Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
44.63 km
0.00 km teren
01:57 h
22.89 km/h:
Maks. pr.:38.84 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 974 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dobrze, że jak cuś zapominam, to mogę się wrócić po to rowerem
Poniedziałek, 5 marca 2012 · dodano: 20.03.2012 | Komentarze 6
Bo z buta to SZCZELIŁABY mię lekka kjurwica.A ja po całym mocno zorganizowanym dniu – w moim przypadku mocne zorganizowanie to wstanie z wyra tylko 10 minut po tym, jak na dźwięk budzika wyrzekam poirytowene "szkurrrwa, już?” - wybrałam się wieczorem na siłownię po to, żeby 5 km od chaty zrobić sobie pamięciowy skan plecaka i zorientować się, że butów, to ja nie spakowałam na pewno.
I gdybym ja miała cofać się do tyłu (to nie jest błąd, a raczej wzmocnienie siły wyrazu słowa i dokładne zobrazowanie tego cofania się) po te buty jakimś komunikantem miejskim, to dziękuję, trening umieszczam sobie dokładnie tam, gdzie u dołu pleców zaczyna się taki rowek sarkazmu i kontestacji.
Dzięki całej tej operacji CAFANIA SIĘ z siłowni wyszłam ostatnia, prawie wyproszona (a i czułam się jak wypatroszona).
Zasadniczo z tego dnia naukę mam dla Was taką, że miejcie ajs szeroko ołpen, jeśli nie chcecie zginąć. Na styku Bielan i Żoliborza grasują pudła i to nie jest śmieszne:

Uwaga na kartony na Bielanach!© CheEvara
No. Słońce załadowało się na dłużej, a radochę z niego potęguje we mua coś, co se wzięłam i odgrzałam. O to:
Zamiennie z Mamą Selitą.
Dane wyjazdu:
130.21 km
20.00 km teren
05:37 h
23.18 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2485 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Mrozów nawiedzenie święt... tfu! Uchowaj Panie! ŚWIETNEJ! CheEvary:D
Niedziela, 4 marca 2012 · dodano: 19.03.2012 | Komentarze 18
Za ową wycieczkę dostałam od Wojtka opierdol:). Bo za długa i w ogóle ten tego. Wiedziałam, że tak będzie, nie konsultowałam moich zamiarów zatem, wierząc święcie w zasadę, że łatwiej uzyskać rozgrzeszenie niż pozwolenie.Działa;)
Poza tym słońce świeciło tak, że byłam pewna, iż szczeznę, wybuchnę, wypatroszę kogoś/coś, jak nie spędzę w końcu całego dnia na rowerze/w towarzystwie rowerowym.
Wkurwiały mnie te ostatnie dni zwykłych dojazdów gdzieś, na ogół tylko do pracy, potrzebowałam dnia szwendania się, nawet jeśli miało to być szwendanie się pod wiatr.
Żeby ten dzień uznać za wypełniony jak należy, wstałam o brzasku, trening zrobiłam na trenażerze, bo ja na te swoje cuda mezocyklowe mam ustalone, wynalezione MOJE trasy, a wiedziałam, że tam, gdzie je zwykle cykam, będzie mi w związku z wypadem do Mrozów nie po drodze, rozstawiłam więc Tacxowe gówno, swoje przejechałam, po czym zrobiłam szybki przebiering, kąping, porwałam aparat i w drogę.
W Mrozach wiedziałam, że spotkam Niewe, Gora, Dżerrego i Radzia, zatem cel był jasny i klarowny – wychylić z chłopakami piwko. Wszyscy wiemy, jak brończyk smakuje po maratonie, wszyscy wiemy, że na zimowych edycjach Mazovii piwa, nie wiedzieć czemu, nie dystrybuują, postanowiłam zatem pozostać tą całą ZAJEBISTĄ CHE i z portfelem pełnym monet proszących o wymianę ich na buteleczki kilku zimnych przyjaciół, pojechałam w pełnym słońcu, hen przed siebie cholerną trasą na Mińsk Mazowiecki do Mrozów. Nie było źle, jeśli chodzi o samochody. Tylko trzem parchom należałby się karny kutas za wyprzedzanie na żyletkę.
Wiatr wiał mi w ryj, muzyczka w uchu świdrowała, słońce robiło wreszcie to, co do niego należy, czyli było, a ja radośnie młóciłam nożynami pod wiatr, przez wiochy (między innymi przez Mienię, która powitała mnie tabliczką MIENIA ROCKS!), wspominając, jak w tamtym roku prawiem na maraton w Mrozach się spóźniła;).
Zajechałam na metę maratonu, uprzednio napełniwszy plecak bursztynowym nektarem, przystanęłam, se przy barierkach, sprawdziłam w taczfonie, kto już na metę wjechał, kogo mam szukać, a na kogo jeszcze czekam i opstrykałam quarteza, który tym razem pełnił GŁOŚNO funkcję porządek-mana i opierdalał tych, którzy powinni zjechać na bok po tym, jak przyatakowali metę. Quartez totalnie mnię nie zauważył, uznałam zatem, że za taką potwarz pojadę mu po imieniu i wezwałam go do raportu.
Tu jeszcze nie wie, że świdrują go oczy samej Che:

Co ja paczę, oto quartez!© CheEvara
A tu fotę robi mi (nam) Pan Tata bmtwo:

Che tym razem w roli fotografera:)© CheEvara
Na metę pierwszy wpadł Radziu, kontent, że pierwszy, kontent jak cholera, nabuzowany satysfakcją i równie ufanzolony. Potem wbił Dżery, dalej Goro, ufanzolony już ponoć od początku maratonu (dlaczego, tłumaczy u siebie na blogu, polecam zapoznać się jednakowoż z moim demaskującym fakty komentarzem pod wpisem;)) i zawitał też Niewe, który jako jedyny uszanował to, co w tym moim małym plecaczkowym domku na plecach do tych jebanych Mrozów żem targała!
Spożył piwko nabożnie, tak, jak sobie to wymarzyłam, swoje notowania u mnie poprawił też Krzysiek Airbike'owy, który skorzystał z mojej piwnej gościnności i z butelczyny uronił również.
To lubię:)

Radek zadowolniony i ubłocony. Dżerry taki sam :D© CheEvara

Chłopaki z wypucowanymi sprzętami:D© CheEvara
Na metę wpadł również jakoś cuś wkurwiony obcy17, a że ja zmarzłam na tym postoju, bo trochę telepica temperaturowa była, zarządziłam, że chłopaki idą na zupę i ja – jak się okazało – też, bo Krzysiek oddał mi swój kuponik.
Ten Krzysiek:

Krzysiuńciu tralaluńciu:)© CheEvara
Przy stole jak to przy stole, nic się nie ukryje:

Zdjęcie ukradzione z Cyklopedii, a ukradzione Zbyszkowi Kowalskiemu - loff loff :)© CheEvara
Sączyliśmy, robiliśmy hałas i harmider i kusiliśmy brązowymi buteleczkami. Kusiliśmy tak, że Majka Busma aż stanęła nad naszym stołem i załkała żarłocznie nad naszym smacznie kasztelańskim losem. Gdyby przyszła wcześniej trafiłaby na całą butelę i bym jej tę butlę oddała. A na takie za późne przybywanie jest nawet ludowe powiedzenie, wobec czego Majce dostał się ino łyk.
Każdy z nas musiał się jakoś zebrać. Ja chciałam dzień na kołach spędzić, Niewe też, nawet obcykał trasę alternatywną do krajowej chyba dwójki, pożegnaliśmy się zatem z Radziem, Gorem i Dżerrym i podążyliśmy. Szlakami gdzieniegdzie mocno OFROŁDOWYMI, ale jak słusznie u siebie Niewe zauważył – lubię ja to:)
Kilka razy obkopaliśmy się w błocie, przekraczaliśmy też tory na dziko, grzęźliśmy w trawie i właśnie dlatego było zajebiście.
W Otwocku – z powodu dnia, który właśnie powoli uciekał – zdecydowaliśmy wsiąść w pociąg i dotrzeć do Zachodniego dworca i stamtąd jeszcze, znów na kołach – podążyć na Niewe ojczyzny łono.
Zmarzłam, zmęczyłam się, ale kurna. Co może być w życiu fajniejsze?
Kategoria >50 km, krajoznawczo, piękna stówka, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
13.08 km
0.00 km teren
00:44 h
17.84 km/h:
Maks. pr.:26.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 219 kcal
No to trzecia część, zaległa tak samo, jak i ostatnie wpisy:D
Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 19.03.2012 | Komentarze 11
Część trzecia dotyczy trzyrowerowej soboty, którą to – część, nie sobotę – miałam wrzucić jako ostatnią część, a zatem naturalną kontynuację dwóch poprzednich.Powyższe zdanie napisałam, żeby zanudzić potencjalnego przypadkowego odbiorcę tej notatki oraz po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze potrafię pierdolić trzy po trzy:D
W każdym razie.
Po tym jak nażarłyśmy się na sztywno u Karoliny, rzuciłam hasło, że trzeba jeszcze wykorzystać ten piękny słoneczny dzień i że idziemy jeszcze na rowery. Ja miałam plan zaposiadać w domu moje rowery wsje, a że mój full spędził część zimy u Karoliny w domu, potrzebowałam jej samej, żeby pomogła mi w dotarganiu do mnie i FSRa i Centka.
Stanęło na tym, że Karolina wsiada na Centiego, ja na fulla i jedziemy se spacerkiem na Bródno (czyli kompensacji i aktywnej regeneracji ciąg dalszy), odstawić moje bicykle. Tak, tym sposobem została u Karolajny moja kolarzówa, czyli stan posiadanych na metrażu rowerów zmianie za bardzo nie uległ:D
Ani na moim metrażu, ani na metrażu Karoli.
Ale świeciło TAKIE słońce, że dla mnie w taką pogodę przechodził tylko full. Miałam lekkiego stracha o Karolę, bo w Centku moje pedały są wyjechane już okrutnie, a to w zestawieniu z kompozycją nowych bloków i braków jeszcze umiejętności reagowania w porę i na czas groziło wyjebką.
Jakbym kurna wykrakała:)
Karolina pizgnęła o bruk w połowie drogi, może nie jakoś dotkliwie, ale z rozczarowaniem dla siebie samej i mnie. Już myślałam, że będzie pierwszą osobą, która nie zaliczy rozdziewiczającej spd gleby. Ona też tak myślała:)
Potem było już bezpiecznie.
U mnie na chacie przysiadłyśmy na malutkie piweczko, po czym dziewczyna wróciła do domu trambajajem, a ja pojechałam Centurionem jeszcze się ponawyżywać (jeden z drugim), o czym wspominałam w drugim wpisie z tegoż dnia.
No. I tak o.
Dane wyjazdu:
46.78 km
0.00 km teren
02:46 h
16.91 km/h:
Maks. pr.:23.80 km/h
Temperatura:5.0
HR max:153 ( 78%)
HR avg:114 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 222 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Soboty trzyetapowo-trzyrowerowej część druga;)
Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 15.03.2012 | Komentarze 5
Taki rumor w Airbike na Dereniowej potrafię zrobić tylko ja, a asystować w tym potrafi mi tylko Karolina. Dwa huragany wtargnęły do sklepu.Stanowiłyśmy niekłamaną atrakcję dla chłopaków, zwłaszcza Karolina, która par butów przymierzyła na oko osiemnaście. Ja w tym czasie bajerowałam Bartka na serwisie i uśmiewałam się, wspomniany rumor robiąc konsekwentny.
Słavciu z cierpliwością godną lepszej sprawy obsługiwał Karolę, która nie mogła przeżyć, że A ROZMIAR JEJ TO CZTERDZIEŚCI DWA.
W ramach tej fullserwisowej obsługi - chwilę po tym, jak z ust Karoliny padło sakramentalne "biorę se te buty na moje buty i ślubuję nie jęczeć, jakie to są wielkie buty" - nastąpiła wymiana pedałów na miejscu. Ja na wypadek wszelaki klucz ze sobą targałam, w razie gdyby wymiana w sklepie przez chłopaków miała stać się na skutek kilku czynników niemożliwa. Czasem tak bywa.
Jeszcze na koniec manipulacja z płaceniem, narobienie harmidru w sklepie i na serwisie raz jeszcze i w końcu wyniosłyśmy się z Dereniowej. Miałam wrażenie, że jak tylko zamknęły się za nami drzwi, w środku sklepu przeszedł tajfun oddechu ulgi, że to już za nimi i że teraz męczyć się z nami będą ci na KENie.
Po drodze spotkałyśmy Krzyśka, który śmiga w AIRBIKE.PL, gdzie pełni funkcję skarbnika, umówiłam się z nim, że nazajutrz widzimy się w Mrozach (on miał się pościgać, ja zjawić się towarzysko) i mogłyśmy z Karoliną tuptać dalej. Chwilę później Karolina spotkałą jakiegoś swojego znajomego, a mnie przychodzi do głowy, że jakby trzeba było z każdym napotkanym PO TRASIE kimś strzelić setkę, to jeszcze w tej samej godzinie ustanowiłybyśmy nową definicję hasła "pijane w trzy dupy".
A na KENIE jak to na KENIE. Ruch jak na Wall Street, zatem z lubością zaszyłam się w serwisie u Marcina i Radzia, tym bardziej, że jacyś supernowocześni rodzice, którzy przyleźli na zakupy całą familią, postanowili nie wyprowadzić na zewnątrz w celu uspokojenia DRĄCEGO MORDĘ NA CAŁY REGULATOR szkodnika.
Ja znoszę uzasadniony ryk dziecka, ale nie ryk małego pieprzonego terrorysty, któremu chodzi konkretnie o nic, ewentualnie o wkurwienie wszystkich w promieniu czterdziestu kilometrów.
Na serwisie trzy razy sięgałam po młotek, żeby ten ostry koniec umieścić w oku jebniętej matki, której najpewniej wydawało się chyba, że wszystkim ten ryk odpowiada.
Wielce zatem ucieszyło mnie przypomnienie sobie, że Pani Mama Karoliny poprosiła o kupienie gdzieś koperku do młodych ziemniaczków, z których kleciła dla nas obiad, to wyszłam na pobliski bazarek, z trudem powstrzymując pragnienie jebnięcia tych głośnych ludzi czymś odpowiednio jednorazowym.
Poszłyśmy z Karoliną na bazarek tugeda, zapewniając niesamowitą rozrywkę wizualną tym, którzy tam i coś sprzedają, i tym, którzy coś kupują. Dwie dupy w obciskach wracają z jednym pęczkiem koperku. Zaiste.
Wracają i kogo napotykają pod sklepem? Pawła mtbxc, który czekał na trzony i mózgi zgrupowania Bike Academy, czyli Grześka Golonko i Adama Starzyńskiego. Ci, którzy czytają blogaska Pawła wiedzą, że pojechali se oni, ŚWINIE! do Chorwacji z rowerami, wkurwiać wszystkich fotami w spodenkach i w trykotach z krótkimi rękawami.
Z Pawłem (który kilka dni wcześniej mnię odwiedził osobiście i w cywilu indahaus, by zapożyczyć pokrowiec na rower) wymieniliśmy serdeczne złośliwości, oplotkowaliśmy wszystko, na ile się da w tak krótkim czasie oplotkować i tyle go widziano. Pojechał. Do Chorwacji, gdzie jakieś tam KANIONY mu z ręki jadły.
No mówię Wam, dzień spotykania znajomych.
Poczekałyśmy z Karolą na Marcina, który o 14-tej kończył robotę i w takiej konfiguracji wytoczyliśmy się z KENa, Karolina klikając blokami poprzez edukacyjne (nabieranie odruchów, wiecie:)) wpinanie i wypinanie buta, Marcin fikający na swoim Stumpie i Che zakochana na nowo w Centurionie. Przy Imielinie spotkaliśmy Bartka (tego samego, z którym godzinę wcześniej na Dereniowej wbijaliśmy sobie szpilę), który fikał też, acz na swoim andżeju.
No i taka mafia (w tym ja, głaszcząca Centka po mostku i niżej też) przejechała pół miasta, gdzieś po drodze zgubiła Bartka i na Puławskiej została zatrzymana przez patrol policji, za jazdę po chodniku.
- To jakaś zorganizowana akcja? - wypaliła Karolina.
Aspirant spisujący poczucie humoru miał nieinwazyjne i nie nawiązywał interakcji z nami, choć brewka mu pykała, a i uśmieszek się gdzieniegdzie przwijał. Prawie nie zdzierżył, gdy ja na pytanie o imiona rodziców wyjawiłam mu, że Józef i Krystyna, przy czym Józef to matka, a Krystyna to ojciec, ale niech mnie nie pyta, czemu tak jest, ale ktoś tak to wymyślił i tak zostało, dokładnie tak, jak z tym znakiem zapytania, którego kiedyś nie chciało się komuś przetłumaczyć i teraz jest tak samo i po polsku, i po czesku, i po węgiersku. Generalnie dziwne, ale trzeba się z tym pogodzić.
Nstomiast koleś w tak zwanej suce, który przez RADIOLĘ sprawdzał nasze dane, ubaw miał po pas i chwilę po spisaniu całej trójki oznajmił wesoło, że będzie tym razem tylko pouczenie i zapytał:
- Czy czujecie się państwo pouczeni?
Na co głupia Che odrzekła:
- Panie PERSPIRANCIE czujemy się pouczeni jak jasna cholera! Nigdy nie byliśmy tacy pouczeni!
Czym tylko gościowi jego dobry ubaw scementowałam. Takich ludzi to ja lubię, podrażni, podrażni, a potem połaskocze:)
No. Marcin odholował nas pod samą karolinową twierdzę, nie zechciał wleźć na obiad (z tym koperkiem, z którym to tak dzielnie paradowałyśmy przez bazarek i przyległości), ja natomiast wykorzystałam tę chwilę na to, by urobić Karolinę pod kątem wykonania ostatniej części mojego niecnego planu;).
A poza tym obiad Pani Mamy to jest PAN KRÓL OBIAD Pani Mamy.
--
pe.es. Kilometraż Centurionowy jest właśnie taki dlatego, że do około piętnastu kilometrów przejechanych z serwisu do centrum z Marcinem i Karolajną doliczam późnowieczorny dystans z rundki po mieście. Musiałam. Musiałam:). Ale czwartego wpisu z tego samego dnia dziergać mi się już nie chce.
A średnia dramatyczna, ale Karolina i Marcin to osoby, z którymi powinnam odrabiać lekcję z superkompensacji:D
No i to jeszcze nie koniec;)
Dane wyjazdu:
13.61 km
0.00 km teren
00:27 h
30.24 km/h:
Maks. pr.:47.44 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 250 kcal
Rower:
To będzie sobota trzyetapowa;) Część pierwsza
Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 15.03.2012 | Komentarze 0
Pytanie dnia - jak to zrobić, żeby i odebrać Centuriona z serwisu i zanadto nie obrzygać komunikacji miejskiej, w którą wsiąść muszę, żeby wrócić moim najulubieńszym rowerem? Wytęsknionym i w ogóle?Odpowiedzi są dwie i są połączone:
A. Znaleźć sobie towarzystwo
B. Kombinować.
Towarzystwo to nie problem. Już dawno namawiałam Karolajnę na zamianę platform na spdy. Kiedyś nawet zmusiłam ją do jazdy w moich Sidikach i na Centurionie, żeby zapoznała się, w czym rzecz i żeby się spodobało. Skutek odniosłam. Karolajna zapoznała się, w czym rzecz i spodobało jej się.
Ma się to zacięcie marketingowe.
Dziewczyna dojrzała emocjonalnie i finansowo do decyzji, że jedziemy kupić dla niej laczki i pedały.
A że ja lubię załatwiać siedemset trzy rzeczy za jednym zamachem, zarządziłam, że jedziemy do Airbike, bo tam i są buty, które sobie upatrzyła w necie, i jest też mój oporządzony Centurion, do którego znów będę mogła mówić wyłącznie ładnie, zamiast ostatniego NOŻ TY KURWO (ale to tylko w zamian za niedziałający napęd).
Dobrze to rozkminiłam? Ano pewnie, że dobrze.
O poranku, słonecznym, acz rześkim dosiadłam kolarzówencji, mojej strzały i najechałam jak Tatarzy Konstantynopol twierdzę Karolajnową w centrum. Zawsze to 13 km na rowerze, a nie w komunikacji. Słoneczko przypiekało, a czas wolno płynął, nie na tyle jednak, żeby nie chciało mi się już teraz zaraz natychmiast przedostać się na Kabaty PO MÓJ NAJULUBIEŃSZY ROWER.
Narada nastąpiła burzliwa, wskutek której zdecydowałyśmy, że garażuję u niej kolarzówkę, ona porywa swego Wheelera, w takim składzie ładujemy się do metra, lecimy do Airbike na Dereniową po buty, a stamtąd za pomocą aplikacji zwanej SZPACJIREN GEJEN MACHEN KLINGEN, czyli spacerkiem przedostajemy się na KEN po Centiego.
Ową przejażdżkę metrem zniosłam dobrze tylko dlatego, że Karolina mnie zagadywała i po raz pierwszy nie myślałam o strzeleniu womita w wagonie.
Ponieważ dzień ten przejechałam na trzech rowerach, a rzetelność lubię, to by było na tyle, jeśli chodzi o kolarzówkę, zapraszam zatem do części drugiej, Centurionowej:D
Dane wyjazdu:
38.66 km
0.00 km teren
01:45 h
22.09 km/h:
Maks. pr.:49.74 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:118 ( 60%)
Podjazdy: m
Kalorie: 724 kcal
Rower:
Piosenkę pana Koracza O WIOŚNIE bym chciała najchętniej usłyszeć
Piątek, 2 marca 2012 · dodano: 14.03.2012 | Komentarze 2
Bo porzuciłam zimówkie-kurtkie i se życzę, by to wystarczyło jako forma zaklęcia rzeczywistości. Ponieważ wpis o drugim marca robię niemal dwa tygodnie później, mogę śmiało post-prorokować, że wystarczyło w ilości PRAWIE. Też dobrze. Zawsze mogły wrócić mrozy, a ja nie lubię przepraszać cuś, czym chwilę wcześniej wzgardziłam. W tym wypadku kurtkę.A tu pojawiła się krótka zajawka, demo, wręcz trailer wiosny i ja się przywiązuję do myśli, że to już.
Ponieważ jeździłam krótko, będę też pisać krótko. Notka dla notki, bo kto by kurna pamiętał, co się działo dwa tygi wstecz. Innymi słowy, nie pomnę CO JA JECHAŁAM.
Mój blogas obrasta mchem i paprocią i zaraz stanie się tak, że wpis tu będzie można powitać zwięzłym: CO JA PACZE, NOTA U CHE!
A zima prawdopodobnie wsiadła tu i jedzie do Babilonu:)
Dane wyjazdu:
48.18 km
0.00 km teren
01:57 h
24.71 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1134 kcal
Rower:
Mgła sprawcą ogólnoludzkiego ochujenia
Czwartek, 1 marca 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 5
Naprawdę. Mam do roboty kilometrów około 15, a już na czwartym myślałam, że oto jest dzień, w którym ktoś wskoczy na mój stołek, bo ja zwyczajnie do robo cała i zdrowa nie dotrę. A to jakiś kutas wielgus wymusi na mnie pierwszeństwo ze swojej wyraźnej podporządkowanej, a to mi się jakaś franca korpotaksówkowa nagle zatrzyma tuż przed kołem, centralnie, bez krępacji i niefrasobliwie na pasie ruchu, inny chujas włącza lewy migacz, a odwala kichę i skręca z lewego pasa w prawo, noż ja je-bię.Sprawdzam w kalendarzu, w grafiku, w przepowiedniach niejakiego Nabuchodonozora, w horoskopie w „Angorze” i nie! Nigdzie nie napisano, że mam dziś umrzeć.
Dobra, OK, owszem, jadąc do pracy, napotykam wymalowany na jednym z osiedli konkretny nakaz brzmiący: UMRZYJ CHUJU, ale nie biorę go do siebie personalnie, bo po pierwsze, nie mam na to czasu, po drugie, tego dnia, kiedy wszyscy chcieli mnie unicestwić, miasto spowijała mgła, a w nakazie o tym ani słowa, że mam umrzeć w mgłę, co trochę wyklucza mój osobisty koniec świata dnia pierwszego miesiąca trzeciego roku bieżącego.
Po co wam wolność, jak macie te swoje samochody, a potem utykacie w nich w drodze do wolnej pracy, na której to drodze was bez wysiłku opykuję moim kolarzówo-superśmigaczem. Hę?
Kategoria NA trening, nocna jazda też;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
38.35 km
0.00 km teren
01:44 h
22.12 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 761 kcal
Rower:
Bonus Day;)
Środa, 29 lutego 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 4
Na tę okoliczność - tę w tytule - wzięłam i się wyspałam. No dobra, zasadniczo to tylko dlatego, że po wczorajszym treningu korciło UTRZYMAĆ poziom spożycia, jaki sobie narzuciłam na wyjeździe, a zatem korciło zejść do sklepu i ustrzelić choć Łomżę w wersji mini.Aaale. Postanowiłam - nie wiem, czemu, co mi się stało, chwilowa zaćma chyba - oprzeć się owej silnej pokusie i zamiast do sklepu polazłam spać, co poskutkowało tym, że nadprogramowy dzień roku 2012 powitałam wyspana. Choć to mocno ambiwalentne, bo niby 10 godzin, ale jak człowiekowi śni się Jarosław Gowin, to jakie to jest spanie. Na pewno spałam w czwartej strefie.
Choć nie. Z Gowinem to by była Strefa X (z amerykańska „The Monsters”;))
Po szitowym pogodowo wtorku przyjszła wiekopomna CHWIŁA, w której mogłaby już zaistnieć wiosna. I słońce oraz jakieś małe, latające, ćwierkające obsrańce. Jak BONUS DAY, to na sto procent, na max, max, max;).
Pocinam na tej kolarzówie i cholernie się cieszę, że na te dziurska nie mam jakiegoś wyniunanego Alleza czy Tarmaca. Marzy mi się, ale miejmy litość. Takich dziur nie widzieli nawet zakopiańscy górale od czasu Międzynarodowego Festiwalu Takich Dziur w Montrealu w 1976 roku.
Szkoda tylko, że roboty tyle, że tłuc kilosów nie ma kiedy, nie ma jak.
Jak jeździć, panie premierze? Jak??
Kategoria zwykły trip do lub z pracy, pierd motyla, czyli mniej niż 50, całe goowno, a nie dystans;)
Dane wyjazdu:
66.74 km
0.00 km teren
02:44 h
24.42 km/h:
Maks. pr.:44.66 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1664 kcal
Rower:
Kolorki na zakwasiorki znów [nie napalajcie się, wpis mocno archeo;)]
Wtorek, 28 lutego 2012 · dodano: 13.03.2012 | Komentarze 6
Powyjazdowe i ponartowe. Ogólnego BOLENIA nabawiłam się od upadków, od wstawania, a raczej napinania mięśni przy próbach SUKCESYWNEGO wstawania, od pizgnięcia na stoku na zjazdówkach, a od tego ostatniego weszłam też w posiadanie sińców w liczbie TRZYSET, ale w największe osłupienie wprawiły mnie BOLENIA pleców i tricepsów – zapewne od nowicjuszowskiego szarpania za orczyk.BTW leżanko pod orczykiem zaliczyłam i leżąc, widziałam już jak te czerwone talerze walą mnie po łbie, takim PAU, PAU, PAU.
No nic. Miałabym jeden ból więcej, o ile bym w ogóle dowiozła głowę po tym strzeleniu z orczyka.
Ponieważ Specka mam zakolcowanego, a zmiana opon to jest coś, do czego podchodzę z takim samym entuzjazmem, jak do rwania zęba, gastroskopii, polskiego komercyjnego kina, zaś Centi w serwisie jeszcze, robotę najechałam Kogą, czyli moją hipsterską kolarzówą. Rano się dało nią jechać, bo – jak wyrzekłam do Niewe: ,,zobacz, gównianą warszawską odwilż przetrwalim w górach – o dnieniu świeciło słońce, po którym to ślad pozostał po południu żaden, a wręcz sypnęło śniegiem, o czym od razu nadworni fejsbukowi sprawozdawcy pospieszyli donieść. Chyba se zamuruję okna, po co mi one, jak o wszystkim przeczytam na fejsie.
Najbardziej jednak krotochwilny okazał się mój Możan najulubieńszy, któren to też na cienieńkich oponkach wybył z chaty, a który to namawiał mnie do wspólnego powrotu z pracy, w ramach towarzyszenia se w niedoli. Wyzwał mnie bowiem w esemesie od ciot, które wystraszyły się śniego-deszczu, jak już se w domu suszyłam gacie, lacze i suty też, do kórych to przemokłam, a może mi zawilgły se strachu, bo parę razy kółeczko mi na ulicy poleciało.
Ja nie z tych, co z rowerem w komunikację wsiądą.
Ale z tych, co wysuszą lacze i pojadą na wąskich oponeczkach na siłownię, bo trza. Aha, aha.
Lajtowy mjuzik, co nie oznacza, że banalny:
&ob=av2e
Kategoria >50 km, NA trening, nocna jazda też;), zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
18.40 km
0.00 km teren
01:05 h
16.98 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: 486 kcal
Drugi dzień w ODWILŻNYCH Pieninach, ach, ach!:)
Piątek, 24 lutego 2012 · dodano: 08.03.2012 | Komentarze 10
Poczuwam się w obowiązku sprawozdawczym nieco bardziej niż Niewe, który wpis o drugim dniu harców pienińskich streścił i zrelacjonował, i owszem, ale oszczędzając w sile wyrazu słowa.A ja pisać dużo lubię (niekoniecznie UMIĘ), to wdaję się w szczegóły.
Ponieważ z pogodą trafiliśmy jak niemalże kulą w płot, bo albo padał deszcz, albo deszcz lał, albo po prostu padało i lało, byliśmy uzależnieni od tegoż. Ale żeby nas nie kusiło przebimbać bezczelnie i wszetecznie cały dzień, zapakowalim inwentarz sportowy do samochodu i zaczęliśmy mokry dzień od zwiedzanka ruin zamku w Czorsztynie. Oczywiście trzeba było za to zabecelować (straszne oszustwo z tym płaceniem, człowiek buli, a i tak żaden duch mu się nie ukazuje. Nie to co Nokia). Z puli dostępnych biletów normalnych i ulgowych próbowałam w kasie uzyskać te drugie prostym i – według mnie – logicznym pytaniem:
- A proszę panią, jak ktoś czuje ulgę, to może liczyć na bilet ulgowy?
Pani spojrzała na mnie wzrokiem sugerującym, że na ulgowy bilet nie zasłużyłam, ale na NORMALNY tym bardziej nie, po czym skosiła Niewe z kasy i poszliśmy z buta (strasznie dużo na tym wyjeździe chodziłam, normalnie tak nie mam;)) zobaczyć, jaki to rozmach mieli w tym średniowieczu. Czy innym rokokoko.
Zamek (a raczej przedzamcze) w oddali wygląda tak:

Zaśnieżony Kastel de Czorsztyn© CheEvara
W ogóle od kasy do zamku droga prowadziła bajkowa – padał lekutki śnieżek, drzewa były oblepione na biało, pod butami skrzypiał śnieg i w ogóle było bjutiful.
I aby w pełni wykorzystać takie walory landszaftu, dostałam polecenie służbowe zrobienia u wrót zamku czegoś głupiego. A że nic mądrzejszego mi do głowy nie przyszło, wykonałam – zgodnie ze wskazówkami – następującą durną figurę:

W odniesieniu do osoby nie mówi się 'coś głupiego', tylko KTOŚ GŁUPI:D© CheEvara
POPACZALIM, pooglądaliśmy, uradziliśmy, że jadziem w miejsce, do którego mamy sentyment, tym bardziej, że mamy niedaleko, mamy na kołach kolce, a tam, gdzie jedziemy, są warunki (przynajmniej tak nam się wydawało) do pośmigania na rowerze. Na koniec ruino-zwiedzania dałam się jeszcze zakuć w dyby:

A gdyby zdybać kogoś w dybach?© CheEvara
i zakończyliśmy eksplorację zamku de kastel de Czorsztyn.
No to czas na Czerwony Klasztor. Miejsce zapoznalim przy okazji wspólnego letniego urlopu z imć Goruńciem i imć Rooteruńciem w Dżałorkach (pierwsza część o nich tu), o których sam John Lajoie śpiewa swój flagowy utwór:
AJ ŁONA HEW SEKS ŁIW JO WEDŻAJNA IN DŻAŁORKY.
Wtedy, latem, acz padał wtedy deszcz takoż, było tu bajkowo, śmigało się zacnie, wierzyliśmy zatem w to, że i teraz tak będzie.
Okazało się, że... ale nieeeee! Szlak – pozwolę sobie go tak nazwać – NADDUNAJECZNY zatonął w galarecie śnieżnej, która wsysała nawet zakolcowane opony i jedyne, czego można było tam dokonać, to skatować się mieleniem nogami w miejscu, bo jazdy właściwej z tego nie było. Przez pierwsze dziesięć minut to buksowanie było jeszcze zabawne, ale potem straciło to sens. Uchetać się i przemieścić się może o kilometr?
Tu odzywa się mój głos rozsądku:

A potem jazda z zajazdu, która z jazdą nie miała wiele wspólnego;)© CheEvara
Padły zatem propozycje dwie: albo przerzucamy się na asfalt i może podjedziemy też znaną nam Leśnicę, a potem w ramach bardzo konkretnego planu SIĘ ZOBACZY, albo składamy rowery, przebieramy się w rzeczy pod narty i idziemy uchetać się na biegówkach.
Krótką burzą mózgów uradziliśmy, że zrobimy to wszystko właśnie w takiej kolejności.
I pojechalim. To akurat też było mało przyjemne. Może i bardziej sensowne, ale mało przyjemne. Pozycję geograficzną może i zmienialiśmy, ale ci, którzy gardzą błotnikami, chwilę później mokre mieli dokładnie wszystko z naciskiem na dokładnie.
Pokręcilim, pośmigalim, Niewe zechciał jeszcze pobuksować kołami w czymś, co kiedyś może i było ładnie ośnieżoną drogą, ale teraz przypominało zwarzony budyń i skręcił w trasę, którą też robiliśmy latem. Mnie szlag trafił szybko, chwilę po tym, jak samochód, który jechał z naprzeciwka obryzgał mnię i rower breją spod kół, potęgując tym samym uczucie MOKROŚCI oraz wkurwienia.
Wydałam z siebie dźwięk echolokacyjny, mając nadzieję, że Niewe, który mi odjechał na siedemset kilometrów, jakoś mnie usłyszy, a dźwięk ów brzmiał:
E!
i w ramach akcji protestacyjnej zatrzymałam się. No sorry, to ja już wolę naprawdę wywalać się na tych nartach.
Niewe wrócił, stwierdzilim, że z tymi już teraz biegówkami to całkiem niezła pomysła i że wracamy.
Tak wracamy:

Mokra i zapiaszczona dupa:)© CheEvara
Nasze plany jednakowoż zmieniają się w okamgnieniu i w samochodzie, gdzie dopadł nas głód okrutny i straszny, acz konkretny, bo marzył nam się słowacki wyprażany syr, stwierdziliśmy, że trochę się sfrajerzyliśmy, rezerwując tor w kręgielni na jakąś wczesną godzinę i na te biegówki to już (buuuuuuuuuuu) nie zdążymy.
Acz przebierać się nawet zaczęliśmy:

A po wszystkim wracamy do cygańskiego wozu, w którym jest wszystko:)© CheEvara

A jak jest wszystko, to jest i Che:)© CheEvara
I tak dzień upłynął. Wieczorem Niewe ograł mnie w kręgle, a ja, żeby odreagować to, stworzyłam nowy układ choreograficzny do „I'm sexy and i know it” oraz zupełnie nową linię melodyczną. Do tego.
A następnego dnia mieliśmy przemieścić się do Zakopanego, gdzie rozgrywały się eliminacje do tegorocznego finału Zjazdu na Krechę Red Bulla i ponieważ nie jeździliśmy tam na rowerach, bo: a) odwilż, b) brak warunów, c) biegówki czekału, to tu robię mały fotoskrót, bo przecie nie będę robić wpisów o biegówkach na blogu ROWEROWYM.
A zatem krótka zajawka na następne, niestety nierowerowe, ale mimo to zajebiaszcze dni:
Były sympatyczne sierściuchy:

O psie, który CHAPAŁ śnieg;)© CheEvara
Były narty biegowe na Antałówce, którą tośmy odkryli podczas spaceru (z buta!)

Tam podobno w oddali biegnę ja - cała na czarno:)© CheEvara
Pobiegalimy:

Jedni się snuli, inni zasuwali:)© CheEvara
Poleżelimy:

Ów śnieg nie miał właściwości jezdnych;)© CheEvara
Mnie podobały się właściwości LEŻNE śniegu:

A ja postanowiłam sobie nie wstawać i że w ogóle tak będę leżeć:)© CheEvara
Jeździlim i jeździlim, aż zastała nas noc, a po krzakach tylko oczi błyskali!

Najfajniejsze w tym biegówkowaniu było to, że nie było tam NIKOGO prócz nas!:D© CheEvara

Mówię, że błyskali;) Ja tu błyskam jednym okiem, tym na czole.© CheEvara
Zanim ruszylim do Warszawy, łyknęliśmy jeszcze co nieco wiedzy o zjazdach (wtedy to naprawdę było śmiesznie) i musieliśmy spadać.

A na koniec zostawiliśmy zjazdówki. Instruktor Rafał mówił swoje, ja jechałam swoje:)© CheEvara
Choć tak naprawdę to najwięcej wyniósł z tego Rafał (ów instruktor). Najwięcej ubawu:)
Było po prostu REWELACYJNIE!