Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
73.18 km 0.00 km teren
03:38 h 20.14 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1843 kcal

Halnym w twarz i to na Mazowszu!

Niedziela, 3 marca 2013 · dodano: 07.03.2013 | Komentarze 0

Goro ma w temacie wiatru o jakieś 40 km więcej do powiedzenia z tego dnia, ale! My też jeździliśmy, też oraliśmy, i też – żeby była jasność – pod wiatr, WIATER.

A było to tak.

Od czwartku o rower mędził niejaki dziki trenażerowiec (a może… ODPOCZYNKOWIEC??) Scrubby. Tu oficjalnie chciałabym zadać pytanie POKICHUJ, jak w niedzielę rano zakomunikował, że jemu pogoda nie teges i że – w moim domyśle af kors – wybiera trenasrer. No na tym to nie wieje, rzeczywiście;).

Stanęło – za przeproszeniem – na tym, że u wrót Domu Złego stawił się skatowany lokalnym sirocco, acz niezłomny Goro i po krótkiej operancji jak zdejmowanie kolców z kół (Niewe), pierdzenia w oponki (Goro i ja) przystąpiliśmy do bezmała 20-kilometrowej orki na ugorze. Bo parliśmy w stronę zachodu, z którego to duuuuło, jakby się ktoś najważniejszy wśród ciemnoskórych powiesił.

Na Żelazową Wolę obraliśmy kierunek (i zwrot). Przez wioski. Asfaltami znowu.

Goro przodował pod względem nogi i – znów za przeproszeniem – ciągnął nasz mały peletonik, miejscami urywając go. Obstawiam, że na małe bekanie;).
Mnie tam łydka też podawała, co – jak na takie rzadkie i nieregularne jeżdżenie – dziwnym z lekka jest. I mimo tak zwanej sytuacji wmordewiatrowej nie brakowało mi pary.

W drodze DO – czyli jeszcze pod wiatr – musieliśmy przedsięwziąć pitstopa, bo nas wysuszyło i wyssało. Namierzyliśmy sklep i tam jęliśmy KUSZAĆ drożdżówki (Niewe kupił prawdziwy odpowiednik pomazańca bożego) oraz drożdżówki i kiełbasę (to Goro). W akcie delektacji przeszkadzały nam dwa miejscowe beje, rzężąc z przepitych gardzieli i – nie bójmy się tego powiedzieć – pierdoląc trzy po trzy.

No i ruszyliśmy w ostatnią dłuuuugą prostą pod wiatr, żeby dotrzeć w końcu do Żelazowej Woli (według Gora do Szklarskiej Poręby) i tam przy tym brzydkim pseudonowoczesnym budynku u wrót parku skręcić i wreszcie dostać wiatr w plecy.

O tym, że pięknie szybko dotarliśmy na miejsce startu nie muszę mówić;)
Goro nie dał się namówić na hołm-mejdowe pierogi z kaszą i pognał w stronę swą. Pewnie bał się, że wiatr mu wyłączą;).
Wreszciem coś pokręciła i nawet jakąś tam moc czuję;).


Dane wyjazdu:
23.36 km 0.00 km teren
01:04 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 620 kcal
Rower:

Jak nie jeżdżem, to biegam, a z tego to wpisu Che dziergać nie będzie

Czwartek, 28 lutego 2013 · dodano: 04.03.2013 | Komentarze 0

Aż tak mi karczek nie ostygł i aż taka FIŚNIĘTA to ja nie estem.

Inna sprawa, że zwyczajnie by mi się nie chciało.

A tak to O.
Razu tego onegdaj, czyli natenczas azaliż, czwartkowym popołudniem wysmyknęliśmy na mały szoszing. Czyli na asfalty, bo w lesie guano i BŁOTUE (jak skandynawskie stoły, krzesła, a zatem MEBLUE), cożem zoczyła, biegając jak strudzony renifer.

Nie chciało mi się syfić i przegłosowałam, że robimy za szoszonów dziś.
A że Niewe ma sobie jakąś tam pętelkie asfaltową przez wioski, którą to zdecydował się udostępnić za niewielką opłatą (1,3 zł/km) i wziął mnię był i zabrał na rower.
Zmieściliśmy się w godzince.
Przed zachodem SONCA udało się zawitać w chacie.

Wiuwa z lekka i przyhamowuje pedalarza ( w tym przypadku dwóch, a nawet dwoje).
A to ponoć jeszcze NIC!!

Być może jednak to ja nadal JESTĘ LESZCZĘ.


Dane wyjazdu:
48.89 km 40.00 km teren
03:09 h 15.52 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1254 kcal

Mało jeżdżem, a i tak mam zaległości

Niedziela, 17 lutego 2013 · dodano: 04.03.2013 | Komentarze 7

TYPIKAL i prawdziwe to.

Zdarzyło się tak, że chyba mieliśmy wtedy na Mazovię do JABŁONNY (jak wanny, a nie JABŁONNEJ jak wannej) towarzysko pomknąć. Żeby tak o popaczeć na ludzkie (i luckie też, w razie gdyby jakiś Lucyjan startował) nieszczęście, takąż boleść i krzywdę. Przynajmniej ja (nie wiem, jak chłopaki) czuję się wtedy lepiej.

No i jeśli zaczynam wywód od tego, że coś tam mieliśmy zrobić, gdzieś tam MIELIŚMY jechać, to znaczy, że tego nie uczynilim.

Ktoś nam zegarki porozregulowywał i do tego podłożył pod łóżko maszynę do wytwarzania dodatkowej grawitaNcji. NIE DAŁO SIĘ.

Jabłonnę (jak wannę) więc odpuściliśmy. Goro przybył o (przesuniętym wcześniejszym telefonem) czasie i mogliśmy na tę okoliczność wybyć z domu. Nie omieszkał przedstawić nam dorodnego szlifa na przenajświętszym trykocie biskupim, który to był efektem konkretnie – nie bójmy się tego powiedzieć – wykurwionego kujawiaka prawie w ogródku, prawie witając się z nami, gąskami. Czyli niemal pod Domem Złym.

Oszczegałam go, że takich kujawiaków będzie więcej, chyba, że wyśle sms o treści KOLCE i mu jakąś oponę wypożyczymy (opłata dodatkowa). Marudził, że mu się nie chce.
To pojechalim. Niewe & mua na okolcowanym okapcieniu, Goro walczył na ZWYKLAKU.
Jechaliśmy to tu (w lesie), to tam (pod lasem). Marzliśmy.

Po pewnym czasie zażądaliśmy rozgrzewających przystanków. Zabita na głucho furtka w Białym Domku pod Łomiankami skierowała nas do Przystanku Młociny, prawdziwego raju pod względem wyrobów chmielowych.

Pojedliśmy, nagrzaliśmy grzańcami żołądki (a na grzejnikach odzież najbardziej wierzchnią), niektórzy się bardzo rozleniwili (tu byłoby zdjęcie, ale moja niestabilna platforma emocjonalna zadecydowała, że nichuia go nie budjet) i mogliśmy ruszyć zadki ku pętli ten dzień ZAKAŃCZAJĄCEJ (jak ZAKANSZAJĄCEJ, ogórkiem na przykład).

Fajnie i super było, ale ja to... JESTĘ LESZCZĘ.


Dane wyjazdu:
21.30 km 17.00 km teren
01:39 h 12.91 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 91%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy: 95 m
Kalorie: 611 kcal

No i po amorach. I nie mam na myśli widelców!

Czwartek, 14 lutego 2013 · dodano: 20.02.2013 | Komentarze 3

Tak się jakoś złożyło, że Niewe opuścił pracę wcześniej.
Ja chciałam na rower.
Niewe takoż chciał.
Udało się to wszystko do kupy poskładać i na tenże rower pojszliśmy tugeza. Znowu nareszcie;).

Było krótko, bo misja zwała się „zdążyć przed zmierzchem”, ale było także należycie. Na kolcach, więc mnóstwo terenem, kędy samochody wyślizgały nam koleiny. Niekiedy tak wysokie, że przy pedałowaniu haczyliśmy girami o ściany tychże. Do utraty równowagi, a co za tym idzie, do śmiechu.

Zaś widziałam skrzynkę listową, którą wchłonęło drzewo! Takie cuda są w tym lesie.

Na plus odnotowalim to, że ciemno robi się o 17-tej, a nie o 15:30. Zresztą koci zlot pod naszym tarasem, gdzie przebywa Kocia Kurwa (samiczka), a do której zarywają wioskowe kocury (Bukomir, Belmondo i Spaślak) dotąd kazał sądzić, że wiosna, panie!
Za niecały tydzień, czyli dziś, kiedy wpis CZASKAM okaże się, że gówno wyjdzie z tej wiosny. I że z czterech kocurów pod tarasem zrobią się znowu regulaminowe dwa. Też wkurwione z racji cofniętej wiosny;).



Dane wyjazdu:
17.80 km 17.00 km teren
01:38 h 10.90 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 542 kcal

Żeby być na bieżąco, co wcale nie jest teraz trudne:D

Wtorek, 12 lutego 2013 · dodano: 15.02.2013 | Komentarze 4

Drzemiący we mnie, niedawno zadomowiony tu, francuski piesek zmusił mnie do odmówienia posługi w zakresie jeżdżenia w czasie odwilży.
Biegane zamiast tego było [pragnę zaznaczyć, że WPISÓW Z TEGO NIE MA].

Po drodze też złapałam ósme – w ciągu czterech miesięcy – przeziębienie, więc w ogóle dupson blady.

I zdążył znów śnieg napadać, zdążył z groźnej inwazji gil lekko ustąpić, odsunął się na drugą linię, więc ja zatęskniłam za zewnętrznym pedałowaniem. Do wyboru miałam albo mokry asfalt (rzygggg & womit) albo teren i wybrałam sobie to drugie, bo tylko okolcowany full mi pozostał.

Pojechałam.
Zachwycona różnorodną ilością śniegu w lesie. Tu łyso, tam głębiej, aż kusząco na biegówki. Ja zaś starałam się przemieszczać głównie w samochodowych koleinach, bo to co pomiędzy nimi jest wydeptane i zamarzło – no mimo fulla pod zadem, częsło mnie jak przy NERWICY.

Uderzyłam ku Roztoce, rzeźbiąc i starając się trafić w koleiny.
Rowerzysty żadnego, za to sporo narciarzy.
Gleba jedna, po niej siniaki dwa. I nie, nie na dupie;)
Taki to bilansik.

Przy okazji zdobyłam się na rękawiczkowy eksperyment. Na swoje pseudozimowe Shimanki (ale stylowe, biało-czarne!) założyłam też stylowe (czarne!) rękawiczki BBB, własność samego Niewe. Nigdy mi tak w ręce ciepło nie było. Następnym razem założę te rękawiczki na buty, bo paluchi tam też mi marzną, a najwidoczniej patent z BBB działa.

Mam kolejne okolicznościowe, tym razem starochińskie przysłowie.
Jak nie masz nogi, to masz jedną nogę. I też nie jedziesz.

;)


Dane wyjazdu:
66.56 km 3.60 km teren
03:14 h 20.59 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:2.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:152 ( 77%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2013 kcal

No dobra...

Wtorek, 8 stycznia 2013 · dodano: 15.02.2013 | Komentarze 7

Nie dzwonię, nie piszę… ale myślę! Więc ESTEM.

Ale przynajmniej nie robię wpisów z biegówek, ze spacerów, ze spacerów z powitym dopiero co młokosem, któremu nie jest zimno w karczek.

Jak nie mam o czym pierdolić we wpisie, to nie pierdolę.

No i najważniejsze. WPISÓW Z TRENAŻERA też nie uprawiam.
Ani z biegania.

Ludzka potrzeba ekshibicjonizmu nie ma granic.

A ja się pytam, co MNIE, pana, panią oraz społeczeństwo obchodzi spacer z karczkiem. Podczas gdy spodziewam się na portalu rowerowym wpisu z wycieczki – było nie było, to może w sumie zmylić – na rowerze.

Chyba skasuję wszystkie internety.
I szkoda, że te meteoryty na Uralu nie PERGOLNĘŁY w internet. Nie tylko ten na Uralu.

No a ja se uczynię mocno przedawniony i przeterminowany, ale wcale nie nieważny wpis, kiedym to na spotkanie umówione do Warszawy zdanżała, już bez kapci żadnych po drodze, ale z marznącymi rękami i tymi drugimi kończynami, tymi niżej.
A niby delikatnie na plusie było.

I pamiętam, że zaraz po spotkaniu w centrum (a w centrum ono było), bez żadnych zawijaczy dokręceniowych, pognałam do chaty, bo ciasto na chleb mię w piekarniku rosło i NIE DAJ BUK, by opadło przerośnięte.

A stare germańskie przysłowie mówi, że jak nie jeździsz, to nie jeździsz.
W sumie proste;)
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
85.52 km 5.50 km teren
04:21 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:179 ( 91%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3006 kcal

Czytam, że teraz wszyscy to mają

Piątek, 4 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 19

Że łapią laczek za laczkiem.

Po hiszpańsku to PINCHA, co – jeśli jest szybko wymawiane (brzmi wtedy jak zwykła PICZA) – pozwala mieć podejrzenie, że interlokutor nas obraża i słusznie się po tym śmiertelnie obrazić.

Mnie to spotkało – raz w Hiszpanii (ta PINCHA) oraz (ten laczek) ostatnio, jak do Warszawy, do nowego Airbike się wybierałam. Na Białołękę konkretnie.

Pierwszą miękkość pod dupą poczułam po ośmiu kilometrach. U wylotu pożarówki kampinoskiej się załatałam. Nader niestarannie raczej, o czym przekonałam się na wysokości Wolumenu, już w samej stolicy.

A może niekoniecznie niestarannie (chodzi o sprawdzenie opony), a po prostu przy tej łysinie, jaką mam na gumie jest to zupełnie spodziewane. Łapanie gumy za gumą.

Bardzo zmyślnie dysponowałam jedną dętką i ani jedną łatką.

Zostało mi więc tylko DODYMYWANIE. Dodymywałam powietrze pięć razy:
- na Wolumenie,
- przy Broniewskiego, na wysokości sklepu eX, gdzie chciałam kupić i zapas i łatki, ale moje chcenie w kupę się obróciło, bo remamę… renam… BO INWENTARYZACJĘ mieli. Dodymywałam też :
- na moście Gdańskim,
- na krzyżówce Rembielińskiej z Matki Teresy
- i w lesie bródnowskim.
Zasadniczo dodymywanie wystarczało na około 5 kilometrów.
Nawet mnie to bawiło.

W końcu dotarłam.

Nowy sklep Airbike całkiem ładnym jest, jeszcze na dorobku, czyli w fazie urządzania się. W mocnym nawiasie napiszę, że zaproponowano mię uświetnienie swą osobą działalności tegoż punktu.
Niemniej jednak!

Tam nabyłam dętkie tylko, bo łatek nie mieli jeszcze, zmieniłam ją, wespół z Jarkiem odszukaliśmy w mojej oponie tę francę, która ryła mi dętkę i mogłam się przelogować do Pani Matki na Bródno. A już stamtąd POD WIATR, który spokojnie zmieści się w zbiorze znaczeń pojęcia „kurwiszcze” powróciłam na wioski. Psując sobie na koniec i tak już marną średnią na wyględowskim, zasysającym koła ofrołdzie.

Ale prędkość maksymalną osiągnęłam, że ho ho! 774,6 km/h
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
20.00 km 17.00 km teren
01:14 h 16.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Kilometraż muszę wpisać z gugla

Czwartek, 3 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 0

Bo kurna Garmin nie zarejestrował mię tej aktywności.

A była to osobliwa aktywność, bo na Centurionie najpierw. Zwiozłam go wreszcie z Bródna, ale niewiele to zmieniło, bo wciąż jest w stanie opłakanym. A nie, nawet płakać się już nie chce.

Przez zapadnięty amortyzator wygląda na rozmiar 12,5 cala. Jest w pipę ciężki (odzwyczaiłam się) i… I ma zrypany napęd. A to, czego nie ma to hamulce.

W terenie okazało się, że widelec jest już zupełnie szosowy i teraz już tylko pracuje na boki. Powinnam czuć szczęście, że zostało mi darowane życie, bo mógł tenże amortyzator pode mną zwyczajnie się ROZPĘC (po polsku pęknąć lub też SZCZELIĆ), a ja mogłam już nie mieć zębów i innych części ciała.

Reasumując, ruszyłam Centka, żeby ocenić stopień zniszczeń po prostu i oszacować wydatki.

Jak już obtłukłam sobie nadgarstki, przesiadłam się na zakolcowanego fulla, bo w lesie jeszcze lodu jest. Miejscami tego lodu jest jak… lodu i sobie tam wywoływałam uśmiech na fizysie.

Dystans… cirkaebałtuję;) na DWAJŚCIA KILO i jest to absolutny max.



Dane wyjazdu:
17.04 km 15.00 km teren
01:17 h 13.28 km/h:
Maks. pr.:24.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:147 ( 75%)
Podjazdy: m
Kalorie: 474 kcal

Taka tradycja to jest coś ekstra:)

Wtorek, 1 stycznia 2013 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 7

Tako rzecze przynajmniej Niewe, który mówi, że rokrocznie stara się pierwszego stycznia tyłek wpakować na rower.

Do ostatniej jasnej (czyli ze światłem dziennym) chwili myślałam, że w tym roku ta tradycja obróci się w coś NAT KUL.

Rozumiecie, Szampan (piszę z dużej litery, bo raz, że to BYŁ szampan, ten prawdziwy, a poza tym to gruby przeciwnik, należy czuć respekt, o czym zresztą jedno z nas się o tym przekonało tego dnia. Nie ja – dodam dla ułatwienia;)).


Przyznam jednak, że tenże Niewe był wczoraj wielce zapobiegawczy, bo okolcował nasze rowery. „Żeby już okolcowane były”. Logiczne;).

Ja tego nie słyszałam, bo coś tam pitrasiłam w kuchni, ale próbując założyć kolcowaną oponę na moje obręcze, ten sam zapobiegawczy Niewe kurwił, ale TO TAK KURWIŁ, jakby oglądał na przykład Beatę Kempę.

A ja zwyczajnie zapomniałam go ostrzec (a dobrze pamiętałam, jak na moje koła kurwił – raczej tylko w myślach, bo nigdy nie słyszałam, jak przeklina – Wojciu w Baszowicach).

W konsekwencji zakolczyliśmy fulla (piszę ZAKOLCZYLIŚMY zupełnie jak ten woźnica, który drze ryj, że węgiel przywiózł. Ku niesmakowi konia drze ten ryj).

Udało się to wszystko na szczęście i dziś mogliśmy w teren wymknąć się na chwilę. Oblodzony teren.

Kolce się przydali. Choć jak zaczęliśmy trasę od łąk zaborowskich, to tam tylko spulchnialiśmy nimi glebę. Dopiero po wjeździe do lasu mogliśmy zupełnie zaznać przyjemności z jazdy po lodzie.

Było krótko (niestety), bo szybko nas egipskie ciemności wzięły w macki, ale było też fantastiko. Raz, że znowu pedałowaliśmy w jedynym słusznym zestawie osobowym, czyli TUGEZA, dwa, że naprawdę jazda po zlodowaceniach jest nasycona frajdą, trzy, że ja – choć zdychałam po takiej absencji – naprawdę miałam radochę z takiego kręcenia.

Zupełnie zgadzam się z tym, co napisał Niewe u siebie. Że nareszcie;)


Dane wyjazdu:
42.48 km 0.00 km teren
01:58 h 21.60 km/h:
Maks. pr.:35.50 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:157 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1217 kcal

No i zakończyłam grudzień;)

Niedziela, 30 grudnia 2012 · dodano: 11.01.2013 | Komentarze 3

Jak na mnie dość spektakularnie;).

No nie mogłam jeździć i tyle. Nie wolno było.

Przed tym zakazem rozpoczęłam bieganie, zakwasiłam się nim skutecznie i to by było na tyle.

Pomijam, że stałam się francuskim pieskiem i jak jest obrzydliwie buro, siąpi jakieś gówno, a spod butów wyziera breja, to ja wolę zostać w domu i na przykład UPIEC CHLEB (jeszcze nam z Niewe zady jakoś od tego dramatycznie nie urosły, może to kwestia prawdziwego zakwasu i braku tego gówna pakowanego do sklepowego pieczywa. Mam nadzieję, że to TA kwestia, a nie kwestia czasu:))

I tak też było w święta oraz po nich, co wkierwiało Niewe, bo miał wolne, a tu albo pada jakiś brudny siuwaks, śnieg stopniał, no było chamsko brzydko. Mało co można było ze sobą począć.
A my jak na złość, smak na biegówki złapaliśmy.


Ale!
Przedostatniego dnia 2012 roku Niewe z domu wyciągnęli rooter i Goro. Ten pierwszy zajechał pod wrota Domu Złego po to, żeby szukać tego drugiego. Wszyscy razem pojechali przekonać się, że pożarówka będąca skrótem do Lipkowa jest kompletnie oblodzona;)

Ja zaś kapkę później zebrałam się z zamiarem nawiedzenia Pani Matki mej, do czego nie doszło. Zamiast tego zrobiłam sobie ściśle asfaltowy wypad zahaczający ledwie o Warszawę (Arkuszowa, Estrady) i powróciłam do Złego Domu. Naprawdę niedługo przed Niewe.


A skurwieli – mistrzów prostej wyprzedzających na pergamin cała moc.

Zagazowywałabym.