Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
18.40 km 0.00 km teren
01:05 h 16.98 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:246 m
Kalorie: 426 kcal

Piękny jest teeeeen świa-at! Czyli wyjazd rowerowo-nartowy

Czwartek, 23 lutego 2012 · dodano: 06.03.2012 | Komentarze 11

Ten na urlopie, nawet tak krótkim. Ale na urlopie.
Musiałam odsapnąć od wszystkiego. No dobra, prawie.
Złego słowa na treningi baj Wojciu nie powiem, potrzebowałam odetchnąć od pracy, której miałam od kwintala, potrzebowałam zmienić klimat (odwilż NAPRAWDĘ nie jest odwilży równa), potrzebowałam dobrego towarzystwa i zwykłej wolności.

NIEWSTAWANIA Z BUDZIKIEM przede wszystkim.

Tego potrzebowałam.

Jak i...

Możliwości wyboru tego, co dziś robię (zwykle codzienne życie ogranicza mi się do roweru – nie mówię, że mi z tym źle – i pracy i całej reszty), czyli tego, że mogę palnąć: MAM TO W DUPIE, IDĘ NA NARTY i zwyczajnie mam, gdzie i KIEDY iść na te narty.

I się stało. Niewe obcykał miejscówę, dzięki czemu poprzedniej nocy wylądowaliśmy w Niedzicy (a dzięki mgle, która zaczynała się od wycieraczej o włos wylądowalibyśmy samochodem NA BRAMIE prowadzącej na teren hotelu). Po podróży obfitującej w zabawy słowem (jedziemy w góŁy, będziemy przejeżdżać przez KŁaków, pójdziemy na naŁty, ŁoweŁy, zeżŁemy moskole).

Bardzo uprzejmie przywitał nas pan portier, czego zadufana hipokrytka, czyli ja (oraz najbardziej nieuprzejma osoba na świecie – też ja) nie umiałam uszanować chwilę później, już w zaciszu pokoju. Bo co z tego, że mieliśmy browarki ze sobą, któreśmy zapobiegliwie nabyli po drodze, jak w pokoju MASZYNY LODOWACIEJĄCEJ nie było.

Moja zadufana hipokryzja oraz największa w świecie nieuprzejmość objawiła się dramatycznym pytaniem rzuconym w przestrzeń, a skierowanym wiadomo, do kogo, o treści:

GDZIE LODÓWKA, CIECIU?

Pytanie ubawiło Niewe, mnie samą też. Mam bowiem tak, że wszystko, co najbardziej debilnego palnę, śmieszy mnie najbardziej.

Poradziliśmy sobie dzielnie, bowiem nie reprezentowalibyśmy z Niewe naszych narodowości godnie, gdybyśmy sami se czegoś W TAKIM BĄDŹ RAZIE, jak to się mówi, nie wymyślili.

I wobec tego informuję ja, że
Okno dachowe i dach spadzisty (bardziej podoba mi się określenie spadziowy, ale nie lepił on się od miodu ten dach;)) oraz leżący na nim śnieg mają dodatkowe funkcje, które oczywiście natentychmiast wykorzystaliśmy. O:

Wiem, że to zdjęcie jest już u Niewe, ale ajtamajtam:) © CheEvara


Czuję się strasznie pokrzywdzona tym, że Niewe nigdzie nie zaakcentował, że JA to wymyśliłam, po prawdzie nawet wkurwia mnie to strasznie, czego z kolei mua ja nie omięszkuję tego akcentować. Na ostatnią i pierwszą sylabę. JA. JA akcentuję, bo JA wymyśliłam.

Ggggghrhrttnrbl!

Wymyśliłam.

Lecim dalej.
Wiecie, co było w pierwszym dniu tego wyjazdu najfajniejsze?
Wiecie?

Czy nie wiecie?

To powiem ja Wam.

Wszystko. Zaczęliśmy od tego, co znane i lubiane.

Wyjęliśmy rowery i jak nigdy – bo przecież normalnie nie mamy z nimi w ogóle do czynienia – pojechaliśmy sobie. Najpierw obczaić stok, który mieliśmy 2 km od kwatery (w ogóle to było dość magiczne miejsce, bo do każdej miejscówy: do sklepu, na kręgle, na narty, do zapory, mieliśmy OKOŁO 2 KILOMETRY), a potem tak o, po prostu. Pokręcić.

Na stoku mnie, zupełnego leszcza (pozwolę sobie zacytować irmiga, który twierdzi, że ma zadatki na leszcza, ja w kwestii narciarstwa także) przeraził widok tego, że do trasy biegówkowej trzeba sobie wjechać na górę orczykiem (proces wkładania sobie tego czerwonego talerza pod dupę przerażał mnie chyba the most) oraz wniosek, że skoro trzeba wjechać na górę, to jakoś też trzeba stamtąd zjechać w dół i to prawdopodobnie na nartach, z którymi jakikolwiek styk miałam taki, że je przywiozłam do domu i tam na życzenie Pani Mamy założyłam („pokaż, jak się chodzi w tym” - śmieszka, kuźwa ta własna Pani Matka). To by było na tyle z mojego pojęcia o nartach, zarówno z praktycznego, jak i teoretycznego punktu widzenia.

Narty – jakie są – każdy widzi.

Takie jest moje stanowisko w tym temacie na ten dzień – wyrzekłam do Niewe i prawie jak to takie przerażone dziecko, chlipiące, przelęknione, pociągnęłam Niewe za rękaw windstoppera z błagalnym OĆ STĄD i pojechaliśmy zrobić to, co umiemy. Łoweły.

Oglądamy zaporę, a potem kusi nas niedzicki zamek. O ten o:

PACZYMY na zamek i w ogóle paczymy © CheEvara


Fałszywie kusi, bo babol w kasie zażądał forsy i zaparkowania gdzieś TYCH ROWERÓW (to ostatnie wypowiedziała z taką pogardą, jakbyśmy zajechali tam furmanką wyładowaną po brzegi gównem).

Adekwatnie do moich cech osobowościowych wyrzekłam na to życzenie pod nosem:
- Weź i spierdalaj
i zawrócilim TE ROWERY.

Nie to nie. Co to ja, ruin nie widziałam? Pffff. Takie ruiny to mi z ręki jedzą! O takie:
Ale zamek bez Che © CheEvara


Mnie przyssało, a że sklepów Niedzicy kurna nie ma, stanęło na Hajduku:

Tu zagajam i jedzonko i rowerów zaparkowanko © CheEvara


A potem zachciało nam się terenu. Grube opony są? No są. Kolce takoż? No takoż. Niewe wyszukał na tym swoim nawigacyjnym spryciarzu szlak czerwony i tam uderzyliśmy. Hahahaha. Taaaaaaak.

Udało nam się przejechać, kotwicząc co chwilę w śniegu, kolebiąc się na boki, mooooże 50 metrów.

No to rzuciliśmy rowery i postanowiliśmy wykorzystać śnieg zgodnie z jego przeznaczeniem:

Po co mi rower, jak mam siebie i sama se stwarzam rozrywkę? © CheEvara



i na brodzenie:

A śniegu po KULANA! © CheEvara


na fikołki:

Nie pamiętam W CO ten przewrót, w tył, czy w przód:) © CheEvara


i na PADY:

Niewuńcio się tapla, a czas wolno płynie;) © CheEvara



na obrzucanie się gałami, na nacieranie śniegorem (szczęśliwie nie było żółtego;)) i gdy ja już miałam mokrą dokładnie każdą część garderoby, powróciliśmy do hotelu tylko po to, by ku ubawieniu, zdziwieniu, konsternacji i podziwowi recepcjonistki (ta pani prezentowała sobą wszystkie te emocje NARAZ, naprawdę) zmienić szaty, poleźć te wspomniane wcześniej dwa kilometry Z BUTA na kręgle i bilard, gdzie dołączył do nas mały wyszczekany wyjadacz:

Po kręglach, co do których fota jest u Niewe, rozegraliśmy partyjki bilarda © CheEvara


I wrócić stamtąd wstępnie zrobionymi i ku ubawieniu, zdziwieniu, konsternacji i podziwowi wspomnianej pani na recepcji (tej samej) pójść o 21 z hakiem na biegówki na oświetloną polankę przy hotelu:)

Ja wiem, że to BIKEstats, ale zliczę moje biegówkowe.... gleby. 17 przez pierwsze pół godziny:D
Staram się oddać sobie samej honor i w ogóle, bo warunki do nauki miałam najbardziej fatalne na świecie – wieczorem padał śnieg, przez cały dzień trochę deszcz, nasza TRASA nie miała za wiele wspólnego z tymi, które się przygotowuje pod narciarstwo biegowe, bo nasz śnieg był miejscami po kolana, ale kuuuurna. Uśmiałam się, przemoczyłam, powykręcałam se stawy (przy próbach wstawania) i było zajebiście.

Co widać na załączonych obrazkach.

Jest wygodnie, co zależy od tego, jak i gdzie się leży:) © CheEvara


Gdyby ktoś nie wierzył, ja tu się nawadniam po wysiłku:D © CheEvara




Koleś w recepcji, który lampił się poprzez kamery hotelowego monitoringu na nas leżących w śniegu, na lekutkim mrozie i popijających piwko, wręcz NIE ŚMIAŁ cokolwiek powiedzieć, gdyśmy już do hotelu wrócili.

A gdy zbiegłam jeszcze do niego pożyczyć łyżeczki, żeby „potreningowo-biegówkowo” było czym wtranżolić Monte, zbladł myśląc, że wracam na śnieg. I w ogóle nie powiedział nic.

A łyżeczki dał najmniejsze, jakie miał. Jakby wiedział, że tylko takimi Monte winno być spożywane.


Dane wyjazdu:
57.46 km 0.00 km teren
03:04 h 18.74 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:113 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1042 kcal
Rower:

Chyba powinnam dodać jeszcze jeden rower...

Środa, 22 lutego 2012 · dodano: 06.03.2012 | Komentarze 12

Choćby po to, żeby UMAIĆ należycie ten wpis, a tenże dotyczy tego, że całą przedwyjazdową (JUHU!!) środę spędziłam na mojej siedemnastoletniej szosie, pani Kodze Miyacie, którą kiedyś kupiłam za marny PINIONDZ w miasteczku Allegro na północy Mazowsza.

Koga jest wielka, jest wiekowa, ma oldskulowe siedzisko, manetki ma jeszcze na ramie i – co chyba najważniejsze – zapierdala jak trzeba. Me Like It.

I właśnie taki rower był mi na ten dzień potrzebny.
Bo raz, że Spec miał już zakolcowane koła, a po drugie miał nowiuśki napęd. Więc żal.
Bo dwa, że siąpiło i na ulicy mogłam liczyć tylko na syf.
Bo trzy, że musiałam załatwić trzysta rzeczy SZYBKO.

I nawet udało się całkiem ładnie załatwić owo szybko, bo wpadły w moje pazerne RUKI górskie buty Dżeka Łulfskina za caluśkie 150 złociszy. Promocja jakaś. Czasem po prostu kuooocham ten świat. Tym bardziej, że zostawiłam to na ostatnią chwilę i wiedziałam, że przyjdzie mi słoooono za to zabulić:).

Nawiedziłam jeszcze Karolajnę w jej robocie, gdzie napoiła mnie pierwszorzędną kawą, a ja usmarowałam jej biurowe krzesło swiom przemokniętym i zapiaszczonym zadem i tak wstępnie ogarnięta mogłam depnąć moją zapierdalającą jak trzeba Kogą do domu, tam dokończyć pakowanko i poczekać na Pana Niewe, z którym to postanowiliśmy odwilż spędzić w górach.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
60.15 km 0.00 km teren
03:14 h 18.60 km/h:
Maks. pr.:33.74 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1129 kcal

To była dopiero masakra, Panie Tytusie

Wtorek, 21 lutego 2012 · dodano: 05.03.2012 | Komentarze 6

Zaplanowałam sobie zrobienie wymianki. Wymęczyłam zatem dojazd do pracy Centurionem, a potem do Airbike i to był dramat. Jak jeszcze DO pracy dotarłam, młócąc nożynami na najlżejszych przełożeniach, tak PO robocie dojazd na KEN przypominał to jebane staczanie się kamienia temu Syzyfu na twarz wprost. Łańcuch wlokłam prawie pod rowerem, ZLATAŁ on co chwilę z zębatek i niewiele brakowało, żebym a) rozryczała się na środku Ursynowa, b) pizgnęła całym rowerem o któryś słup, c) zabiła gołymi ręcami pierwszą lepszą napotkaną osobę

Dotarłam do chłopaków wkurwiona jak sto pięćdziesiąt, nie pomogła nawet informacja o tym, że pobiłam rekord wyciągniętego łańcucha. Zostawiłam tę ruinę na wymianę wszystkiego, co pod to się kwalifikuje. Z ulgą, że nie muszę na nim wracać. Wkurw mi żyły rozsadzał.

Ale gdy z góry, ze swojej antresoli odezwał się Wojtas, którego – tak obstawiałam – miało nie być, trochę mi się samopo poprawiło. Na chwilę, bo zaraz potem zebrałam opierdol za jazdy w czwartej strefie. No to ładny mam wieczór:D
Udało mi się jednak Wojtkowi wypunktować powody, dla których WHY i PORKE czwarta strefa, udało się następnie zatem pośmiać i w całkiem CheEvarowym humorze zgarnęłam Speca z kapcioszkami okolcowanymi i pomknęłam do domu. Te kolce, ten Spec i ta Che czekają i odliczają. Jeszcze tylko jutro oglądam te kupska psie, usiane w całej stolicy, a potem baj baj, przebiśniegi, baj Warszawo, witajcie góry.

Powinny być to dwa wpisy, bo dwoma rowerami dzień przejechany, ale pertolę. Nie dam rady produkować się aż tak. Wpis przypisuję Specowi, bo powrót na nim można nazwać JAZDĄ. W przypadku Centka nie ośmieliłabym się.


Dane wyjazdu:
36.51 km 0.00 km teren
01:39 h 22.13 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 844 kcal

No nie NADANŻAM z tymi wpisami i chyba już tak pozostanie [alternatywny tytuł to Zzzzzzzzzz!]

Poniedziałek, 20 lutego 2012 · dodano: 05.03.2012 | Komentarze 0

Korci mnie uzupełniać wpisy od najświeższych, bo naturalnym skutkiem tego będzie, że te najstarsze odbębnię krótkim i treściwym JEŹDZIŁAM.

Ale mam TYLKO dwa tygodnie zaległości, jakby to były trzy, to bym się skusiła. Nie ma mięTkiej gry, BICZES.

A póki co lecę oddać Szpecka na serwis, bo zęby na blacie, na średniej i na całej kasecie mogą służyć za igły w szwalniach, kółeczka przerzuty są naprawdę kółeczkami, a nie jakimiś tam zębatkami i w ogóle charczy mi wszystko, co nie powinno. Chłopaki obiecali usługę last minet, zatem jutro też tu będę. Zamienię po prostu rowery, bo Centurion do zrobienia ma dokładnie to samo.


A ślizgawa rano zastała mnie okrutna i zdradziecka. W walącym po gałach piękniutkim słońcu nachodnikowo-naDDRowy lodzik w ogóle nie przypominał siebie. Nóżka parę razy ratowała sytuację. Jak dobrze, że nóżka jest tak blisko.

Do domu powróciłam - staram się nie rzygnąć, pisząc to słowo - metrem.


Dane wyjazdu:
18.97 km 0.00 km teren
00:54 h 21.08 km/h:
Maks. pr.:36.56 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Aaaaaaaaaaa!

Niedziela, 19 lutego 2012 · dodano: 05.03.2012 | Komentarze 13

Hello,
My name is Miss jennysky pretty, i will like to have a good relationship with you please write me with my ID (jennyskypretty@yahoo.com) so that i will send you my photo and tell you about me.
jenny jennyskypretty@yahoo.com

Anons kurna. Na moim profilu Suunto do przesyłania treningów z pulsaka.
Senkju, senkju, kurna, nawet tam przyłażą i mlaszczą ulungi.
Chyba prześlę jennyskypretty fotę sprzęgła, którym mu/jej wysprzęglę. Albo szkic wała, którym mogę mu/jej przywalić.

Ilu to trolli ta nasza matka ziemia nosi, to ja ziękuję barso.


A tymczasem była pięknie obrzydliwa niedziela. Powiedzieć o niej, że lało jak z cebra to mało. Od samego rańca lało jak Z CERBERA! Wylazłam rano, żeby ZAKLĄĆ rzeczywistość, licząc na to, że przestanie padać, ale rzecz stała się odwrotna. Opad się wzmógł. Już chwilę po wyjściu z domu chciałam zostać wyżęta przez jakiś magiel. Widziałam się nawet jako sałata w takiej wirówko-suszarce. Przemogłam chęć zrzygania się na tę okoliczność i zrobiłam słono-mokrą pętlę na Bielany. Ja se tu moknę, a chłopaki się pocą w Karczewie, prawda.

Przeto wróciłam do domu, na trenażer, włączyłam se Spadkobierców i ryjąc ze śmiechu, trening uszczeliłam.

To ja już nic nie napiszę na taką pogodę. Stara się robię, że mi taki syf zaczyna przeszkadzać. Wiedz, że coś się dzieje i że szatan mieszka w domu twym, kocmołuchu


Dane wyjazdu:
16.89 km 0.00 km teren
00:37 h 27.39 km/h:
Maks. pr.:33.64 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 730 kcal

To jest tak, jak się cały dzień tyra

Sobota, 18 lutego 2012 · dodano: 02.03.2012 | Komentarze 3

Wtedy całe howno (czyli po czesku GÓWNO) z planów wynika.
Zrobiłam to, czego dokonanie uniemożliwił mię czwartkowa masakra rowerem spinningowym i piątkowy żywy trup napędu.

Pomkłam na siłkie.

Ponieważ mówiłam długo, jeździłam krótko.

Na razie panuję nad własnym czasem dokładnie tak jak wtedy, kiedy nie miałam na to czasu.

Młócę teraz ten serial (wolę wersję brytyjską, bo potem Amerykance zrobili remake i to raczej już popłuczyny):



Jest grubo:).


Dane wyjazdu:
25.26 km 0.00 km teren
01:14 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:32.94 km/h
Temperatura:2.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 596 kcal

Gno-jów-ka

Piątek, 17 lutego 2012 · dodano: 02.03.2012 | Komentarze 0

I szlam oraz breja. Jeszcze rano był względny pikuś i to coś, co zalegało tu i tam, w miarę, przy użyciu odrobiny wyobraźni, mogłoby przypominać śnieg. Nadal naginam ulicami, bo z kolei nie styknęło mnię imaginacji, by zobaczyć, że istnieją przejezdne śmieszki rowerowe.

Dodatkowym utrudnieniem jest af kors napęd Centka, któremu przyznaję Złoty Hormon za dodatkowe zastrzyki z adrenaliny. Jak se SZCZELAŁ na DDR-ach, było OK i miałko, bez emocji, wręcz nudno. Ale na przykład na światłach, z których usiłuję ruszyć, a za mną sznur aut, a w tych autach wilcy jakieś? Trochę groza.


No i o ile rano, można było jeszcze mówić o śniegu, to w toku nawalającego przez dzień cały syfu z nieba, mokrego, bezbarwnego, wszystko spłynęło i pociekło. I dzięki temu prawdziwy syf zrobił się wieczorem. Już na Placu Konstytucji (a to tylko niecałe 2 km od pracy mojej) miałam Jangcy w butach i Nil w spodniach.

I o ile generalnie nie marudzę, bo zima jest zima i tak dalej, tak tym razem pokurwiłam sobie pod nosem, zaklinając, aby pewna, prawdziwa pora roku, bez tych stanów POMIĘDZY, tych obłych, mokrych przejściówek jęła NAKURWIAĆ.

Nie godzi się bowiem, bym ja dokonała takiego marnego dystansu [celowa zła deklinacja służy mi tu za środek artystyczny i serdecznie oraz uprzejmie APELUJĘ o nieprzypierdalanie się].

No bo... pokaż kolarzu, co masz w kilometrażu, nie?


Dane wyjazdu:
31.12 km 0.00 km teren
01:37 h 19.25 km/h:
Maks. pr.:39.89 km/h
Temperatura:1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1077 kcal

Debiucik na szpinningu, taki legalny. I tradżediczny jednocześnie:)

Czwartek, 16 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 10

Wpis dedykuję wszystkim, którzy mnie nie znają i nienawidzą oraz tym, którzy mnie nienawidzą, bo mnie znają:D Ucieszycie się prawem Che-schadenfreude:D

Bo tu masakra goniła masakrę.

Startu instruktorskiego (na legalu, bo wcześniej prowadziło się kilka zajęć bez papieru) to ja udanego nie miałam. Wzięli mnię bowiem z zaskoczenia. W południe mnię wydzwoniono, że istnieje zapotrzebowanie na zastępstwo na spinningu.

JACIE! BIORĘ! – wyrzekłam.

Miały być dwie godziny pod rząd, to uczyniłam odpowiedni zestaw muzy, jak mnię na szkolonku poczuczono. Na godzinę siły i godzinkę wytrzymałości. Zgrałam to wsjo na pendrajwena, wylazłam rychło z pracy i Centurionem udałam się do dom po rzeczy – UDAŁAM SIĘ to bardzo dużo powiedziane, bo na TYM napędzie można powiedzieć, że powlokłam się do domu, obijając sobie zęby, krocze, kolana, wszystko, co w zasadzie może zostać skrzywdzone przez schędożony, sfatygowany napęd.

Ponieważ ów szpining miał odbyć się w fajtnesklabie na Stegnach, tam, gdzie rok temu wkurwiałam się na ochroniarzy, którym przeszkadzało parkowanie roweru przy klubie, a argumentowali to wyczerpującym BO NIE, uznałam, że Specem nie pojadę, bo nie będę z kutasem kłócić się po to, żeby na koniec tej pyskówki zostawić rower na zewnątrz.
A Centurionem to kurwa chyba nie zdążę? TYM zepsiutym Centurionem.

Szybko obliczyłam pierwiastek z dojazdu rowerem, dołożyłam potęgę pragnienia bycia chociaż kwadrans przed zajęciami, żeby se salę przygotować, przekalkulowałam, ile zarobię na czysto, jeśli pojadę taksą i… zamówiłam taksę.

A co ja się kurwa osłuchałam w tej taksówce, to jezuńciu tralaluńciu.
Można by se darować raczenie klienta historiami rodzinnymi, kłótniami, rozpierduchą biznesową i całym przekrojem swojego życia, o którym się człowiek wyraża -oględnie mówiąc - gorzko.

W tej samej taksie se uprzytomniłam, że ja właściwie nie wiem, czy sprzęt grający szpinningowy ma wejście usb.

Dzwonię upewniająco do menadżerki. – Yyyy, nie wiem, nie chcę ci skłamać, ale raczej płyty… - usłyszałam.

- Panie taksiarzu, wracamy na chatę po kompa, będę nagrywać mjuzik! – zadecydowałam, nie chcąc ryzykować tego, że muszę liczyć na cud i że na koniec GDZIEŚ se wetknę tego pendrajwa, aż rozlegnie się muzyka.

No i na samym wracaniu się do chaty straciłam kwadransik. A w taksie udało mi się nagrać płytę sztuk jeden na nieco ponad godzinę zajęć. Padli bateryje w laptoku.

CZY JA KURRRRWA ZAWSZE MUSZĘ ODGRYWAĆ WIELKĄ IMPROWIZACJĘ?? – zawarczałam sama do siebie, po czym…
UTKNĘLIŚMY W MEEEEEGAKORKU na Wisłostradzie. Mecz Legia vs. Wisła na Łazienkowskiej, nie?

Na zajęcia wpadłam dziesięć minut po czasie i od wejścia czułam się jak odrzucony przeszczep. I ja się tym ludziom nie dziwię. No.

Mało Wam Che-fakapów?
Idziem z koksem daley.

Podłączam się spiesznie do kabelków i okazuje się, że nie działa mi mikrofon. Sala na trzy rzędy rowerów, które SZUMIĄ przy pedałowaniu, do tego daję czadu z muzyką, wszak na pierwszą godzinę muzę mam, a ja muszę DRZEĆ RYJA, co daje niewiele, bo i tak mnie nie słychać.

No to dżajko, będzie pantomima. Podjazd pokazać łatwo. Podniesienie dupy z siodła też. Zmianę uchwytu na kierze również. Przyspieszenia nieco ciężej. Mimo całych swoich zdolności teatrzykowych musiałam wspomóc się DARCIEM RYJA, czego i tak nikt nie słyszał.

KO-SZ-MAR.

Na drugą godzinę został mało kto (ja sama jechałam pierwszą niemal całą w czwartej kurwa strefie), ale dojechał Pan Prezesuńcio, Arek, bo go powiadomiłam. To mi się miło zrobiło.

O ile jeszcze miałam nadzieję, że po pierwszej godzinie nie zostanie nikt i przyjdą NOWE ludzie, to przyszczurzę z muzą, którą mam tylko na jedną godzinę, wszak był to dzień jebiącego się dokładnie wszystkiego, i zapuszczę dokładnie to samo, ale nieeee.

No to znalazłam przy odtwarzaczu JAKIEŚ płyciwo, ze złowieszczym tytułem na niej zapisanym, a brzmiącym DANCE i z rzygiem (na samą myśl o tym, jakie to będzie umc umc) podeszłam do tematu odważnie, wręcz brawurowo, że niby kurwa wiem, co robię i to zapuściłam.
Bobie Marleyu, Purplesi, Stonesi, Metallico, Zeppelini, najmocniej Was przepraszam, ale naprawdę nie chciałam. Nie zamierzałam.
MA-SA-KRA.

I tak zakończyła się moja historia z popem katoli… a nie, to nie ta notka. Ze spinningiem. Przynajmniej na ten tydzień.

Jeden, jedyniusieńki plus i to dodatni całego tego ochujałego TŁUSTEGO CZWARTKU był taki, że Arek odwiózł mnie do domu i mogliśmy sobie pogadać dłużej niż zwykle.

Na całej imprezie – po odliczeniu kosztów taksówkowych – zarobiłam 15 złotych.
Mówiłam, że żyłki do biznesów to ja nie mam.

A jeśli chodzi o drugi motyw przewodni tego dnia, to nie połasiłam się na ani jednego gnieciucha, bo inaczej nie można nazwać tego, co wyprawia się i jak profanuje się pączki właśnie w dzień ich święta.

Ale piosenkę zapodam Wam tłustoczwartkową:





Dane wyjazdu:
28.58 km 0.00 km teren
01:31 h 18.84 km/h:
Maks. pr.:29.27 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:181 ( 92%)
HR avg:153 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 802 kcal

Poranny opad PACZY na mnie zza okna

Środa, 15 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 0

Zapowiadali, że tak będzie i było.
Dojebać miało i dojebało.

Pogoda patrzyła na mnie, CZASKAJĄCĄ z rana trenażer, bo w takich warunach nie sposób nigdzie indziej wykonać dzisiejszy treningowy TUDU (to z angielskiego) i mówiła do mnie:

Yzostańńńń. Ywydomuuuu. Ynniejjedźźź.

Tak do mnie mówiła. W sumie kuszące. Ale. Zerknęłam na mój najulubieńszy modem i ja już wiedziałam, JAKA to będzie praca. Wdziałam więc obciski w akompaniamencie RELACJI NA ŻYWO Z WARSZAWSKIEJ PŁUGOSOLARKI (serio, było rano coś takiego tefałenie 24) i pojechałam między te samochody, bo wiadomo, że padający śnieg oznacza zanik dróg rowerowych i chodników. I można tylko ulicą.

Nie było to łatwe. Między pasami zbierały się podlodzone muldy z brei, którą samochody se wypędziły spod kół i trochę mi się tańczyło. Ale że auteczka, nawet te najdroższe, nie jechały w ogóle, to sobie mogłam pozwolić na ratowanie się wypiętą z spda nogą. Pomaga też tryb molestująco-migający lampki, bo na ogół widziano mnie, nadjeżdżającą od tylca, w bocznych lusterkach i zjeżdżano, co bardzo Wielkiej Che się podobało.

I jechałam do pracy nagle 10 minut dłużej niż zwykle. Ciesząc się, że jednak wylazłam z domu oraz na widok kurierów rowerowych.

Jęczenie ludzkie, że znowu drogowcy dali się zaskoczyć i nie poodśnieżali na czas, rozczula mnie do ostatniej żyłki odpowiadającej za wkurwienne tętnienie skroni. Powinno się wyłapywać takich maruderów i zaprzęgać do robót uprzątających ulice właśnie podczas ataku śnieżycy. Wszyscy byśmy się chyba pośmiali.

Najlepiej jest wsiąść SAMEMU do pięcioosobowego samochodu i się dziwić. Że taaaaakie korki. I że jest luty, jakiś wyjątkowy w tym roku, bo śnieg spadł.

Z jednym takim, ewidentnie wściekłym na wybryki natury, a zatem na wszystko wokół, chujkiem miałam niewątpliwą przyjemność, bo poinformował mnie, że stwarzam zagrożenie ,,na tym rowerze”, uprzednio oczywiście zajeżdżając mi drogę.

- Zagrożenie to tworzysz pan przez to, że żyjesz i dążysz do reprodukcji – usłyszał ode mnie chujek.

Jakoś nie mam ochoty reformować debili, którzy są niereformowalni, bo są debilami - koło się zamyka. Po co mam se strzępić język na wyjaśnienia, jak mogę zwyczajnie zjebać/obrazić/ubliżyć. Ta sama oręż, powinno do niego trafić. Bardziej niż merytoryczne, kulturalne argumenty
.

Dane wyjazdu:
41.94 km 0.00 km teren
02:12 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:30.35 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1321 kcal

Ballantines Day, aha, aha

Wtorek, 14 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 4

Ponieważ był to dzień miłości, także do pedałów, cyklistów, masonów i czarnych, którzy jedzą w kiblu, bo są czarni, panowie ochraniacze udostępnili mi w ciepłej piwniczce firmy miejsce na rower. Jest to o tyle plus dodatni, że nie upierdalam sobie miejsca okołobiurkowego. A to istotne jest w czasach złagodzenia zlodowacenia. Czyli CIAPY, jak to się zowie na Podkarpaciu na przykład.

Ja przyjęłam na to nazwę „JEBANA ODWILŻ” i myślę, że wystarczająco oddaje, w czym rzecz.

To raz.

Dwa to w ramach dnia miłości wieczorową porą pojechałam na siłownię, której szczerze nienawidzę. Po drodze, na rondzie Żaba, na wiadukcie kolejowym zoczyłam wywieszone naprześcieradłowe wyznanie kogoś, kto dziękował komuś za trzysta ileś dni razem – nie wiem dokładnie, ile, bo prześcieradło INO FIZGAŁO na wietrze i zaginało się akurat kurna w tym rogu, gdzie była liczba. Do dziś nie mogę zdzierżyć tego, że nie wiem, ILE.

I właśnie na okoliczność tego, tej rozpaczy i niewiedzy zakończyłam ten dzień tak, aby tytuł odnosił się jakoś do treści. ALKOHOLEM.