gorycz wkurwu czułam mimo przyjemności tejże ekskursji.

Tak więc tak. Poleciałam w ciula jak Zenon z Garsiją.



Dane wyjazdu:
34.09 km 20.00 km teren
02:14 h 15.26 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max:167 (%)
HR avg:111 ( 56%)
Podjazdy:543 m
Kalorie: 1104 kcal

No to my już w okolicach Ustronia, aa-a!

Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 6

Na wstępie muszę zaznaczyć, że Misiaczki to oprawcy, terroryści i ZBOWIDOWCY! Żeby zmuszać mnie do tak zwanego wstanięcia o srogim przedświcie TYLKO PO TO, żeby w okolicach Ustronia być, zaistnieć jeszcze przed 10-tą. Poprzedniego wieczoru wahałam się, czy opłaca się w ogóle kłaść. Mogłabym na przykład w tym czasie pograć w grę. Albo zobaczyć powtórkę Trudnych Spraw. Albo w ogóle PERGOLNĄĆ to wszystko i wyjechać w Bieszczady.


Metę mieliśmy agroturystyczną klimatem w Górkach Wielkich. I stamtąd mua wraz z Bartkiem pojechaliśmy rozruszać dwugłowy kapinkę. Dlaczego drugi Miasiaczek z nami nie pojechał, kapkę nie pamiętam.

Pierwsze paręnaście kilometrów nieco mnie rozczarowało, bo jechalim po płaskim, wzdłuż smródki jakiejś, ale wiedziałam, że Bartek zna te rejony i wie, gdzie mnie wie...dzie:). No i wreszcie zaczęliśmy się piąć jak trzeba, po luźnych kamulcach pod górę.

Na wstępie landszaft bardzo przyjemnościowy © CheEvara


Przy obecnym stanie mojego roweru, a raczej jego ochamien... a nie! Ohamulcowaniu!:D bardziej byłam jednak fanką pięcia się w górę, a nie zjeżdżania. Bo jak zjeżdżałam, to... - ja wiem? - na pełniutkiej kurewce. Nabieram nieśmiałego wrażenia, że właściwie nie powinnam posiadać hampli żadnych, bo i tak wszystkie doprowadzam do stanu potocznie nazywanego „a na chuj mi ten kaktuuus?”

Robiłam w trykoty na każdym co szybszym zjeździe – niniejszym obwieszczam.

Jeszcze nie wie, że będzie łatał:) © CheEvara



Ale warto było wjechać na górę, choćby po to, żeby rozpocząć epokę świadkowania pękającym permanentnie Misiaczkowym gumom. Chociażby. Na jednym ze zjazdów Bartek po raz pierwszy podczas tego wypadu złowił snejka. Gdy on się łatał (po raz pierwszy), ja napawałam się jego widokiem i tym, że to ja nie mam tutaj hamulców, a zatem nie zajmuję sobie głowy takimi pizdrykami jak zmiana DYNTKI.

Mówiłam, że będzie łatał?;) © CheEvara




Jakem się już ponapawała, wjechaliśmy na przełęcz, gdzie spotkaliśmy kota-górala, żwawo gderającego do nas o tym, co jadł, co by zjadł i o tym, że po tym co-by-zjedzeniu dałby komu w mordę. Najchętniej temu, co mu się zasadza na jego upatrzoną kociczkę.
I mówię ci, Che, jak mnie tak wpienili! Myślałem, że nie ZWYCZYMIĘ! © CheEvara




No i o.

Fajnie było.

Lubię takie górskie ułamańce:) © CheEvara



Dystans krótaskowy, ale trochę do zrobienia mieliśmy jeszcze z rowerami. Zwłaszcza Bartek, który jeszcze nie wiedział, że się zobowiązał obtoknąć hamulce me.

I jeszcze nie wiedział, że to i tak na cały chuj;).