Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
130.77 km
12.54 km teren
05:24 h
24.22 km/h:
Maks. pr.:41.92 km/h
Temperatura:4.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2678 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Zdradliwa stówcyna, raz jest, a raz jej ni ma
Sobota, 7 kwietnia 2012 · dodano: 08.04.2012 | Komentarze 3
Dziś jest. Z nawiązką.Łatwo nie było, przyznam. Wojtas dołożył mi na święta TAK, że już dziś ból rozsadzał mi nogi. Nie, nie na myśl o treningu. Całkiem po nim, ale jak już ja mówię, że mnie nogi bolą, to znaczy, że harówa była.
I nie powiem, że tego nie lubię. Lubię very very macz macz.
Po wszystkim (a część główna wszystkiego, czyli treningu odbywała się we Wawrze na Wale Miedzeszyńskim) zajechałam do Marcina podarować mu (odradzałam mu szczerze, ale się uparł był, że chce) mój bezprzewodowy licznik Sigmę (znany Wam jako bezprzewodowa kurwa, raz łącząca, raz nie). Chwilę pogadalim, ale stygnięcie w tej wielce wielkanocnej temperaturze nie jest jakoś wyjątkowo przyjemne, więc zmyłam się w podskokach do domu, mimo że raczej planowałam bezpośrednio zajechać odwiedzinowo do domu złego. Mój własny dom PO TRASIE wziął się stąd, że jesienne rękawiczki nie sprostały dziś zadaniu. Paluchi mi skostnieli.
W chacie uszczelniłam się tak, żeby wieczorem, jak będę wracać, mi dupy nie wytelepało i paluchi opakowałam w zimowe rękawiczory. Świat się kończy. W kwietniu zimowe.
No i udałam się ja. Spotkawszy po drodze Maćka, znajomego takiego, z którym to się kiedyś (dawno, dawno już temu) zapoznałam, ścigając się z Bródna na Powiśle.
Dziś podholował mnie do Mościsk, pod śmieciową górkę, prezentując tym samym całkiem przyjemny leśny szlaczek i tam się rozjechaliśmy. Maciek na Łosiowe Błota, ja w swoją mańkie.
W domu złym, u Niewe napojono mua ilością litościwą i rozsądną, nakarmiono takoż, wychodzić się nie chciało, ale CZA było.
A do domu jechało mi się DRAMATYCZNIE ŹLE, choć ani pod wiatr, ani wyprzedzana przez jakieś dramatyczne ilości samochodów. Dopiero indahaus odkryłam (mogłam była to zrobić już po trasie, bo to w sumie logiczne), że mam powietrza z przodu ilość taką, jakby mi ktoś go żałował.
Zresztą, co mi z tego, że bym odkryła po trasie, jakbym tylko się zestresowała. Pompki nie wożę – takie mam zaufanie do Geaxów.
A uczucie gorejące mam do kawałka o tego, o:
Bardzo me like it.
Kategoria piękna stówka, trening, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
51.18 km
0.00 km teren
02:17 h
22.41 km/h:
Maks. pr.:40.54 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 997 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A już chyba nie pamiętam, CO JA JECHAŁAM
Piątek, 6 kwietnia 2012 · dodano: 08.04.2012 | Komentarze 3
Pewnie zwykłe około-do-robocze ujeżdżanie Centa. Tym bardziej, że zajeb w pracy szeroki miałam i czasu na nic ponad to nie styknęło.Warszawa, taka pusta jest piękna, naprawdę. Można naginać po ulicy i jest po prostu MNIODZIO. Nikt się nie szarpie, nie rzuca, nie kurwi mi, nie łazi po dedeerze.
Można by zrobić tak, że ci wszyscy ludzie już tu nie wrócą?
Swoją drogą, skoro tyle narodu wyemigrowało z zającem i barankiem ze stolicy, to kto dokonuje tych spustoszeń w sklepach? Kogo dopada takie ochujenie, jakby te sklepy miały być co najmniej przez tydzień zamknięte na skobli i spustów dwanaście (po sześć na rodzaj zamknięcia, to ważne).
Paletami ludzie wynoszą ze sklepów OSIEDLOWYCH te majonezy i jajka. Ewidentnie pościli te 40 dni i teraz muszą się nażreć w ramach umiarkowania w jedzeniu i piciu, prawda.
Majonezu zaś nienawidzę szczerze.
Natomiast lubię kawałek ów
mimo, że Bruno tu jęczy jak kastrat.
Dane wyjazdu:
55.10 km
11.30 km teren
02:23 h
23.12 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:8.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1177 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Czyly że naprawdę estem trendi i dżezi!
Czwartek, 5 kwietnia 2012 · dodano: 06.04.2012 | Komentarze 8
Moja sława (niekiedy jak moja własna głupota) przerasta samą mnie. CzytajO mnie, PACZO, czasem komentujO tu, a czasem nie komentujO tu, tylko maile piszą, pardą – piszO.I tak było z ofiarodawcą o takego czego, o:

Mój taczfon robi foty o take o kepske© CheEvara
Poszła z tym też niemoralna wszakoż propozycja, abym zechciała zostać rowerową koleżanką:D
Nie będę tu z nazwiska jechać, napomknę ino, że taka Biała Podlaska to jednak ma internet, choć nazwa wcale nie wskazuje (gdyby Biała chciała emanować swoim za przeproszeniem stałym łączem nazywałaby się eBiała – jak, mam nadzieję, logicznie dedukuję) i tam także sięga moja sława i wyświetla się mój bloga. Michał przybył właśnie stamtąd, TYLKO PO TO, żeby złożyć mi tę wszeteczną (matko, zapomniałam, że znam takie kozackie słowo!) propozycję:D
Się kuźwa ubawiłam tym słoniem (kóry zezuje), oraz zawartością. Można na serio coś takiego gdzieś kupić?:D
W sumie nieważne, najważniejsze jest, że komuś CHCIAŁO SIĘ za tym czymś latać.
No i ło.
Michała zgarnęłam PO TRASIE, gdym śmigała do Jabłonny na lotosowo-airbike'owe spotkanie z Andrzejem Piątkiem i Paulą Gorycką, które to Wojtek zorganizował (pomijam i przemilczam, że podstępnie zostałam wmanewrowana we wszystkie czynności przywitaniowo-pożegnaniowe:D. Prawda, że udanie przemilczam?;)).
Jakem usłyszała, ile procent tkanki tłuszczowej posiada Paula, to najpierw zbladłam, a potem poczułam, że chyba jestem głodna.
A z Andrzejem Piątkiem można było pogadać udział profi-profi na Mazovii, podyskutować o paranoi w PZKol-u i w ogóle dowiedzieć się, kto nie ma szans na MISZCZA ŚWIATA. Ja już na przykład nie mam;)
Powracałam z Jabłonny, odstawiwszy Michała wcześniej na Białołęce i chwaląc se pełnię, cięłam nadwiślańskim Szlakiem Golędzinowskim, gdziem widziała CO JA JADĘ niemal wyłącznie dzięki światłu, które mnię prowadziło i nie była to moja lampka (którą jużem rozebała), a wspomniany księżyc (znacie piosenkę o nim? Bo ja znam:)
Siedzi CheWara na daaaaachuuuu
I spogląda przez luuuupęęę
A tam księżyc na nieeebie
Pokazuje jej dupę)
Tak se myślę, że damskie spodnie kolarskie ŁIW szelki wymyślił jakiś kutas, któremu nie podobała się koncepcja parytetu w kwestiach rowerowych.
Kategoria >50 km, całe goowno, a nie dystans;), nocna jazda też;), we w towarzystwie, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
72.27 km
4.50 km teren
03:09 h
22.94 km/h:
Maks. pr.:45.55 km/h
Temperatura:6.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy:351 m
Kalorie: 1159 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
NARESZCIE coś robię
Środa, 4 kwietnia 2012 · dodano: 05.04.2012 | Komentarze 5
Oki. Jazda dla samej jazdy jest supcio i serio, serio ja to kuoooocham, ale jak słyszę hasełko, że DZIŚ PODJAZDY, to zaczynam w robocie spychać migiem wszystko, żeby tylko wyjść i żeby te nogi już mnie paliły.Nie oznacza to oczywiście, że udaje mi się wyjść jeszcze za tak zwanego dnia (dlaczego mówi się ZA DNIA, ale już nocą, a nie ZA NOCY???)
Było już w zasadzie szaro i mżąco. A że oprócz podjazdów (znów ramka 5-7 sztuk ich do zrobienia) miałam cyknąć WYCZYMAŁOŚCI trochę, uderzyłam zatem z pracy na Wilanów, żeby tę WYCZYMAŁOŚĆ uczynić.
Decyzja dobrą się okazała, bo po drodze, przy krzyżówce Sobieskiego/Idzikowskiego spotkałam Arka z Cozmo Bike’a i mogliśmy na spokojnie obgadać, co mu się w Otwocku przydarzyło. A wydarzyło się to, że na pierwszym kilometrze zerwał łańcuch i choć potem próbował gonić (i gonił – minął mnie kurna nawet na trasie z sympatycznym ‘cześć, Ewcia” – minął, choć z łańcuchem uporał się na tyle, by móc wystartować po dzieciakach z Hobby, czyli z dobrą niemal półgodzinną obsuwą), to już nie udało mu się wskoczyć tam, gdzie planował.
Ciekawe, czy to jest dla niego jasne, że ja go mam za robocopa:D
W każdym razie.
Przemieściłam się na drugą stronę Wisły dlatego, że – jak jadę TAMTĘDYK – żadne światła mnie tam nie zatrzymują i mam niecałe 10 kilosów spokojnej (w sensie, że niezakłóconej) jazdy i se tętno trzymam. Dla mnie ono jest mało znaczące, ważne, żeby jechać, ale Wojtek chce, niech Wojtek ma;)
W końcu wylądowałam na Dewajtis, gdzie przy czwartym podjeździe powiedziałam sobie „Kurna, robię piąty i spiertalam, mam DOOOOSYĆ”.
Bardzo jestem wobec siebie słowna, bo zrobiłam ten piąty-ostatni i spiertoliłam. A konkretnie nawróciłam, żeby zrobić szósty. Zrobiłam i szósty, po którym zjechałam znów w dół, żeby zrobić siódmy. Czyli tak jak chciałam.
Trochę bym siebie nie szanowała, gdybym zrobiła mniej, zamiast więcej. Wiem, że ramka ramką, ale pięć nie równa się siedem.
No bo to jak mieć siedem Monte, a zjeść pięć. Tak samo działa porównanie z Kasztelańskim.
No i przy tych podjazdach nawet jakoś strasznie bujana sztyca mi nie przeszkadzała. TROCHĘ sfokusowałam się na czym innym.
A w ogóle decyzja ucieczki z miasta na szutrową ściechę została wymuszona ludzkim zdebileniem. Naprawdę zainwestuję w airzounda. Oraz zainstaluję sobie widły na kierownicy.
I te tłumoki mają prawo głosowania. Ja jebię.
Kategoria >50 km, NA trening, nocna jazda też;), trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
40.25 km
4.50 km teren
01:44 h
23.22 km/h:
Maks. pr.:43.16 km/h
Temperatura:5.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 773 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Jeszcze dziś odpoczywam:D
Wtorek, 3 kwietnia 2012 · dodano: 05.04.2012 | Komentarze 13
Wojtek mówi, że tak trza po Giga (ponoć organizm się regeneruje – albo reggae’neruje nawet i trzy tygodnie), a ja ponieważ jestem słuchająca się, jeżdżę swoje:D Dla Wojcia odpoczynek to odpoczynek, ale mnię wziął w nawias (chyba się już pogodził z pewnym oporem materii, zresztą jest fanem Możanowego określenia na mnie brzmiącego BETON TRENINGOWY) i zaakceptował moją inność.Wszyscy wiemy, że zakazać mi jazdy na rowerze to jak zakazać pić piwo.
Zatem apeluję.
Po nową sztycę dojechać nie zdążyłam, zatem pod dupą buja mi się nadal (w sumie jakbym miała łóżko wodne), irytuje mnie to ciągle i teraz doszłam też do wniosku, że uda również mam wielkie, bo jak pedałuję, to one trząchają raz po raz tym siodłem. Jeszcze spoko, jak mi w słuchafonach dobra nuta lata, to akurat gibię się w rytmie.
Zadziwia mnie, że zawsze jak pojawia się POCZEBA kupienia czegoś do roweru, to ta POCZEBA ulega namnożeniu i zaraz wychodzi, że trza jeszcze kupić i to, i tamto, i owamto oraz jeszcze kilka dupereli. Mi na przykład chodzi po głowie taki dłobiazg jak jeszcze jeden ŁOWEŁ.
I nie, kurwa. Nie TUP TUP.
A dziś ze zażyłam terenu, co przy okazji przejazdu przez miasto rangi stołecznej jest mało możliwe, ale mua przeprosiła się z nadwiślańską szuterkową ściechą. Fajnie tam jest. I jeszcze nie ma robali, które się zjada w locie.
Dane wyjazdu:
45.19 km
0.00 km teren
02:05 h
21.69 km/h:
Maks. pr.:48.87 km/h
Temperatura:6.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1198 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Sztyca mi mówi, że mam za dużą dupę
Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · dodano: 04.04.2012 | Komentarze 15
No najwyraźniej, kuźwa, gdyż wzięła i się zaczęła obracać. A jest to gówniana sztyca Accenta – zacznę tu, na w sumie dość popularnym blogasku pisać recenzje sprzętowe, to się panowie producenci, obsracie. Że se tak megalomańsko do tematu podejdę.W każdym razie sztyca została nabyta rok temu, nie jest monoblokiem, ino składa się z części podsiodłowej (i archetypowej jednośrubowej konstrukcji) oraz DRĄGA właściwego. Oba te komponenty stały się bytami od siebie niezależnymi i żyją se teraz własnym życiem, co podczas jazdy jest deczko mało komfortowe. No buja mi się to siodło na prawo i lewo pod dupą, karwa mać.
Może komuś, kto jeździ tylko co niedzielę, taka sztyca ACCENTA wystarcza na długie lata, ale przy przerobie kilkunastu tysięcy kilometrów dziennie jest zwykłym szajsem, popierdółką, bym rzekła.
Nerw mnie rozpiera, bo nie ma miesiąca, żebym nie musiała pienięsy na cuś rowerowego wydać. I żebyśmy się źle nie zrozumieli – na rowery & gadżety lubię wydawać, ale tylko wtedy, gdy chcę. Jak MUSZĘ, zaczynam się wpieniać. Może się kuźwa na wrotki przerzucę?
Pięknym gradem dostałam w ryj w drodze do pracy. To chyba symulacja poślubnego rzucania ryżem w twarz – takie ostrzeżenie, w razie gdyby mi odjebało i miałabym wpaść na taki pomysł.
I gdy mi tak duło prosto w japę, se pomyślałam, że jest w tym coś upokarzającego. Można – z perspektywy ogrzewanego, wypasionego samochodu (na przykład radnego) pomyśleć, że straszna biedota ci cykliści i mogłoby przyjść do głowy skojarzenie, że pewnie ten ubogi jedzie do sklepu, jak to na wsi. Na samochód go nie stać, a to przecież żal peel.
Upokarzające, wiem.
Coś jest na rzeczy, że takie tłumy na siłowni? Zawsze przybywałam specjalnie na 21, bo już pustoszało, a tu tym razem tłok jak w kolejce po majonez na święta.
Dane wyjazdu:
70.00 km
66.00 km teren
03:23 h
20.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2231 kcal
No to jadziem z OTWOCKĄ MAZOVIĄ, czyli sezon był się wreszcie zaczął!
Niedziela, 1 kwietnia 2012 · dodano: 03.04.2012 | Komentarze 28
No dobra. Niewe musi oczyścić swój komp (czytaj: Che musi oczyścić komp Niewe;)) i zanim do tego dojdzie, Wisła zamieni się cyklami spływów z Odrą, a ja aż tyle nie mogę czekać, bo znów będę we wpisowym zadzie. A Niewowy komp jest kluczowy, bo Niewe jest w posiadaniu zdjęć Che zapierdalającej w Otwocku (szybciej lub wolniej, z przewagą i naciskiem na LUB). Dodam, że w posiadaniu spoooorej ilości zdjęć. A że sam se zaszkodził tych zdjęć niedosłaniem, lecę z wpisem, opatrując go fotami autorstwa jak zawsze niezawodnego mojego nadwornego i wiernego fotografa ukrywającego się pod jakże wiele mówiącym nickiem Trinke-milch (Łaciate się dla Cię chłodzi, Jacek. Ilość hurtowa z tendencją wzrastającą.) oraz zdjęciami Kostka z Airbike.pl.Ale żeby Niewemu przykro nie było, jak mi dośle już foty, douzupełnię nimi wpisik.
No.
Wbrew temu, jakie miałam marzenia i oczekiwania wczoraj, kaseta przez noc się nie odkręciła. Dziwna dziwność, bo zostawiłam jej w zasięgu rę… w zasięgu wzro… kurwa, zostawiłam w jej najbliższej okolicy oba klucze, żeby się ziściło. Ale nie. Rano – jak wczoraj – kaseta trzymała się zimowego koła (a więc dętkowego, a ja na wyścigach ujeżdżam – za przeproszeniem – bezgumowce – też za przeproszeniem) i popuścić nie chciała.
Pianę toczyłam widowiskową, acz zbędną, bo nikt jej nie mógł zobaczyć.
Gdy Niewuńciu-tralaluńciu przyjechał po mnie, zwlokłam do samochodu i Speca i zimowe koło. Serwis Airbike’a miał być na miejscu, powinni zaradzić (tu proszę sobie odtworzyć skądś ironiczny i mroczny śmiech). Niewuńciu pomóc w odkręceniu nie mógł z uwagi na kontuzyję swą. Z uwagi na nią nie mógł też się ścigać, co go wkurwia/ło i czego chyba nie zamierzał ukrywać.
No bo ile można być niedysponowanym przez rozkruszony – niech będzie, że za przeproszeniem – paliczek??
Niemniej jednak. Funkcje, jakie dla siebie wymyślił na ten dzień Niewe wypełnił, a te były następujące: być zajebistym (udało się), robić zdjęcia (muszę wierzyć na słowo, ale ponoć się udało) i dowieźć moją dupę na miejsce (odwieźć też, co udało się takoż).
Mnię najbardziej stresowała presja czasu i ta jebana kaseta. Startu jako takiego nie obawiałam się, formy też nie, ale co mi po formie, jak będę musiała zapierdalać na zimowym ZAKOLCOWANYM kole. Stres mój (myślę, że przybrał formę fachowego wkurwienia) nie był niewidoczny. Zorientował się co do niego Goro, który nas przydybał, gdyśmy wypakowywali graciochy z samochodu. Potem przyuważył go wspomniany Pijący_mleko, który mimo mojego wkurwa niestrudzenie cykał mi foty (mam wrażenie, że przy tej okazji robił sobie ze mnie podśmiechujki;)).
Nie wiem, co zobaczyli Wojciu i Mateo, których minęliśmy z Niewe w drodze na serwis, ale ja na pewno miałam bielmo w lewym oku i amok w prawym.
Tym bardziej, że na serwisie Airbike’a przydały się moje własne klucze. Swoich nie mieli. No kurna. Z chrustem i grzybami do lasu? Wolne harce;). Moje koło przejął Wojciu (kuoooocham Wojcia) i jął je ogarniać. W asyście Mikołaja. I se wyobraźcie, że całe guano dało się zrobić. Kaseta drgnąć nie raczyła.
Może moje klucze są nieopite i dlatego???
No to ja poleciałam na zwiady na sąsiednie stoisko Shimano. Chuj, najwyżej kupię kasetę, tak? Nie musiałam. Pan w Shimano użył swoich magicznych DYNAMOMETRYCZNYCH (strasznie lubię tak przekręcać) kluczy i kaseta zejszła, jakby właśnie miała tak w harmonogramie i planie dnia.
No to zakładam już zakasecione wyścigowe kółko:

Jednak startuję, bo mam na czym:D© CheEvara
Tu spotyka mnie ppawel i zadaje nieśmiertelne ostatnio pytanie. A ja nie wiem, co będę robić po maratonie, a co dopiero w czerwcu:D.

A to ppawel zagaduje mnie o duo na MTB Trophy© CheEvara
Niemniej jednak ostatecznego kosza nie daję, acz nie wiem, jaki plan na mnie ma Wojciu (którego – jak wszyscy wiemy, bo ja tym nie zamierzam nie emanować – KUOOOCHAM:D).
Chciałam sprawdzić se jeszcze chip, ale gdym zobaczyła kolejkę do maty, odechciało mi się. I poleźliśmy z Niewe pod mój sektor.
Po drodze doń jeszcze zadrażniam i się wyzłośliwiam – tu Danielowi wbijam szpilę (albo on mi, co bardziej prawdopodobne:D):

Strasznie fikuśne to ujęcie:)© CheEvara
W sektorze mojem trzecim jest już Goro w swoich biskupich trykotach, jest i Dżery, nie ma Radzia, który od momentu, kiedym go w Skarżysku objechała na pół godziny, trenuje do upadłego i tym sposobem lansuje się tym razem w sekcisku drugim, razem z tymi, co to mają te śmieszne naklejki na nosach:). Chwilę potem dołącza do nas papieski (bo żółto-niebieski) Zetinho i słyszę z tyłu złośliwego Obcego. Są prawie wszyscy. Prawie – bo Niewuńcio po drugiej stronie barykady zupełnie. Niestety, kurka wodna.
Zanim do sektora wlazłam, ucięłam se jeszcze krótki spicz z ozdrowieńcem Azaghalem, który mnię zagaił, potem już jęłam spełniać się w roli modela. Bo jak nie focił Niewe, to focił Kostek.

Jak zwykle coś dokazuję, tym razem do Gora, którego musicie sobie wyobrazić:)© CheEvara
To też w sektorze, może nie jest to jasne :D

Tu dokazuję do Niewe, a uchwyca to Kostek :)© CheEvara
Ja nawet nie wiedziałam, która z moich potencjalnych rywalek startuje, ale w zasadzie gilało mnie to. Miałam do zrobienia swoje. To znaczy chciałam poprawić wynik z tamtego roku oraz zobaczyć, co dał mi okres zimowy.
No to lu. Goł.
Gdy Jurek wydobywa z siebie niemrawe i anemiczne ‘start’ zapiertalamy. Na tym płaskim pierwszym odcinku, czyli na cholernej nartostradzie zadziwiam sama siebie. W tamtym roku wszyscy mi tu zwiali (no ale wtedy zimowym cyklem wypracowałam sobie pierwszy sektor, w którym wiadomo kto pedałuje) i ja próbując im utrzymać koła (jak kretyn i amator zupełny), zdechłam jeszcze, zanim skręcilim w lasy. A teraz trzymałam koło Dżeremu, z którym się trochę tasowaliśmy, uciekłam Gorowi, który potem mnie oczywiście dogonił (bo ja zerknęłam na pulsaka i apelowałam sama do siebie) i nie czułam zgonu jak w tamtym roku.
Nie wiem, jak to robią inni w relacjach, że pamiętają wszystko po kolei. Ja tak nie mam, więc relacji w postaci niemal live nie budjet;). Tym, co mi utkwiło w pamięci są podjazdy – to się akurat nie zmieniło, pod górę uciekam. Zmianie uległo to, że dzięki męczeniu Airbike’owej jabłonowskiej rundy, podjeżdżam z siodła wszystko i nie zauważam potencjalnych przeszkadzajek w postaci na przykład korzeni.
Swoją drogą zastanawiają mnie kolesie z wysokich sektorów, którym nóg wystarcza na płaskim, ale już na pierwszym lepszym podjeździe uwieńczonym kopnym piachem, schodzą z rowerów (tłumoki, kurna), nawet nie próbując czegokolwiek z tym piachem zrobić. I dlatego tłumoki, że zatrzymują się tak jak jadą. Nie zjeżdżają na bok, żeby puścić tych, którzy przynajmniej próbują. Nie. Oni – jak ci niedzielni bajkerzy, którym coś obciera podczas jazdy w rowerze – zatrzymują się w miejscu tu i teraz.
Tak samo, wszystko, co mogło zamulić, sekcje piachu, przecinałam se niezrażona i klikam, że lubię to.
Jechałam bez licznika, bo wolałam bez w ogóle, niż irytować się na raz stykającą, a raz nie tę bezprzewodową kurwę Sigmę. W związku z tym nie wiedziałam, czy dobrze zapiertalam, czy się snuję. Co z tego, że miałam przejechany czas na pulsaku, jak nie wiedziałam na którym kilometrze jestem;). Skoncentrowałam się wobec powyższego na doganianiu. Nie wiem, jakim cudem dopadłam Gora, któremu chyba wysiadły silniczki, bo zamulił ewidentnie. Zaproponowałam koło i wyprułam do przodu, ale Goruńcio cosik zgasł. I do rozjazdu mega/giga już mnie nie dopędził, a szkoda, bo dobrze pamiętam te przyjacielskie emocje w Łomiankach, gdzieśmy się co chwilę spotykali na trasie. Jakbyśmy – znów za przeproszeniem – ciągnęli się na takiej gumie: raz ja z przodu, raz Goro. I zmiana.
A w temacie rozjazdu, to chwilę przed nim sypnęło śniegiem i to takim, że zasypało mi totalnie numer, no i uniemożliwiło PACZANIE przez okulary. Owa śnieżyca odstraszyła chyba sporo osób, bo w momencie, gdym odbijała na giga, wszyscy śmigali na mega. Luzerzy:D.
Co mi się zresztą bardzo podobało, bo w tych tłumach ludzie naprawdę byli różni, niestety z przewagą takich, dla których singiel jest święty i nie próbuje się wtedy nikogo elegancko MIGNĄĆ.
Fot z trasy nie mam wiele, bo – tłumaczę w opisie foty, dlaczego :D
To jedno z niewielu a konkretnie z dwóch:D

Za wielu fot z trasy nie mam, Niewe się opiernicza. Jak WKU© CheEvara
Ujechałam pierwszy kilometr giga, gdy dojechał mnie jarbla. A ja poczułam, że się odklejam, czyli że czas na żela. Muszę wymyślić jakiś patent na szybkie i niewkurwiające dobywanie tych tubek, bo grzebanie w „nerce” na wertepach nie dodaje mi ani pół punktu do prędkości. Jak żela wciągnęłam, zaczęłam jechać ponownie. Dopędziłam debiutującego na giga KrzyśkaM i udzieliłam koła. Team jest team, nie?;) Razem zaczęliśmy objeżdżać tych, którzy majaczyli przed nami i to podobało mi się bardzo, bardzo. Jedyne, co mi doskwierało to niewiedza. Nikt z mijanych kolarzy nie potrafił mi odpowiedzieć na proste pytanie:
ILE KILOMETRÓW DZIELI MNIE OD PIWA, KTÓRE WYCHLAM NA MECIE??
Chyba wszyscy zdali się na licznik zwany u mnie roboczo bezprzewodową kurwą Sigmą.
Na kilka kilometrów (konkretnie na 10) przed końcem trasy, o czym informowały konsekwentne oznaczenia (i to było zajebiste) dopędziłam też Sajmona, który kiedyś znęcał się nade mną na spinningu. Wreszcie wybrał jedyny słuszny dystans i nawet udało mu się mnię podbudować informacją, iż on śmiga z sektora cwaj. Czyli jechałam w miarę dobrze. Se tak myśle.
Nie wiem, czy jest z mojej strony chamstwem czy nie, jaka jest etykieta na maratonach, ale w sumie nie dbam o to, na ostatnim kilometrze dokurwiłam do mety i niniejszym niestety odstawiłam i KrzyśkaM, i Sajmona.
Na mecie czekała na mnie standardowa obstawa: Niewuńcio, który podczas maratonu doznawał przypływu mocy teleportacyjnych i łapał mnie z aparatem na trasie co i rusz, Radziu i Dżery. Dwaj ostatni poszli na myjkę, a mnie Niewe uraczył piwkiem (bogu, Ty!B-)). Wysączyłam, zgniotłam puszeczkę i atakowana zewsząd sławą i zagajana (Grzesiek Witkowski z Airbike.pl, chwilę potem Tomcio), próbowałam przedostać się do stanowiska Airbike, żeby złapać swoich i Wojcia.

Tu nie widać, ale wychlałam już pierwsze piwko:) Sponsored by Niewe :)© CheEvara
Do tablicy wyników nie lazłam, bo chłopaki mi zeznali, że jestem druga i że całe 10 minut dowaliła mi zawodniczka HP-Sferis, Olga Wasiuk. Uwagę o tym zostawiam na koniec wpisu, polecam być czujnym i krytycznym:D.
W każdym razie. Gdzieś za chwilę zjawił się Goro, który na trasie ratował Bogusia z Gerappy, gdy ten z całą swoją mocą przykoorwił w drzewo; i w trójkę poszliśmy na paszę, której zostało niewiele (w sensie makaronu), a którą serwował mój były Pan Dajrektor Sportowy, Arek z APS.
A potem już dekoraNcja i ja się tak zastanawiam, czy taka wygrana na amatorskim giga miała dla profesjonalnej zawodniczki (w końcu mistrzyni Polski w przełaju, tak?) jakiekolwiek znaczenie, skoro do pudła nawet się nie zbliżyła. Mówcie swoje, ale ja ciągle uważam, że elita powinna jeździć poza klasyfikacją. I nie to, że boli mnie drugie miejsce, bo swoją pozycję znam. Chodzi mi o to, że pro jest pro, a amatorka to amatorka. Niech sobie startują treningowo, ale niech nie rozpierdalają mi punktacji.
Tym bardziej, że (pewności nie mam, ale wydaje mi się, że tak jest) startują niejako gościnnie i na zasadzie barteru – nie płacą za wyścig, ale swoim statusem gwiazd przyciągają na Mazovię potencjalną klientelę.
I tak, wiem, pamiętam już kiedyś u mnie rozpętała się na blogu dyskusja w komentarzach, jak rozpoznać zawodowca od amatora i w imię czego zabraniać im startów w takich wyścigach. Dyskusja była, argumenty były, ale ja ciągle jak ten OSIEŁ trzymam się zdania, że zawodowcy powinni nie być brani pod uwagę w punktacji.
Inna sprawa, że dobrze wiedzieć, ile mi do profesjonalistki (która śmiga z pierwszego sektora, niech to będzie jasne) brakuje.
I abym nie musiała tłumaczyć i się pluć, wyjaśniam: Nie sączę tu hejtów, zawodowcy mi nie przeszkadzają, dobrze, że chcą na taka imprezę przyjechać – podejrzewam, że nawet można z nimi pogadać, jakby się człowiekowi zachciało. Tak samo nie mam do nich żółci tytułem tego, że mogłam być pierwsza, a jestem druga. NIE MAM. Żebyśmy mieli jasność, dobra?
Dobra, wrzucę foty jakieś, bo blacha tekstowa mi się zrobiła:D
Mnię wyczytują, resztę wyczytują, ale wchodzę tylko ja. O tak wchodzę. Znaczy tu już jestem wchodzona (weszła:)

Tutaj se śpiewam i robię układ choreograficzny do Ajm seksi end aj nołyt!© CheEvara

Koedukacyjne podium:D© CheEvara
Nie wiem, czy prawowita odbiorczyni pucharu nie przybyła poń, bo miała go w dupie, czy nie przybyła, bo nie wiedziała...
Ale ta, która weszła zaś była zajebista:)

Strasznie sympatyczna i cywilna ta Olga Wasiuk;)© CheEvara
No i o. Apokalipsa pogodowa sprawiła, że nie było atmosfery pikniku i zmarznięci jęliśmy wynosić się do domów. Z naciskiem na domów złych;).
Na koniec mam jeszcze kilka spostrzeżeń, takich w sumie podsumowujących:
- zmiany w kateringu – chyba wszystko na plus. Żarcie ponoć ekstra, ja doznałam zupy i leczo i było OK. Nie piszę tego dlatego, że zajmuje się tym teraz Arek, ale dlatego, że zupę zjadłam z trzęsącymi się USZMI. Była smaczna.
- oznakowanie trasy – taśmy wszędzie tam, gdzie amok wyścigowy spowodowałby niechybną pomyłkę. I to taśmy GŁAZOJEBNE. Naprawdę profeska.
- smutno mi trochę, gdy przyjeżdżam na metę, ukończywszy PONOĆ koronny dystans, a tam impreza się zwija, wszyscy są już w szale odjazdu. W Otwocku jeszcze zrozumiem sytuację, bo najcieplej nie było i sterczenie tam do przyjemnych mogło nie należeć.
- spadłam do sektora piątego i tak se myślę, co z tymi zawodniczkami (mówię konkretnie o moich konkurentkach), które do Otwocka nie przyjechały? Jakoś nie wydaje mi się, że w Piasecznie będą startować – jak mówi regulamin – z jedenastego sektora. OK, z przyjemnością się zdziwię, jeśli tak się stanie, w praktyce jednak (teraz nie rzucam personalnych uwag, czyli nie wskazuję palcem nikogo, ani nie PACZĘ oskarżeniowo na żadną, bo dowodów i pamięci na to nie mam) jest tak, że się pisze do organizatora, który może nas przesunąć o kilka sektorów do przodu. Na razie tę myśl zostawiam taką zadrażnioną, temat podejmę przy okazji pisania o następnym maratonie, bo się być może okaże, jak sprawy się mają;).
Tak czy owak. Dobrze, że sezon już się zaczął. Ściganko jest fajne;).
Kategoria >50 km, Mazovia MTB Marathon, trening, zawody
Dane wyjazdu:
41.10 km
12.00 km teren
02:00 h
20.55 km/h:
Maks. pr.:39.04 km/h
Temperatura:6.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 892 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
To ja se jeszcze obejrzę Dextera i mówię bajo, sajo, nara
Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 8
I oddalam się w świat morderstw, mając poczucie samozadowolenia, iż jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami. Po miesiącu bycia w bajkstatsowej dupie jest to niebywale ważne. Prawda.A dystansik niezbyt miażdżący, choć uważam, że dziś to se go powinnam potroić, bo jak wczoraj śnieżyca mnie ominęła, tak dziś jej doznałam w ramach przypomnienia sobie, że taki opad w ogóle u nas występuje. Nie narzekam, akcentuję ino, że emocje były.
Ale szczęśliwie treningunio zrobiłam w lesie, jeszcze w piknym słońcu i zasadniczo to TO mam plan zapamiętać z ostatniego dnia marca, a nie jakąś tam pogodową apokalipsę.
Na którą mój były lektor hiszpańskiego zareagował wysłaniem mi dziś smsa (po hiszpańsku mensaje): IHO DE MIERDA, WRACAM NA KUBĘ!
Nawet, gdyby czekały tam na mnie represje, też bym się chyba nie zastanawiała.
No.
Ale zanim obejrzę tego Deksia, podejmę ostatnią próbę odkręcęnia kasety z zimowego koła. Ostatnią z szesnastu, jak słowo daję. Albo ja nie mam lewej strony, czyli tej odwrotnej do ruchu wskazówek zegara, albo ktoś na serwisie w AirBike’u ma wyjątkowo ciężką i równie rzadko spotykaną ZŁOŚLIWĄ rękę. Będą kurna wyciągane konsekwencje!
Dobrze, że maraton dopiero jutro, przez noc kaseta sama się na pewno odkręci. Na wszelki wypadek zostawiam na niej bacik i klucz kontrujący, po co ma szukać po nocy i jeszcze mi się tłuc po metrażu.
To na koniec jeszcze song, który – gdybym prowadziła zumbę – byłby tapetowany na każdych zajęciach:
Ogień to tu jest!
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), NA trening, trening
Dane wyjazdu:
45.54 km
0.00 km teren
01:59 h
22.96 km/h:
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:4.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 808 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Tak jak w bytomskiej restauracji Wesoły Sztygar w piątek w menu jest przegląd tygodnia…
Piątek, 30 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 11
... tak ja w drodze po koła miałam festiwal wszelkich dostępnych w Polsce zjawisk atmosferycznych. Wybyłam z roboty w słońcu, przy Dolince Służewieckiej dopadł mnię deszczyk, potem zawisły mi nad łbem chmury burzowe po to, żeby przyświeciło mię na chwilę słońce, a pod samiuśkim AirBike’m złapał Che grad.W Airbike zaś festiwal żali – Radziu wjechał mi na uczucia, że tak zawsze tylko wpadam do nich, bo coś chcę i zaraz lecę, nawet nie pogadam, nie postoję…
Błożesz ty młój (zawsze mi się wydawało, że to się mówi „Boże, sztymuj”, a to proszę tylko inwokacja…), jak on mi wjechał na uczucia, na moje EMOŁSZEN, no poczułam się, wiecie, lekko dotknięta. Do teraz mnie telepie. No śwynia jestem, wiem. Śwynia, bo Marcin dłubie przy moich rowerach lepiej, niż gdyby dłubał przy swoim, a potem ja nawet nie mam chwilutki, żeby napić się z nim piwka.
Inna sprawa, że ostatnio on dał mi dwa razy kosza, czego Che nie nauczyła się trawić.
W każdym razie.
Taka poruszona wspięłam się jeszcze na antresolę do Wojcia, żeby poplotkować, parę rzeczy ustalić, pośmiać się, przelechmanić trochę czasu i wyjść od niego uchachana (jak w sumie zawsze). A potem wbrew Marcina poleceniu, przytroczyłam oba kółeczka TRYTYTAMI do plecaka, w plecaku zainstalowałam kierę dla Niewe i mamrocząc se pod nosem mantrę, że mam pamiętać, że nie wszędzie się z tym cargo na plecach zmieszczę, pocięłam na Bródno City.
Romantyzm na Moście Gdańskim w postaci całujących się NA ŚRODKU dukciku rowerowego dwóch par ewidentnie nie konweniował z moją ówczesną myślą transportową.
A przydomowe krzaczory prawie mnie zdjęły z roweru. Się byłam zapomniałam. Boże, sztymuj:D
A w ucholcu gra mi to:
&ob=av2n
ohoho.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
88.20 km
2.50 km teren
04:01 h
21.96 km/h:
Maks. pr.:32.79 km/h
Temperatura:6.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1531 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dłuuuugi, lawli dej
Czwartek, 29 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 5
Ile ja kurna rzeczy zdążyłam dziś zrobić! Głównie z uwagi na swoją wrodzoną i nieposkromioną dupowatość łamane na pałowatość, ale dzięki temu dystans wzrósł o trzy dichi.Byłby większy zawżdy, gdybym do końca pozostała sobą i na test wydolnościowy pojechałabym rowerem. Ale jakem rzekła wczoraj, zaplanowałam se tym razem, że będę PROŁ i jak trenery kazali, tak ja wsiadłam do tfu tfu! autobusów dwóch, żeby do Jabłonny na badania dotrzeć. Wypoczęta.
Już pod domem miałam ochotę zajebać babsko, które wbijało mi w żebra pieprzoną aktówkę.
Ale ale. Wyższa ranga wydarzenia, więc się poświęciłam. Wtopiłam kinol w Duży Format i nie dałam się wkurwić… na maksa.
Tylko co z tego, że przybyłam wypoczęta, jak przybyłam też wściekła jak Kamil Durczok na stół?
Same badanka extra, choć najbardziej trafiły do mnie dwie próby ważenia na Tanicie – opcja z wstawieniem ATLETYCZNY jako typ mojej sylwetki przypadła mi do gustu najbardziej, z uwagi na późniejsze wskazania procentowe.
Poruszona kwestia mojego MUTANCTWA też jara mnie wszelako radośnie. Serio, serio.
Wróciłam do domu pokurwionym, jadącym nawet chyba przez Ursus, 126, spojrzałam na rower, po czym rzuciłam wszystko, nawet żarcie i poszłam się cał… Yyyyy, nie to. Poszłam się wyjeździć, kuźwa. Dwa dni pitolenia, a nie pedalenia jest doprawdy gorsze niż tydzień niepicia Kasztelańskiego i miesiąc bez Monte.
Zajechałam zatem do pracy, gdzie okazało się, że cały uj zostało zrobione, w związku z czym nie miałam co wywalić, odesłać do poprawki, wyjszłam więc skonfundowana (by nie rzec WKURWIONA) i zajechałam do Karolajny z kluczem piętnastką, bo te espedziaki, któreśmy niedawno kupiły, trzeba było przełożyć do jej nowego roweru, który se wzięła i sprawiła. Rower wylazł ze stajni Speszjalajzda, którego to zaakceptuję wtedy, gdy Karolina wyłamie odblaski z kół. Inaczej nie klikam, że lubię to.
A potem zrobiłam, debilka roku, 30-parę kilometrów po to, żeby musieć wrócić do domu.
Miszyn akompliszt zatem. Miałam się wyjeździć i się wyjeździłam.
A śpiewam se dziś to:
Serio
Kategoria >50 km, nocna jazda też;)