Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
49.00 km 43.00 km teren
03:44 h 13.12 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy:1065 m
Kalorie: 1688 kcal

Lans wśród chochołów, czyli Zakopanex dej pierwszy!

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 18.11.2011 | Komentarze 20

Wszystko byłoby pięknie i cudownie i tak jak to sobie wymarzyłam, gdyby nie to, że w tym wyjeździe nie chodziło o zepsucie Gorowi i jego przyległościom urlopu. Tego brakowało mi najbardziej. Tego, że wracamy z terenu i niszczymy miłe, rodzinne pożycia.
No kurna, dziwnie tak jakoś.

Ale i tak, mimo to było zajebiście, a nawet ZAJEBIŹDZIE.

A zaczęło się od tego, że nie wiedzieliśmy z Niewe, jaki mamy plan. Znaczy się, plan mieliśmy – najpierw pojedziemy do Wojtka i prowadzonego przez niego AirBike’a (chyba pogadam z Mikołajem na temat dofinansowanie mnie za permanentną reklamę tu u mnie, na blogasku), a potem SIĘ ZOBACZY.

Prosty plan? Prosty jak wyprostowana motyla noga.

Prosty jak zasada działania ZACISKU TRZY ÓSME.

No to po obfitym, zupełnie niekolarskim śniadaniu i na pewno WZBOGACONĄ o pewien ustrojowy płyn jajecznicą (tak życzliwie tam na mnie spoglądano) ubraliśmy obciski – Niewe swoje i ja swoje – i skierowaliśmy nasze rowery w stronę Krupówek. Nie tylko po to, żeby pokręcić zadami przed oczami wylaszczonych turystów, ale też dlatego, że inaczej do AirBike nie dało się dostać.

Dupatamniedałosię. Dało. Ale być w Zakopcu i nie zakręcić zadem przed innymi na Krupówkach to jak być w Pizie i nie zjeść pizzy. Albo być ciotą i nie pić Monte Drinka. Albo być morsem i nie mieć kompleksu Niewego.

Wojtek poradził nam, abyśmy se podjechali Dolinę Chochołowską, Gubałówkę i wskazał nam swoim palcem na naszej mapie, gdzie można, a gdzie naaaaaat.
- A Murowaniec? Słyszałem, że zajebisty – zagaił z zapałem Niewe, na co Wojtek spojrzał na nas jak na dwoje debili, którzy dzień zaczęli od piwa. Słusznie tak na nas spojrzał.
- Eeeee, tragedia, męczarnia i kamole, bez sensu.

No to my już wiedzieliśmy, że tam pojedziemy.

Pożegnaliśmy się z Wojtkiem, dostawszy od niego wizytówNkę, która może i by się przydała parę razy, gdybyśmy byli w zasięgu i mieli pole dookoła.

No i pognalim pod Krokiew w te tłumy, gdzie Niewe nawiązał pierwszy kontakt ze swoim sprzętem, a mianowicie z…

ŁAŃCUCHEM, prosiaki, z łańcuchem.

Który WESZED w bliski kontakt z kasetą i tam postanowił pobyć. To użyliśmy kolektywnie argumentu siły, zrobilim porządek i podążylim pomęczyć się interwałowo. Bo prawdą było, co nam rzekł Wojtek. Będzie sporo podjazdów i zjazdów też, fajnie będzie. I taka też była ta traska pod Reglami.

"Lejowa w lewo!" - skomentował mi tę fotę Wojtek na fb © CheEvara



Tu sobie Niewe podjeżdża, se też świeci słońce, a ja pod to słońce nieprofesjonalnie focę;) © CheEvara



I kto tu kogo foci? © CheEvara




Troszkę nas strzelał chuj, bo ludzi było od cholery, a my ludzi nie lubimy (chyba ja bardziej, a zwłaszcza nie lubię tych ludzi, których nie lubię, bo ich nie znam i powodów, dla których zechcę ich lubić też nie znam). Postanowiliśmy zatem Dolinę Chochołowską podjechać najszybciej jak się da, równie szybko zjechać, ku przestrachowi rzesz ludzkich, napierdalających całą szerokością duktu. To my też mieliśmy plan napierdalać.

Zakazu dla rowerzystów nie ma? Nie ma. To napinamyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy!

O, jak cudownie oni wszyscy się rozstępowali! O, jak czmychali na pobocza!
Nie jestem fanką i zwolenniczką takiego kretyńskiego nawalania na rowerze między krowami, które nie myślą o niczym. Ależ nawet moja cierpliwość i wyrozumiałość dla ludzkiego zdebilenia ma swoje granice.

Zatem zjechaliśmy se. Buff i kominiarka na twarzy oraz przejmujący szum opon na żwirze zrobiły swoje.

Jedziemy zatem rozpieprzyć system na Gubałówce. Świetny podjazd, sporo terenem, trochę asfaltem, trochę polem z rozrzuconą gnojówką, o takim, o na Butorowym Wierchu:

Piękna okoliczność flory i bukiet gnojówy:D © CheEvara



gdzie uczynny górolnik, czyli skrzyżowanie górala z rolnikiem, palcem swojem pokazał nam, że ŁO TAM ŁOJ wiedzie szlak. No to jak tak, to niech będzie ten szlak. Chwilę później byliśmy już na zatłoczonej w pipę Gubałówce. Spotkaliśmy kocurkę, z którą ja zaprzyjaźniałam się, gdy Niewe pomknął po piwo, a która mnie troszkę zlekceważyła i przeniosła się na nasłonecznione kamienie.

Wysprzęglić ci, oprawco ty?? © CheEvara



Tam wykonała imponujące leniwe przeciągnięcie, po czym dokonała doskonałego susa POD PUBLICZKĘ. Zero zaangażowania, po prostu absolutne minimum tego, czego ta tępa gawiedź może oczekiwać. Skok był naprawdę mistrzowsko na odpierdol.

Właśnie dlatego uwielbiam koty.

Aby zjechać szlakiem niebieskim, nie dla downhillowców (o którym mówił Niewemu napotkany przy schronisku w Dolinie Chochołowskiej emtebowiec, który tłukł tam podjazdy), a tym następnym, musieliśmy przemierzyć całą jebaną Gubałówkę. A wszyscy wiemy, JAKIE SZTUKI ludzkie tamtędy łażą. Niewe, jak mu powiedziałam, że to typ taki „donczjunołpamperap”, zrozumiał od razu. Wy powinniście też.

Białe kozaczki, rajbany, żeliki, kapturki z futerka, szpile, podróbki torebek LuiWitąu. Uwielbiam taki sort. Każdy facet, który jest donczjunołpamperap, gdy pochyli się, żeby zasznurować swoje białe laczki z krokodylkiem, ukaże światu gacie z gumką KelwinaKlejna. Każda pańcia ma kolorowy tips i niesie torebkę w zgięciu łokcia (jak te babcie, co na różaniec poranny dymają) i wszystkie w getrach i spodenkach, jeśli aktualnie taka konfiguracja jest modna. Tacy to tam fajni ludzie są. I potem se wszyscy po takim pobycie na Gubałówce wrzucają na nk.pl słitaśne focie z niedźwiedziem.

NO TO MY KURWA NIE BĘDZIEMY GORSIEJSI!

I o:

"Ty, Che, dawaj, SZCZELMY se fotę z misiem" - rzekł był Niewe © CheEvara



A gdyby się komuś wydawało, że to fotomontaż, to jest i ujęcie pod rękę z misiem:

Zmiana ujęcia oraz pozycji. Miś pozostał niewzruszony... ciota;) © CheEvara


A potem mieliśmy już tego towarzystwa pod hasłem DONCZUNOŁPAMPERAP dość, że jajebe! To i zjechalim tym niebieskim. Założę się, że ten szlak downhillowy był o niebo lepiej przygotowany. Tutaj można było z hukiem i widowisko spierdaczyć się do skarpy. Prawiem to zrobiła.

No i stawiliśmy się z ufajdolonymi rowerami w bazie, gdzie naprawdę brakowało nam Gora i jego przyległości, by jak w Dżałorkach zepsuć im urlop;).
Ale zupełnie jak w Dżałorkach po rowerowaniu postąpiliśmy zupełnie niesportowo.

I tylko ja wiem, że przez cały dzień wielce radowałam się tym brakiem zasięgu, bo istniało wielkie zagrożenie, że będę musiała wykonać tu, na wyjeździe jedną do roboty rzecz. Dobrze, że madżenta sieć nie dociera wszędzie;).


SIEDZĘ NA KONIU, BĘDĄC NA JACHCIE!


Dane wyjazdu:
26.30 km 0.00 km teren
01:14 h 21.32 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Górex, Zakopanex, Niewex, rowerex, czyliex weekendex w Zakopanex!

Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 15

Aż wstyd robić taki wpis, w sensie, że z takim kilometrażem. Ale na tylko tyle mogłam sobie pozwolić, bo Warszawę zamknęły niepodległościowe blokady, manifestacje i biegi, a na wyjazd w teren nie miałam czasu, bo późnowieczorny wczorajszy powrót nie pozwolił mi jakoś konstruktywnie się spakować. A przecie… wybierałam się ja (nie tylko ja) w nasze polskie góry. I aby spakować się z nieco większym rozmysłem niż do Faścikowa, potrzebowałam czasu. Na przykład na sprawdzenie, czy w aparacie, który będę tachać znajduje się karta pamięci. Na ten przykład. Bo jak wybierałam się do Faścika, to zabrałam i aparat, i ładowarkę do akumulatorków, i akumulatorki, ale karty to nieeeee.

Jak zwaj lata temu leciałam ze wszystkimi gratami rowerowymi do Hiszpanii, to w samolocie se przypomniałam, że nie zabrałam zapięcia rowerowego. I już na starcie byłam dwadzieścia euro do tyłu.

Na którąś moją imprezę urodzinową robiłam sałatkę z kurczakiem i ananasem, po czym zapomniałam dodać i jedno, i drugie. Ale to była sałatka także z winem, które również zapomniałam dodać, może dlatego, że już nie było co dodawać, bo wszystkom wychlała w atmosferze gotowania.

I jako, że wiem, iż potrafię zapomnieć o mnóstwie rzeczy (najczęściej o tych najważniejszych), zatem dziwnym nie jest, że wolałam skoncentrować się piątkowym niepodległym popołudniem na pakowaniu, a nie na jeżdżeniu.

No to se tylko wyczmychnęłam na Bielanki, zaliczyć – za przeproszeniem – po drodze podjazd na Podleśnej (fjir mal). A Bielanki dlatego, że wszystko, co prowadziło w stronę centrum, było – że sobie tak pozwolę użyć metafory – zajebane policyjnymi obstawami.

A jakem wróciła, Pani Mama zapytała „CO TAK SZYBKO??”.

Nawet Pani Mama się dziwowała. Że sobie tak pozwolę użyć metafory.

Spakowałam graty (uważając przy tym, aby karta utkwiła w pamięci i w aparacie), po czym wpakowałam się do Niewowego dyliżansu. Bo to właśnie z Niewe jechaliśmy rozpieprzyć system, polskie góry, zniszczyć Gubałówkę i w trasie stwierdzić, że nawet gdyby jakaś (najbardziej pierdolnięta) stacja radiowa pozwoliła nam prowadzić audycję, Rada Etyki Mediów zdjęłaby nas po godzinie. Głównie za hermetyczność.

Ja obiad, ty obiad, on ona ono obiad, my obiad, wy obiad, oni one obiad.


Dane wyjazdu:
64.19 km 0.00 km teren
03:02 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 42 m
Kalorie: kcal

Dziś jeszcze przeżyję, wszystko po to, by jutro, aby jutro, juuuutro...

Czwartek, 10 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 7

Aby jutro umrzeć ze szczęścia, aaaaa, aaaa. I nie, nie dlatego, że dotrą do mnie hipertajne fotografie marszałka Piłsudskiego obracającego w atłasach moją prababkę (za pradziadka też bym się nie obraziła;)), co od razu uczyni mnie wyjątkową (oczywiście, wyjątkową BARDZIEJ), znaną, glamór i wintydż.

Nie oświadczy mi się też książę Monako, ale to w sumie dobrze, bo bycie żoną takiego wiązałoby się z żarciem ferrerorosze, chodzeniem w sukienkach z DEKOLDEM i w ogóle chodzeniem na OBCZASACH i to na takich, gdzie się już nie da zainstalować bloków do spdów. I w ogóle musiałam latać na jakieś party, gale, rauty, co samo w sobie najgorsze nie jest, ale na takich nadętych spędach nie podają piwa, a ja jestem niewódkowa, wino piję dwa razy w roku, chyba że osiem razy, to osiem.

I nie, nie zadzwoni do mnie książę Monako, żeby oświadczyć mi, że zapłaci mi SZEJSET tysia OJRO (tygodniowo) tylko za to, że oleję jego zaloty i odmówię chodzenia z nim na rauty z tym dekoldem i w tych obczasach.

Wszystko to ssie pałę perspektywie wyjazdu w góry i tam myśleniu o tym, jak bardzo okażę się NIEPODLEGŁA tatrzańskim wszędobylskim zakazom dla ROWERZYZDÓW;)

A tymczasem…

Tymczasem stwierdzam, że poranki są w zajebisty sposób rześkie. Oraz że nowy pulsometr, który sprezentował mi Niewe, pewnie (JAK NIC) zamiast trzystu parunastu Kasztelańskich lub podobnej ilości Monte - i to sprezentował mię chiba w ramach zagwarantowania sobie, że już nigdy nie będę dręczyć jego podjazdu, jego tuj ogrodowych, dalii, makolągwy i wieńczukrzewu - ten ów pulsometr nie tylko gra i tańczy, ale też czochra mnie za uchem, robi rano kanapki do pracy, przypomina o urodzinach Adama Mickiewicza i apeluje o pokój na świecie.
Troszkę tego sprzęta nie ogarniam, ale i tak jest supcio. I strasznie mnie peszy, onieśmiela i naprawdę chyba dam spokój tym Niewowym daliom.

Do domu wróciłam póóóóóźno, po supertajnym zgromadzeniu w męskim gronie. Lubię tak;). Lubię późne zgromadzenia;).
Późno wracać też lubię.

I siedzę na koniu.


Dane wyjazdu:
71.50 km 0.00 km teren
03:37 h 19.77 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zasadniczo to nie mam nic do powiedzenia

Środa, 9 listopada 2011 · dodano: 10.11.2011 | Komentarze 6

Zatem napiszę to.
Albo nie.

Albo... aaaaaaa, sama nie wiem.

No dobra. Coś skrobnę. Choć widzę, że bajstats umiera kapeńkę, nie jeździcie, hę? Roztrenowujecie się, hę?

Acz ciężko mi w to uwierzyć, bo – jak na porę roku – rowerzystów, a nawet rowerzyzdów widzę sporo. Niektórzy nawet piknie MACHAJOM z sympatią. Fajnie.


Centurion popiskuje mię czemuś z okolic napędu i nie wiem, czego się szuja domaga, zdjęcia hamulca? No to, proszę – zdjęcie hamulca:

Zdejm swetr lub też zdejm tarcz © CheEvara



A piśnij mię, kurna teraz zaraz!


Się zmówiłam z El Mozano na spotkaning & jeździńg, bo mielim do pogadania i El Mozano wymyślił początek spotkania we w Powsinie, pod Mrówką, tym centrum (brzmi dumnie) konferencyjnym.

No to pobieżyłam jak pasterze do Betlejem (o, właśnie mię się przypomniało – z witryn znikli zniczy, a pojawili się bombki!). Mżyło, siąpiło, paćkało mi po okularach, ale se myśle

NIE PODDAM SIĘ!

O dalej jechałam i dalej se mżyło, siąpoło, paćkało mi po! Okularach paćkało.

Oczywiście, ja byłam przed czasem. A że strasznie nie lubię oczekiwać, bo tą porą łączy się to nierozwerwalnie ze stygnięciem i marznięciem, kręciłam się to tu, to ówdzie.

Ponoć Kantele mnie gdzieś po drodze zarejestrowała, ale ponieważ wywróżyłam sobie z pohukiwania płomykówki zwyczajnej (Tyto alba) że będę obrażona na jej wpis, zignorowałam jej nawoływanie. Jak mam być wredna, niech chociaż coś sobą reprezentuję.

Mozana mojego MIMO WSZYSTKO najulubieńszego doczekałam się i razem w tempie szybkiej rozmowy (bo szybko jechaliśmy, gdyż ktoś cwaniakowato podążał szoską) pojechalim w stronę Centruma, Bemowa, a finalnie wyszło nawet, że i Babic. Co i rusz nazywał mnię Brutusem – ze względów, które niebawem ujawnię – a ja dramatycznie na to siąkałam nosem.

MIMO WSZYSTKO jechało mię się z El Mozanem moim MIMO WSZYSTKO najulubieńszym fantastiko!

Narzekałam, że mi się za lekko na Rockym jeździ, to teraz chetam się na grubasie Centurionie. Jest ciężko, niemal ciężarnie.

SIEDZĘ NA KONIU.


Dane wyjazdu:
26.66 km 0.00 km teren
01:14 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Chodź tu Centi, chodź do pańci:)

Wtorek, 8 listopada 2011 · dodano: 09.11.2011 | Komentarze 3

Mam mojego treningacza, mam go z powrotem! Trochę dziwnie jeździ się na Centim z hamulcami (zaprowadziłam go do ajerbajka w wersji bez, bo jak mówi El Mozan, tu jest Mazowsze, tu się nie hamuje), w serwisie chłopaki zrobili tak, żeby było po bożemu.
I tak se jechałam z Czarnym i się dziwowałam, że o, naciskam i (piszcząc) prawie się zatrzymuję. Rajuśku.

To to jednak można tak??


Mało jednak brakowało, a byśmy do domu z Centim – po odprowadzeniu Marcina – już nie wrócili, przez jakąś spieszącą się kurwę, która chciała oszukać moje przeznaczenie i zajebać mnie swym samochodem na przejeździe rowerowym, gdziem (może niesłusznie, najwidoczniej się nie znam) wjechała na zielonym, by przedostać się na drugą stronę. I nie, wcale nie ciemną mocy, bo paliły się już latarnie.

W takich chwilach strasznie żałuję, że jednak nie przemieszczam się motocyklem, bo bym dogoniła wspomnianą kurwę, wyjęła przez ledwie uchylone okno i wytarzałabym w guanie, którym pokryte są przy-ulico-belwederskie trawniki, a potem wdeptałabym tę kurwę w ziemię i na koniec na gładko przykryłabym to kupą. Pyty w rękę i do gęsiów, a nie w kierowcę się bawisz.

No zabiłby mnie i bym nie doznała wieczorem koncertu o tej kapely, o

&feature=related


I umarłabym taka niedojedzona pokarmem zwanym Monte!


Dane wyjazdu:
48.30 km 0.00 km teren
02:22 h 20.41 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Szybciuchno, bo grafik napięty jak gumka od onuc

Wtorek, 8 listopada 2011 · dodano: 09.11.2011 | Komentarze 10

Chciałam wreszcie zabrać Centuriona, bo się stęskniłam i jakoś tak za łatwo mi się jeździ na Rockym. Jednocześnie nie chciałam jechać do roboty komunikacją, bo wtorek to kiepski dzień na rozpoczęcie procesu mordowania mas ludzkich (ciemnych mas) – a kiepski dlatego, że idealnym dniem tak do picia, jak i do wyrywania ludziom flaków przez uszy są tylko e dni, które mają w nazwie literę D. Czyli poniedziałek (jak najbardziej), środa, niedziela i...

DZISIAJ.

Zatem do arbajtu jak i z arbajtu przemieściłam się Rockym. Plan napięty jak guma od majtów opiewał marzenie o zdążeniu dojechać metrem z domu na Dereniową, tam przebrać się osiemset warstw na górze i trzysta trzy na dole, zabrać Centuriona, słuchając niezmiennie złośliwości i stamtąd pojechać po Marcina na KEN, z którym to miałam razem wracać. I właściwie jest to już wpis do drugiej noty z dzisiaj (bo innym rowerem), której nie chce mi się robić, ale zrobię, bo jestem praworządnym, rzetelnym, szanującym regulamin BS i użytkowników tegoż BS chędożonym GRAFOMANEM.


Próba zorganizowania (pożyczenia) sobie na fejsie opaski do pulsaka, coby ustalić, czy moja zasłużyła całym swoim jestestwem na widowiskowe jebnięcie nią o parapet skończyła się tym, że dostałam garść hiperkurwaważnych porad. Od sugestii wymiany baterii, poprzez podpowiedź tekstylną, kończąc na fizjologii.

A opaskę pożyczy mi mój ulubiony mazoviowy fotograf. Bez pierdolenia o tym, że opaska nie działa mi, iż... (i tu miliard podpowiedzi).


Szqrwa.

Fajna muzaaaaaaa, takie brudne śpiewanie:

&feature=player_embedded



Aha. SIEDZĘ NA KONIU.


Dane wyjazdu:
51.80 km 0.00 km teren
02:27 h 21.14 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Noł, senkju, senkju, baj

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 6

Malutkie wahanko o poranku – fullik czy Rocky, Rocky czy fullik? Oto jest pytanie.
Wyjszłam do sklepu po Monte i dowiedziałam się kolejno, iż:
- bez łapacza wiatru nie ma w ogóle co wychodzić
- skoro nie mam łapacza, to jednak raczej Rocky'm pojadę
- mam zakwasy od skakania na koncercie
- jestem niewyspana (po koncercie)
- ajm gonna spalić ten sklep, gdzie na półce jest tylko jedno Monte

Żarty jakieś.

Zakwasy mam takie, że ani nie dałam rady pozapierniczać sobie rano, podjeżdżając Agrykolę, ani WOGLE jakoś spektakularnie pojeździć.

Chodzenie na koncerty powinno być częścią treningu uzupełniającego kolarza. Widzę je nawet jako element CEGŁY. Pojechać na rowerze podbiec poskakać na koncercie.

Nie jest to głupie.
A kwestię alkoholu rozwiązuje klub Stodoła, w którym leją rozwodnionego szczocha, na widok którego to odechciewa się spożywać.


Teraz strzygę uszami, bo 17. lipcopada gra Vavamuffin, a trzy dni później nie kto inny jak sam Glaca.

I ja zamierzam tam być. Ajm gonna bi der.

SIEDZĘ (z zakwasami) NA KONIU (z zakwasami).


Dane wyjazdu:
67.20 km 8.00 km teren
03:19 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

A to wszystko ci dam, tylko padnij, złóż mi pokłon

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 4

Poooolska, mieszkam w Poooolsce, mieszkam w Pooooolsce, mieszkam tu, tu, tu!

Dzień był piękny tak, że aż pękały oczy. Słońce, mua i fullik. A na wieczór czekały wejścia na Kulcik, na któryśmy to podążyć to z kumplem mieli.

Zanim jednak wieczór NADEJSZEDŁ jak ta wiekopomna chwiła-chwila, ja się ujechałam na podewietrze, no kurna, nie można by trochę mniej?? Na ścigancie jeszcze chce mi się z tym halnym walczyć, bo inna pozycja, ale na fullu to ja siedzę jak na koniu (reklama Old Spice mnie rozwala – SIEDZĘ NA KONIU) i biorę cały wryjwind na klatę. Ta może nie największa, ale aby opór poczuć STYKA.

I nie wiem, co dziś bardziej za mną chodzi.




czy
&feature=related

Jeśli jeszcze nie widziałeś Pearl Jam Twenty

&ob=av2n

TO WIEDZ, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE)


A po koncercie, o 23:57 musiałam jeszcze dosiąść rower i powrócić do domu. Teraz już mi dupy nie wywiało, a wymroziło.
A i tak wróciłam z Woli na Bródno PRZEZ OCHOTĘ I CENTRUM.

Siedzę na koniu


Dane wyjazdu:
84.60 km 22.00 km teren
04:33 h 18.59 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:189 ( 98%)
HR avg:168 ( 87%)
Podjazdy:157 m
Kalorie: 1955 kcal

Lawli dej:)

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 17

Wolna sobota zaczęła się od tego, że NIEWYSPANA, zjechana po piątkowym dedlajnie i jeszcze do tego po koncerciku wstałam żwawo i radośnie o świcie (i dnieniu, i brzasku, i zorzach niemalże nawet), żeby dotrzeć na sprawdzian do Jabłonny oraz na sesyję foto oraz po to, żeby mieć fan w ten piękny słoneczny dzień.

Wszystko poszłoby super, gdyby mój pulsak nie wziął i nie ochujał, zerując mię wskazania z drugiej rundy. Typuję na to, że to opaska nie styka i muszę pożyczyć od kogoś jakąś, żeby to ustalić, czy to moja potrzebuje kopa w dupę, czy może ona i zegarek też.
To widowoskowo wywalę i jedno i drugie i przy okazji spalę siedzibę firmy Sigma.


Foty wyszły świetne, a wielokrotnie powtarzany w tym celu (aby foty wyszły należycie) zjazd stał się dla mnie mniej straszny, choć i tak zwykle zjeżdżam go z psalmem pt „Jakoś to kuźwa zjadę” na giembie.

O tu zjeżdżam na ten przykład:
Pikne okoliczności flory i być może fauny :) © CheEvara


i podjeżdżam:
I podjeżdżam. I mogłabym tak w kółko:) © CheEvara



Plan miałam na ten dzień taki, że jeszcze podjadę do Airbike po mojego Centka, który stoi względnie zapdejtowany już od prawie dwóch tygodni na Dereniowej („Zamknęliśmy go w komórce, bo zaczął nas lżyć z tęsknoty za tobą” – dostałam info od chłopaków), ale i przez zebranie kamieniczne, i przez nowy interwiu pracowy, nie zdążyłam.

Cóż...
MOŻE JESZCZE CHŁOPAKI NIE WYSTAWILI GO NA ALLEGRO :D

A tak - betewu - czy ja naprawdę muszę zajechać każde urządzenie? Już pal sześć ten pulsak, ale wyprany kiedyś tam razem z bluzą rowerową licznik (po wymianie baterii działał nawet:D) zgubiłam na rundzie. Do tej pory zasada była taka, że jak coś łatwo pozyskuję (czyli coś od kogoś dostanę), zaraz to a) gubię, b) psuję, c) psuję widowiskowo.

Teraz, widzę, że nawet gadżety kupione za własne, ciężko zarobione DUTKI nie mają u mnie większych szans na przetrwanie.

Ale i tak – podsumowując – treningo-sprawdzian rewela.
Może jeszcze będą ze mnie ludzie i kolarze.


A wieczorem – bo przecież zasłużyłam, nie? – pojechałam do chłopaków na makaron z krewetkami.
No dobra.
Pojechałam po prostu, nie wiedziałam, że się na paszę załapię. Tak po prawdzie, to wolałabym zamiast żarcia piwo (które chamy spożywali, zupełnie nie bacząc na to, że ja nie mogę, karwa!).

Czekam na to, co z chłopaków wyrośnie:



Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
53.60 km 0.00 km teren
02:36 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Nie za wiele. Tak piszą ci, którzy nie wiedzą jak się pisze 'niewiele';)

Piątek, 4 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 8

Nie lubię tak. Kiedy rano muszę być wcześnie w robocie, a wieczorem wynurzyć się z jamy chama późno. O tyle jednak było to miłe pełne wynurzenie, że se zaparczyłam rower u kumpla, przebrałam się w cywil, potuptałam na koncercie Power Of Trinity (Niewe! Ty się zbrój na listopada dzień 27. Gdyż grają wtedy tam, gdzie leją syfne piwo za peelenów dziewięć, po którym to syfnym piwie łeb napiernicza zawsze!)


Singiel podoba mi się średnio, ale promuje nowy krążek:



Lubię jednakowoż to pierdylnięcie, a koleś ma głos, jakby urodził się do śpiewania reggae:)

Mam dylemat, bo 8 piątkowych kilometrów przejechałam już po północy, wracając z koncertu. Jak mam to wpisać? Mam być szczera i skrupulatna oraz rzetelna?:D